OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Różewicz, Tadeusz

Polski poeta, dramatopisarz, scenarzysta filmowy, prozaik, satyryk, tłumacz poezji węgierskiej. Jeden z najwszechstronniejszych i najbardziej twórczych kontynuatorów literackiej awangardy w kraju i na świecie. Wielokrotnie wymieniany jako kandydat do Nagrody Nobla.

Odszedł 24 kwietnia 2014 roku.



        Tadeusz Różewicz urodził się 9 października 1921 roku w Radomsku. Jego ojciec, Władysław, był niższym urzędnikiem sądowym. Matka, Stefania Maria z Gelbardów, zajmowała się domem. Tadeusz miał starszego brata Janusza i młodszego Stanisława. W gimnazjum im. Feliksa Fabianiego uzyskał małą maturę. Dalszą edukację przerwał wybuch wojny.

Wojna, las i pióro


Od 1939 roku Tadeusz wspierał rodzinę pracując jako goniec, magazynier, urzędnik kwaterunku, uczeń stolarski w Fabryce Mebli Giętych "Thonet". Janusz Różewicz, pierwszy literacki mentor młodszego brata, wciągnął go do konspiracji. Po półrocznym szkoleniu w tajnej szkole podchorążych, w 1942 roku Tadeusz został zaprzysiężony w Armii Krajowej (pseudonim "Satyr"). Walczył z bronią w ręku od 26 czerwca 1943 do 3 listopada 1944 roku w oddziałach leśnych.

Jednocześnie pisał wiersze, redagował pismo "Czyn Zbrojny". W 1944 roku wraz z bratem Januszem wydał tomik "Echa leśne", zawierający wiersze, fraszki, humoreski, wywiady i utrzymaną w duchu patriotycznym prozę poetycką. W utworach młodego Różewicza widać zamiłowanie do dzieł Juliusza Słowackiego i Stefana Żeromskiego, jak również duchowe rozdarcie typowe dla poetów owych czasów (Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy), na ile wojenne okoliczności rozgrzeszają z zabijania w imię wyższej sprawy.

Stwierdzenie skierowane do Tadeusza: "ty będziesz lepiej pisał ode mnie, będziesz lepszym poetą..." Janusz Różewicz odnotował w 1943 roku. W lipcu 1944 roku został przez Niemców aresztowany i rozstrzelany 3 sierpnia 1944 roku.

Tadeusz Różewicz w 1945 roku ujawnił się w Komisji Likwidacyjnej. Trzy lata później dostał Medal Wojska Polskiego. W 1974 roku - londyński Krzyż Armii Krajowej.

Nowy kształt poezji


Poznany w redakcji "Odrodzenia" Julian Przyboś ściągnął po wojnie Różewicza z Częstochowy, gdzie zdał maturę, do Krakowa. Tadeusz został studentem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz studiów nie ukończył. Związał się z neoawangardową drugą Grupą Krakowską (Tadeusz Kantor, Jerzy Nowosielski, Kazimierz Mikulski, Andrzej Wróblewski, Andrzej Wajda).

Jego tomiki "Niepokój" (1947) i "Czerwona rękawiczka" (1948) uznano za rewolucyjne. Czesław Miłosz odpowiedział na nie w tomie "Ocalenie". Różewicz nadawał nowy kształt poezji, odbudowującej sens po tragedii Auschwitz (po której, według tezy Theodora Adorno, nie można stworzyć nic autentycznego).

Ekspresjonistycznej i katastroficznej poezji Różewicza zarzucano nihilizm, jak również wpływ poetów z Zachodu (Eliota, Pounda, Russella). Różewicz przyjaźnił się z Tadeuszem Borowskim. Obaj sceptycznie nastawieni do władzy komunistycznej chcieli wyjechać z kraju. Borowski trafił do Berlina, Różewicz do Budapesztu. Tam w 1950 roku wróciła doń fascynacja człowiekiem prostym. Jakkolwiek nie socrealistycznym - szarość ludzkiej egzystencji wynikała tu z filozofii sięgającej ideowo do "Rzęsy" Leopolda Staffa.

Po roku pobytu na Węgrzech Różewicz wrócił do kraju. Z żoną, Wiesławą, zamieszkał w Gliwicach, gdzie urodzili się ich synowie: Kamil (1950) i Jan (1953). Poeta żył w biedzie, z dala od literackiego zgiełku. W tomie "Czas, który idzie" ironizował na temat odgórnie narzuconego porządku: "komunizm ludzi podniesie/ obmyje z czasów pogardy". Wkrótce poznał smak środowiskowej nagonki.

Odwilż po śmierci Stalina, wydarzenia 1956 roku, otworzyły Polskę na Zachód. Zafascynowany awangardą paryską (Beckett, Ionesco) napisał pierwszy dramat "Kartotekę", swoje najbardziej rewolucyjne dzieło, reformujące światowe dokonania teatru absurdu. Abstrakcyjne, neobarokowe i formistyczne poszukiwania poety ujawnią się w poemacie "Zielona róża" oraz tomie "Nic w płaszczu Prospera". (Nic paralelne do "To" Miłosza).

Nowatorskim wynalazkiem Różewicza było kartotekowe, omen nomen, układanie i rozrzucanie tekstu. Przykład: teksty z "Przygotowania wieczoru autorskiego". Kompilowanie zaczerpniętych z pop-artu pomysłów w poetycki collage, "śmietnik", sprowokowało w 1967 Przybosia do ostrego ataku na Różewicza. W 1968 poeta zamieszkał we Wrocławiu.

Książki Tadeusza Różewicza, jednego z najczęściej tłumaczonych polskich autorów, przełożono na 49 języków. W 2000 r. otrzymał Nagrodę Literacką Nike za tom poetycki "Matka odchodzi". Zawiera on intymne wyznania Tadeusza Różewicza - w wierszach, zapiskach z "Dziennika gliwickiego" oraz w wyimkach wspomnień matki autora Stefanii i brata poety Stanisława, uzupełnionych rodzinnymi zdjęciami. Są także fragmenty listu matki do Tadeusza, sprzed Bożego Narodzenia 1943 r., kiedy był w leśnym oddziale. Jest kartka z kalendarzyka poety na rok 1957 z notatką przy dacie 16 lipca: "Mama umarła o godz. 10.20 rano". W takich chwilach słowa poety, nawet tak wielkiego jak Różewicz, ujawniają swoją niedoskonałość.

Efekt swojskości


W poezji współczesnej Tadeusz Różewicz daje wyraz niepokojom i goryczom pokolenia, które dojrzewało walcząc z okupantem. Autor, partyzant oddziałów Armii Krajowej, ukazuje w swych utworach rzeczywistość zrelatywizowanych wartości. Z człowiekiem uprzedmiotowionym, zdominowanym przez biologię, bądź wytwory techniki. Bohaterem lirycznym Różewicza jest osobowość zdezintegrowana, pozbawiona tożsamości, zagubiona w świecie rozpadu form.

Wiersze Tadeusza Różewicza ukazują go nie tyle, jako poetę rozpaczy, ile sceptyka zbuntowanego wobec panującego porządku świata. Piotr Lachmann ochrzcił twórczość Różewicza terminem: efekt swojskości (w opozycji do Brechtowskiego efektu obcości). Przed jego kamerą w 1986 r. Różewicz wiódł swój "Dyskurs o pustce":
"- Pustka się wścieka. Pełnia nie musi się wściekać. Pustka musi się zaznaczyć. Pustka, w której szamoce się biologia. Diabeł to także pustka - jego siła na tym, polega, że go nie uchwycisz, że nie ma kształtu. Ta pustka rośnie. I to, co się w niej dzieje: najbardziej skomplikowane bronie, jakich jeszcze nie było. Biologiczne... […] Syfilis czy rak już nam nie grożą ani nie przerażają tak jak AIDS. Tworzą się komitety zalecające używanie prezerwatyw, których Święta Kongregacja zabrania używać. To wszystko urozmaica nam życie."
Różewicz obejrzał film podczas multimedialnego wieczoru przygotowanego przez Jolantę Lothe i Piotra Lachmanna w ich Videoteatrze "Poza" w 2003. Czytał wtedy swoje wiersze z tomu "Szara strefa". "Nie jestem filozofem, jestem intuicyjny" - przekonywał zebranych poeta. Gratulacje na temat swoich zdolności aktorskich uciął krótko: "zmarnowałem się". Przykłady perfekcyjnego wyczucia sceny dawał wielokrotnie, choćby podczas wieczoru autorskiego w Teatrze Narodowym (Scena przy Wierzbowej) w 1998:
"- Co jest pierwsze? Pisanie? Nie. Pierwsze jest czytanie. W moim wieku wydaje mi się, że to, co się czyta, jest równie ważne, jak to, co się pisze. Czasem ważniejsze, ciekawsze. Wieczory autorskie powinny się zmieniać. Jak słucham swoich wierszy, czytanych przez innych, nabieram ochoty, by je poprawić. Albo czytać utwory innych. Niedawno wróciłem do 'Biesów' Dostojewskiego, chyba po czterdziestu latach. Jest tam w genialny, arcymistrzowski sposób opisany wieczór autorski. Stary literat, Karmazinow - jego prototypem był Turgieniew - nie potrafił skończyć czytania swojej humoreski 'Merci, merci'. Czytał, czytał, aż młodzi ludzie na sali zaczęli mu dokuczać. Byłem tym opisem dość zdetonowany."
Różewicz zaczął czytać wiersz Leopolda Staffa "Mickiewicz". Po pierwszej zwrotce przerwał, bo nieustannie włączał się sygnał czyjegoś telefonu komórkowego. - Proszę wyjść! - rozległy się głosy. - Kto ma wyjść? Ja nie wyjdę - zaprotestował poeta. - Gdzie straż pożarna? Policja? Ochroniarze? - Gdzie kindersztuba? - padło pytanie z sali. Właściciel rozdzwonionej komórki w końcu wyszedł. - Przez to mamy miłą przerwę - poeta nie tracił rezonu. - Wobec tego przeczytam swój wiersz. "Skąd się bierze zło…". W tym momencie ciszę rozdarł szmer migawki aparatu fotograficznego. Poeta znów przerwał czytanie. Sytuacja zmierzała wprost do wpisania w "Kartotekę rozrzuconą".

Szydercza skromność


Gorzki obrachunek Różewicza z biografią swojego pokolenia, które bezskutecznie usiłuje odnaleźć się w chaosie życia współczesnego, znalazł doskonałe odzwierciedlenie w dramacie. Pisana w latach 1958-1959 debiutancka "Kartoteka", to najbardziej znaczące powojenne dzieło sceniczne. Utwór pionierski, radykalnie poszerzający kanon możliwości inscenizacyjnych teatru, nie tylko w Polsce.

Dramat w wersji ocenzurowanej ukazał się w miesięczniku "Dialog" (2/1960), po czym, wraz ze zbiorem wierszy "Zielona róża", w tomie wydanym przez Państwowy Instytut Wydawniczy (1961). Pełna wersja doczekała się druku dopiero w wyborze "Sztuki integralne" (Wrocław 1972). Prapremiera "Kartoteki" odbyła się 25 marca 1960 r. w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w reżyserii Wandy Laskowskiej.

"Kartoteka", jak przypomniał Zbigniew Majchrowski, jest rówieśniczką filmowych "Krzyżaków". Powstała zanim człowiek wzbił się w kosmos. Przed II Soborem Watykańskim, wzniesieniem muru berlińskiego i karierą Beatlesów.
"Siłą sztuki jest owa szydercza skromność, z jaką bohater odnosi się do siebie, a Różewicz do bohatera - pisał Jan Błoński. - W bełkocie, w którym pisarz każe od czasu do czasu grzęznąć akcji, jest metoda i cel, a mianowicie odmowa tragiczności. Tylko drwina może ocalić trzeźwość naszych umysłów, a więc - w ostatecznym rozrachunku - naszą własną wolność… Autor odwołuje się do niejasnej i niezwalczonej nadziei, którą zachował na dnie serca".
[Tadeusz Różewicz "Kartoteka. Kartoteka rozrzucona", Kraków 1997]
"Kartotekę" współtworzą dwa obrazy: pustka wewnętrzna Bohatera i przepływający przez jego pokój, atakujący go potop zjawisk, ludzi i rzeczy. Żaden z utworów scenicznych polskich pisarzy nie zmienił oblicza europejskiego dramatu w podobnym stopniu, co "Kartoteka". Od prapremiery w 1960 r. jej formalne nowatorstwo nie straciło na wyrazistości. Co ciekawe, skomplikowana, mocno osadzona w rodzimej tradycji tematyka, nie przeszkodziła wejść sztuce do repertuaru scen za granicą. Prawie nie ma sezonu, żeby "Kartoteka" nie była gdzieś w świecie publikowana i wystawiana.

Debiutancka sztuka Różewicza stała się klasyką teatralnej awangardy. To teatr wciąż żywy, dotykający sedna problemów współczesności. Konrad Swinarski, reżyserujący "Kartotekę" dwukrotnie: w 1965 r. w Tel Awiwie, a dwa lata później dla Teatru Telewizji (z Tadeuszem Łomnickim w roli Bohatera) uważał, że sztuce brak zakończenia:
"Gdyby Różewicz odważył się na to, żeby dopisać jeszcze jedną scenę końcową - mówił w 1973 r. - wtedy 'Kartoteka' byłaby sztuką współczesną. Jest to sztuka pisana pięknym językiem, jest w niej i kultura literacka, i tradycja, jest ona i zmysłowa, i polityczna, jest w niej wszystko to, co ja sobie najwyżej w dramacie cenię, ale po prostu - nie ma ona dalszego ciągu".
[Tadeusz Różewicz "Kartoteka. Kartoteka rozrzucona", Kraków 1997]

Chroniczny prekursor


Postulat Swinarskiego, jak i autorską ideę "sztuki pisanej na scenie" spełniła "Kartoteka rozrzucona". Tadeusz Różewicz podjął się eksperymentu powtórzenia fenomenu "Kartoteki", w warunkach pełnej wolności wypowiedzi, jaką przyniosła rzeczywistość III RP.

Powstała "Kartoteka rozrzucona", cykl prób otwartych, które autor, a zarazem reżyser, odbył z aktorami od 17 listopada do 2 grudnia 1992 na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu. Oprócz drobnych zmian tekstu (typu: Madonna zamiast Lollobrigida) spore jego partie stanowią wypisy z gazet, kazań księdza Skargi czy przemówień Piłsudskiego.

Aktorzy przynosili wyszukane artykuły prasowe. Jeden "Kartotekowy" tekst o piwie, w nowszej wersji dramatu rozrósł się o siedem dalszych. Konstruowanie sztuki na scenie sprawiło, że ostateczny zapis jest o wiele dłuższy, niż kanoniczna wersja. Na żadnej z prób "Kartoteki rozrzuconej" nie czytano jednak wszystkiego, co ukazało się w książce.

Były to gorące wówczas tematy prasowe, między innymi informacje o handlu ludzkimi narządami i narkotykami czy też spór rabinów o prawo do atestowania koszernej wódki z polskich gorzelni. Jest cały poemat złożony z gazetowych ogłoszeń. Drugi, szczególnie ironiczny, to słowolalia skomponowana z fragmentów współczesnych debat sejmowych. Różewicz, chroniczny prekursor, pokazał, że wraz z likwidacją cenzury pojawił się nowy obyczaj - niekontrolowanego gadulstwa i pustosłowia. Wytropił to niebezpieczeństwo i zdrowo wykpił w pastiszu parlamentarnych obrad, zdominowanych przez czcze, rutynowe formalności.

Z kolei w scenie składania egzaminu dojrzałości pytany nie opowiada już historii z rubryki porad sercowych kobiecego magazynu, lecz odczytuje program telewizji. Do czegóż w końcu sprowadza się lektura przeciętnego Polaka?

Eksperyment formalny "Kartoteki rozrzuconej" w niczym nie naruszył integralności i ponadczasowego charakteru pierwotnej wersji. Zapis "Kartoteki rozrzuconej" daje natomiast reżyserom większy zasób odmian tekstu, które można wciąż na nowo rozsypywać i scalać. W 1998 r. Kazimierz Kutz genialnie przeniósł tę sztukę do Teatru Telewizji, z niezmiernie sugestywną wizją Bohatera (granego zarówno przez Jerzego Trelę, jak i Krzysztofa Globisza), uwikłanego w przeszłość oraz teraźniejszość ustrojowej i mentalnej transformacji.

Mędrzec w błazeńskiej masce


Nikt w sposób równie nowatorski i skuteczny jak Tadeusz Różewicz nie przemyca na scenę tradycji, jakże niesłusznie dziś lekceważonej i wyśmiewanej. Miniony wiek nie zna przypadku równego oddziaływania polskiego pióra na kształt światowego teatru.

Siła twórczości Różewicza polega na umiejętności łączenia przeciwieństw. Pisarz z jednej strony hołduje klasycznej, kunsztownej formie, z drugiej - służy mu ona do wyrażania świeżych, niekonwencjonalnych treści. I odwrotnie - tematom z przeszłości autor nadaje często nowatorski wyraz. Dzięki temu utwory Różewicza stają się niejednoznaczne, niepokojące i uniwersalne.

W jego dramatach pobrzmiewa wciąż dwoista tożsamość bohaterów o inteligenckim rodowodzie. (Jakkolwiek znajdzie się miejsce i dla prostych chłopów, jak Waluś w "Do piachu" czy Wrona w "Kartotece"). Osobników niejednoznacznych i duchowo rozdartych, gdyż ich szczytne powinności - wobec Boga, honoru i ojczyzny - w pojałtańskich realiach zostały zakwestionowane i skazane na porażkę. Na jałowy wieczny bunt lub kapitulację, czyli oportunistyczne poddanie się iluzorycznemu wygodnictwu, co autor najdobitniej ukazał w sztuce "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja".

Jak nikt inny umie Różewicz oswoić medialny konkret. Nazywanie jego utworów publicystycznymi byłoby jednak grubym uproszczeniem. Jako wnikliwy obserwator rzeczywistości i zamiłowany czytelnik prasy, przyswajane wiadomości czyni tworzywem podatnym do dalszej artystycznej obróbki. Stają się pod jego piórem uniwersalnymi metaforami współczesnego ludzkiego losu. W jego postaciach każdy może odnaleźć odbicie własnego życiorysu, zakotwiczonego w specyfice naszej historii. Takie to już przekleństwo romantycznej tradycji, którą autor zarówno podziwia, jak też wchodzi z nią polemiczne zwarcia.

W sztuce "Wyszedł z domu" czterdziestoletnia Ewa, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością męża, zawiadamia milicję. Z córką Gizelą z trudem podają rysopis: "Tatuś właściwie był nijaki, niepodobny do niczego, jak wszyscy". Dotknięty amnezją Henryk błąka się tymczasem po mieście. Trafia na cmentarz, gdzie jest świadkiem kapitalnej, "szekspirowskiej" sceny z dwoma grabarzami nad mogiłą, w której spoczywa "raz męczennik, raz nikczemnik". Wraca do domu. Szczęśliwy, bo niczego nie pamięta. Żona natychmiast zaczyna uświadamianie. Wbija mu do głowy obiegowe sądy i stereotypowe formułki. Henryk nasiąka komunałami i wraca do rzeczywistości. Żeby ponownie wyjść z domu.

Dramaturgia Różewicza ma w sobie walor nieustannej odnawialności. Sprzyja temu ironiczny nawias, którym autor opatruje poruszane problemy. Sztuki Różewicza, po latach ponownie przywracane na sceny, potwierdzają profetyczne zdolności autora. Jego przewidywania, dotyczące choćby degradacji naturalnego środowiska człowieka, niosą ten sam ładunek emocji, co w chwili prapremiery. Nadal poraża wizja wciąż nowych gór śmieci, wsypujących się przez okna do wnętrza kawiarni w sztuce "Stara kobieta wysiaduje". Postęp polega na tym, że dzisiejsze odpady są poupychane w plastikowe worki. Świat jednak nieodmiennie zmierza ku samozagładzie - trudno znaleźć skrawek czystej przestrzeni i wciąż toczą się gdzieś wojny.

"Na czworakach" opowiada o wiekowym, zdziecinniałym pisarzu, którego (jak u schyłku dni genialnego francuskiego malarza Maurice'a Utrilla) najbardziej cieszy elektryczna kolejka. Laurentemu w zabawie przeszkadza jednak podtykająca zupki nadopiekuńcza gospodyni Pelasia oraz tłum natrętów, chcących grzać się w blasku jego sławy. W gabinecie cenionego twórcy pojawi się Dziewczyna, w celu, jakoby, pisania dysertacji. Nie szczędzi jednak wysiłków, żeby zacnego starca uwieść. Zostać jego żoną, w bliskiej perspektywie - dziedziczką. Zmarły Laurenty nadal będzie chłeptał Pelasiną zupkę w mieszkaniu przerobionym na muzeum, po którym wycieczki profanów oprowadza Wdowa, snująca srodze bałamutne opowieści.

Utwory Różewicza nie pozostawiają odbiorców obojętnymi. Przeciwnie, często drażnią, prowokują. Wystarczy przypomnieć gromy, które nań spadły za obyczajowo śmiałe, prekursorskie "Białe małżeństwo". Nadmiernie rozbudzona seksualność bohaterów rozsadzała atmosferę typowego polskiego dworku, w którym dwie pannice przekraczały próg kobiecości. Sztafaż erotyczny - jakże dziś poczciwy! - wywołał święte oburzenie krytyków, z Arturem Sandauerem na czele. Tymczasem bodaj pierwszy po wojnie toples na scenie (Barbary Sułkowskiej jako Pauliny) ściągał na przedstawienie Tadeusza Minca do Teatru Małego (Narodowego) tłumy żądnych wrażeń widzów.

Ostre protesty środowisk AK-owskich zaskarbiło sobie "Do piachu". Autor z rzadką znajomością rzeczy ukazał znane mu z autopsji partyzanckie życie, wszelako bez patriotycznego upojenia. Pokazał natomiast przemilczaną resztę: błoto, brud, wszy, krew, podłe żarcie, odcięcie od bliskich, dojmujący brak kobiet, ostra dyscyplina. Waluś, wiejski prostaczek, marzący o zwiedzeniu po wojnie Krakowa i Częstochowy, wrócił do oddziału z rozbójniczego wypadu. Odbył go z dwójką przełożonych, którzy zniknęli wraz z łupem. Gniew dowództwa skrupił się na chłopaku. Traktowany gorzej niż pies, nie rozumie swojej winy - słuchał rozkazów zwierzchności. Różewicz stworzył antyepos o antybohaterach. O absurdzie wojny i odczłowieczeniu, jakie powoduje. O daremnej ofierze w imię restrykcyjnego prawa. O odpowiedzialności za bliźniego. Za jego ból, cierpienie i śmierć. Pytał, za co wolno umierać i gdzie przebiega granica ludzkiego upodlenia.

Rozsierdzenie gremiów kombatanckich, które wybuchło po dwóch pierwszych wystawieniach dramatu (Tadeusza Łomnickiego w warszawskim Teatrze Na Woli w 1979 i Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji w 1991), sprawiło, że autor rzadko pozwala na kolejne inscenizacje. Udało się to jeszcze Januszowi Opryńskiemu i Witoldowi Mazurkiewiczowi z Teatru Provisorium i Kompanii "Teatr" z Lublina w 2003.

Jednak nie otoczka skandalu świadczy o wielkości czyjegokolwiek pisarstwa, jak chcieliby wyznawcy rozmaitych modnych kierunków teatralnych, które na polskich scenach plenią się równie bujnie, co zaskakująco krótko. I nie samo łamanie kanonów. Nic by z tego nie wyszło, jeśliby nie miałyby artystycznego uzasadnienia, skłaniając autora do przyjęcia konkretnej konwencji.

Treść sztuki "Trelemorele" najlepiej oddaje podtytuł: "Scenariusz telenowel dla telewizji publicznej i prywatnej". Różewicz jawnie kpi z języka tego medium, który w fałszywie pojętej trosce przypodobania się widzowi zmierza w stronę niekomunikatywnego bełkotu i zamierzonego kiczu z domieszką perwersji. Rodzina siedząca przed odbiornikiem telewizyjnym beznamiętnie wchłania wylewającą się zeń papkę obrazów: ogłupiających teleturniejów, infantylnych reklam, kretyńskich seriali, niewiarygodnych programów publicystycznych. Nerwowy spacer po kanałach niczego nie zmienia. Wszędzie jest podobnie - równie mdło i beznadziejnie.

Nieprzemijającą wartość awangardowych w formie i niepokornych w treści utworów wybitnego poety i dramaturga potwierdzają wcale częste inscenizacje jego sztuk. Mimo kilkudziesięcioletniej metryki wciąż wyjątkowo trafnie oddają stan ducha nas, współczesnych. Z cierpką ironią przygląda się autor codziennemu życiu przeciętnego inteligenta znad Wisły. Pokazuje go w swoich utworach, stając się jednym z najprzenikliwszych kronikarzy polskiej rzeczywistości minionego, jak i obecnego wieku.

Sztuki Różewicza odwołują się do wyobraźni widzów ostrym jak skalpel, przewrotnie inteligentnym, zmetaforyzowanym językiem. Ich kariera na zagranicznych scenach dowodzi, że posługuje się aluzjami czy podtekstami czytelnymi nie tylko w ojczyźnie.

Tadeusz Różewicz o sprawach jak najbardziej serio mówił często w sposób przewrotnie filuterny. Jest jednym z tych prześmiewców, którzy jak Stańczyk wybrali maskę błazna, żeby możnym tego świata móc bezkarnie rąbać prawdę prosto w oczy.


© Janusz R. Kowalczyk
brak daty publikacji
źródło publikacji: lipiec 2013, za:
www.Culture.pl






Pozycje dostępne w naszym Repozytorium
IMDb (angielski)
Wikipedia (polski)
Filmografia (polski)






Zobaczyć mowę i milczenie.
Wokół dramatów Tadeusza Różewicza


Wykłady otwarte Teatru Narodowego organizowane są od 1999 roku. W tym wykładzie z cyklu pt. Ciało widzialne z sezonu 2005/2006 o języku jako rebelii wobec ciała w twórczości Tadeusza Różewicza opowiada prof. Grzegorz Niziołek – kierownik literacki w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie i szef festiwalu re_wizje w latach 2004-2007; współtwórca pisma Didaskalia, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Wykład został wygłoszony w Teatrze Narodowym w Warszawie 22 kwietnia 2006 roku. Pierwotnie miał on nosić tytuł Język – rewolta przeciw ciału? Wokół dramatów Tadeusza Różewicza, jednak po przemyśleniu problemu Grzegorz Niziołek postanowił go zmienić.

Fragm.1 wykładu:


Fragm.2 | Fragm.3 | Fragm.4 | Fragm.5 | Fragm.6 (ostatni)

W pierwszej scenie Kartoteki bohater ogląda swoją rękę. Białe małżeństwo to naga noga śpiącej Pauliny – biała, gruba, nieruchoma. W Odejściu głodomora pupy partyzantów prowadzą w latrynie polityczne dyskusje... Strategia pokazywania ludzkiego ciała w filmowym detalu ma w dramatach Różewicza uderzającą siłę; jest wręcz cechą charakterystyczną literackiego tekstu. Grzegorz Niziołek stawia tezę, że cielesność jest podstawową kategorią w dramatach Różewicza. W jaki jeszcze sposób ciało uwidacznia się w jego twórczości teatralnej?


© autor(ka) nieznany(a)
brak daty publikacji (2006 rok)
źródło publikacji: Teatr Narodowy / za:
www.NiNateka.pl






Rozmowa z Tadeuszem Różewiczem o poezji, snach i starości

Fragmenty wywiadu z panem Tadeuszem Różewiczem przeprowadzonego przez Katarzynę Janowską i Piotra Mucharskiego w 1998 roku.

Katarzyna Janowska:
— W jednym ze swoich opowiadań, dawnych opowiadań, przywołał pan do życia taką metaforę, która zrobiła ogromną karierę wśród krytyków. Opisywał pan Kościół Mariacki, przechodni, którzy przechodzili koło Kościoła Mariackiego, widzieli wspaniała budowlę, zabytek architektury, miejsce gdzie mieszka… zamieszkuje sacrum, pan natomiast patrzył na ta budowlę i widział jedynie gruzy, pryzmę cegieł, coś co zostało zniszczone, jak pan dodaje, zniszczone w pana wnętrzu. Krytycy rozpisywali się na ten temat, próbowali interpretować tą metaforę. Ja chciałam pana zapytać, czy dzisiaj, kiedy pan patrzy na Kościół Mariacki, co pan widzi, czy to dalej jest kupa gruzu, czy może zdołał pan odbudować Kościół?


Tadeusz Różewicz:
Tadeusz Różewicz, 1998
— Dzisiaj, a nawet wczoraj, kiedy przechodziłem, widzę Kościół Mariacki, nie wiedzę ruin, ani gruzów, ale ten motyw, element zburzonego Kościoła, o którym pani wspominała był zarysem, ideą wiersza, którego do tej pory właściwie nie napisałem. W zupełnie innym wierszu wspominam tylko ruiny Katedry św. Jana w związku ze śmiercią młodych poetów warszawskich. Natomiast od tego czasu minęło pół wieku, kiedy o tym pisałem i mówiłem, pół wieku minęło i wtedy rzeczywiście Kraków był nielicznym z miast, który ocalił się, został ocalony i w nim jego zabytki. Natomiast zniszczona została przez wojnę, okupację substancja ludzka, strona duchowa człowieka, człowiek, a ponieważ jest takie powiedzenie, że ciało ludzkie jest świątynią Boga, poza tym jest mieszkaniem duszy, ponieważ to ciało ludzkie zostało zabite, poćwiartowane, poszarpane, poniżone, spalone, zamienione w mierzwę, w padlinę, czyli właśnie nakładały się te dwa obrazy, ciała na świątynię i świątyni na ciało. Wtedy wydawało mi się, że jest to centralny, w ogóle, problem dla poezji, filozofii, a nawet religii, rekonstrukcja. Ale w praktyce poetyckiej te elementy, jak gdyby sobie zaprzeczalne, mianowicie element destrukcji i konstrukcji. Chodzi o to, że jeśli chodzi o poetykę, o techniki poetyckie, o wiersze, miałem świadomość, że… tak samo malarstwo, itd., uległo destrukcji. Te strofy Skamandrytów, zresztą których uwielbiałem jako uczeń licealista, wpisywałem do dzienniczków koleżankom wiersze Tuwima czy Słomińskiego, Lechonia się na pamięć znało. Więc ten element destrukcji wystąpił u mnie bardzo wcześnie, właśnie już kiedy zacząłem pisać wiersze, które weszły potem do tomu “Niepokój”. I mimo, że byłem jeszcze wtedy uczniem, a nawet czeladnikiem u Przybosia, to już instynkt mi mówił, że również awangarda musi ulec destrukcji, ta klasyczna.

Piotr Mucharski:
— Ale oprócz tej ruiny poezji, pan wspominał wtedy, w tym czasie, również o etycznych źródłach, nawet używał pan takiego zwrotu, który bardzo mocno brzmiał, że te źródła stare etyczne są brudne, ponieważ umył w nich ręce morderca, zbrodniarz. Czy jest tak, że te źródła samo się oczyściły, że ta brudna woda z nich odpłynęła i one są na nowo czyste? Czy pan wyruszył na poszukiwanie innych źródeł?


— Wie pan mówimy o mojej sytuacji egzystencjalnej, życiowej, biologicznej, fizycznej, mówimy o człowieku, który miał wtedy 24 lata, kiedy przyjechał tu do Krakowa i zobaczył ten Kościół Mariacki, i spotkał się właśnie z Przybosiem w redakcji ‘Odrodzenia’ na ulicy Basztowej, z Wyką w redakcji Twórczości, to się wszystko tam mieściło, który spotkał się potem z Leopoldem Staffem, który mieszkał w Krakowie na ulicy Chopina, ale to był… to był ten człowiek, który siedzi tutaj teraz z wami i rozmawia. To był ktoś inny. Ja nie pod wszystkimi przemyśleniami teraz bym się podpisał. Mnie się wtedy wydawało, że był koniec świata, po prostu. Że był koniec świata. I wtedy pamiętam napisałem taki poemat ” W środku życia”, zaczynał się chyba tak – Po śmierci, po końcu świata, próbuje odbudować krajobrazy, ludzi, zwierzęta, itd., itd. Pisanie wierszy było próbą odbudowania swojego świata, ale łączyło się z odbudowywaniem po prostu domów, kościołów, kolei, to się łączyło zawsze u mnie, podstawy pod poezję były materialne. Fundamenty zawsze musiały być materialne, dotykalne, prawda, nad nim się unosiła sfera konstrukcji poetyckiej, potem ona się musiała, żeby zamienić się w poezję i unieść się w inny wymiar, musiała się oderwać od tych fundamentów, prawda.

— (Katarzyna) A jak to się robi, że ta konstrukcja się odrywa od fundamentów?

— Przy pomocy obrazów, słowa, konstrukcji, techniki poetyckiej, ale ta postawa leży często w pomyśle, prawda. Tak że, na przykład, były by ruiny tego domu, a nad tym bym budował swoją… zarys jakiejś świątyni w wyobraźni, prawda.

— (Piotr) Czy ja mogę jeszcze, przepraszam, o to źródło zapytać? Bo ja rozumiem, że pan mówi do nas z perspektywy takiego wędrowca, który odbył pewną wędrówkę, najpierw zanegował te źródła i wyruszył w drogę jakby szukać nowych. Dla mnie… dla mnie, przepraszam, że zostaję przy tej metaforze, czy to jest tak, że pan na końcu tej drogi znajduje te źródła w tym miejscu, z którego wyruszył? Że to są te same podstawowe źródła, o których się… najpierw się panu wydawało, że po prostu są skompromitowane i do niczego nie potrzebne, ale okazuje się, że one są w stanie same się oczyścić?

— (Katarzyna) Czy w kulturze można dojść do tej samej drogi?

— W kulturze tak, ale w cywilizacji nie. Mówię o cywilizacji technicznej w ogóle. W kulturze tak, w poezji tak, w muzyce, w malarstwie tak. Natomiast w fizyce już nie, w biologii nie, w genetyce nie, w astronomii nie.

— (Piotr) W kulturze są…, które nie przemijają, są zawsze…

— Tak. Iliada i Odyseja nie przeminą. Muzyka Mozarta… Natomiast teorie fizyczne, nawet teoria Einsteina, ulegają przekształceniu, zmianom… Nie mówiąc o biologii, prawda.

— (Katarzyna) Ale pan mówiąc o tej rekonstrukcji świata myślał chyba od tej strony właśnie kultury nie cywilizacji?

— … po prostu jest tam gdzieś w niepokoju, gdzie tam pisze o tym, że widziałem furgony ludzi, furgony porąbanych ludzi zmasakrowanych i to były takie furgony przypominające, przed wojną jeździły furgony, które mięso rozwoziły do jatek, takie…

— (Katarzyna) Ludzi, którzy nie będą zbawieni, dodajmy.

— (Piotr) Tak było w tym wierszu. To było jakieś dno rozpaczy, że tak zapytam?

— No, wie pan, dna rozpaczy w ogóle nie ma, jak to mawiają w ogóle dna nie ma, bo zawsze pod tym dnem jeszcze jedno dno się odkryje…

— (Piotr) Ja słyszałem – pukanie od dołu.

— Tak, w sensie dowcipów nawet. Tak, jak… Ale wracając do tego pańskiego pytania, oczywiście w jakim sensie mówiłem o estetyce. Piękno i dobro nie było na początku rozróżniane jako dwa zupełnie… Dobro było pięknem, piękno było dobrem jeszcze w estetyce greckiej, o czym Tatarkiewicz bodaj wspominał, prawda. Potem to się rozdzieliło. Mnie się wydawało… Mówię wydawało mi się, byłem przekonany, że to był koniec świata, że człowiek został zabity w swojej istocie, zniszczony, prawda. Ale były to myśli, ja bym to nazwał, przywiązane do tej sytuacji, do tej ziemi, do tego miejsca, prawda. Być może w Ameryce Południowej, w Argentynie czy w Brazylii odbywał się karnawał równie piękny jak teraz, wszyscy się cieszyli, piękne dziewczyny tańczyły, wszyscy się radowali, a my tutaj gdzieś między Wilnem, Lwowem, Radomskiem, Piotrkowem i Częstochową, myśmy swoje piekło przeżyli, oni nie, oni teraz będą przeżywali albo przeżyją. Każdy ma swoje piekło w swoim czasie. Na przykład słuchałem waszej rozmowy z profesorem Nowosielskim, on mówi że żyjemy w piekle, prawda i że on do tego się… Ale ja uważam, że każdy ma swoje piekło, swoje niebo i swój koniec świata.

— (Katarzyna) Pan tutaj przywołał swój wiersz i powiedział pan, że nie ma dna, to jest echo, myślę, pewnego hasła, właściwie hasła które wprowadził do kultury, do cywilizacji Dostojewski, ja sobie to tak interpretuję, nie ma dna czyli nie ma piekła, czyli załamała się ta oś, która nas ustawiała przez wieki, Bóg-człowiek- diabeł. Dostojewski powiedział – jeżeli nie ma Boga, to można wszystko.
Co ludzie zrobili z tą wolnością, którą uzyskali? Jak pan sądzi, czy odpowiednio ją wykorzystali, czy rzeczywiście wolno wszystko w takim układzie?


— Nie, postępowali na ogół bezmyślnie.

— (Katarzyna) Ludzie?

— Ludzie bezmyślnie postępowali. To powiedzenie Dostojewskiego, którego uwielbiam i którego uważam za Szekspira prozy, chyba tak jak Szekspir jest największym dramaturgiem, się mówi, dla mnie Dostojewski jest Szekspirem XIX-wiecznej Rosji, ale to powiedzenie wydało mi się, ja jakby bolałem nad tym, że on coś takiego powiedział, bo wydawało mi się, że jak nie ma Boga, to właśnie nie można wszystkiego, bo Bóg może odpuścić Dostojewskiemu grzech, ale jak Boga nie ma, to on sam sobie tylko może odpuścić winy. Ale, wie pani, ja nie jestem tak, często to podkreślam, ani teologiem, ani nie jestem tak głęboko zanurzony w mistyce, w metafizyce żebym mógł o piekle i niebie za długo mówić.

— (Katarzyna) A o Bogu?

— No, właśnie, na ten temat jużeśmy z panią próbę robili i mój poeta, jeden z tych świętych literatury, Adam Mickiewicz, który kiedyś był zaproszony w Paryżu przez francuskiego przyjaciela intelektualistę, poetę na herbatę i na rozmowę w salonie, powiedział że przy herbacie o Panu Bogu nie będzie rozmawiał, że się nie rozmawia i nie poszedł na to zaproszenie. I ja tu przy naszej herbacie, która tu jest, musi pani wybaczyć, skorzystam z tej dobrej rady Mickiewicza i nie będę o Panu Bogu rozmawiał.

— (Katarzyna) Ale ja skorzystam z pana poezji, w takim razie, w odpowiedzi na to, pan pisał o Panu Bogu i jeżeli nie chce pan mówić, to może posłużymy się cytatem?

— (Piotr) Ale właśnie nie wiem czy o Panu Bogu, bo może tu nie chodzi o pana Boga, tylko o coś dziwnego co jest w człowieku, jak wahanie. W pana wierszu to się nazywa “Bez”… to jest jak… jak gdyby dwie szale wagi się tak ważyły nie mogąc się przeważyć ani na jedną, ani na drugą stronę. Nie można żyć bez Boga?

— Nie, dosłownie jest – Życie bez Boga jest możliwe, życie bez Boga jest niemożliwe. Ale to jest to dylemat moralny, który każdy musi rozwiązać …
… sam, w samotności, oczywiście przy pomocy, czy ludzi zaufanych, czy kapłanów, czy przyjaciół, ale w gruncie rzeczy on musi sam wiedzieć jak żyć.
I ja nie… w tym wierszu nie napisałem, że takie życie jest lepsze, czy takie jest lepsze. Jest zresztą, wiecie, może to się łączy z wiekiem, im człowiek starszy… jest takie bardzo stare przysłowie – Jak trwoga, to do Boga. No, jak jest starszy, jak choruje, jak już na horyzoncie coraz bliżej ta z kosą, ta postać, która w tańcu śmierci występuje tak pięknie i zaprasza do… wszystkich, od… od papieża, poprzez cesarza, króla, opata, mniszkę, mieszczanina, rzemieślnika, dziecko, młodzieńca, młodą dziewczynę, wszystkich do tańca. Tu macie w Krakowie taki piękny taniec śmierci…

— (Katarzyna) Ale to znaczy, że sprawdzało by się to powiedzenie Miłosza, że człowiek jest zwierzęciem, ssakiem metafizycznym, czyli że prędzej czy później, ta tęsknota za transcendencją, za czymś większym, się pojawia?

— Wie pani, ja bym chętnie z tej dróżki, z tej ścieżki, na którą mnie spychacie bym jednak na bok… może nie bok, ale w inną część krajobrazu się udał. Ja wiem, że w Krakowie to to są najważniejsze pytania.

— (Piotr) To w ogóle są najważniejsze pytania. Ale proszę nas nie traktować, ze chcemy od pana uzyskać jakąś odpowiedź, deklarację, to nie o to chodzi…

— (Katarzyna) Chcemy odpowiedź uzyskać…

— (Piotr) Ale… Nie, może nie. Tylko… Rozmawiamy z kimś o kim nas uczono w szkole, czytaliśmy lektury i tam wszystkie hasła , przy okazji, pana poezji, śmierć człowieka, śmierć Boga, się pojawiały i tylko chodzi o to, że być może nie mówimy o bogu, tylko że w człowieku jest takie dziwne pragnienie, samo pragnienie, czegoś… czegoś dziwnego, czy też instynkt metafizyczny, który… na pewno… (?)

— Tak. To wasze pytania są.

— (Katarzyna lub Piotr) Myśmy to razem przygotowali.

— (Piotr) I tylko tyle. Że jest dziwny instynkt metafizyczny, który trzeba uszanować. Ale, w takim razie, wróćmy jeszcze, jeśli można.

— No, wie pan, no wiara, jak pan się uczył, jest łaską, łaską, prawda, jak ktoś się… nie ma tej łaski, no…

— (Piotr) Nie. Nie pytamy o wiarę. Nie pytamy o wiarę…

— A o co pytacie?

— (Katarzyna) Właśnie. O co pytamy?

— (Piotr) Pytamy o niepokój. O niepokój. Ale, w takim razie, dobrze. Wróćmy… wróćmy do wątku, w którym Pan Bóg się pojawia, jeśli można?

— No, właśnie, wróćmy do świata… w wymiarze ludzkim, powiedzmy.

— (Piotr) Tak jest. Tak jest.

— (Katarzyna) Ten wiersz, który cytowaliśmy tutaj. Ten wiersz “Bez” pojawia się w tomie, który ma tytuł “Płaskorzeźby”, czy ten tytuł ma jakieś znaczenie specjalne?

— Ma. Tu chodzi o to, że sprawa powierzchni i sprawa głębi i sprawa powierzchni w poezji jest bardzo ważna i ja po latach doszedłem do wniosku, że nie ma żadnej głębi bez powierzchni, że każda najgłębsza głębia ma powierzchnię i ona jest dostępna naszemu… naszemu odczuciu, naszym zmysłom, prawda i przez powierzchnię, przez to, co do nas dociera bezpośrednio my możemy instynktownie szukać tego, co jest pod nią, prawda.

— (Katarzyna) Ale to znaczy, że poruszamy się…

— Że dla nas… Ja uważam, że dla nas jest dostępna powierzchnia, właściwie.

— (Piotr) Naskórek świata?

— Tak. Że z wieczności dla nas dostępne jest to, co my pięcioma zmysłami, no i myślą, próbujemy przeniknąć. No, poza jakąś łaską, która dotyka mistyków, niektórych artystów, prawda…

— (Katarzyna) A poetów, dotyka ta łaska czasami?

— Jak sobie zasłużą, to może dotyka.

— (Katarzyna) A pan czuje, że pan zasłużył na tą łaskę?

— Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem.

— (Piotr) Ale z tego… z tego poruszania się po omacku… (?) po omacku, prawda, dotykania świata, z tego się rodzą jakieś uczucia, ni wiem niepokoje, z tego dotykania świata, ślizgania się wzrokiem po jego powierzchni?

— Zadajecie mi trudne pytania bardzo. Wiecie co jest, tak na marginesie chciałbym to powiedzieć, jaka jest bieda, dla mnie osobiście z rozmowami, jeśli chodzi o telewizję, na przykład, ale radio też częściowo, a nawet wywiady do, gazet, jest taka bieda, że jestem po prostu żywym organizmem i różne mam fazy myślenia, sytuacje, odczucia, komfort biologiczny jakiś, czy anatomiczny, zależy to od ciśnienia powietrza, od ciśnienia krwi mojego, od wiatru od gór, halnego i wiecie dlatego ja na ogół unikam rozmów i kontaktów, dlatego że są takie dni i noce, że wydaje mi się, że mogę odpowiedzieć prawie na wszystkie pytania, rozwiązać pewne problemy, nawet filozoficzne, żałuję zresztą często, że nie zostałem filozofem, choć w niektórych utworach moich można wykryć jakieś ciągotki takie i chęci filozofowania, tylko że to sam… u mnie sam wiersz, sam obraz filozofuje, to nie ja filozofuję przy pomocy wiersza, on musi filozofować swoim… swoją konstrukcją, swoim obrazem, swoim milczeniem oczywiście. Tutaj dochodzę do bardzo… coraz ważniejszego dla mnie elementu, roli milczenia w poezji. Bo roli milczenia w malarstwie nie ma, prawda. Czy w architekturze… W w muzyce, tak. W muzyce, tak. Ale poezja… i ten element nie był doceniany bardzo długo w polskiej poezji. Ona była często bardzo przegadana. Tu rzeczywiście jestem bardzo wdzięczny Miłoszowi, że zwrócił, w jakimś komentarzu do moich wierszy, uwagę, że ja poezji polskiej przepisałem kuracje odchudzającą. On, mniej więcej, się tak wyraził oceniając wiersz poświęcony pamięci Konstantego Puzyny, Puzyny, że jak gdyby przepisał poezji polskiej kurację odchudzającą i zastosował. Ale to nie tylko chodziło o kurację odchudzającą, ale również o to, że poezja miała piękne słowa, piękne metafory, mówiła… mówiła dużo, filozofowała, była pełna erudycji, itd. a przecież miała bardzo interesującą, bardzo nowatorską tradycję idącą od Norwida, który był mistrzem pauzy i milczenia i był tego świadomy.
W jego listach, pismach, esejach są bardzo ciekawe uwagi na temat wartości milczenia w poezji, więc ja powiedzmy tego nie wymyśliłem, tylko chodzi mi o to, że nikt tego w naszej poezji nie wykorzystywał, tego… tego elementu, który ma taką samą wagę jak słowo, a czasem, kiedy słowo się kończy, nawet ma większy ciężar gatunkowy to, co poza słowem zostało. Wiersz się skończył… Norwida krótki wiersz “Czułość”, sześć linijek “Czułość”… – ‘Czułość bywa jak pełen wojen krzyk. Jak szemrzących źródeł prąd. I jako wtór pogrzebny. I jak plecionka długa z włosów blond, na której wdowiec nosić zwykł zegarek srebrny…’ I tam są bodaj trzy kropki. I to, co się dalej dzieje, po tych słowach, jest dla mnie równie ważne jak to, co przeczytałem, prawda. To próbowałem w krótkim wierszu “Białe groszki”, bardzo dawno taki wiersz napisałem. Był to komunikat, po prostu, z gazety. Wyszła stara kobieta z domu, w granatowej czy czarnej sukni w groszki, ktokolwiek wiedziałby o niej czy ją widział, proszony jest… I tu uciąłem ogłoszenie w gazecie. Co się działo dalej z tą kobietą, kto ją poznał, kto ją do domu przywiódł… I cała sprawa, że zaginęła, zapomniała siebie, rodziny, swojego domu, prawda, dzieje się tam już, no jakby pod spodem.

— (Katarzyna) Pod powierzchnią.

— Jednym słowem…

— (Piotr) A to znaczy, że milczenie… milczenie przydaje energii słowu również, tak?

— Tak. Podnosi jego wagę, walor. Ja tu gdzieś mam, tylko trochę będzie takiej krzątaniny, krętaniny, ale…

[…]

— Często próbuję zamiast pisania, komentowanie swoich myśli, pisania eseju na ten temat, próbuję zawrzeć, właśnie, materiał w wierszu. Ponieważ gdybym pisał o wadze milczenia w poezji, a także o tym dlaczego poeta czasem milknie i przestaje pisać wiersze… dwa wielkie przykłady w poezji, to jest gdy Mickiewicz zamilkł i woli tworzyć legion, który zbytniej wagi wojskowej nie miał, dyscyplina tam była bardzo wątpliwa, wojsko też…

— (Piotr) Ale on uwierzył w czyn.

— On… on uwierzył w czyn. Ale być może łączyło się dla mnie z tym, że on wiedział jako poeta, że pewne formy się wyczerpały i był zbyt świadomy, zbyt genialny, zbyt mądry żeby zostać epigonem własnym, żeby powtarzać, był odkrywcą i miał świadomość, bo pisał jeszcze, jakieś zachowały się niezbyt udane poematy, które uległy zniszczeniu, jakaś “Królewna Lala”, jakieś takie próbki, ale właściwie na lirykach lozańskich wyczerpała ta się… ta poezja i był świadomy, według mnie wiedział.
Drugim takim przykładem pożegnania z poezją zupełnie świadomego, co łączyło się nawet z pogardliwym stosunkiem do poezji był Rimbaud w światowej literaturze. Po prostu, w pewnym momencie, doszedł do wniosku, że trzeba ruszyć w świat, zarobić tyle i tyle złota, wrócić do Francji jako szanowany obywatel i koniec z poezją.

— (Piotr) On wydoroślał z poezji?

— Jak… On… jak gdyby swoją postawą zaprotestował przeciwko poezji, według mnie. Przeciwko pisaniu nie tylko poeci protestują. Znany jest wypadek Lwa Tołstoja, który w końcu powiedział, że napisanie elementarza dla szkoły podstawowej jest większa pracą i pożyteczniejszą niż “Wojna i pokój”, “Zmartwychwstanie”, itd. A… albo uszycie pary butów, prawda. Zresztą ja te buty widziałem w Muzeum Tołstoja, bodaj w Moskwie czy Jasnej Polanie wisi para butów przez niego uszytych, tam kustosz czy ktoś mówił, że nikt nigdy w tych butach, łącznie z nim, nie chodził.

— (Katarzyna) Nie dało się.

— (Piotr) Ale książki jego paru przeczytało…

— Ale to są dziwne, właśnie, te losy, to dążenie do milczenia. Ale z drugiej strony jest przyzwyczajenie też do pisania. Poeta się przyzwyczaja do pisania i póki może pisze, prawda. I decyzja żeby przestać te pisać wiersze, że powiedzmy ja od jutra przestanę pisać, takiej decyzji świadomie nie można. Może poeta bardzo świadomy swojej pracy widzi, że się powtarza. Są poeci, którzy tego nie widzą, nie są w stosunku do siebie podejrzliwi, nie potrafią się obserwować z boku, prawda. No, wtedy piszą… piszą tak długo, jak żyją i to… to zresztą nie jest jakaś wada, bo czasem najciekawsze rzeczy mogą powstawać pod koniec, prawda.

— (Katarzyna) Ale z tego co pan mówi, to wynika, że poezja to jest jakaś taka dziwna przestrzeń, do której się wchodzi i z której można również wyjść. Czy tak jest?

— Do poezji ktoś wprowadza. Jakiś przewodnik bierze człowieka za rękę i go wprowadza do krainy poezji. Nie jest to ręka fizyczna, nie przychodzi do mnie do Piotrkowa, do Radomska czy do Trzebnicy. Poeta wybitny, prawda, nie bierze młodego człowieka za rękę i nie wprowadza go do… ale wyciąga… wciąga go przez swój wiersz w krainę poezji. I mnie wciągali, jako ucznia, prawda, piętnastoletniego. Pierwszy wiersz napisałem mając szesnaście lat, to Tadeusz Drewnowski gdzieś odkrył i jak go przeczytał, to ja nie wiedziałem czyj to jest wiersz. To jest, wiecie, to co mówiłem. To był inny wiersz i kto inny… on mi dowiódł, bo mi pokazał potem, że moim… miałem już podobne pismo, stawiałem litery, podobnie jak teraz, wyraźnie, że to jest moje.
Ale wprowadzał mnie Gałczyński i Tuwim, później Staff. W szkole właściwie na Staffie się kończyła w gimnazjum nauka poezji. Tetmajer i Staff. Na Młodej Polsce. Myśmy Skamandrytów w szkole nie przerabiali, ani awangardy. Awangardy się szukało na własną rękę, co inteligentniejsi, ci co oczywiście byli zainteresowani poezją. Ale gdzieś do mnie Czechowicz tą rękę wyciągnął w 37 roku wierszem “Plan akacji”, bodaj to było, z tomu “Nuta człowiecza”. Ja nad tym wierszem bardzo długo siedziałem, jak nad planem miasta prawie, jak go… Miałem tą tendencję, że się uczyłem na tekście, prawda. Przykrywałem pewne fragmenty dłonią, czy bez tego fragmentu, bez tego słowa jak by to brzmiało…
Tak samo Przybosia… Bardzo wcześnie… Nie poddawałem się tylko nastrojowi wiersza, ale od razu jednak zaglądałem do jego mechanizmów. Technika bardzo mnie… Tak, jak bym przeczuwał, że sam będę konstruował te rzeczy. Tak, ze jak Przyboś napisał jakiś taki wiersz, w którym była metafora – stuknę dwa razy w stół, a raz poza. A raz poza stół. I tu ja tu stukałem rzeczywiście w stół, w Częstochowie mieszkałem. Stukałem. I tu już ten problem ciszy…

— (Piotr) Ale czy mogę zapytać jeszcze o coś takiego. O tym… mówiliśmy o tym, że ktoś wprowadza w krainę poezji, ale miał pan rzeczywiście poczucie, że to jest jakoś świat specjalny, co to była za kraina?

— To była… to była zamknięta, dziwna kraina i nie należały do niej wierszyki z elementarza, na przykład, czy z pierwszej książki… Bo w elementarzu, Falskiego ja miałem elementarz, bodaj był wierszyk – ‘Jadą sanki do polanki, ma tam domek wuj Atomek’, czy coś… czy wujek Tomek…

— (Katarzyna) Rzeczywiście.


— (Piotr) Ładny bardzo, ale…

— Ładny, ale… Natomiast kraina poezji była dla mnie bardzo długo zamknięta. Pewną rolę w tym odegrał mój starszy brat nieżyjący, Janusz, który pisał o trzy… był starszy ode mnie o trzy lata i zaczął pisać wiersze gdzieś w 37 roku, już korespondował z Czechowiczem, zachowały się trzy listy Czechowicza do brata, list Wierzyńskiego się zachował, Ludwika Frydego był uczniem, pisał pierwsze wiersze do ‘Filomaty’ Ryszarda Gansienieca, wychodziło takie szkolne pismo poświęcone kulturze Grecji, kulturze Rzymu, filolo…

— (Piotr) I co z tą krainą?

— I trochę jak gdyby on mnie prowadził w tym kierunku, ale był pełen wątpliwości w stosunku… Być może we mnie pierwszą pobudką była, jak gdyby, zazdrość raczej, a nie to, co się tam w poezji dzieje. Ambicja, zazdrość, prawda. Ale tak, jak mówię ta kraina poezji, która zaczął otwierać, właśnie…
I to jest dziwne, wiecie, że nie lektury szkolne, a te utwory, których ten młody człowiek szukał, wyszukiwał jakby sobie… A potem dopiero, po wielu latach wracało się do szkolnych lektur, mianowicie do Kochanowskiego, do Mickiewicza, do Słowackiego i …, a potem do Tetmajera. I na przykład ja uczyłem się w szkole – ‘O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny’ Staffa, ale nigdy nie myślałem ucząc się, że po iluś, po dwudziestu latach poznam Staffa w Krakowie i przyjdę do niego do domu, i dam mu mój tomik wierszy ‘Niepokój’. Zresztą byłem taki stremowany tam, że w dedykacji jakieś błędy, nie gramatyczne, ale w składni coś mi się pokręciło, prawda, jak szedłem tam do Staffa, którego zobaczyłem, prawda, bo widziałem go przed wojną na fotografiach kolorowych, w pismach kolorowych, we fraku, z Gwiazdą, jak Wierzyński wstępował do Akademii Staff go, bodaj, wprowadzał. Oni byli gdzieś daleko ode mnie, na Olimpie, prawda.

— (Piotr) Ale to jednak była ambicja wejścia na Olimp troszkę, tak? Bo u tego młodego…

— (Katarzyna) Wysoko.

— (Piotr) Tak? W chmury?

— Nie. To nie… Choć, wiecie, prawdopodobnie poeta w klasie, bo w gimnazjum się mniej więcej dojrzewa, ma 16, 17, 18 lat, w każdej klasie jest czterech, mniej więcej, pięciu poetów, no trzech minimum, prawda…

— (Katarzyna) Jak klasa jest…

— (Piotr) Ale poetów czy takich z ambicjami?

— Takich co piszą… piszą wiersze, a ten taki naznaczony, że on w przyszłości również będzie to robił, bo tamci wydorośleją, zostaną inżynierami, naukowcami, lekarzami, itd., może tam jeszcze kiedyś będą, a ten zostaje w tym ogródku dziecięcym i dalej się tam męczy albo bawi… (— (Piotr) Jeden na ilu?)… ale… ale on jest troszkę… jest taki tak, jak by szkolny poeta, gimnazjalny, powiedzmy. W gimnazjum to jednak było trzech. Tak, jak aktorów jest kilku zawsze, prawda, którzy mają zdolność do grania, grają na akademiach, w teatrzykach, też już to wyraźne jest. I ten poeta jest w jakiś sposób naznaczony. Jest jakby trochę niewydarzony, nie zawsze…

— (Katarzyna) Wyróżnia się czymś?

— Wyróżnia się albo nieuwagą na lekcjach, albo…

— (Piotr) Czy ma pałę z WF-u?

— Z WF-u nie, nie ma… (— (Piotr) Niekoniecznie.)… ale niezbyt to mu idzie wszystko, prawda. W strzelaniu, powiedzmy, na przysposobieniu wojskowym jest niezły, ale nigdy bardzo dobry, unika trochę gimnastyki… (— (Piotr) Matmy.)… Ma… matematyki się boi, przeważnie, strasznie. Coś… Wiecie coś w tym jest, że dość wcześnie, nie wiem czy to w dobrym, czy w złym znaczeniu, jest wyróżniony czy naznaczony. Wiecie. Bo myśmy pismo wydawali w czwartej klasie gimnazjum, się nazywało ‘Miotła’ i był komitet redakcyjny, prawda. Jeszcze jeden kolega żyje, jest w Kanadzie, został profesorem uniwersytetu, teraz jest emerytem. My tą ‘Miotłę’ wydawaliśmy i tam różni koledzy pisali, fraszki, to tamto, ale ten wiersz liryczny to ja pisałem, poświęcony koleżance, tam, Basi czy Jasi, tercyna koniecznie, pierwszy był tercyną pisany.

— (Piotr) Ale czy jest takie poczucie, że to jest jakby rekompensata za to nie… niewydarzenie, tak to pan nazwał,…

— no, być może. Być może, że jest to… Ale to nie jest świadoma, że ja sobie rekompensuję niedostatki tym, że pisze i przez to zwracam na siebie uwagę. Tylko to jest dość tajemnicza historia, właśnie to jest trochę mistyczne, jakaś historia. Ten gość jest jak gdyby powołany, nie wiadomo przez kogo, prawda.

— (Piotr) Ale ma jakiś inny gruczoł, właśnie.

— I… i inteligentny polonista zawsze się orientuje, że tam siedzi… Ja miałem polonistę profesora Feliksa Przyłubskiego w gimnazjum, a przed nim profesora Janigę. To Janiga był, to ciekawostka jest, polonista moim i Karola Dedecjusa. Potem żeśmy obaj zidentyfikowali, że jak on poszedł z Radomska do Łodzi, to wykładał w gimnazjum Dedecjusa polonistykę. I moim ulubionym był Felek, Felek-Feliks Przyłubski. Specjalista zresztą od interpunkcji, napisał kilka podręczników. A ja z interpunkcją…

— (Piotr) Pan nie stosuje.

— Po wielu, wielu latach, bo już profesor nie żyje, mówi – Panie Tadeuszu, ja jeszcze teraz mam z panem kłopoty, bo czasem dostaję telefon – Panie profesorze, a Różewicz nie stawia. – A ja mówię – Ale, panie profesorze, to też nie ja wynalazłem. Ja przejąłem od Czechowicza, który… Czechowicz przejął z Biblii, Starego Test… z Psalmów, tam nie używano interpunkcji, przecinków, kropek, itd. Ale się rozgadałem, za bardzo.

— (Piotr) O milczeniu miało być.

— Nie dopuściłem was do głosu.

— (Katarzyna) Pan opowiada o swoim wejściu do poezji, jak o czymś trochę urokliwym, trochę żartobliwym…

— Tak…

— (Katarzyna) … ale później ta poezja staje się czymś bardzo ważnym, staje się sposobem czy narzędziem do odtworzenia świata. Jak to się zmienia to podejście, że od rozrywki właściwie, od zabawy pomieszanej z lekką zazdrością, staje się czymś niezwykłym?

— Wie pani, wchodzi się… wchodzi się właściwie do ogródka albo do ogrodu, nagle to się zamienia w puszczę, potem się zamienia w pustynię, potem łączy się to czasem z rozpaczą i udręką, no trudno mi jest wymieniać poetów tragicznych, poetów którzy zabijali się z świadomością, popełniali samobójstwa, niszczyli się po prostu, jak gdyby instynkt do śmierci w poecie był bardzo silny, prawda i pokolenie po nas… Jakby nasze pokolenie wyniszczone było, tak zwane pokolenie Kolumbów czy, jak Wyka kiedyś powiedział, zarażone śmiercią, z czym ja się oczywiście nie zgadzałem nigdy, bo to inaczej z tym zarażeniem śmiercią… Zawsze mówiłem – my byliśmy życiem zarażeni, nie śmiercią, prawda. Natomiast pokolenie 10 lat młodsze, pokolenie pewnie Wojaczka, Grochowiaka, Bursy, Helmuta Keisera(?). Oni byli jak gdyby mniej odporni na ciosy życia, oni próbowali to rozwiązać właśnie przy pomocy, no różnych środków. Wiemy, że niektórzy się rozpili z rozpaczy, niektórzy samobójstwa popełniali, prawda, jest to bardzo ciężka, trudna sprawa. Zresztą tradycja samobójstw poetyckich szła, w gruncie rzeczy, tam gdzieś od Wschodu, od Jesienina, od Majakowskiego…

— (Piotr) A co takiego spala się w poecie?

— Tak samo Młoda Polska, secesja sprzyjała licznym… (— (Katarzyna) dekadenckim.)… Staff był poetą olimpijskim, wyciszonym, pełnym miary, pogodnym, ale już jego brat, Ludwik, zmarł tragicznie jako młody człowiek i wielu innych, prawda.

— (Piotr) Skąd ta podatność na rozpacz? Poeta, nie wiem czy tylko tego pokolenia, ale…to tez przylega do stereotypu poety, to samo spalanie się. Niewielu jest olimpijczyków.

— Być może wygląda to tak, że on… te teksty go pustoszą. Pustoszą go. To, co pisze pustoszy go. To wszystko tu teraz jest na papierze, środek zaczyna być coraz bardziej czczy i pusty, i się automatycznie nie napełnia, prawda i on się czasem szamoce, prawda, bo on chce być genialny poeta, wybitny, bardzo utalentowany jak Broniewski czy Gałczyński. To nie są żadne tajemnice. Prawdopodobnie próbowali rozwiązać swoje udręki, prawda. Albo w inny sposób, choć ja przypuszczam, że Witkacy nie napisał nic pod wpływem narkotyku. Jeśli chodzi o te sprawy, mam dość jasny pogląd, że wszystkie dzieła powstały nie w stanie upojenia alkoholowego, tylko w przerwach, przy pracy musi być absolutnie trzeźwy, no może być po kawie, po jednym małym kieliszku koniaku, to trochę pcha. Natomiast po używkach, po narkotykach nie zrobi się nic, po prostu nie widzi się jasno, prawda. Tak, że te legendy to są… pili czy narkotyzowali w przerwach między twórczością, kiedy tworzy jest tak zaangażowany, że nie ma w ogóle czasu ani wyobraźni żeby go cokolwiek dotykało z zewnątrz. To jest podstawowa sprawa. Bo samo pisanie jest, jak gdyby, upijaniem się tym…

— (Piotr) Znaczy jest skupieniem przede wszystkim, tak?

— Tak. No, dopuszczę was do głosu.

— (Katarzyna) A czy poezja zmienia się z wiekiem, to znaczy czy czas odciska swoje piętno na poecie i poezji, jak to jest? Inna jest poezja młodego poety, inna jest…

— To jest też wszystko zależne od sytuacji, w której się znajduje. Na przykład pokolenie Baczyńskiego, Gajcego, właśnie pokolenie mojego starszego brata, bo to był rocznik 1918 urodzenia, oni jak gdyby szybciej dojrzewali do śmierci. Oni jak gdyby dojrzewali i twórczo szybciej. Uważam, że to też jest pewna tajemnica i moje pokolenie, myśmy jak gdyby, można użyć tego dość banalnego, ale bardzo obrazowego wyrażenia, dojrzewali w obliczu śmierci. Powiedzmy są twórcy, poeci, którzy dojrzewają w kawiarniach artystycznych, w redakcjach, na festiwalach poetyckich, na wernisażach, a są pokolenia które dojrzewają w okopach, w partyzantce, w obozach, itd. To są… nie wiem czy krytyka jak gdyby tego problemu nie porusza, tego szybszego dojrzewania, jak gdyby było to połączone, że ten… on ma krótszą granicę życia ma wyznaczoną przez co intensywniej pracuje i to prawda… Ale to jest nie tylko, że jest wojna, że on ginie, ale mieści się to w śmierciach, powiedzmy, Słowackiego, Chopina, itd. Jak by następuje erupcja twórczości w przeczuciu, że nia ma czasu 50 lat, nie ma czasu… Staff pisze 70 lat, Goethe pisze 65… Pisze, powiedzmy, bo żyje 80 lat, itd. Jest to…

— (Piotr) Ale w ten sposób się zaraża życiem? Bo pan mówi, że to nie tak, jak Wyka mówił – zarażeni śmiercią, zarażeni życiem.

— Ja dlaczego mówiłem – zarażeni życiem? Bo nasze pokolenie jednak, ja nie mówię nie tylko o poetach, mówię o murarzach i dziennikarzach, i naukowcach, i o wszystkich. Myśmy weszli od razu na wielki plac budowy. Budowy w literaturze, w architekturze, w ekonomii, w gospoda…
Weszliśmy, prawda, po próbie śmierci, która jedni przeżyli drudzy nie, musieliśmy ruszyć do konstruktywnej pracy. Przecież nie czekaliśmy do 1995 żeby kanalizacje zbudować, telefony, pocztę, tory kolejowe, itd. Pierwszego dnia się zaczęło wszystko, prawda. I to nasze pokolenie głównie było, bo myśmy wtedy mieli 20 lat, 24 lata, prawda, 45 rok.

— (Piotr) Poczucie, że są gruzy, ale na tych gruzach można zbudować i to było wyzwanie, tak? Zbudować nowe życie i nowy świat.

— Było wyzwanie, ale i nową literaturę, i nową poezję, dlatego nastąpiła… Takie wielkie, wiecie, nieporozumienie, jak ja napisałem taki list “Po co wracacie zmarli poeci”, to kiedyś wywołało to wielki skandal w takim piśmie ‘Pokolenie’, to był drukowany w pierwszym numerze taki poemat. Brali mi to za złe, że ja jakoby nie chciałem żeby Tuwim, Broniewski, Lechoń wracali do kraju, ale to była absolutna pomyłka. Ja zresztą potem z Tuwimem o tym rozmawiałem, dostałem od niego z piękną dedykacją książkę. Ale Broniewski się strasznie złościł, denerwował. Po co wracacie umarli poeci, tu był już koniec świata, wasza poezja jest… to uczucie, o którym żeśmy na początku naszej rozmowy mówili, coś się skończyło i ja uważałem, że pewna poezja się skończyła, że nie… nie ma możliwości powrotu do poezji Skamandrytów, do tego rodzaju… Ale i do poezji Awangardy, tej co była. To nie znaczy żeby ta poezja musiała zniknąć, tylko szukać nowych środków wyrazu po takiej katastrofie, no kosmicznej, po prostu, jeśli ginęły całe narody, prawda. Ale często jest to bardzo trudne zagadnienie, bo być może po tym się dochodzi do wniosku, wojen było 10, 15, była Wojna 30-letnia przecież między innymi, a potem była poezja też. Oczywiście poezja barokowa połączona bardzo z elementem śmierci, prawda, ta śmierć była tam wszędzie obecna. Zaraza, śmierć, itd. Ale muzyka, malarstwo, wspaniałe zresztą, to wszystko żyło. Więc to jest jak gdyby to uczucie biologiczne – ja ginę, wszystko się kończy. Jest… Co jest zrozumiałe, prawda. Bo, jak ja mówię, każdego dnia kończy się dla kogoś świat, prawda. To nie to, że jak mówi profesor Nowosielski, że ten koniec świata trwa dla wszystkich, itd. Moje uczucie jest bardzo jasne, świat kończy się z śmiercią każdego człowieka, prawda. Jego świat.

— (Piotr) Równocześnie przemożną siłą trwa…

— Tak.

[…]

— (Katarzyna) Rozmawialiśmy już o poecie i poezji z różnych stron… oglądaliśmy poetę z różnych stron, ale jest jeszcze pewna strefa specjalna, która z poetą się bardzo kojarzy, a mianowicie sen. Ja chciałam pana zapytać co się panu śni, jakie pan ma sny?

— Poruszyła pani bardzo ciekawy dla mnie temat, bardzo ciekawą dziedzinę życia. Ponieważ sny zawsze miałem bogate, częste, sny długie. Może to będzie dla was ciekawe, że miałem sny-seriale, po prostu. W ciągu kilku dni śniłem sen, który miał dalszy ciąg następnej nocy i dalszy ciąg. To nie było częste, ale kilka takich wydarzeń miałem. Dalej chodzi o intensywność snu. Sny niektóre były dość płytkie i znikały szybko po przebudzeniu, nawet mogły być bardzo piękne. Ale również ja bym nazwał… materia snu, który śniłem, się od siebie różniła często. Mianowicie miałem sny bezbarwne, można powiedzieć, więc prawdopodobnie były to sny szare, to jest słowo najlepsze, jakieś były tylko tam światło-cienie, na pewno, tego jestem pewien. Ale miałem sny kolorowe, bardzo… Tak, jak są filmy kolorowe, po prostu. I również sny bezbarwne, czarno-białe, nazwę to dla wygody, w których były fragmenty kolorowe. I to mnie zaczęło nawet niepokoić, ja nigdy w życiu nie byłem u psychoanalityk ani u psychiatry, ale to mnie zaczęło trochę nurtować, co to za dziwne techniczne historie, że nagle w dużej klatce, takiej filmowej, bezbarwnej, w środek wchodzi sen kolorowy. Tam oczywiście czytałem jakieś książki na temat snów, itd. No nie mówię o teorii snów, prawda, którą już przed wojną, jak się to mówi, zaczęliśmy się interesować. Była nawet komedia, popularnego bardzo, Swoidzińskiego, oparta na teorii snów Freuda. Dobra komedia, zresztą. Ale wracam do snów. Miałem sny fabularne również, sny wypełnione dialogami i rozmowami na tematy polityczne. Śnili mi się, nie będę wymieniał nazwisk, działacze polityczni, z którymi rozmawiałem we śnie. Śnili… Miałem sny o kapłanach, nie będę też mówił jakiego wysokiego stopnia, najwyższego nawet, rozmowy, gdzieś we wnętrzach świątyń. Tu następna seria snów dzieciństwa i młodości, to były sny długie, ale to jest… o fruwaniu, o lataniu i nagłym spadaniu. Ale te sny są przeanalizowane, w związku z okresem dojrzewania. Nie wiem czy teraz młodzi podobnie śnią. Mówię o 16-latkach, 15-sto… Leciało się, leciało, leciało i z krzykiem się spadało nagle, prawda. I sny były… Moje sny, ja bym nazwał… to jest dość dziwne, były snami realistycznymi. Nie socrealistycznymi, to byłoby za dużo. Ale bardzo realistycznymi. Śniły mi się osoby znajome przeważnie. Ale po okupacji miałem serię snów w ciągu dwóch – trzech lat, jak gdyby nazwijmy to dla wygody, o tematyce partyzanckiej. I śniło mi się, że jestem w lesie, że z głębi, z ciemności wiem, że idą Niemcy na nas i to charakterystyczny sen, którego nie zapomnę choćby kilkadziesiąt lat minęło, mam karabin, mierzę w stronę tej ciemności i widzę nagle, że lufa jest do kolby jakoś sznurkiem przywiązana, i mi się ten karabin rozpada, kiedy oni są coraz bliżej, no i wtedy wrzeszczę. Bo sny, w których, prawda, interweniują jakieś straszliwe moce, kiedy się obiekt, czy ja, z wrzaskiem budził okropnym, budząc nawet w sąsiednim pokoju kogoś.
No, oczywiście sny przeważnie poświęcone osobom znajomym, kolegom… Ale na przykład miałem sen… kilka snów, kilka dosłownie, które zapisałem. Później jak miałem szereg tych snów, że tak się wyrażę, kosztownych, prawda, bardzo, jak by kto kręcił film taki, prawda…

— (Katarzyna) Ze względu na te kolory…

— Na tą technikę snu. Te kosztowne sny miałem już chęć zapisywać. Bo myślę sobie – nie wymyślę takich rzeczy. Nie wymyślę. To jakoś kładłem zeszyt koło łóżka, ale nigdy nie zapisywałem. Przyśniły mi się tylko trzy albo cztery wiersze, które spisałem po przebudzeniu i o dziwo, jeden wiersz to był “Ballada o karabinie”, wiersz rymowany, zaczynający się – ‘Synku, synku mój, gołąbku, czemu krzyczysz w nocy?’ To mi się śniło na Krupniczej, jak mieszkałem, 22. Ja tam mieszkałem 5 lat, w takim pokoiku małym, od jesieni 45 do końca 49. Na początku 50 roku wziąłem walizkę z moimi nieruchomościami i ruchomościami, wyjechałem do Gliwic na Górnym Śląsku.

— (Katarzyna) A czy z perspektywy czasu, jak pan obserwuje swoje sny, czy one się zmieniają z wiekiem?

— Spisałem ten sen, prawie dosłownie, po przebudzeniu i o dziwo był to sen upolityczniony, bo tam chodziło o… – ‘Matko, matko, gdzie jest mój karabin’ i chodziło o walkę z faszystami czy coś takiego, tak dokładnie… Ale on jest w moich zebranych wierszach. Drugi sen, który zapisałem prawie dokładnie, identycznie, to był sen o Lwie Tołstoju. Przyśnił mi się Lew Tołstoj jako pień starego dębu. Kora dębu, ta pobrużdżona taka, prawda, nagle zaczęła się złocić, zamieniać w złoto jakby i promieniować, zaczęło z niej iść wielkie światło do mnie i nawiązałem bardzo krótka rozmowę-dialog, zadałem pytanie – Co mam robić? Co czynić? Co robić? I on mi odpowiedział – Nic. Taką dostałem odpowiedź. To był sen w roku 63, ale zapisałem go… notatkę zrobiłem, odtworzyłem w 67 albo 8, to mi mówiono, że… że to ja potem wykombinowałem ten sen. Ale nie, ja nie kłamię. Ja po prostu… prawie dosłownie, tam troszkę technicznie poprawiłem jakieś sprawy tej przemiany kory starego drzewa w jego twarz i jak on po tym gaśnie, po tej odpowiedzi.
I sen bardzo wyrazisty, który prawie dosłownie zapisałem, to jest ten sen, o którym pisze, właśnie, Ryszard Przybylski w swoim eseju. To jest sen, który śnił mi się w kolorze, takie było niebo, taka była trawa i uczucie… biegu do grobu… Nie zbliżania się, tylko dążenia, biegu do tego, z uczuciem – co tam mnie czeka?, i identyfikacja z tym ciemnym zwierzęciem. To spisałem kolory, sytuacje i przebieg tego wiersza.

— (Piotr) Miewał pan takie sny, z których pan się nie chciał obudzić, wolał pan zostać po tamtej stronie? Miewał pan takie sny?

— Nie. Zawsze się z przyjemnością budziłem…

[…]

— Nie… Ale to… to jest, jak mówię, tej księgi snów nie prowadziłem i często wydawało mi się, że sen wymyślony może tez mieć wielką siłę. Można sny wymyślać, prawda, do pewnych celów i zabiegów technicznych. Przypuszczam, że to Bruno Schulz mógł robić. Jego księga, to są wielkie sny, przez niego, nie spisane, tylko napisane. Ja tak przypuszczam.

— (Piotr) To ma inną siłę wtedy, tak? Taka wizja senna?

— Nie wiem. Nie wiem. Ale… ale ten, jak mówiłem, ten jeden z największych, najpiękniejszych wierszy Mickiewicza, właśnie, ze snu… Nie mogę zacytować, bo tak, jak mówiłem nie mam w głowie całej biblioteki.

— (Katarzyna) Ale z tego co pan nam opowiedział o snach, które pan zapisał, o snach politycznych pisanych po wojnie…

— Tak.

— (Katarzyna) … o snach bardzo konkretnych związanych z przeżyciami w czasie wojny…

— Miałem sen gdzie… Ja snów z czasu okupacji nie pamiętam. Nie pamiętam w ogóle snów z tego okresu. Pamiętam z dzieciństwa, pamiętam niektóre z młodości, teraz czasem… Ale, jak mówię, zaniedbuję się i z lenistwa nie zapisuję. Czasem żałuję, ale jak się przebudzę, no to mam za ten ołówek łapać i pisać, to wolę czytać, bo szybciej zasnę, prawda, wtedy.

— (Katarzyna) Ale jeden z ostatnich snów, które pan zapisał dotyczy śmierci. Czy to znaczy, że sny ewoluują z nami, to znaczy z wiekiem się zmieniają, zmienia się ich temat i…

— Nie, ja… ja myślę, że… że nie. Że ta materia senna nie podlega ani starzeniu i że jeśli mi się śni moja znajoma, to mi się śni w pełni krasy, w pełni młodości, w pełni światła, a nie jakaś łysa staruszka, kulawa, prawda. Tak, jak gdyby sny trochę… (— (Katarzyna) W snach się nie starzeje… )…moje życzenia uwzględniają, są dla mnie łaskawe. To jest ważne. Materia snów się nie starzeje, na tym, wydaje mi się, polega ich niezwykłość.

— (Katarzyna) A temat snów?

— Ten sen, o którym pani mówi, to był jeden taki… taki wypadek. Raz miałem sen barokowy, ….śniła mi się… ja siebie śniłem jako jaskinię pustą, ciemną, pełną kości. Byłem sam tą jaskinią i w niej się obudziłem, to było dziwna sprawa, z krzykiem. I to właśnie w tej chwili sobie jeszcze przypomniałem, ten jeden utwór. Tytuł dałem “Wiersz barokowy” czy coś takiego i napisałem do niego jakąś analizę, dlaczego nie lubię tego wiersza.

— (Katarzyna) Ale czy łatwo…

— Gdzieś to drukowałem, nie wiem już gdzie.

— (Katarzyna) Czy łatwo się przekłada taką dziwną materię, jak sen, na słowa? Czy uzyskuje się adekwatność obrazu do tego sennego słowa?

— Ja, jak pani mówiłem, miałem ich kilka i nie wykorzystywałem znajomości swojej techniki pisania wiersza. Prawie kalkę… przepisywałem prawie według pamięci. Nie wiem co to jest za zjawisko. Nie jestem specjalistą, któryś z lekarzy tylko mówił, że być może pewne ukryte skłonności schizofreniczne mogą, właśnie, sny barwić, że to jest właściwość…Mówię ukryte, które zostały przeze mnie opanowane i niedopuszczone do tego żeby działać we mnie destrukcyjnie, prawda. Prawdopodobnie poeta się musi pilnować żeby nie znaleźć się przypadkiem w jakimś dziwnym świecie i nie pomylić.

— (Piotr) Materia snów się nie starzeje, jak pan mówi. Z jawą jest inaczej jednak, znaczy starzejemy się. Chciałem zapytać o starość, ale na specjalny sposób. Czy miał pan czasem wrażenie, że świat zamieszkują dwa osobne gatunki ludzi, młodzi i starzy, że to są dwa takie kosmosy, które się albo w ogóle nie przenikają, albo przenikają z rzadka?

— No, niestety mam takie wrażenie i to nie jest przyjemnie wrażenie. Dla mojej psychiki byłoby i lepiej, i radośniej gdybym ja wierzył, że stanowimy jeden organizm połączony, że przenikamy się wzajemnie, że rozumiemy… Ale tak nie jest. Raczej mi się wydaje, że stary człowiek… A nota bene starość, jak się mówi o starości i ja tłumaczę czasem młodym – Słuchajcie, no ale ja nie ma już siły z wami siedzieć 3-4 godziny, ja nie mogę, ja… ja jestem stary. To często słyszę – A, jaka kokieteria, ale pan w telewizji się uśmiechał i był taki świeży, tam gdzieś występowałem kiedyś. Ale ja mówię – To w telewizji, ale w środku, mówię, wątroba jest stara, przełyk, głos, paznokcie, włosy, oczy, prawda. Nie mówię o innych organach, bo nie będę wszystkich wymieniał. Ale to, co pan spytał… Więc mnie się wydaje, że łatwiej się łączą światy dziecka i starego człowieka, takiego dziecka mniej więcej do lat 6-ciu, bo potem dzieci zaczynają być niestety coraz mądrzejsze, tak i nie zawsze to jest przyjemne, mam dzieci. Dziecko powinno, według mnie, według starych, przedwojennych przepisów na babkę wielkanocną, dziecko powinno być dziecinne, nie? Powinno być dzieckiem. Przynajmniej, no do jakiegoś…

— (Piotr) Powinno zadawać pytania, a nie wymądrzać się, tak?

— Ale czuję większą, jak gdyby, wspólnotę z dzieckiem. Natomiast najbardziej tajemniczą częścią są dla mnie ludzie młodzi, mniej więcej tak gdzieś od dwunastego roku życia do dwudziestego któregoś tam. To są te dwa światy, w które są dla mnie rozdzielne. Czasem wydaje mi się jak gdyby to był wręcz gatunek z innej planety. Ich muzyka, ich sposób myślenia, jest dla mnie, jak gdyby, nieprzenikliwy, po prostu. I na wieczorach autorskich, które mis się zdarzają jeszcze, ja mówię – Wy się mnie pytacie o cenzurę w PRL-u, o natchnienie, o nagrodę, o to jak się pisze, ale wy mnie nigdy nic na żadnym wieczorze o sobie nie mówicie. Najwyżej mi prześlecie wiersz, w którym naśladujecie jakiegoś starszego poetę, bo od tego się zaczyna, nie ma poezji… z nieba nie spada nagle. Może są… parę takich wypadków w literaturze. Ale ja nie wiem co wy myślicie, wy mi nie przysyłajcie wierszy. Dawniej odpisywałem na wszystkie prawie listy, teraz już nie bardzo mogę czytać i nawet mi jest przykro, bo przysyłają ciągle wiersze i listy. Nie mogę odpi… nie mogę czytać, bolą mnie po prostu oczy. Nie mam czasu też. Bym musiał przestać w ogóle pisać. Jest mi czasem przykro. Podstawą, mówię, nie przysyłajcie mi wierszy. Przysyłajcie mi wasz dzienniczek, ale prawdziwy, nie wymyślony, po to żeby mi go przysłać. Co wy myślicie, co czujecie, czym się martwicie, kiedy jesteście źli na dorosłych, kiedy życzycie tacie i mamie żeby umarli, prawda, w jakich to sytuacjach się dzieje, o czym marzycie. To mi piszcie. Bo wiersz, to wy mnie naśladujecie, czy Staffa, czy, prawda, Miłosza, itd. No stu innych poetów. A w wierszu wy ukrywacie się właściwie. Jest parę wyrażeń, liście spadają, jest smutno, jest łza, jest miłość, jest dziewczyna, wielka rozpacz jest, to się docenia. Ale o was się nic nie wie, wy się w tym wierszu ukrywacie. Ale nigdy mi nie przysyłają.

— (Piotr) Czyli, że to nieprzenikalne, rzeczywiście?

— Nigdy nie dostałem takich… Nawet, właśnie, jak z wnuczką rozmawiałem, najpierw… ona szesnasty teraz rok zaczęła życia. Prosiłem ją, bo ona mi kiedyś mówiła – Dziadku, napisz mi wiersz, bo tam… o jakimś chłopcu, prawda. Ja mówię – Dla mnie będzie ciekawsze, jak ty napiszesz dla mnie, niż ja… Ja to już piszę 60 lat. Jak ty napiszesz… Ale, mówię, lepiej by było gdybyś mi spisywała swoje sny. I ona z początku parę snów, ale to było kilka lat temu, potem powiedziała, że to się nie da, że to za trudno i się urwało…

— (Katarzyna) A czy jest taka jakaś granica poza… po przejściu której wiemy, że jesteśmy starzy? Czy to jest bardzo indywidualne, czy czuje się taką presję, że wszyscy dookoła już twierdzą, że tak, że to już jest ten moment…

— Czuje się jedno, że świat dokoła nas wyludnia się. To jest podstawowe. To jest sprawa taka, że świat w Krakowie, a mówię kiedy tu przyjechałem w 45 roku, zamieszkałem na ulicy Krupniczej 22, był zaludniony gęsto, poetkami starszymi, młodszymi, krytykami, poetami, aktorami. Po 10-ciu latach było mniej, jak przyjechałem. Wiecie, być może, ci którzy są na miejscu, tak dotkliwie tego nie odczuwają. Ale teraz, dzwoniłem wczoraj do któregoś z przyjaciół, z którym się nie widziałem 20 lat i tam odzywa się obcy głos i mówi – Proszę pana, pod tym telefonem jestem ja teraz, a ten pan od 20 lat ma inny numer telefonu, prawda, ale on żyje jeszcze. Ale dokoła jest raczej prawie wielki cmentarz, wiecie. Jak ja na Krupniczą się sprowadziłem, to od góry, od takich młodych poetów, jak Tadeusz Sokół, Adam Włodek, poprzez młodych pisarzy, jak Tadeusz Kwiatkowski, Jerzy Bober, byli również starcy już, tacy jak Ignacy Nikorowicz, który był jeszcze przyjacielem Tetmajera, na przykład, i rówieśnikiem. Szaniawski, Andrzejewski, który był młodym człowiekiem. Jerzy Andrzejewski, Gałczyński młody z piękną żoną Natalią.
I kiedyś robiono tu wywiad ze mną do ‘Przekroju’ i ja tam poszedłem z tym dziennikarzem, byłem po prostu na cmentarzu. Tam mieszka jeszcze jedna wdowa……(?), wszyscy wymarli. Taka pani Karola, która sprzątała, która była taką żywą kroniką tego domu jeszcze żyje, uważała mnie zawsze za młodego. Panie Tadziu, gdy ją spotkałem, prawda. Zresztą mówiła mi, że chora, że się połamała, itd. I wiecie dojmujące nie… nie jest to, bo Kraków teraz odmłodniał znów, prawda. Ja widzę idąc przez Rynek, idąc tam w stronę Plant, domy, fasady, galerie liczne, mówię o malarskich, młodzież. Natomiast, jak mówię, ten cmentarz, który rośnie mi mówi – Ty należysz do… do tych, niestety, po tamtej stronie, a to że oczywiście chętnie bym wypił kieliszek dobrego wina, itd., to trochę ten obraz, jak gdyby, rozprasza go, unieważnia, itd., prawda, bo ja jeszcze smak pewnie czerwonego wina czuję na podniebieniu. Czy śledzia, mały kieliszek wódki nie za duży. I to jest mój udział w życiu, że teraz, na przykład, idę do restauracji i coś sobie zamówię, prawda, co mi smakuje, albo nie smakuję, albo coś wypiję, albo idę i jest ciepło, jest słońce, patrzę, że na Plantach kwiatki kwitną. Ale… ale wiecie… Tak, że jak mówię, te 5 zmysłów, które są ciągle jakieś czynne, unieważnia ciągle tą śmierć, jakby ją minimalizuje. Aczkolwiek tu coś boli, tam cos drze, no ale to młodych też…

[…]

— (Piotr) No, właśnie, bo mówimy…

— O zjawiskach biologicznych…

— (Piotr) O pejzażu starości, ale i doświadczenie ciała, czegoś takiego. Czy starość wiąże się z tym, że nagle czujemy, że ciało niekoniecznie nam podlega, że to my podlegamy ciału?

— Tak. To jest bardzo dokuczliwe uczucie. To jest, na przykład, sprawa bagażu, z którym się idzie na dworzec i sprawa umieszczenia walizki na siatce, i jej zdjęcia. Wejście na stopień wagonu. Wiecie, że to u nas niezbyt wygodne i bezpieczne jest. Mówię o tych stopniach… Tak… tak samo z tramwajami. Na Zachodzie one są jakby niżej, tak że nie ma tego stąpnięcia, tego spadania ze stopnia właściwie. Zapomina pan okularów i koniec z lekturą, prawda. A co to są… okulary się ciągle zapomina, to jest to, co się zapomina. Te okulary do tego żebym was widział, te, ale żebym to przeczytał, to te, itd.

— (Piotr) Ale co, w tym mieszkanku zaczynamy czuć się obco? Mieszkanku czyli ciele.

— No, ono… ono uzyskuje coraz większa autonomię i nie liczy się z nami. To z tym prawdziwym… No, (— (Piotr) Lokatorem.)… prawdziwy to ja jestem, ta dusza i ten intelekt, ta myśl, to jestem ja. No, bo w końcu ta noga może być dziesięciu… no i trochę zmieniona, ja mam jakiś odcisk, to… nie wiem co ten gość ma(?)… ale to… ale ten właściwy lokator, to to jest… są moja pamięć, moje uczucia, moje myśli, moja dusza, mniejsza lub większa, nie wiadomo ile obszaru tam zajmuje, a to jest powłoka cielesna, przecież się mówi, nie? Powłoka coraz bardziej dochodzi do głosu i mówi, prawda… Chciałaby dusza do Raju. Są takie powiedzenia. Cierp ciało kiedy ci chciało. I takie różne historie.

— (Katarzyna) Ale pan właśnie powiedział, że 5 zmysłów, które posiadamy, w pewnym sensie unieważnia śmierć, ale są tacy, którzy doświadczają starości i twierdzą, że starość właśnie odbiera możliwość percepcji przez te 5 zmysłów, że osłabia i że to jest jej straszne…

— Odbiera. Osłabia. Nie wszystkie na raz, bo to słabnie wzrok, który dla mnie jest bardzo ważnym zmysłem. Komuś słabnie smak, no to wtedy jest w restauracji, powiedzmy, i chce zjeść dobrego karpia, ale nie czuje co je. Czy je tekturę, czy karpia, czy wołowinę, czy soje, czy groch, prawda. Już utracił jedną z wielkich przyjemności. Ze słuchem są najkomiczniejsze rzeczy, bo partnerzy głuchną, prawda, generacja moja, powiedzmy, z którą ja studiowałem na UJ, nie będę nazwisk wymieniał, głuchnie jeden na to ucho, drugi na to, prosi – przejdź na ta stronę, bo jestem głuchy na to… Nie mówię o NATO, tej organizacji, która mnie nie bardzo obchodzi szczerze mówiąc. Ja jej też zresztą nie obchodzę. Ale… ale to jest jeszcze wywołuje dużo komicznych nieporozumień, którzy… ludzie typu Ionesco korzystają. Jak głuchy rozmawia, to ten nie słyszy. Dokuczliwe to jest, ale… Wzrok jest… Dotyk jest bardzo ważny, prawda.

— (Katarzyna) Dotyku też ktoś może…

— No, nie wiem ile tych zmysłów jest. …

— (Piotr) Pięć.

— … Trzeba by było policzyć.

— (Katarzyna) Opisał pan różne sytuacje związane ze starością, ale czy z tego można by wysnuć wniosek, że świat pod wpływem czasu wygląda inaczej, że inaczej go ogarniamy wzrokiem, że inaczej się w nim poruszamy?

— To zależy od danego osobnika. Od jego kondycji fizycznej i umysłowej. Trudno mi sprawę uogólniać. Wie pani, jak to się mówi – stary młodzieniec, a wesołe jest życie staruszka, prawda. Oczywiście doświadczenie czym ten świat pachnie, na starość się wie lepiej, ale może tej wiedzy nie powinno się udzielać młodym… młodym ludziom. Pełnej tej wiedzy, co to życie jest warte.

— (Katarzyna) Żeby ich nie straszyć?

— … Też zależy od… Żeby ich nie straszyć i nie zniechęcać, bo i… oni są i tak teraz w naszym czasie, pod koniec wieku XX, młodzi są niestety, no być może dziennikarze przesadzają i wyolbrzymiają ten problem, ale są skłonni bardziej do depresji, do jakiś uczuć zwątpienia, a nawet graniczy to często z samobójstwami młodych. Już nasi psychologowie, psychiatrzy zwracają uwagę na to zjawisko coraz częściej. I mnie się wydaje, że ono wynika też z rozluźnienia i zerwania międzypokoleniowych więzów, to o czym myśmy już wcześniej mówili. Jakby żyją te światy koło siebie. Więc będzie się mówiło ucz się, będzie się mówiło o karierze, będzie się mówiło o higienie, będzie się mówiło o podróży, o stypendium, o studiach, ale rzadsze jest spytanie, no co z tobą jest, czemu jesteś smutny, co cię tam w środku gnębi, co cię dręczy? Bo jak dziecko jest żywe i najedzone już go się wtedy nikt o nic nie pyta. Ma dobry apetyt, jest żywe, itd. A nagle się okazuje, że znęca się nad kolegą czy koleżanką, a nawet go może zabić, prawda. Nie chcę tego problemu poruszać, bo on jest poruszany teraz tak ogólnie, prawda, że nie chcę go poruszać. Ale wydaje mi się, jak gdyby, starsi ludzie powinni z wielką rezerwą i bardzo oszczędnie mówić o swoich złych doświadczeniach. Ja mówię – nie można wręcz zarażać młodych śmiercią. Nie można ciągle żyć wspomnieniami obozów, katuszy… To nie chodzi o to żeby o tym zapomnieć, ale to absolutnie nie może być jakąś dominującą treścią życia starszego pokolenia. Że myśmy w obozach to i to, w partyzantce to i to, za czasów stalinowskich to i to. Żebyśmy im mówili jednak o tych rzeczach, w których… Pisałem kiedyś taki poemat, że – ‘wierzę, że będę żył w jasności. Ktoś mi powie tu jest zło, tu dobro, to strona lew, to prawa’ Żeby tego nie wytracać, tak mi się wydaje.

— (Katarzyna) To może pan zna receptę na to jak żyć będąc starym?

— No, trzeba nie być starym.

— (Piotr) Po prostu?

— Trzeba się bronić. No, ale wiecie, to jest inna sprawa, kiedy tu się siedzi albo kiedy się jest w towarzystwie, kiedy się pije kawę, albo kiedy jest wieczór autorski i dostaje się kwiaty, a inna jest kiedy się wróci do pokoju hotelowego i się… człowiek zmęczony, prawda, usiądzie, jak to i… i nagle znajduje się w innym świecie. Koniec z światem pozorów, koniec z oklaskami, prawda, ze wzruszeniem z kontaktu, ze spotkania, kwiaty jakieś, uznanie, itd. Nagle ten osobnik jest wrzucony do tego świata, do którego przynależy. I to jest wtedy, tak zwana, ciężka chwila. Dobrze jest wziąć na sen, albo coś… jakiś kryminał dobry zacząć czytać, bardzo interesujący, popatrzeć w telewizję, jakiś przyrodniczy film, albo jakiś horror obejrzeć, który by, prawda, straszył….

— (Piotr) Tu wracamy do takiej, też mickiewiczowskiej frazy. ‘Są prawdy, których mędrzec nie mówi nikomu. Są prawdy, które mędrzec mówi tylko wybranym.

— Przyjaciołom.

[…]

— Ale, wie pani, czuję że już zmęczenie materiału. Czuję w głowie…

— (Katarzyna) Ale to ostatnie pytanie.

— (Piotr) Musimy pointę.

— (Katarzyna) Tak, pointa.

— A, pointa.

— (Katarzyna) Ja już ostatnie, naprawdę. Czy… wyszliśmy od tej metafory Kościoła Mariackiego i pan powiedział, że dzisiaj po pół wieku widzi pan ten kościół jednak, że to nie jest kupa gruzu, tylko to jest stojąca budowla. Czy to jest pana ostatnie słowo w XX wieku, czy to jest podsumowanie? Czy to jest optymistyczne zakończenie?

— Jest to o tyle optymistyczne, że uważam że świat nie skończy się razem ze mną. Trzeba długo, długo dochodzić do tej prawdy i jest to taka prawda, która godzi z tym co będzie. Nie mi… No, nie wygodna może czasem, prawda. Nie jest on… Wie pani, chaos jest stąd, że nie został, on, według mnie oczywiście, przez nikogo zaprogramowany. Dlatego… My mówimy tu o Kościele Mariackim, moim doświadczeniu o Krakowie, ale, jak mówię, prócz tego są setki innych punktów naziemnych, w których się świat kończy w tej chwili kiedy my mówimy. I ja nie ma wizji ogólnej… ogólnego końca świata. Tak, jak nie ma wizji końca wieku. Dla mnie nie jest to w ogóle żadna granica, są to dla mnie sprawy absolutnie umowne, że zbliża się rok 2000. Jakbym nie miał kalendarza, zegarka i nie wiedział, to żaden rok 2000 by się do mnie nie zbliżał. I w tej chwili oczywiście jest to jeden z głównych tematów. Coraz bardziej widzicie gazety, rozmowy, filmy, audycje, wszystko jest wypełnione… horoskopy, zbliżającym się końcem naszego wieku i wejścia w wiek XXI. Gdybym się mógł moim doświadczeniem… przeświadczeniem, raczej, podzielić, to dla mnie rok 1998 je… będzie prawdopodobnie niewiele się różnił od 99, poza jakimiś wojnami, itd., a 99 nie będzie się wiele różnił od 2000 i jeszcze 2001 nie bedzie się wiele różnił od 2000. Tak, że jeszcze te cztery, pięć lat, jeśli będę żył, to mam nadzieję, że nie będę żył w jakimś całkowicie nowym świecie. Nie mówiąc oczywiście o klonowaniu, o genetyce, o wyprawie na Marsa, która się już szykuje, itd., itd. Ale mówię tak o zmianach w pani, w panu, w ich sposobie jedzenia, że będziemy jeszcze dalej zupę jedli, prawda, drugie danie, lody, itd.
Bo byłem przed wielu, wielu, laty na kongresie literatury, jak to się mówi, fantastyczno-naukowej i tam taka była ankieta, bardzo poważnie potraktowana, ja się tam przypadkiem znalazłem, jakiegoś delegata brakowało i ja pojechałem, właśnie jak to bę… a to było już 25 albo 30 lat temu, więc rok 2000 był głęboko, głęboko gdzieś ukryty, nie wiadomo było kiedy… i ja napisałem pół żartem, ale pół serio, że takich wielkich zmian nie będzie, że nie będziemy łykali jednej pigułki na dwa tygodnie, tylko będziemy jedli grochówkę, jeśli dobra, jedli śledzia, pili piwo, itd., itd. Troszkę się część tych uczestników, szczególnie organizatorów, wtedy obraziła, że ja takich jakiś wielkich wizji nie mam tych zmian. Oczywiście za mojej młodości tylko w powieściach Jules Verne była wyprawa na Księżyc, czy u Mińskiego, prawda, ale ja tego dożyłem. Przyzwyczailiśmy się wręcz do tego, prawda, że się jeździ na Księżyc, prawda, czy… czy będzie się jeździło za niewielką opłatą. Z tym, że, jak państwo zauważyliście, kosmonauci pierwsi, którzy się dzielili swoimi wrażeniami, nie… nie bardzo byli bogaci. Mówili ciągle, że Ziemia jest piękną niebieską kulką, planetą, a mówili że interesują się jaki jest wynik meczu tam gdzieś…

— (Katarzyna) Myślami byli tu.

— A myślami byli w domu. Czy syn zdał egzamin, powiedzmy, itd. Poza badaniami specjalistycznymi. Więc przenieśli swój świat swoich kłopotów i zainteresowań, co sąsiadka z żoną rozmawia w tej chwili, prawda, właśnie która drużyna wygrała, no pozdrowienia dla prezydenta Nicksona czy tam dla Chruszczowa, niezbyt oryginalne zresztą, prawda. I to świadczyło o tym, że z jednej strony polecieli w niebo, ale polecieli z tym wszystkim co wzięli z Ziemi…

— (Piotr) Na Marsie będzie…

— A potem wrócili z tym światem z powrotem.

— (Katarzyna) Czyli trwamy w swoim czasie.

— Miałem okazję, na jednym z festiwali, usłyszeć poemat jednego z kosmonautów. Był taki wielki festiwal poezji, który jeszcze się odbywa. I on przeczytał swój wiersz, amerykański kosmonauta, prawda. I ten wiersz był, no taki sobie, bardzo przeciętny i nieciekawy. Wydawałoby się, że gość, który był na Księżycu, no to jaki wiersz napisze, że wszyscy oniemieją. A tu nudnawy, przeciętny wiersz. Może z tego wynika, że trzeba zabrać nie tylko myszkę, szczura, ale i poetę raz na Księżyc.


© Katarzyna Janowska, Piotr Mucharski
brak daty publikacji (1998)
źródło publikacji: 30 października 2006, za:
www.magazyn.o.pl






Rozmowa z p. Tadeuszem Różewiczem
Berlin, 10 IX 2004 r.




© autor(ka) nieznany(a)
brak daty publikacji
źródło publikacji:
www.YouTube.com






"Sztuka - nić w labiryncie".
Poezja Tadeusza Różewicza


W pisarstwie Tadeusza Różewicza objawia się nowoczesna skłonność do mieszania i jakby "podmieniania" gatunków. Nigdy nie wiadomo czy w jego poezji nie natkniemy się na fragmenty dramatu, czy w dramacie nie będziemy mieli wiersza, noweli, opowiadania. A przecież nazywa się go poetą.

To nazwa pierwsza. Tak się najczęściej nazywa pisarzy parających się różnymi gatunkami literackimi, jeśli uprawiają oni różne rodzaje pisarstwa, w tym piszą wiersze. Poezja jest, jak wiadomo, królową literatury. Ale czy o to tutaj chodzi? Może w ogóle należałoby uznać dzieło Różewicza za jeden wielki poemat. Być może tak by było najuczciwiej. Jeżeli jeszcze na początku wieku XXI nazwy gatunków literackich cokolwiek znaczą.

W stronę fragmentu


Podejście Różewicza do formy najlepiej charakteryzuje tytuł jednego z tomów - zawsze fragment (1996). On ciągle traktuje całość swej twórczości jako niegotową, nieukończoną. Już przed wojną opublikował kilka wierszy, a w partyzantce powielaczowy tomik prozy i wierszy Echa leśne,1944, coś w rodzaju silva rerum. Ale prawdziwym debiutem poetyckim, obdarzonym niepowtarzalnym różewiczowskim tonem, był tom Niepokój, 1947. Zarysowuje się tu już drastyczny obraz świata przez wojnę zmiażdżonego, zbezczeszczonego, zohydzonego, pozbawionego nadziei, wiary i może nawet miłości (oprócz matczynej). Nie należy się dawać zwodzić wyglądem człowieka młodego ani jego domniemaną niewinnością - po latach wojny. On nie jest młody. Jest już katem i ofiarą. Został mu odebrany nowożytny świat dobroci świętych i starożytny świat szlachetnej siły bohaterów. Jego wiara znikła (wiersz Lament).

Wołać milczeniem


Jeszcze tu nie ma charakterystycznej dla dzisiejszej twórczości Różewicza fragmentaryczności, ale w pewnym sensie dowiadujemy się, co w dużej mierze stanowi źródło jego późniejszej formy. Odrzucił piosenkowość dawnego, przedwojennego, także i jego, świata, ale jeszcze nie doszedł do prawdy fragmentu.

Jednak już pojawia się tak ważne w całej twórczości Różewicza milczenie. W wierszu Nazywam milczeniem całkiem wprost "milczeniem" nazwane. Oto początek wiersza:
Nienazwane mogę nazwać słowem
mogę nazwać ojczyzną
miłością złotem różą
mogę wołać albo milczeć.
Tej twórczości patronuje przekonanie, że po zagładzie nie można pisać, mówić. Po zagładzie jedynie milczenie ma wagę. Czy jednak Różewicz jako poeta ma wyjście? Musi mówić. I musi głosić milczenie. To się dzieje naraz. Ponieważ jedynie myślenie i jedynie literatura, a zwłaszcza poezja może wyrazić niemożliwe. Jedynie literatura i poezja może człowieka uwolnić od ciężaru sprzeczności i paradoksów, z którymi ma do czynienia w życiu absolutnie nie literackim.

Co nie znaczy, że dawna całość literacka, całość sztuki zginęła bezpowrotnie. Ona się przekształca. I nie sposób się dowiedzieć ile na wyobraźnię poety działa tak zwane natchnienie, a na ile to jego wykształcone, świadome działanie. W dodatku, historykom literatury dobrze wiadomo, chociaż może dziś przemawiają innym językiem, że natchnienie ma nadspodziewanie dużo wspólnego z tak zwanym duchem czasu, historycznym duchem czasu. A duch czasu kształtowany jest także przez natchnienia wielkich owego czasu. Poeta Różewicz niewątpliwie jest takim katalizatorem rozumienia wieku dwudziestego poprzez poezję.

To między innymi dlatego poezja Różewicza stała się poezją wielką, że z nieprawdopodobną wrażliwością i uporem mówi ona o sprawach nie do rozwiązania, o sprawach, o których inni ludzie nie mówią, często przerażających. Poeta nigdy nie ucieka. Przeciwnie, wchodzi w sam środek niewygodnych sprzeczności myślowych ludzkości, narodu, człowieka. Problemy rozwiązywalne i stany do końca zrozumiałe znajdują się poza obszarem jego zainteresowania. Żyć po katastrofie świata, pisać wiersze nie pisząc ich, wołać milczeniem.

Poeta, który liczy czas


A przy tym Różewicz jest przede wszystkim poetą kultury. Czasami czytając jego wiersze stajemy po prostu zdumieni tłumem artystów, malarzy, pisarzy występujących w jego wierszach, ilością cytatów i dialogów z tekstami kultury. Bo cała jego twórczość, jak przystoi dramaturgowi, jest bardzo dialogiczna. Wydaje się, że skłonność poety do dialogowania objawia się w tej poezji właśnie w ten sposób. Jest dramaturgiem. Słyszy świat jako dialog. Uprawia dialog. Myśli dialogiem.

