Jest oczywiste, że ludzie powinni mieć równe prawa niezależnie od koloru skóry, wyznawanej wiary czy preferencji seksualnych, oczywiście jeśli tylko ich działania nie naruszają kodeksów. Jednak organizacje LGBT, które przez lata walczyły z problemem wykluczenia osób homoseksualnych (nawiasem mówiąc, zjawiskiem zdecydowanie propagandowo przejaskrawionym), tym razem wojują już o coś zupełnie innego. Ich celem stała się mianowicie możliwość przebudowania społeczeństwa wobec wzorców, które to społeczeństwo zniszczą i zdeprawują. Legalizacja pedofilii, operacje zmiany płci na życzenie nawet w wypadku dzieci, karanie więzieniem lub wykluczeniem (np. utratą pracy) za krytyczne opinie o środowisku i organizacjach LGBT, przymusowa seksualizacja dzieci prowadzona od najmłodszych lat i połączona z odebraniem rodzicom władzy rodzicielskiej, traktowanie płci nie jako zjawiska biologicznego, lecz mogącego ulegać dowolnej przemianie konceptu kulturowego – to tylko niektóre pomysły ludzi związanych ze środowiskami LGBT. Działacze i aktywiści tych środowisk dążą do rozbicia tradycyjnego modelu rodziny, do anihilowania zasad moralnych przyjętych w Dekalogu, wreszcie do wypaczenia zasad prawnych znanych z prawa rzymskiego. No i oczywiście dążą również do zniszczenia wolności słowa oraz swobody wyrażania opinii, na których to filarach opierać się powinien współczesny system demokratyczny.
Jak celnie zauważył Rafał Ziemkiewicz, organizacjom LGBT od dawna nie chodzi już o los i dobro osób o homoseksualnych preferencjach. Homoseksualiści są tylko pretekstem do prowadzenia działalności stricte politycznej, podobnie jak szczęście „ludu pracującego miast i wsi” było dla komunistów pretekstem do okrutnej i krwawej rozprawy ze „starym światem”, a walka o „przestrzeń życiową” była dla nazistów pretekstem do sprokurowania zagłady wielu narodom.
Organizacje LGBT dysponują gigantycznymi pieniędzmi i wielkimi wpływami, dążą też bezwzględnie do zniszczenia każdego, kto im się przeciwstawi. W Polsce mieliśmy ostatnio dwa jaskrawe przykłady podobnego postępowania. Najpierw zaatakowana została mistrzyni windsurfingu Zofia Klepacka, której za lansowanie tradycyjnego modelu rodziny i sprzeciw wobec seksualizacji dzieci chciano odebrać status reprezentanta Polski, medale oraz stypendia. Drugim przykładem był właśnie Ziemkiewicz, który został wyrzucony z Interii (gdzie od wielu lat pisywał felietony) z powodu swego krytycznego stanowiska wobec środowisk LGBT. Oczywiście zarówno Klepacka jak i Ziemkiewicz sobie poradzą. W przypadku Ziemkiewicza, będącego gwiazdą telewizji i autorem bestsellerów, to Interia może żałować, że pozbyła się najbardziej znanego felietonisty, bowiem samemu dziennikarzowi owo rozstanie nie uczyni szczególnej krzywdy ani finansowej, ani wizerunkowej. Chodzi jednak o sam fakt, że homoterror zatacza teraz już tak szerokie kręgi, że nawet w Polsce jest zdolny zagrozić karierze znanych osób. Lewacki terror polityczno-obyczajowy wyraża się również w naigrywaniu się z symboli i obrzędów religijnych, a to prowadzi już do działań stricte terrorystycznych. Atak mężczyzny z siekierą w czasie mszy czy napaść nożownika na kapłana idącego odprawić mszę (omal nie zakończony śmiercią ofiary) – wszystko to są wydarzenia z tego tygodnia. Trudno w nich nie widzieć plonu religijnej nienawiści sączonej z lewackich demonstracji. Demonstracji, które w Polsce odbywają się z entuzjastycznym poparciem polityków Platformy Obywatelskiej (np. Aleksandry Dulkiewicz w Gdańsku czy Rafała Trzaskowskiego w Warszawie).
Te indywidualne przykłady to jedynie wierzchołek góry lodowej. Prawdziwa wojna toczy się na płaszczyźnie biznesowej i propagandowej. Na przykład proszę sobie wyobrazić, że prezes PayPal (to gigantyczna ogólnoświatowa usługa płatnicza, z której wiele osób korzysta w przypadku zakupów przez Internet) ma zamiar przygotować międzynarodową listę osób o konserwatywnych poglądach. Tym osobom firma będzie odmawiała swoich usług. Wielka Brytania wielokrotnie już nie wpuszczała na swoje terytorium osób krytycznych wobec lewicowego „nowego porządku”, a spotkania czy wykłady prawicowych dziennikarzy, działaczy lub naukowców były rozbijane na przykład za pomocą administracyjnego szantażu. Tymczasem w USA wielka stacja Netflix zapowiedziała rezygnację z kręcenia filmów w stanach Alabama i Georgia, ponieważ wprowadziły one ograniczenia dotyczące legalności aborcji.
W Polsce mieliśmy już przykład biznesowego homoterroru (co prawda na dużo mniejszą skalę), kiedy pewien drukarz-katolik został postawiony przed sądem i ukarany za to, że nie chciał wydrukować reklam dla homoseksualistów. Ciekawe, że na rzecz ukarania tego drukarza bardzo silnie zaangażował się Adam Bodnar, teoretycznie Rzecznik Praw Obywatelskich, a faktycznie fanatyczny lewacki aktywista nie dostrzegający pełnoprawnego obywatela w nikim poza ludźmi o skrajnie lewicowych poglądach (przy okazji zajadły wróg obecnego rządu). Ciekawe też, że kilka lat temu sąd skazał Tomasza Terlikowskiego, który nazwał mężczyzną transseksualist(k)ę Annę Grodzką, a przecież z punktu widzenia biologii fakt bycia mężczyzną w tym wypadku jest niezaprzeczalny i cokolwiek by nie zrobiła Anna Grodzka (dawniej Krzysztof Bęgowski), i kimkolwiek by nie była w sensie prawnym, to w sensie biologicznym jest mężczyzną. I koniec. Jak mawiał pracownik kotłowni w filmie Barei: „praw natury się nie oszuka, pani kierowniczko”, więc jeśli sądy za pomocą ferowania skazujących wyroków próbują nam w imię politycznej poprawności „zmieniać” zasady ścisłej nauki, jaką jest biologia, to już naprawdę źle świadczy o kondycji prawa i społeczeństwa.
Drugą interesującą sprawą wynikłą w tym tygodniu był dalszy ciąg „afery podsłuchowej”, czyli przygotowanej kilka lat temu przez Marka Falentę wielomiesięcznej operacji podsłuchiwania działaczy Platformy Obywatelskiej oraz biznesmenów. Akcja Falenty wówczas potężnie zatrzęsła rządem Tuska, ponieważ obywatele zobaczyli kulisy „robienia polityki” przez PO – głupotę, aferalność, knajacki język, cynizm oraz kłamstwa. Falenta został (już za czasów rządu PiS) skazany na karę więzienia, a potem pochwycony w Hiszpanii i przewieziony do Polski. Teraz usiłuje on szantażować rząd, iż rzekomo posiada dowody na zaangażowanie polityków PiS w zorganizowaną przez siebie „aferę podsłuchową”. Totalna opozycja rzuciła się na te dęte oskarżenia jak, cytując jednego z polityków PiS: „szczerbaty na suchary”. Podejrzewam jednak, że z rozdmuchania afery podsłuchowej wyjdzie teraz tyle samo co z rzekomych afer wokół KNF czy wieżowców na Srebrnej. Czyli nic. To w końcu za rządów PiS postawiono Falentę w stan oskarżenia, to za rządów PiS sprowadzono go z Hiszpanii, by osadzić w więzieniu. Oczywiście „afera podsłuchowa” przyniosła kiedyś korzyść partii Jarosława Kaczyńskiego, ale pozwolę sobie zapytać: jeśli nawet ktoś z PiS był zaangażowany w nagłośnienie czy kolportowanie rozmów podsłuchanych przez pracowników Falenty, to co z tego? Odkrywanie afer politycznych czy gospodarczych godzących w obywateli jest czynem chwalebnym. Powiedziałbym, że politycy PiS wiedząc o takich taśmach mieliby wręcz moralny OBOWIĄZEK upowszechnienia ich przed opinią publiczną.
Do jesiennych wyborów podobne afery i aferki będą przez Polskę sunęły niczym wichury przez amerykańską Aleję Tornad. Czy zmienią coś na scenie politycznej? Jak na razie jest to bardzo mało prawdopodobne, bo opozycja nie ma kompletnie nic do zaoferowania poza byciem „antypisem” (wskazują na to nawet związani z nią publicyści), a jak powiedział profesor Norbert Maliszewski: „Politycy opozycji obiecują, że nie zlikwidują programów typu 500+. Nie chodzi tylko o to, że opozycja nie ma wiarygodności w tych deklaracjach. Badani sądzą, że nawet jeśli opozycja chciałaby zachować te programy, to nie będzie potrafiła”.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz