Odpowiedź na tak postawione pytanie jest banalnie prosta. Nie ma żadnej, ale to żadnej różnicy między tym nieogolonym, a tą umalowaną bo w Sejmie oni wszyscy będą posłusznie robić to co im partia każe. PARTIA – to jest słowo kluczowe, które stoi za umalowanymi czy nieogolonymi – to PARTIA kandyduje, a nie oni. Oni są kółeczkami, posłusznymi wykonawcami rozkazów wodza. Jak wódz każe głosować za deficytem to wszyscy jak jeden mąż podniosą łapki i nacisną guziki. Żaden się nie wyłamie – ani ta w szmince, ani ten co go nie stać na żyletki. Bo jakby tylko się nie posłuchał rozkazów wodza to partia jego za ten tego i za burtę – bez litości. Porządek w szeregach i dyscyplina musi być! Wystarczyło, że młody poseł PiS – Łukasz Rzepecki skrytykował podczas dyskusji na sali plenarnej projekt o nałożeniu nowego podatku, został natychmiast wywalony na zbitą (poselską) twarz z klubu. Bo dyskusja dyskusją, ale gdzież byśmy doszli gdyby poseł mógł mówić co uważa za słuszne? On ma mówić co PARTIA każe.
Więc te wybory, banery prezentujące te twarze kandydatów są w zasadzie bez znaczenia. PARTIA już wybrała ustalając kolejność na listach czyli wyznaczając kto będzie posłem. Wiadomo bowiem, że w tej orgii banerów, setkach jakichś nazwisk żaden wyborca nie jest w stanie się zorientować kto jest wart poparcia, a kto nie. I uznaje, że skoro PARTIA wyznaczyła kolejność to należy głosować na pierwszego. I rzeczywiście „jedynki” ze wszystkich list, które przekraczają próg zostają posłami. „Dwójki” – w zależności ile PARTIA dostaje poparcia mają szanse ok. 80-90% potem szanse na elekcję maleją, bo percepcja ludzka tak działa. Najpierw się czyta nagłówki, potem resztę tak więc „jedynki” dostają najwięcej głosów i jak partia wchodzi, to zostają posłami. Jak z tego widać wyznaczanie posłów odbywa się wtedy, kiedy PARTIA ustala kolejność na wyborczej liście. Głosowanie obywateli to tylko formalność. Trzeba jakoś zachęcić tych tam… wyborców, żeby poszli do tych lokali, postawili krzyżyk, opłacić jakichś cierpliwych ludzi, żeby to wszystko zliczyli i wybory zostają odfajkowane. Święto demokracji za nami, a posłem zostaje i tak ten, kogo PARTIA wyznaczyła.
Bo jak ktoś podpadł, to go PARTIA skreśliła i w ogóle nie mógł kandydować. Oczywiście opisuję tu to, co się nazywa „wyborami” w naszym nieszczęśliwym kraju, bo tam gdzie funkcjonuje prawdziwa demokracja przede wszystkim KAŻDY może zgłosić swoja kandydaturę w wyborach. W Anglii żeby kandydować do parlamentu trzeba przedstawić 10 podpisów poparcia mieszkańców okręgu i wpłacić niewygórowaną kaucję 1000 funtów. Kaucję królowa zwraca kandydatowi jeśli dostanie 5% głosów, co oznacza, że był kandydatem poważnym, a nie że się wygłupiał. I te proste warunki wystarczają, żeby w okręgu o jeden mandat posła ubiegało się 3-4 kandydatów, a nie 20 tak jak w Nibylandii czyli u nas. W tej samej Anglii wywieszanie na płotach banerów byłoby uznane za coś niestosownego. Kandydat w okręgu prowadzi kampanię door to door – drzwi w drzwi. W Nibylandii w nibydemokracji gdzie okręgi są milionowe takie działanie jest po prostu niemożliwe.
I dlatego u nas cały ciężar kampanii wzięły na siebie PARTIE. No i płoty – ciężkie od kandydatów.
Ilustracja Autora © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz