Od napadu na polskiego ambasadora w Izraelu minął ponad tydzień, a sprawa coraz bardziej przypomina sytuację z Izraelem Katzem i jego stwierdzeniem o antysemityzmie wyssanym przez Polaków z mlekiem matki. Przez kilka pierwszych dni po „incydencie” z Izraela płynęły słowa o oburzeniu, przykrości (by Anna Azari), potępieniu i sprzeciwie wobec przemocy. Ani razu nie padło jednak słowo „przepraszamy”. Ani razu! Gorzej.
Krótko po napadzie na ambasadora Magierowskiego na stronie „The Jerusalem Post” ukazał się tekst oskarżający polski rząd o to, że „systematycznie wybiela historię”. Premier Morawiecki zaś został w nim nazwany „prawicowym nacjonalistą”, który „musi zostać pociągnięty do odpowiedzialności”. Rzecz jasna w dobie internetu na izraelskie brednie zareagowali internauci. Odpowiedział im na Twitterze sam naczelny „The Jerusalem Post” Yaakov Katz, który stwierdził: A teraz powiedz mi, że w Polsce nie ma problemu. 3 miliony polskich Żydów zostało zabitych, a nieliczni, którzy przeżyli, stracili domy, rodziny i firmy. Żadne pieniądze ani restytucja nie mogą nadrobić tego, co nazistowskie Niemcy i ich polscy kolaboranci zrobili Żydom. Doskonale w ten sposób pokazał obłąkany antypolonizm środowisk żydowskich. Oczywiście, można by skwitować to stwierdzenie komentarzem à la Władysław Bartoszewski i jego odpowiedź na „polskie obozy” w wykonaniu Baracka Obamy i stwierdzić, że co nas obchodzi, że ktoś jest głupi.
Oto po rasistowskim napadzie na ambasadora Magierowskiego odezwali się byli dyplomaci (dyplomatołki) spod znaku SLD i PO, których… oburzyło ujawnienie całej sprawy. I chociaż zrobiły to media izraelskie, „dyplomatołki” zaatakowały… polskie władze. Tak zwana Konferencja Ambasadorów RP ogłosiła, że „upublicznienie informacji o ataku” dowodzi, że polski rząd w obliczu kampanii wyborczej gra „kartą żydowską”.
Fakt, że incydent w Tel Awiwie został upubliczniony i skomentowany przez najwyższe osobistości w państwie świadczy, że rządzące środowiska polityczne postanowiły zagrać „kartą żydowską” w przededniu wyborów – stwierdzili „byli”, pokazując, że po pierwsze nigdy nie powinni pełnić swoich funkcji, a po drugie, że tzw. geremkowszczyzna ma się w Polsce świetnie. Nie dość, że stracili okazję, żeby siedzieć cicho, to jednocześnie pokazali, że dbałość o polskie interesy i pozycję Polski na arenie międzynarodowej jest im obca.
Tymczasem to właśnie taka pobłażliwość wobec szerzącego się w Izraelu antypolonizmu doprowadziła najpierw do stworzenia kłamstwa o kolaboracji Polski z beznarodowymi „nazistami” w masowym zabijaniu Żydów, a obecnie do jego systematycznego upowszechniania w świecie przez środowiska najbardziej zainteresowane wybieleniem siebie samych – Żydów i Niemców. W efekcie byle pismak, którego często nie byłoby na świecie, gdyby lata temu Polacy dla jego ojca czy dziadka nie narazili życia swego i swoich bliskich, uważa, że może nas znieważać i opluwać. Dlatego Katzowi (jednemu i drugiemu) warto przypomnieć, że to nie Polska musiała uwolnić swoich obywateli od odpowiedzialności za kolaborację z Niemcami. Zrobił to i nadal robi Izrael. To nie w Polsce uchwalono stosowną ustawę w tej sprawie, tylko w Izraelu. W 1950 r. Kneset przyjął ustawę o ściganiu zbrodni nazistowskich na narodzie żydowskim, ale jednocześnie w podrozdziałach przewidywał zwolnienie od odpowiedzialności tych żydowskich kolaborantów z Niemcami (o kolaboracji z NKWD nie padło tam ani jedno słowo), którzy zdrady dopuścili się w obawie przed własną śmiercią lub „żeby uniknąć skutków poważniejszych niż faktycznie powstałe”. Czyli praktycznie w każdym przypadku. Był to doskonały sposób ochrony nie tylko członków kolaboranckich organizacji żydowskich typu „Żagiew”, ale i tych Żydów, którzy przywdziali mundury SS lub Wehrmachtu. W Izraelu rozpoczęto też całą kampanię ukrywania żydowskiego pochodzenia największych zbrodniarzy.
