OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Minister od inwigilacji, czwarta generacja, „bestia” pokazuje kły, oraz o Aleksandrze Kwaśniewskim i Stefanie Kisielewskim

Czwarta generacja przemówiła


        Zakończył się zjazd Lewicy Razem, która razem z SLD i Wiosną oraz grupkami drobniejszego płazu uzyskała w ostatnich wyborach prawie 12 procent głosów. Na zjeździe zapadła decyzja, że razem nie zleje się z SLD, tylko będzie funkcjonować osobno, chociaż oczywiście razem. Widać w tym ślady dialektyki marksistowskiej, która w pewnym uproszczeniu oczywiście podobna jest do „plusów dodeatnich” i „plusów ujemnych”,
co to wylęgły się w głowie Kukuńka. Pewne ślady tego sposobu myślenia odnajdujemy też w monologu Carycy Leonidy, uwiecznionym w niesmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Caryca i zwierciadło”; „Wot Gitler, kakoj to durak! On się przechwalał zbrodnią swoją. A mudriec, to by sdieał tak: nu czto, że gdziś koncłagry stoją? Nu czto, że dymią krematoria? Toż w nich przetapia się historia! Niewoli topią się okowy! Powstaje sprawiedliwszy świat! Rodzi się typ czowieka nowy! (…) Na czarne – białe mówić nada, bo to przemawia do Zapada. Nada ich przekonywać mudro, że wojna – mir, że chlew – to źródło, a okupacja – wyzwolenie. I będą cieszyć się szalenie.”

        Janusza Szpotańskiego musiały wspierać proroctwa, bo jeszcze w latach 70-tych przewidział Wielce Czcigodnego Włodzimierza Czarzastego. Dlaczego Wielce Czcigodnego w 1960 roku nazwano „Włodzimierzem”? Czyżby z powodu uwielbienia dla innego Włodzimierza – to znaczy Eljaszewicza Ulianowa, znanego jako „Lenin”? Wszystko to być może, bo przecież wcześniej też chyba tak bywało i urodzony w 1950 roku pan Cimoszewicz też otrzymał imię Włodzimierz. Ta praktyka byłaby podobna do opisanej przez Huxleya w „Nowym wspaniałym świecie”, gdzie występuje bohaterka o imieniu „Lenina”, a w Związku Radzieckim („W Związku Radzieckim pracuje Borys, w wielkiej fabryce robi traktory”) najbardziej postępowi rodzice nadawali swemu męskiemu potomstwu imię „Traktor”, a żeńskiemu – „Rewolucja”. Nawiasem mówiąc, młodzieżówka partii Razem weszła na nieubłaganą drogę wskazaną przez Carycę Leonidę, oświadczając, że głód na Ukrainie i Kubaniu w latach 30-tych był następstwem „nacjonalizmu” i stalinowskiego „kapitalizmu”. Jeśli nawet – to z całą pewnością nie rosyjskiego – bo w procesie „rozkułaczania”, który był wstępem do „kolektywizacji” – zginęło około 11 milionów chłopów, czyli zniszczony został rdzeń narodu rosyjskiego. Zatem jeśli już nacjonalizm – to chyba tylko żydowski, bo żydowska „partia wewnętrzna” w WKP(b) czyli Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) stawiała na „internacjonalizm”, czyli likwidację historycznych narodów – z wyjątkiem oczywiście własnego, który w ten oto prosty sposób miał zdobyć władzę nad światem za pomocą „wszechświatowej rewolucji”. Warto tedy przypomnieć, że w ramach WKP(b) nie istniała nawet Rosyjska Partia Komunistyczna. Z tego względu musimy odrzucić nacjonalizm, przynajmniej rosyjski, jako przyczynę Wielkiego Głodu. Podobnie jest z „kapitalizmem”, jako rzekomo druga przyczyną. Likwidacja własności prywatnej i zapędzanie ludzi do wspólnej obory, a dobrze, jak nie do koncłagrów, z żadnym kapitalizmem nie ma nic wspólnego. Podstawą kapitalizmu jest własność prywatna, swoboda inwestowania i prywatyzacja zysku, jako nagrody za ryzyko. Tymczasem i „rozkułaczanie”, a następnie – „kolektywizacja”, były operacjami podjętymi w celu likwidacji i własności prywatnej i jakiejkolwiek ekonomicznej inicjatywy ludzkiej – bo wszyscy stali się niewolnikami państwowymi. Mamy zatem dwie możliwości; albo młodzieżówka partii Razem, to kompletni ignoranci, albo tylko pragną w ten szalbierczy sposób oczyścić z zarzutów swoich ideowych protoplastów. I jedno i drugie jest bardzo niebezpieczne, bo nigdy nie należy lekceważyć potęgi ignorancji, a jesi to nie ignorancja, to tym gorzej, bo to znaczy, że ta czwarta już chyba generacja polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej szykuje się do skoku na naszą wolność i własność.

        Dopiero na tym tle deklaracja Wielce Czcigodnego Włodzimierza Czarzastego, jakoby Armia Czerwona Polskę „wyzwalała”, wydaje się bardziej zrozumiała. Warto bowiem potawić pytanie, kiedy to Armia Czerwona Polskę „wyzwalała”? Czy w roku 1920, kiedy to na probostwie w Wyszkowie czerwoni komisarze z Polrewkomu (Iwan Skworcow-Stiepanow, Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski i Feliks Kon) szykowali się do objęcia władzy w zdobytej Warszawie? Czy może 17 września 1939 roku, kiedy to na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow”, Armia Czerwona „wkroczyła” na wschodnie obszary Rzeczypospolitej i zaraz zaczęła ją „wyzwalać”, koordynując to z Gestapo podczas wspólnych narad w Zakopanem? Efektem tego „wyzwalania” były niezliczone aresztowania i mordy, a także masowe deportacje polskiej ludności Kresów Wschodnich w głąb Rosji na zatracenie? Oto anonimowy wierszyk białoruski, ilustrujący tę misję „wyzwoleńczą”: „Hop naszy greczanniki, usie Żydy naczalniki, usie Poliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” A może w roku 1944, kiedy to Armia Czerwona najpierw aresztowała, mordowała i deportowała AK-owców na Kresach Wschodnich, a kiedy dotarła na Lubelszczyznę, wyłapanych AK-owców umieściła w jeszcze ciepłym koncłagrze na Majdanku, skąd zimą 1945 roku wywoziła ich w głąb Rosji? Kiedy sowieccy „doradcy” kierowali eksterminacją polskich patriotów za pośrednictwem UB i Informacji Wojskowej?

        Trzeba by na te pytania jakoś odpowiedzieć, ale Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty tego nie zrobił, chociaż myślę, że mówił szczerze. Jak wyjasnic ten fenomen? Otóż tak, że od roku 1944 historyczny naród polski został zmuszony do dzielenia swego terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Rozwinęła się ona podczas II wojny, kiedy to władze Rzeczypospolitej otworzyły więzienia, dzięki czemu tysiące kryminalistów wyszły na wolność i natychmiast przystąpiły do swoich ulubionych zajęć, czyli do bandytyzmu. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, do band zaczęli docierać sowieccy spadochroniarze, którzy bandytom przedstawili propozycję nie do odrzucenia: albo podporządkują się przysłanym z Rosji dowódcom i politrukom, a wtedy Stalin udzieli im politycznej „kryszy”, albo zostaną wytępieni do ostatniego. Bandy propozycję przyjęły tym chętniej, że wcale nie musiały rezygnować z dotychczasowych zajęć. Tak powstała Armia Ludowa. Kiedy zaś Armia Czerwona zajmowała coraz to nowe obszary Rzeczypospolitej, Armia Ludowa stała się trzonem komunistycznego aparatu terroru, zarówno w UB, jak w Informacji Wojskowej. Ci oprawcy dochowali się potomstwa, które zasilało szeregi zarówno PZPR, jak i UB i SB oraz wywiadu wojskowego, stanowiące najtwardsze jądro systemu komunistycznego. Oni też dochowali się potomstwa, a ono również i tak oto pojawiła się młodzieżówka partii Razem, której z daleka mentoruje i patronuje Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty, a przewodzi Wielce Czcigodny Adrian Zandberg.



Minister od inwigilacji


        Nie jest dobrze. Nawet nie dlatego, że „bez swojej wiedzy i zgody” zostałem zoperowany przez niezawisły sąd na prawie 200 tysięcy złotych i komornik zablokował mi konta bankowe – ale przede wszystkim ze względu na poglądy i pragnienia serca gorejącego nowego ministra finansów, pana Tadeusza Kościńskiego. Scharakteryzował siebie jako „bankstera” i niestety ta charakterystyka może być trafna. A kto to jest, ten cały „bankster”? Ano to jest bankier i zarazem gangster, który specjalizuje się w wyłudzaniu pieniędzy od klientów, którzy lekkomyślnie mu zaufali, korzystając przy tym z instytucji demokratycznego państwa prawnego, realizującego zasady sprawiedliwości społecznej. Tak właśnie konstytucja określa III Rzeczpospolitą, a skoro realizuje od zasady „sprawiedliwości społecznej”, to nic dziwnego, ze w końcu doszło do tego, do czego dojść musiało – że Naczelnik Państwa wynajął sobie do rządu „bankstera”, żeby jeszcze przez jakiś czas mógł za nasze pieniądze przychylać nam nieba. Pan minister Kościński wprawdzie wspominał o swoim banksterstwie w czasie przeszłym, ale już starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji mawiali, że consuetudo est altera natura, co w przekładzie na rodzime ludowe porzekadło brzmi, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Zresztą inaczej chyba nie można, co zauważył już Pan Zagłoba, prezentując przyjaciołom w krótkich żołnierskich słowach politykę personalną. Jak pamiętamy, pana Skrzetuskiego mianowałby hetmanem wielkim, pana Wołodyjowskiego – polnym, a Rzędziana – podskarbim. „Toż by Żydowinów podatkami cisnął!”. Teraz są inne czasy, teraz jest raczej odwrotnie; „Żydowinowie” właśnie zabierają się do operacji wyciskania mniej wartościowego narodu tubylczego, w czym pan minister Tadeusz Kościński może odegrać ważną rolę, bo do tego trzeba mieć specjalne kwalifikacje, które pan minister podobno ma. Wprawdzie okazało się, że legitymuje się on wykształceniem średnim, ale od kiedy to do banksterki potrzebne jest wyższe wykształcenie? Taki, dajmy na to, Rotszyld wyższego wykształcenia chyba nie miał, za co lekceważył go austriacki minister skarbu w rządzie Kazimierza Badeniego. Ówczesny minister dla Galicji Kazimierz Chłędowski zauważał, że wprawdzie pan Biliński jest docentem, ale Rotszyld też coś tam o finansach musi wiedzieć i to może nawet więcej, bo to on kredytuje rząd, a nie odwrotnie.

        Otóż pan Tadeusz Kościński na stanowisku ministra finansów będzie musiał zatroszczyć się o to, by znaleźć pieniądze na zrealizowanie wspaniałych planów, jakie z niebywałym rozmachem nakreślił w swoim sejmowym expose pan premier Mateusz Morawiecki. Ale – podobnie jak ewangeliczny setnik – ma on wprawdzie pod sobą żołnierzy, ale jednocześnie sam jest pod władzą postawiony i nie jestem pewien, czy w relacjach z panem ministrem Kościńskim pan premier stoi w hierarchii wyżej, czy niżej. Mniejsza zresztą o to, chociaż warto by wyjaśnić, kto tu kogo pilnuje – bo ważniejsze są poglądy i pragnienia serca gorejącego pana ministra finansów. Jednym z nich jest bardzo krytyczny stosunek do obrotu gotówkowego. Pan minister Kościński uważa, że przez tę gotówkę to mamy same zgryzoty, bo to najsampierw trzeba wydrukować banknoty, potem je magazynować, przewozić i tak dalej – co pochłania 17 mld złotych rocznie – ale nie o jest najważniejsze. Przy obrocie gotówkowym – powiada pan minister – bardzo trudno jest wprowadzić cyfrową gospodarkę – „a to jest naszym priorytetem”. Najważniejsze jest jednak to, że gotówką karmi się szara strefa. To było wiadomo już od dawna, że pieniądze, a konkretnie – gotówka – psują charakter. Inna rzecz, że pogląd na szarą strefę zmienia się w zależności od sytuacji. Kiedy Wielce Czcigodnemu Janowi Rokicie komornik zajął wynagrodzenie, ten w niepojętym przypływie szczerości zwierzył się, że chyba będzie musiał dać nura w szarą strefę – tę samą, którą w latach dobrego fartu, gdy był pełnokrwistym szefem Urzędu Rady Ministrów, zamierzał „zlikwidować”. Jak widzimy – szara strefa raz jawi się jako największe zło, a innym razem – jako azyl, w którym człowiek może znaleźć schronienie przed prześladowcami.

        Skoro takie poważne względy przemawiają przeciwko obrotowi gotówkowemu, który w dodatku obejmuje około 90 procent gospodarki, to pod rządami pana ministra Kościńskiego na pewno zostanie zlikwidowany, a w każdym razie – bardzo ograniczony, albo przy zastosowaniu metod gwałtownych, to znaczy – bolszewickich, że od jutra już płacimy „po nowemu”, albo przy zastosowaniu metod cierpliwych i metodycznych, jakie miałem okazję już przed 10 laty zaobserwować w Ameryce. Otóż przy wewnętrznych przelotach, za każdą sztukę bagażu trzeba zapłacić 25 dolarów, niezależnie od biletu. Ale jeśli pasażer płaci kartą kredytową, to może zrobić to przy stoisku, przy którym się odprawia. Jeśli jednak chciałby płacić gotówką, to musi iść gdzieś, nie bardzo wiadomo, gdzie, pewnie na koniec terminalu. Oczywiście nikt nie ma na to ochoty, więc płaci kartą, chociaż gotówka formalnie nie jest zakazana. Podobnie w czasach stalinowskich w Rosji nie były zakazane podróże koleją – ale kiedy przy dworcowej kasie ustawiła się kolejka, to podchodził do niej oficer NKWD i grzecznie pytał – a dokąd to, grażdanie? Na to jakiś śmielszy pasażer buńczucznie pytał, czy to nie wolno podróżować? Oficer grzecznie wyjaśniał, że owszem, wolno, a jakże – ale właściwie po co? Na takie dictum kolejka sprzed kasy znikała, jakby rozwiało ją tornado i dopiero w czasach Leonida Breżniewa do sowieckiej konstytucji, wśród wielu podstawowych praw człowieka, zostało wpisane prawo do jazdy metrem.

        Ciekawe, czy pan minister Kościński będzie stosował metody bolszewickie, czy łagodne, albo też kombinowane, w których łagodność sąsiaduje z zagrożeniem, o którym wszyscy wiedzą – że już zaistniało. Bo skoro cyfryzacja gospodarki jest „priorytetem”, to widać, że żartów nie ma. Ciekawe, że przewidział to św. Jan Ewangelista, zapisując w Apokalipsie, jak to w „dniach ostatnich” każdy będzie musiał mieć na czole wypisane „imię Bestii” - bo w przeciwnym razie nie będzie mógł nic sprzedać, ani niczego kupić. Przecież właśnie na tym polega sławna „cyfryzacja gospodarki”, do której będzie dążył pan minister Kościński. Ładny interes! Najwyraźniej zbliżamy się do zapowiadanych „dni ostatnich” i kto by pomyślał, że ich zwiastunem w naszym nieszczęśliwym kraju będzie akurat pan minister Tadeusz Kościński z rządu „dobrej zmiany”?

        Mniejsza zresztą o to, bo odejście od obrotu gotówkowego na rzecz „cyfryzacji” oznacza totalną inwigilację ludzi. Na przykład taki jeden z drugim jegomość idzie sobie do apteki, gdzie kupuje lekarstwa. Kasa fiskalna drukuje paragon, na którym zaznaczony jest każdy lek. Zestawienie zakupionych lekarstw pozwala stwierdzić, co takiemu jegomościowi dolega, a w tej sytuacji sławną „tajemnicę lekarską” można spokojnie włożyć między bajki. A generalnie – jeśli zniknie obrót gotówkowy, to każdego człowieka można będzie wyłączyć i to dosłownie, w następstwie czego nie będzie już mógł niczego sprzedać, ani kupić. I przypuszczam, że to jest prawdziwy cel odchodzenia od obrotu gotówkowego, ale oczywiście głośno tego powiedzieć nie można, toteż słyszymy, że pieniądze psują charakter, no a poza tym – musimy nadążać za postępem, bo inaczej – co o nas powiedzą w Paryżu?



„Bestia” pokazuje kły


        Teraz można to ujawnić? Chyba tak – bo są tajemnice absolutne, których nie wolno ujawnić za żadną cenę, nawet za 150 tysięcy złotych – o czym przekonują mnie co najmniej od dwu tygodni rzesze wrażliwców moralnych. To nic nowego; takie erupcje moralnej wrażliwości przeżywałem kilkakrotnie. Pierwszy raz w roku 2004, kiedy to ujawniłem tajemnicę pana prof. Jerzego Kłoczowskiego – że został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie operacyjnym „Historyk”. W odpowiedzi grupa autorytetów moralnych opublikowała w „Rzeczypospolitej” uroczysty protest, w którym zarzucono mi dopuszczenie się „barbarzyństwa”. Początkowo byłem trochę przygnębiony, ale kiedy bliżej przyjrzałem się liście sygnatariuszy i zauważyłem tam co najmniej dwóch konfidentów, to przyznam, że trochę mi ulżyło. Oczywiście nie był to koniec fali moralnego oburzenia, bo JE abp Józef Życiński zwołał w Lublinie konferencję prasową, podczas której stwierdził, że kiedy będzie pisana historia III Rzeczypospolitej, to mam w niej zapewnione miejsce jako „rekordzista prymitywizmu moralnego”. Opatrzony taką rekomendacją mógłbym w środowisku rekordzistów prymitywizmu moralnego uważać się za prawdziwego arystokratę, gdyby nie późniejsze rewelacje dotyczące Ekscelencji, który – jak się okazało - też miał niebezpiecznie związki z bezpieczniakami, a zwłaszcza – z oficerem nazwiskiem Perliceusz – chociaż oczywiście - „bez swojej wiedzy i zgody”, podobnie jak wszyscy inni. Kolejna fala dosięgła mnie, kiedy na antenie Radia Maryja powiedziałem, że kiedy my tu zajęci jesteśmy krzewieniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie w zamiarze nałożenia na Polskę haraczu pod pretekstem roszczeń dotyczących – jak to się później okazało - „własności bezdziedzicznej”. Kilka redakcji zerwało ze mną współpracę, przy czym niektóre – np. „Gazeta” w Toronto - przy okazji nie zapłaciły mi zaległych honorariów, zapewne poczytując to sobie za zasługę. Kolejna fala moralnego oburzenia podniosła się na wieść, że Czytelnicy pomogli mi wykupić mieszkanie, w którym obecnie mieszkam – ale to wszystko drobiazg w porównaniu z obecnym tsunami, spowodowanym podaniem do publicznej wiadomości nazwiska mojej wierzycielki, której niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu przyznał ode mnie 150 tys. złotych, które komornik już zresztą ściąga, chociaż jeszcze nie widziałem na oczy ani wyroku, ani nawet pozwu. Oburzeniu nie ma końca, chociaż nie widzę powodu, by uczestniczyć w konspiracji tym bardziej, że wspomniane 150 tys. złotych mam zapłacić nie jakiejś anonimowej „Kasi”, tylko znanej mi z imienia i nazwiska pani Żanecie Kąkolewskiej. Wrażliwcy moralni, którym najwyraźniej zależało, by mord rytualny został na mnie dokonany w absolutnej ciszy, nie posiadają się w związku z tym z oburzenia, a najbardziej poruszony został pan Jaś Kapela, który nie tylko nieubłaganym palcem wskazał mnie niezależnej prokuraturze, ale wyraził nadzieję, że trafię do najgłębszego kręgu piekła. Jak padnie taki rozkaz, to oczywiście nic na to nie poradzę, chociaż wydaje mi się, że nie będę tam osamotniony, bo przypuszczam, że lokatorami tego kręgu są wybitni przywódcy socjalistyczni, będący ideowymi patronami „Krytyki Politycznej” z którą pan Kapela kolaboruje.

        Ja widzimy, ujawnienie niektórych tajemnic ściąga winowajcy na głowę prawdziwą lawinę moralnego oburzenia, a przecież nazbierało się tego więcej. Na przykład ujawnienie notatki z odbytej 25 października ubr. roku rozmowy pana Tomasza Yazdgerdiego, pełnomocnika Departamentu Stanu do spraw holokaustu z panem ambasadorem Jackiem Chodorowiczem, pełnomocnikiem polskiego ministra spraw zagranicznych do kontaktów z diasporą żydowską. Odniosłem wrażenie, jakby ABW założyła mi kolejną sprawę operacyjnego rozpracowania i stąd te zgryzoty – bo w operację wciągnięta została nawet firma Western Union, od której dowiedziałem się, ze nie mogę ani wysyłać przekazów, ani ich odbierać. Nie chce mi się wierzyć, że przyczyną tej restrykcji jest pragnienie ukarania mnie za podanie do publicznej wiadomości nazwiska mojej wierzycielki, pani Żanety Kąkolewskiej, bo nie sądzę, by miała aż tak potężnych protektorów, tylko raczej skarcenie za niedyskrecję w sprawie notatki i za całokształt – jako notorycznego „antysemitnika”. Jest to, nawiasem mówiąc, bardzo podobne do uwagi w „Apokalipsie” św. Jana Apostoła, że kto nie będzie miał znamienia „Bestii” na czole, ten nie będzie mógł ani niczego kupić, ani niczego sprzedać. Na razie zakupy robię bez problemów, chociaż z konieczności muszę za nie płacić gotówką – ostatnią gwarancją naszej autonomii wobec „Bestii” - ale zdaję sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu tym bardziej, że nowy minister finansów, pan Tadeusz Kościński, jest gorącym zwolennikiem odejścia od obrotu gotówkowego.

        A skoro już o pieniądzach mowa, to właśnie gruchnęła wieść, że Narodowy Bank Polski sprowadził do naszego nieszczęśliwego kraju 100 ton złota, które niedawno był zakupił. „Zachodzim w um z Podgornym Kolą” skąd ta zapobiegliwość, tym bardziej, że Książę-Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski ironizuje, że prymitywni tubylcy mogą sobie w związku z tym wyobrażać, iż zaraz będzie wojna. A przecież wiadomo wszystkim mądrym i roztropnym, że żadnej wojny nie będzie, bo już dawno Radio Erewań na pytanie zaniepokojonego słuchacza odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, a tylko rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Zresztą - po co tu jeszcze jakaś wojna, skoro złoto może zmienić właściciela bez użycia przemocy?

        Właśnie okazało się, że Polska, Ukraina i Węgry zostały uznane przez Ligę Antydefamacyjną w Nowym Jorku za najbardziej antysemickie państwa świata. Wszystko to oczywiście być może, zwłaszcza gdy przyjrzymy się kryteriom, według których ALD uznaje opinie za „antysemickie”. Przejawem antysemityzmu jest na przykład opinia, że Żydzi mają znaczne wpływy w sektorze finansowym, w mediach i przemyśle rozrywkowym. To jest przecież tak zwana „oczywista oczywistość”, więc wydaje się – co zresztą od dawna twierdzę – że Liga Antydefamacyjna stawia znak równości między antysemityzmem i spostrzegawczością. Być może Polska, Ukraina i Węgry są bardziej spostrzegawcze od innych, ale łatwo ten fenomen wyjaśnić tym, że na własnej skórze doświadczyły one terroru żydokomuny, no a teraz, na podstawie znaków na niebie i ziemi odnoszą wrażenie, że Europa wchodzi w etap surowości, w którym na początek trzeba będzie uciszyć wszystkich „zaczinszczikow”, co do których jest podejrzenie, że podnieśliby larum. Ale kongresmani w Stanach Zjednoczonych mogą myśleć, że z tym antysemityzmem, to wszystko naprawdę, zatem nie można wykluczyć, że te rewelacje są obliczone na ten właśnie efekt – bo zgodnie z prawem Murphy’ego – jeśli coś złego może się stać, to na pewno się stanie.



o Aleksandrze Kwaśniewskim i Stefanie Kisielewskim


Stanisław Michalkiewicz odpowiada na kolejne pytania widzów swojego kanału. Wyjawia do jakiego stronnictwa zalicza Aleksandra Kwaśniewskiego. Zdaniem Pana Stanisława Kwaśniewski jest wielkim nieszczęściem dla Polski.




Odpowiada również na pytanie, w kim upatruje następcę Janusza Korwin-Mikkego w wolnościowym sektorze sceny politycznej. Zdaniem Pana Stanisława kandydatów jest kilku, choćby wśród obecnych posłów Konfederacji. Wśród dobrze rokujących polityków wolnościowych Pan Stanisław wymienia również Sławomira Mentzena. Wypowiada się także na temat komisji kodyfikacyjnych i Jarosława Kaczyńskiego, który - jego zdaniem - jest przedstawicielem stronnictwo amerykański-żydowskiego. Ponadto opowiada o Stefanie Kisielewskim.


© Stanisław Michalkiewicz
1-3 grudnia 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2