Bywają poeci, od których nigdy się nie dowiemy, co czytają. A w tej, tak bardzo przetwarzającej rzeczywistość, poezji dowiadujemy się. Oczywiście, że nie chodzi o proste wyliczanki. Często są to zadziwiająco skomplikowane zależności. Bardzo ciekawy pod tym względem jest wiersz z tomu Płaskorzeźba, 1991, Czytanie książek. We wstrząsający sposób opisał Różewicz upływ czasu, bieg swojego życia, jako czytanie książek, pisanie wierszy, pisanie listów, których nie należy odkładać na później, bo adresaci mogą umrzeć, i umierają. A wiersz zaczyna się tak niewinnie, od stereotypowego początku biurokratycznych życiorysów:
Ja niżej podpisany
Tadeusz
Syn Władysława i Stefanii
urodzony w roku 1921
w mieście Radomsku
Nic takiego się nie dzieje. Poeta idzie po gazetę 5 listopada 1978:
"jak ten czas leci"
jest już lipiec 84
wieczór godzina 20.00
Poeta czyta o Dostojewskim, myśli o wieczności, ale "zaraz":
Wracam do listopada 1978
czytam dalej "Walkę o treść"
Irzykowskiego
..."zgon realizmu uważa się za rzecz,
która się rozumie sama przez się"
[...]
Poeta przyznaje rację Irzykowskiemu, nie Witkacemu i idzie wyrzucić śmieci, włącza radio ze współczesną piosenką. Coraz częściej nie kończy wierszy, opowiadań, listów. Listy okazują się spóźnione - w stosunku do życia adresatów. Z następnej książki - kiedy? - wydobywa się głos Rembrandta:
"Zostań w domu mówił do młodego artysty,
który chciał jechać w świat -
zostań w domu. Życia nie starczy
na poznanie cudów, jakie
się tam znajdują..."
Poeta czyta parę książek, zauważa kilka chwil - liczonych właśnie czytaniem, pisaniem listu, albo nawet jego nie napisaniem. Te chwile mają czasem swoje imiona w postaci godzin czy lat albo dni. Ale to tylko parę chwil. Po prostu nic. Człowiek, poeta, budzi się, rozmyśla, czyta, wchodzi w wewnętrzną dyskusję z kilkoma dawnymi artystami, pisarzami. A w realnym życiu, "zupełnie niespodziewanie" mija kilkadziesiąt lat. On sam ani myśli stosować się do rady Rembrandta. Na drodze do własnej formy zwiedza cudze.

Zupa śmierci


Opis mijania czasu, epok, wydarzeń historycznych w nieprawdopodobnym tempie będzie się jeszcze w tej poezji pojawiać. Oto cytat z wiersza Regression in die ursuppe, z tomu szara strefa, 2002:
wreszcie przyszedłem i ja
na świat w roku 1921 i nagle...
apsik! jestem stary zapominam okulary

zapomniałem że była
historia Cezar Hitler Mata Hari
Stalin kapitalizm komunizm
Einstein Picasso Alka-pone
alka-seltzer i alka-ida
Historia mija w tempie kichnięcia. I chociaż poeta twierdzi, że zapomniał historii, to jednak tylko z jego pamięci wysypują się pojęcia i imiona historyczne. Samo stworzenia świata, jego pojawienie się, z "bogiem jako stworzycielem mężczyzny i kobiety, słońca, kotka i kleszcza", zajmuje tu bardzo mało miejsca. Potem już tylko zjawiska pochodzące z kultury, przedmioty wytworzone przez człowieka. A całe życie, powstało z jakiejś prazupy. Poeta twierdzi, że na jego oczach zachodzi właśnie proces odwrotny. Wszystko zmienia się w jedną zupę, zupę śmierci. Tym razem nie "nic", ale bezkształt nam zagraża.

Poeta, który nie pamięta


W roku 1971 ukazał się tom Przygotowanie do wieczoru autorskiego, który stał się prawdziwym wydarzeniem - zbiór szkiców, wspomnień, fragmentów utworów różnych gatunków, będący jednym wielkim autokomentarzem jest też wielkim poszukiwaniem formy. To usilne poszukiwanie charakteryzuje całość twórczości poety. Różewicz jest pierwszym w Polsce i największym tutaj postmodernistą.

Zawsze jest poetą. Ale co to znaczy być poetą i skąd to się bierze? Oto fragment z rozdziału Przygotowanie do wieczoru autorskiego z książki o tym samym tytule:
"Kto mnie skazał na takie życie. Ja tego nie wybierałem. Zostałem wybrany. Przez kogo?

Spróbuję odpowiedzieć jasno na to pytanie. Nie pamiętam kiedy i o czym napisałem mój pierwszy wiersz. Nie pamiętam też, dlaczego napisałem pierwszy wiersz. Nie będę dorabiał 'legendy'. Nikt mnie nie 'wybierał' ani nie 'powoływał'. Jedyna pewna rzecz: pewnego dnia napisałem pierwszy wiersz. Czy od pierwszego wiersza pracowałem nad jego formą, kształtem? Nie pamiętam. Kiedy i dlaczego zacząłem pracować nad formą. Nie pamiętam. Kto mnie do tego zmusił. Nie pamiętam."
Poezja jest bezwzględna. Żąda wobec siebie podległości całkowitej. Z wiersza Zwiastowanie z tomu Zawsze fragment, 1998:
Zwiastowanie poezji
budzi w człowieku
pełnym życia
popłoch
Nie wiadomo jak to się dzieje, że poezja zagarnia młodzieńca. To się w pewnej chwili staje, a właściwie okazuje się, że tak jest, kiedy już nie ma wyboru. Ona rządzi.

Pisarz książek rodzinnych


Charakterystyczną cechą różewiczowską jest tworzenie przez niego książek nie tylko łączących różne literackie gatunki, ale i obejmujących obszary nieprzewidywalne. Czy "książki rodzinne" same w sobie są jakieś niespodziewane? Właściwie nie ma nic prostszego. Materiały do nich i wspomnienia zbiera w trochę podobnych almanachach mnóstwo ludzi nie będących poetami. A jednak w jakiś sposób zaskakujące na tle poprzednich utworów Tadeusza Różewicza wydają się dwie książki: Nasz starszy brat, 1992, i Matka odchodzi 1999 - za którą Różewicz otrzymał Nagrodę Nike, 2000. Pierwsza zawiera zapiski i utwory Janusza Różewicza, starszego brata poety - Tadeusza i reżysera - Stanisława. Są tu także wiersze i zapiski, wspomnienia Tadeusza i wspomnienia Stanisława. W drugiej poeta połączył pod wspólną okładką fascynujące wspomnienia ich matki o wsi z początku wieku dwudziestego, wspomnienia Tadeusza o matce, jego kartki z dziennika, wspomnienia Stanisława, wiersze Tadeusza.

W tych dwóch książkach pojawia się częściowe wyjaśnienie, skąd wziął się w utworach poety ten stan istnienia między życiem a śmiercią. Stan zawieszenia w przestrzeni uczuć naraz gwałtownych i jakby zastygłych. Starszy brat, Janusz, także piszący wiersze, oficer AK, rozstrzelany przez gestapo 7 listopada 1944 roku, był dla Tadeusza wzorem. I w dużej mierze to jego śmierć zaważyła na różewiczowskim zastygnięciu w poczuciu wszechobecności śmierci. Może chodzi nie tylko o bohaterską śmierć brata. A nawet na pewno nie tylko o nią.

Ale przede wszystkim zacytujmy z pamiętnika Tadeusza:
"Paryż. Coś nas ten Paryż męczył w Radomsku... Może dlatego że był równie nieznany i niedostępny jak Atlantyda. A w Paryżu mieliśmy się spotkać pod pomnikiem Mickiewicza... przyrzekliśmy sobie, że takiego to i takiego dnia i miesiąca, o godzinie 12. w południe będziemy na siebie czekali... po skończeniu wojny będziemy tam przez trzy kolejne lata przychodzili na spotkanie, będziemy dążyli wszelkimi środkami na umówione spotkanie... jeśli przez trzy lata od skończenia wojny nie spotkamy się, to znaczy... że nie spotkamy się już."
Tadeusz pojechał do Paryża w roku 1957.
"Oglądam to miasto jakbym tu... jakbym tu trafił po śmierci... W mojej obojętności jest coś nienaturalnego a może... tylko jestem martwy."
Czesław Miłosz przeraził się wtedy jego stanu. Zadrżał o poezję polską. Nie wiedział, że niesłusznie, bo poezja Różewicza, nasycona wieczną żałobą zyskała jakiś dodatkowy, wielki wymiar.

A przecież poszły na marne nadzieje wszystkich trzech braci - bo bratem Tadeusza i Janusza jest też Stanisław, reżyser. Bracia żyjący musieli przeżyć chwilę wyzwolenia, która okazała się chwilą klęski. A pamięć męki i śmierci brata, jak i innych żołnierzy podziemia została pozbawiona prawdy. To pokolenie zostało okradzione nie tylko z powojennej defilady zwycięstwa, ale i z samej walki. W wielu wypadkach także z grobów. Nie w tym wypadku. Z książki Nasz starszy brat dowiadujemy się, że po wojnie w czasie ekshumacji matka Baczyńskiego poznała go tylko po medaliku. Ojciec Janusza Różewicza i jego brat Stanisław musieli rozpoznać Janusza.
"Poznaliśmy go - pisze Stanisław - po kształcie głowy, zębach, dłoniach, paznokciach. Czarne spodnie bryczesy."
Wspólnie pochowani po pewnym czasie pod ziemią się do siebie upodobnili.

Teraz - opisane jest to w Naszym starszym bracie, w tekście z 1 września 1992 - Tadeusz Różewicz ma problem nurtujący tak wielu ludzi przed nim. Chciałby opowiedzieć swojemu starszemu bratu dzieje rodziny od roku 1944, kiedy uwięziło go gestapo -
"... ale nie jestem pewien czy w tym starym człowieku poznasz swojego młodszego brata Tadka... więc uśmiecham się i powoli odchodzę w stronę Pól Elizejskich. Oglądam się za siebie widzę ciemna na tle nieba postać Adama Mickiewicza który wędruje do Ojczyzny... widzę Ciebie... ruch ręki w moją stronę..."

W swojej poezji Różewicz bardzo często przebywa i rozmawia ze zmarłymi. Powrót z tomu Matka odchodzi, 1999:
Nagle otworzy się okno
i matka mnie zawoła
już czas wracać

rozstąpi się ściana
wejdę do nieba w zabłoconych butach
Obie te książki, składające się z bardzo różnorodnych materii, nagle pokazały nam Różewicza jako pisarza autobiograficznego. Ale czy to rzeczywiście takie niespodziewane? W jego twórczości nie brak elementów autobiograficznych, których na pierwszy rzut oka często nie możemy rozpoznać, bo umieszczamy go w abstrakcyjnym kontekście awangardowym, albo dlatego, że jako ironista i głęboki krytyk rzeczywistości akcentuje wątki i wydarzenia tak, że dajemy się zmylić.

Róże Różewicza


W żadnym wypadku też nie nazwalibyśmy Rożewicza pisarzem symbolicznym. A jednak ktoś, kto jest pisarzem kultury nie może uniknąć jakichkolwiek wątków symbolicznych. Najbardziej wyrazistym i, wydawałoby się, najprostszym, choć to tylko pozór, symbolicznym motywem poezji Rożewicza jest najbardziej zbanalizowany i najbardziej przy tym symboliczny kwiat ludzkości - róża. Już w tomie Niepokój się pojawia, wiersz Róża:
Róża to kwiat
albo imię umarłej dziewczyny

[....]
Dzisiaj róża rozkwitła w ogrodzie
pamięć żywych umarła i wiara
1945
I oto od razu tym wierszem Różewicz wprowadza w świat swojej poezji, w której sam siebie umieszcza w dziwnej przestrzeni między zmarłymi i żywymi, w pamięci i rozpaczy, w poszukiwaniu słów i w dyskrecji milczenia.

Róża w tej poezji to łącznik między światem żywych i umarłych, między młodością i starością, między zmysłowością i śmiercią, między życiem sztuki i życiem po prostu.

Róża tak bardzo jest tu obecna, że staje się nawet zieloną różą "piosenkowości", w nieco ironicznym i dźwięczącym cudzymi rytmami wierszyku z tomu Srebrny kłos, 1955, Zielone róże poety:
Odchodząc
nie zbierał burz
ale naręcza róż
a każda była zielona
Jeden z tomów Tadeusza Różewicza nosi tytuł Zielona róża. Kartoteka, 1961. Tytułowy wiersz owa Zielona róża to dziwny wiersz z różą w tytule, w którym sama róża nie występuje, oprócz pewnego haftu w motcie:
"... róży kwiatek wyszyła zielono..."
Owo sielankowe motto pozostaje w opozycji do nastroju całego wiersza, który jest już zapowiedzią słynnego wiersza Nic w płaszczu Prospera z tomu o tym samym tytule, 1963:
nic nadchodzi
nic w czarodziejskim płaszczu
Prospera
nic z ulic i wież
nic z głośników
mówi do niczego
o niczym
Zielona róża to wiersz o samotności wśród ludzi, "zaczynamy żyć coraz samotniej", i o niezidentyfikowanym czymś, co już nie jest nawet ideą, którą jakoś można wyodrębnić, tak bardzo wszystko przenika i wciska się w świadomość poety, paraliżując go. To coś, co wszystko przenika i rośnie wokół i w samym poecie, to właśnie jest owo "nic".

Oto róże z tomu Czerwona rękawiczka, 1948, z wiersza Kobieta w czerni stąpa po różach:
Dogasająca widzi na drodze
swojego życia jedną różą...
więc i ona stąpała po różach
pochylona nad tym
dziwnym kwiatem ze świata
żywych myśli i podeptanym szczęściu.
To jeszcze jeden wiersz żałoby. Ale i tu róża reprezentuje stronę życia i zmysłowości. Los róży-kwiatu to jednak sfera i rozwoju, kwitnienia, i przemijania. Oczywiste, że w poezji Różewicza musi się pojawić róża kultury, róże pochodzące z przestrzeni sztuki.

Ukazuje się także wewnętrzna przestrzeń samej róży. Czyli motyw z Wnętrza Róży Rilkego. Raczej trudno to dokładnie określić, chociaż to jak najbardziej różewiczowskie, pójść za motywem z Rilkego. W każdym razie sam Różewicz w wierszu W róży z tomu Nic w płaszczu Prospera sugeruje, że wszedł do wnętrza kwiatu za Rubensem. Tutaj, wewnątrz kwiatu odzywają się "fanfary na cześć życia" i płodności. Ale wśród scenerii groteskowego baroku ze spodu obrazu prześwituje świat podziemny, trupi.

W końcu wśród wielu róż tej poezji pojawia się nawet Róża Mistyczna. Nie sama z siebie. Nie z wewnętrznej potrzeby poety. Ale jako motyw obrazu-ołtarza Grünewalda. Przychodzi tu ze sztuki. Nie należy podejrzewać Różewicza o jakikolwiek mistycyzm. Dał zakwitnąć, a raczej dał się drasnąć, może we śnie, Róży Mistycznej:
czerwona powoli
rozkwitła do żywego
mięsa słowa
mięso żerna czarna
Isenheimer Altar
eksplozja boga
słońca
żółta Grünewald
Wprowadzona tu została przez malarstwo, zeszła z Ołtarza z Isenheim i od razu została potraktowana bluźnierczo. Tego rodzaju postępowanie współgra z tym jak często w tej poezji bywa traktowane całe życie, z którym Różewicz tak trudno się pogodzić. W tym akurat wierszu róża pochodzi być może ze snu. Stała się wysłanniczką z innego świata - świata nocnej wizji. Ale poeta natychmiast przeciwstawia tej wizji punkt widzenia dnia:
w twardym rzeczowym
świetle
dnia
odpływa nocy czarna kra
Poeta nie tylko tę wizję odpycha, ale i nurza ją w wulgaryzmie. Podczas, gdy dla Grünewalda Róża Mistyczna stanowi symbol cierpienia Chrystrusa i w tym znaczeniu jest wcielonym pięknem, Różewiczowi, poecie nam współczesnemu, ten symbol wydaje się "za piękny". Nawet kroki ku symbolowi, to dla Różewicza kroki po ziemi, w żadnym razie nie wychodzące na drogę do nieskończoności. Jego róża, jak człowiek, jest śmiertelna. Chciałoby się powiedzieć - przede wszystkim śmiertelna.

Ołtarz z Isenheim (namalowany w latach 1512-1515) stał się pociechą chorych w przyklasztornym szpitalu w Isenheim. Zarówno cierpienie Chrystusa, jak i Światło Zmartwychwstania z nieprawdopodobnym mistrzostwem przedstawione przez malarza pomagało cierpiącym przenosić swoje doznania na inny poziom duchowy. Ale w wierszu poety dzisiejszego nic takiego nie następuje. Wręcz przeciwnie. Ogłasza on swój brak zainteresowania w sposób obcesowy i odchodzi.

Sprzeczność jako zasada


Jak zwykle poezja Różewicza nie daje nam żadnej pociechy, ani tym bardziej wskazówek jak żyć. Wiele razy w twórczości Różewicza samo życie wydaje się nie tylko tragiczne, ale i po prostu niemożliwe, a obecność transcendencji więcej niż wątpliwa. Zasadą istnienia miałaby być sprzeczność? Z wiersza bez, tom Płaskorzeźba, 1991:
czemuś mnie opuścił
czemu ja opuściłem
Ciebie

życie bez boga jest możliwe
życie bez boga jest niemożliwe
Przedtem Różewicz przedstawiał świat przez Boga opuszczony, w tym wierszu doszedł do nierozwiązywalnej sprzeczności. Zgodnie z istotą całego świata swojej poezji.

Różewicz pokazuje jaką cenę płacimy za rozstanie się z absolutem i jest to, jak przystało na filozofię poety, cena utraty pewnej formy, pewnych poetyk, pewnych myśli i uczuć wyrażanych przez poetów. W tomie Płaskorzeźba znajduje się wiersz bez tytułu, inc. Wygaśnięcie Absolutu niszczy...:
Wygaśnięcie Absolutu niszczy
sferę jego przejawiania się"

marnieje religia filozofia sztuka

maleją naturalne zasoby
języka
[...]

wymierają pewne gatunki
motyli ptaków
poetów
o imionach dziwnych i pięknych
Miriam Staff Leśmian
Tuwim Lechoń Jastrun

Norwid

nasze sieci są puste
wiersze wydobyte z dna
milczą
rozsypują się
W końcu my, czytelnicy tego tak nie odczuwamy. Może to samo spotyka sieci naszego myślenia. Chociaż przecież i my napotykamy takie wiersze. Ale może one już nie są wierszami. Poezja Różewicza wskazuje na rozpad rzeczywistości. Sama tym rozpadem nie jest.

Staff a Różewicz


Oczywiście wśród wymienionych "ginących gatunków poetów" musiał się znaleźć Staff. Nauczyciel pokoleń poetów. W jakiś przewrotny sposób, z porywu serca i z wierności, Różewicz stał się wielbicielem i uczniem Staffa i trwa w swoim uczuciu do dziś. I zrobił to taki szyderca i taki czciciel formy awangardowej, także w pewnym sensie uczeń Przybosia, jak on. Jeżeli przemyśli się poezje Staffa, to zupełnie nie może dziwić. Był to człowiek skłonny do całkowitej zmiany własnej formy, byle tylko zadowolić wymagającą poezję. Był to też jeden z największych odkrywców codzienności w poezji dwudziestego wieku. A właśnie codzienność jest jedną z "lokomotyw" owej poezji. Łatwo mówić o tym dzisiaj, po tylu różnych poetach codzienności. Staff jednak wyszedł z zupełnie innej, modernistycznej, szkoły piękna. Uważał jednak rozwój za konieczny.

Staff miał problem formy, co, wbrew pozorom, nie jest cechą wszystkich poetów. Młodsi poeci zawsze mogli się od niego czegoś nauczyć. Staff uważał, że sam może się czegoś nauczyć od własnego ucznia. W tym wypadku Różewicza. Męczyło go, że pod sam koniec życia właściwie nie mógł już całkowicie zmienić swojej rytmicznej i rymowanej, muzycznej strofki. Starał się zostać dobrym uczniem Różewicza.

W okresie debiutu skamandrytów każdy początkujący poeta zapisywał swoje wiersze w kajetach i biegł z nimi do Staffa. W przypadku Kazimierza Wierzyńskiego był to zdaje się cały kuferek wierszy. Dziś często się już o tym nie myśli. Ale Różewicz o Staffie nigdy nie zapomina. Wydał w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku wybór poezji Staffa pod tytułem Kto jest ten dziwny nieznajomy, 1964. Wybór i posłowie mają być "próbą dotarcia do dramatu poezji współczesnej, dramatu formy".

Stary i Młody Poeta


W Przygotowaniu do wieczoru autorskiego Różewicz, opisując własne trudności z napisaniem wiersza poświęconego pamięci Staffa tuż po jego śmierci, świetnie ujął różnicę między nimi:
"Stary Poeta świat przyjmował, nie odrzucał, nie szamotał się. Nie rozbijał świata. Łączył, wiązał, nasycał harmonią, której ten świat w sobie nie miał. Jestem w poezji przeciwieństwem Starego Poety. W poemacie, który piszę, jest dużo mojej ciemności i mało harmonii. Jest tęsknota do światła. To znaczy do wyjaśnienia. To jest wiersz o nim i o mnie. Piszę piętrząc sprzeczności. I tylko to mogę mu ofiarować."
W całej poezji Różewicza spotykamy Staffa. Także w tomie najnowszym - szarej strefie, obecny jest Staff. Przy tym dowiadujemy się, że nagle Różewicz uświadomił sobie, iż jest już trochę starszy od Starego Poety, jak się kiedyś myślało o Staffie. I nagle zaczął uważać go za młodszego brata "Poldka". Swoje odpowiedzi, w części tomu Appendix, na wiersze ze staffowskiego tomiku pośmiertnego Dziewięć Muz nazywa przyjacielskim przekomarzaniem się. Wydaje się, że jest to coś więcej niż przekomarzanie się. Widocznie "szara strefa" bardzo szeroko zlała się już w wyobraźni poety. Bo te przekomarzania wyglądają raczej na usilne starania, by na miejsce pogodnej filozofii w sposób "symetryczny" wstawić coś możliwie czarnego i trudnego do zniesienia. Być może w ten właśnie sposób objawiła się egzystencjalna rozpacz starego poety - Różewicza.

Bardzo ciekawy jest wierszyk według staffowskiego Dos moi pou sto, w którym Staff chce się dostać do nieba, Różewicz nie, Staff ma za krótką drabinę do nieba, Różewicz do Junga. Prostym zaprzeczeniem jest odpowiedź na wiersz Zdarzenie. Różewicz robi wszystko inaczej niż Staff, bo życie jego jest inne. Oto zakończenie, w którym jednak robi coś jak Staff, w gniewie drze kartkę:
podarłem w gniewie czystą
kartę i uśmiechnąłem się
do młodszego ode mnie Leopolda Staffa
Pojawia się też dziwny, jak na Różewicza, wiersz pod tytułem Krzywda z pointą całkowicie zaskakującą. Staff żałuje swego pieska, że nie wie, iż świat jest zagadką. Różewicz o piesku:
patrzy na mnie i nie wie
że odejdę
wiedząc że świat jest Zagadką
łamigłówką wymyśloną przez Kogoś
kto stworzył pieska mnie i siebie
Szara strefa, kolory
W szarej strefie Różewicz dochodzi do znanej z tej poezji konkluzji, że właściwie nic się nie da powiedzieć. Ciekawe, że z tym jego głównym motywem łączy się znowu róża. Nie można bowiem nawet róży nazwać "różą", bo może się znaleźć ktoś, kto tej nazwy nie zrozumie. Oto ostatnia zwrotka tego wiersza:
niemiec mówi
weiße rose i rote rose
ktoś nie zna niemieckiego
dla niego róża
nie jest "rote" ani "weiße"
jest tylko różą
ale ktoś inny nie słyszał słowa
róża i to co trzyma w ręce
jest kwiatem albo fajką
Nie mówimy tu o kwadracie czy niezidentyfikowanym rysunku, ale o "róży", a przecież to ona jest symbolicznym motywem poezji Różewicza. Poruszające, że nawet kiedy Różewicz chce dać przykład czegoś bez nazwy, to musi to być róża. I róża w szarej strefie dookreślona (po niemiecku) jest najpierw różą białą, potem czerwoną, aby już za chwilę stracić swój kolor (swoje dookreślenie) i stać się "tylko różą". Nagle dowiadujemy się, że bez nazwy "róża" może stać się po prostu kwiatem, a w końcu, że ktoś, kto nie zna słowa "róża", gotów nazwać ją "fajką".

Wiersz szara strefa to rozważanie o obecności bieli, czerni, szarości i kolorów w poezji, malarstwie, rysunku. Poeta w swych rozważaniach wspiera się na awangardowym filozofie języka. Oto motto wiersza:
"Co sprawia, że kolor szary jest kolorem neutralnym?
Czy jest to coś fizjologicznego, czy logicznego?"
"Szarość znajduje się pomiędzy dwoma skrajnościami (czernią i bielą)" Wittgenstein
Chociaż kolory z zewnątrz napierają, szare ciągle istnieje. To także barwa depresji, oprócz niej tylko całkowita ciemność. To z Kępińskiego. jest on w wierszu zacytowany. Szara strefa wlewa się w życie poety. To już nie agresywne "nic" z Niczego w płaszczu Prospera. W wierszu występuje także malarz Get [Stankiewicz], który nie widzi kolorów, wyłącznie różne stężenia szarości, z powodów innych niż depresja. I twierdzi, że może w ten sposób łatwiej rozpoznać formę, do której każdy artysta dąży. Sądzi, że może ta forma to odpowiednik rysunku "wypełnionego czystą pustką". A poecie właśnie to wydaje się bardziej idealne niż barwy.

Zestawić biel z czernią, połączyć to w szarość, to czynność właściwie codzienna. Tyle że Różewicz ciągle zmienia perspektywę, prowadząc od skojarzenia do skojarzenia, by nas potem w końcu wiersza nagle, w momencie najmniej spodziewanym, porzucić. Szarość, biel i czerń w poezji mogą być tylko metaforą. Po wrażeniach z życia, z doznań człowieka w depresji, wracamy do świata sztuki. Bo przywołana zostaje poezja Norwida, ze swoimi czarnymi i białymi kwiatami, bo to przypomnienie tytułów cykli (nota bene nie poezji). Różewicz po czarno-białym Norwidzie wymienia Mickiewicza i Słowackiego, jako kolorystów. Sam nie przyznaje się do świata kolorów. On pochodzi z szarości. Został tu tylko wrzucony, "niegrzecznie przebudzony". Jako przebudzony widzi, jak w zielonej trawie na szarą mysz poluje rudy kot. A tymczasem malarz Get zawsze widzi kota szarego i szarą mysz. Ponieważ Różewiczowi historia z kotem przydarza się metaforycznie, nie wiemy czy to jest powrót do pospolitej rzeczywistości, czy dalszy ciąg metafory? W laboratorium formy Różewicz ciągle obmyśla własną.

I wszystko to dzieje się w obecności, lub właśnie nieobecności, róży, która raz jest realną róża, raz kobietą. Jej odbicie w lustrze może stać się słowem, jak w wierszu Świt dzień i noc z czerwoną różą z tomu Nożyk profesora, 2001. Róża w świecie poezji Różewicza może być nawet rodzajem konkurencji dla poezji?:
zauważyłem że poezja
jest zazdrosna o różę
róża zazdrosna o poezję
Leopold Staff świetnie wyraża w poezji pierwszą połowę wieku dwudziestego, sam jeszcze pochodząc z dziewiętnastego wieku. Różewicz jest już całkowicie obywatelem wieku dwudziestego i jego twórczość mówi o wszystkich tego wieku ułomnościach. Niemożliwość porozumienia się między ludźmi, masowe rzezie, bezdomność, rosnące góry śmieci. W sumie oznacza to wielką i wciąż powiększającą się samotność człowieka w tłumie, wśród niewystarczających fortyfikacji kultury, która nic nie może poradzić na wszechobecne zło, wśród toksycznych skutków przyspieszenia cywilizacji, która nie ma na celu ochraniania od zła.

Śmietnik i Recykling


Brzydota czy śmietnik dla Rożewicza nie wydają się należeć do kategorii estetycznych, ale do etycznych. Podstawowym krajobrazem życia w wieku dwudziestym jest zło. Wygląda na to, że ludzkość na naszym etapie rozwoju nie jest w stanie odróżnić zła od dobra. A co z pięknem i prawdą? Różewicz wolałby, żeby Keats nie sformułował swej słynnej myśli. Wiersz coś takiego z tomu Płaskorzeźba:
trzeba mieć odwagę
aby napisać coś takiego
piękno jest prawdą
prawda jest pięknem
Odczytanie historii ludzkości ze śmietnika, tak jak to się dziś czyni zarówno w dziennikarstwie, jak i w antropologii nowoczesnej, może, a raczej musi, przerażać. I poemat recycling z tomu zawsze fragment. recycling, 1998, w którym poeta szuka słów odpowiadających czynności poszukiwania na śmietnisku ludzkości i odpowiadających znaleziskom. Poemat ten składa się z trzech części: Moda (1944), Złoto, Mięso; w PS poeta pisze:
"O ile 'Złoto' ma jeszcze strukturę długiego 'wiersza', to 'Moda' i 'Mięso' są gatunkiem poezji 'wirtualnej'. Część III 'Mięso' ma formę śmietnika (informacyjnego śmietnika), w którym nie ma centrum, nie ma środka. Zaplanowana jałowość i bezwyjściowość stała się głównym elementem składowym utworu..."

Złoto


Odpowiedzią Różewicza na nagromadzone zło jest wyłącznie to, że pochodzi ono od człowieka, jest istotą człowieka, ponieważ nie ma zwierzęcia, które używałoby języka, słowa, do zbrodni.
człowiek jest wypadkiem
przy pracy
natury
jest błędem
A ponieważ nie ma żadnego wyjścia w stronę transcendencji, tkwimy w błędzie swych zbrodni. W tym poemacie koniec dwudziestego wieku przegląda się w swych obsesjach i sensacjach, a wszystko to tylko powracanie starych śmieci świadomości i zbrodni z domieszką nowych chorób, jak choroba szalonych krów i odkryć w rodzaju klonowania.

Wyjątkowo wstrząsająca jest część Złoto, w której opisane jest dziwne, po latach, odkrycie, tak "zaskakujące dla niewinnej i niezaangażowanej" Europy: skąd wzięło się w bankach szwajcarskich, i nie tylko szwajcarskich, tak wiele złota. Niczym nie wyróżniające się sztaby. Okazuje się, że śmietnikiem składującym zło może okazać się bank. Złoto, samo w sobie obojętne, leżące spokojnie, nacechowane znakami odciśniętymi jeszcze w czasie wojny, "zaczęło mówić" i z chwili na chwilę stało się symbolem zła. "Nagle" okazało się, że to złoto pochodzące od ofiar holocaustu, złoto nigdy nie oddane żadnym spadkobiercom, jeśli tacy w ogóle pozostali, złoto nikogo w czasie ani po wojnie nie napawające przerażeniem. To złoto po pół wieku zaczęło płakać w szacownych bankach krwawymi łzami.

Bohater-tchórz-dezerter


Wobec wszystkich zbrodni, kłamstw i drobnych kłamstewek ukrywających się w słowach, w ogólnie przyjętych stereotypach, czy możliwe jest dotarcie do jakiejkolwiek zasadniczej prawdy? Pewien wiersz Różewicza powstał w wyniku wewnętrznej jego walki ze sobą samym i w wyniku nigdy nie zakończonych rozmyślań. Otóż Tadeusz Różewicz, poeta-żołnierz, brat żołnierza-bohatera, wieczny żałobnik, pisze wiersz Dezerterzy. W Historii pięciu wierszy, 1963 (bibliofilski druczek) mówi o tym tak:
"Wiem, że nie dokończę pracy nad tym poematem - pomnikiem dla dezerterów - tych bohaterów-tchórzy. Pragnę przekazać moje próby daremne, pragnę przekazać młodym te fragmenty poematu, skazanego już przy poczęciu na jałową klęskę. Czy kiedyś dorośniemy do tego, żeby zrozumieć Całego Człowieka? Bohatera tchórza dezertera..."
Nie ma tradycji rozumienia dezertera ani przebaczenia mu. Różewicz mówi, to "wodzowie, generałowie, rzeźnicy, ludobójcy ustanawiają wojnę i pokój", także "prawo do życia" i "prawo do śmierci". Ludzie niezmiernie łatwo wypowiadają przykazanie "nie zabijaj", jednocześnie trudząc się przemysłem wojennym i samą wojną. Ale oto poeta opowiada, że, mimo protestów CDU, w Getyndze postawiono pierwszy w historii pomnik ku czci dezerterów, trzydziestu pięciu dezerterów Wehrmachtu z okresu drugiej wojny światowej. W obliczu tego wydarzenia, co myśleć o tych innych, na przykład amerykańskich w Wietnamie albo o radzieckich w Afganistanie? Już od wielu lat usiłuje poeta rozwiązać w sobie samym ten problem, ale wydaje mu się "nie-do-rozwiązania". Oto cytat z poematu Dezerterzy z tomu słowo po słowie. nowy wybór wierszy, 1994:
ja człowiek dobrej woli
i małej wiary
czekam na pomnik
nieznanego żołnierza dezertera
ze wszystkich armii
ze wszystkich wojen

pomnik wzniesiony
ukradkiem do nieba
pod ziemią
pomnik wzniesiony oczami
matek żon sióstr kochanek

Et in Arcadia ego


Na początku lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku Różewicz opublikował w tomie Głos Anonima słynny poemat Et in arcadia ego - tytuł pochodzi od łacińskiego zdania: "Ja, śmierć, jestem nawet w Arkadii", chociaż do tytułu tomu Różewicza przeszedł drogami pośrednimi. Cały ten poemat to próba "wrócenia do raju", do Arkadyjskiej przestrzeni śródziemnomorskiej tradycji kultury.

Kiedy się jednak myśli o poemacie Dezerterzy i o samym pomniku nieznanego dezertera, musimy myśleć, że znaleźliśmy się w jakimś zupełnie nowym dla europejskiej kultury punkcie. Tutaj o żadnym raju już mowy być nie może. Niektórzy chcieliby natomiast zachować jakąś podstawową ludzką przyzwoitość. Ale czy umieją?

Problematyka poematu Et in arcadia ego, która wszystkich czytelników, a zwłaszcza czytelników artystów w swoim czasie pobudziła do rozmyślań, wydaje się oddalać. Poemat recycling znajduje się już bardzo daleko od niej. W poemacie Et in arcadia ego poeta, jak dawni poeci i malarze, odbywa podróż do Włoch. W końcu nawet przyznaje się do porażenia pięknem. Cały czas czuje ciągłość tradycji europejskiej, która jest zarówno wizją przeszłości jako raju, jak i wizją raju skażonego śmiercią. Ale czy tę ciągłość da się jeszcze uratować? W latach sześćdziesiątych to było jakieś istotne pytanie do kultury europejskiej. Dzisiaj, pisząc recycling, Różewicz wydaje się już myśleć o zupełnie innych kwestiach. Mówi raczej o tym, że teraz trzeba się zastanowić, czy jest możliwe zachowanie ciągłości własnej osobowości.

A jednocześnie pozostaje Różewicz poetą kultury. W jego wierszach ciągle obecni są artyści, pisarze. Przechadzają się tu filozofowie. Rezydują przyjaciele. Toczą się rozmowy. Poeta rozmawia z żywymi i umarłymi. Być może jakąś Arkadię i w jego twórczości moglibyśmy znaleźć. I zapewne byłaby to Arkadia przyjaźni z poetami, malarzami, profesorami historii sztuki. Mimo całego pesymizmu, twórczość Różewicza udowadnia, że jednak sztuka żyje. W każdym razie to sztuka reprezentuje tu nić ciągłości. To ona stała się dla poety nicią Ariadny w labiryncie życia. Może jest jakąś dziwną pozostałością rozpadającej się cywilizacji? Sztuka toczy się codziennie między ludźmi. Wiąże się z rozmową, z przyjaźnią, z pamięcią o żywych i zmarłych.


© Małgorzata Baranowska
brak daty publikacji
źródło publikacji: czerwiec 2004, za:
www.Culture.pl




Tadeusz Różewicz z żoną, 1994 r.

Tadeusz Różewicz podczas uroczystości nadania nagrody honoris causa Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, 4 października 2010 r.




Ilustracje:
fot.1 © domena publiczna
fot.2,3 © Friedrich, Brigitte / Sueddeutsche Zeitung Photo
fot.4 © Radosław Nawrocki
fot.5 © Czesław Jarmusz
fot.6 © Aleksander Piekarski
fot.7 © Maciej Skawiński
fot.8 © Michał Tuliński


MATERIAŁ PRZYWRÓCONY Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT ARTYKUŁU MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2