A wśród nich byli i ci żydowskiego pochodzenia. Choć sam fakt żydowskiego pochodzenia takich ludzi jak: Heydrich, Milch, Hans Frank i in. był sprawą ściśle poufną, wiedziała o tym jedynie garstka ludzi… – pisała Hannah Arendt w „Eichmann w Jerozolimie” (wyd. ZNAK, Kraków 1987, s. 228). No to przypomnijmy, że właśnie Hans Frank podpisywał rozporządzenie o karaniu Polaków śmiercią za pomoc Żydom i twierdził, że gdyby miał drukować obwieszczenie o rozstrzelaniu każdego Polaka, zabrakłoby mu drzew w Generalnym Gubernatorstwie zużytych do wyprodukowania papieru na te obwieszczenia przeznaczonego. O zapełnianiu SS przez Żydów mówił nawet Eichmann i nie ma żadnego powodu, by mu nie wierzyć. O żydowskich kapo w obozach wspominali więźniowie (pisała o tym także Zofia Nałkowska, zanim te fragmenty z jej książek powycinała cenzura). A do tego należałoby jeszcze dodać wszystkich Polaków zamordowanych lub wywiezionych na Syberię za sprawą Żydów kolaborujących ze Związkiem Sowieckim, okupującym przez połowę wojny pół Polski. Ich domy i majątki zajmowali często właśnie Żydzi, którzy potem mieli pretensje, że sąsiedzi wywiezionych i zabitych nie kwapią się, by ryzykować swoje życie ukrywając sowieckich kolaborantów. Nigdy za to nie przeprosili. Zamiast tego Izrael oskarża cały polski naród, eliminując odpowiedzialność własnych obywateli. A ona była, jest i będzie. Ucieczka od niej jest pluciem na polskie i żydowskie ofiary żydowskiej kolaboracji z Niemcami.
Nie byłoby Izraela bez polskiego ducha
Ale i to nie wszystko. Powiedzmy to sobie jasno: Izrael tworzyli polscy Żydzi. Podwaliny Mosadu i izraelskiej armii w oparciu o przedwojenną polską „dwójkę” stworzyli żydowscy dezerterzy z Armii Andersa, nigdy za tę dezercję zresztą nie potępieni przez polskie społeczeństwo. To polska kultura kształtowała żydowską inteligencję, która z polskich doświadczeń czerpała pełnymi garściami. To zresztą Polska dała im wykształcenie i kawałek chleba. To duch polskiego patriotyzmu przenikał do żydowskich bojowników i późniejszych polityków. Nawet swego słynnego nacjonalizmu Żydzi nauczyli się od Polaków i polskiego patriotyzmu. Dziś za żadne skarby świata się do tego nie przyznają, ale nie byłoby ich, gdyby nie polska kultura. Nawet tak charakterystyczny dla ulic starej Jerozolimy sztrajm (czyli wielka futrzana czapka) zaczął być noszony przez polskich Żydów zainspirowanych szlacheckim kołpakami z rysiego futra (Żydzi nosili tzw. lisiury, a potem najzamożniejsi czapki z futer np. sobola). Przez wieki to w Polsce Żydzi znajdowali przystań i miejsce do życia. A kiedy po stu latach niewoli Polska wywalczyła niepodległość, wielu z nich chciało z niej wykroić sobie państwo. Potem, gdy na Polskę spadła noc okupacji, wielu Żydów poszło na kolaborację z wrogiem. Polskie elity ginęły po kolei, wybierając raczej śmierć niż zdradę, żydowskie „stawały przed dylematem – próbować przetrwać za cenę zdrady czy zginąć” i wybierały często to pierwsze. Kosztem swoich braci i Polaków, którzy chcieli im pomóc. A na to wszystko patrzyli bogaci Żydzi z USA, którzy nie mieli najmniejszego zamiaru naruszyć swoich kont, by ratować braci z biednych sztetli, chociaż nie ma dziś żadnych wątpliwości, że potrzebujący środków na prowadzenie wojny Hitler sprzedałby im europejskich Żydów bez wahania. Mogli uratować setki tysięcy. Nie zrobili tego, a dziś kłamią, szczują i oskarżają Polaków. Dlatego wywód pana Yaakowa Katza należałoby zmodyfikować i sformułować go w sposób następujący: A teraz powiedz mi, że w Izraelu nie ma problemu. Miliony Polaków, w tym polskich Żydów zostało zabitych, a nieliczni, którzy przeżyli, stracili domy, rodziny i firmy. Żadne pieniądze ani restytucja nie mogą nadrobić tego, co nazistowskie Niemcy i ich żydowscy kolaboranci zrobili Polakom i polskim Żydom.
Źródła:
https://wiadomosci.radiozet.pl/Swiat/Yair-Lapid-oskarza-Polakow-Wydawali-Zydow-Niemcom
http://www.bibula.com/?p=99711
Ilustracje © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz