OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Kamień groźniejszy niż nóż i siekiera? Salon głupcami stoi

Salon głupcami stoi


Głupota salonowa charakteryzuje się tym, że osobnicy nią dotknięci przekonani są o posiadaniu wiedzy, której tak naprawdę nie posiadają nawet w najmniejszym stopniu. Oczywiście żaden głupiec nie chce za głupca uchodzić, więc ci salonowi głupcy nie poświęcają czasu na to by zmądrzeć, ale główny nacisk kładą na opanowanie trudnej, często naukowej lub specjalistycznej terminologii tylko po to, aby tak zwani zwykli zjadacze chleba uważali ich za osoby niezwykle mądre i inteligentne.

Salonowy głupiec unika zawsze używania prostego zrozumiałego dla wszystkich języka wplatając w wypowiadanie zdania nieznane powszechnie i wyuczone na pamięć terminy lub opisując najróżniejsze zjawiska tak jakby dogłębnie rozumieli ich przyczyny i skutki. W mediach, na co dzień obcujemy z tymi głupcami i tylko z pozoru może wydawać się to śmieszne i zabawne.

Aby pokazać nieuctwo oraz erupcję tej salonowej głupoty na jakimś reprezentatywnym przykładzie weźmy na warsztat niedawną wypowiedź szefowej partii nieboszczki, Nowoczesnej, posłanki i doktor nauk matematycznych, Katarzyny Lubnauer, która na antenie Polskiego Radia 24 rzekła: „Dzieci często mają więcej oleju w głowie niż dorośli. 6-letnia córka znajomych w ogóle nie je bananów. Wie, że by prowadzić plantację bananów trzeba wycinać lasy i w ten sposób zabija się orangutany”. Biedne dziecko, któremu głupi i pozbawieni oleju w głowie rodzice już w tak młodym wieku piorą mózg. Biedne dziecko, którego rodzice mają taką znajomą jak rażona salonową głupawką, Katarzyna Lubnauer, która takie brednie powtarza. I w końcu biedne dziecko, które z powodu salonowej głupoty odmawia zjadania bananów. Po pierwsze banany nie są nawet przysmakiem orangutanów, no chyba, że tych uwięzionych w ogrodach zoologicznych. Ich prawdziwym przysmakiem jest owoc durianu, ponadto jedzą jagody, pąki, liście, korę, jaja ptaków i małe zwierzęta. Po drugie największe plantacje bananów i ich ekspansja dotyczy tych państw i kontynentów, na których orangutany w ogóle nie występują. Ostanie duże populacje tych skądinąd sympatycznych zwierząt żyją na Sumatrze i Borneo. Czy są tam bezpieczne? Nie, ale zagrożeniem dla nich nie są plantacje bananów, tylko uprawa palm oleistych, z których produkowany jest olej palmowy. Jeszcze większym zagrożeniem jest wycinanie lasów deszczowych pod przemysł wydobywczy rud aluminium. Jednym słowem biedne dziecko tych nieszczęsnych znajomych Katarzyny Lubnauer nie powinno używać mydła, jeść słodyczy i słonych przekąsek typu chipsy. Nie powinno latać samolotami, podróżować samochodem, korzystać ze sprzętu rtv i agd, komputerów oraz pić napojów w puszkach. A tak w ogóle to rodzice tej sześciolatki powinni przeprowadzić się do jakieś kurnej chaty, bo zapewne ich dom czy mieszkanie naszpikowane jest od podłogi poprzez okna i dach zabijającym orangutany aluminium. Paradoksalnie jedyną przyjemnością jaka temu dziecku pozostała to właśnie jedzenie bananów. Mądrzy rodzice mając tak wrażliwe dziecko powinni na specjalnej stronie internetowej zaadoptować w jego imieniu małego orangutana. Córeczka otrzymałaby jego zdjęcie, specjalny certyfikat a roczny koszt takiej adopcji to w przeliczeniu zaledwie 200 zł rocznie. To tyle o deficytach umysłowych Lubnauer i jej znajomych.

Ileż to już razy na lamach „Warszawskiej Gazety” wyśmiewaliśmy się z tych salonowych głupoli, często szczycących się profesorskimi tytułami. Już do kanonu debilizmu przeszły słowa prof. Moniki Płatek, karnistki z Uniwersytetu Warszawskiego, która z wypisanym na facjacie przekonaniem o swojej mądrości i nieomylności przekonywała, że: „W związkach jednopłciowych rodzi się tyle samo dzieci, a często nawet więcej, niż w związkach różnopłciowych”. Pamiętamy prof. Marcina Króla z Fundacji Batorego, który w jednym z wywiadów tak określił ramy, w których zawierać się powinna europejskość i elitarność: „Po pierwsze, Kaczyński i większa część jego otoczenia, choć pewnie są wyjątki, to ludzie, którzy nie lubią Europy. Nie chodzi o Unię Europejską, ale pewną duchową wspólnotę. Nie piją wina w Toskanii, nie jedzą ostryg w Bretanii, nie znają Europy z jej atrakcjami i kulturą. Kaczyński na wakacje jeździł do Sopotu. Dla nich Europa jest obca, trudna, niezbyt sympatyczna”. I tak otrzymaliśmy od salonowego utytułowanego głupca nową wersję znanego z PRL-u powiedzenia: Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Dzisiaj o przynależności do europejskich elit ma według Króla decydować to gdzie i czym się obżerasz oraz gdzie spędzasz wakacje. Jest to bardzo prosty sposób szlifowania intelektualnych „lewackich diamentów” tak, aby wyzbyli się wstydliwych kufajek, walonek i śmierdzących onuc odziedziczonych po swoich przodkach. Można by bez końca zrywać boki cytując profesorka Jasia Hartmana czy profesorzynę Magdalenę Środzinę z domu Ciupak. Ileż to razy recitale chamstwa i głupoty dawali internetowi utytułowani trolle, tacy jak pupilek sędziowskiej kasty, prawnik Marcin Matczak straszący blogera „Matka Kurka” szykanowaniem jego córki studentki za poglądy polityczne ojca. Z kolei politolog Wojciech Jabłoński organizował akcję nawołującą do „odlewania się” na Pomnik Smoleński. Następny „naukowiec”, Wojciech Sadurski nazywa wyborców PiS „nieoświeconym plebsem” i wieszczy: „Nie mam najmniejszych wątpliwości, że na jesieni wygramy; szaleńców odeślemy do wariatkowa” -, czyli tam gdzie sam już od dawna powinien przebywać.

Nawet z lekkiego wakacyjnego felietonu podobnie jak z dobrej bajki powinien płynąć jakiś morał, czyli końcowa pouczająca lub umoralniająca puenta. W tym przypadku przybierze ona formę wyraźnego ostrzeżenia. To bardzo fajnie, że znowu pośmialiśmy się z tych salonowych głupków, ale czy naprawdę w tej sytuacji powinno być nam tylko do śmiechu? Zauważmy, że w większości ci wymienieni i imion i nazwisk „bohaterowie” są wykładowcami zatrudnionymi na uniwersytetach i to tych uważanych w Polsce za najlepsze i najbardziej prestiżowe. Ci ludzie, na co dzień obcują z naszą młodzieżą i niestety przez część tej młodzieży uważani są za niekwestionowane autorytety. Spora grupa studentów łyka wszystko, co wypada z ich profesorskich głupich lewackich dziobów niczym wiecznie głodne młode pelikany lub to sześcioletnie ogłupione dziecko znajomych Katarzyny Lubnauer. Niestety nie istnieje żaden mechanizm, który pozwoliłby odseparować tych salonowych profesorskich głupków od naszej uczącej się młodzieży. Nie istnieje żadna granica kompromitacji, po przekroczeniu, której jeden z drugim głupek trzymany byłby z daleka od studentów.

Jednym słowem ten nasz dzisiejszy śmiech jest taki trochę przez łzy. Nie dziwmy się więc, że w ostatnim prestiżowym światowym rankingu uczelni, Times Higher Education World University Ranking (THE WUR) 2019, Uniwersytet Warszawski, Środziny, Płatkowej, Matczaka, Sadurskiego i Jabłońskiego oraz Jagiellonka Jasia Hartamana uplasowały się w przedziale miejsc od 601-800. Ranking obejmował 1258 najlepszych szkół wyższych z 80 krajów. Jak zwykle czołowe miejsca zajęły uczelnie z USA i Wielkiej Brytanii. Oczywiście nie wymagajmy od razu abyśmy dorównywali największym potęgom, ale ranking ten pokazuje wyraźnie, że znaleźliśmy się nawet za Rosją, Estonią, Czechami czy Węgrami. Wcale mnie nie dziwi, że minister Gowin nie odnosi się do tych ostatnich rankingów, które pokazują, że jeśli chodzi o stan szkolnictwa wyższego w Polsce to staczamy się w dół po równi pochyłej. Od dawna nie mamy w Polsce uczelni, która by znajdowała się choćby na średnim światowym lub europejskim poziomie.

Zakończę jednak bardziej humorystycznie niż katastroficznie. Skoro minister Gowin nie dysponuje narzędziami za pomocą, których mógłby wywalić na zbity pysk z polskich uczelni tych wszystkich salonowych profesorskich głupków to podsuwam mu inny, myślę, że rewolucyjny pomysł. Niech przyczyni się do utworzenia w Państwowej Szkole Sztuki Cyrkowej w Julinku, katedry klaunów, na której zatrudnieni zostaną wszyscy wymienieni przeze mnie lewaccy mędrcy. Może nie będzie wtedy lepiej, ale na pewno dużo śmieszniej. Zrodzi się też nadzieja na wskrzeszenie umierającej sztuki cyrkowej, o której dzisiaj słyszymy tylko wówczas, gdy dojdzie do śmierci jakiegoś akrobaty, albo któreś z cyrkowych zwierząt ucieknie z klatki i buszuje po mieście, w którym rozbito cyrkowy namiot. Podsumowując, niech klauni kształcą klaunów oficjalnie z odkrytą przyłbicą bez podszywania się pod poważnych uniwersyteckich wykładowców.

Tekst ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”.


Kamień groźniejszy niż nóż i siekiera?


Bracia Tomasz i Marek Sekielscy to autorzy filmu „Tylko nie mów nikomu”. Ostatnio po ataku nożownika na zmierzającego na Mszę Św. do kościoła NMP na Piasku we Wrocławiu, księdza Ireneusza Bakalarczyka, Marek Sekielski zagroził, że:
Każdy, kto będzie nas oskarżał, że to przez nas doszło do napaści na księdza, musi się liczyć z pozwem z naszej strony.

Wygląda na to, że pierwszy pozew Sekielscy powinni skierować przeciwko temu nożownikowi, który sam potwierdził, że szukanie motywu jego czynu w filmie Sekielskich to dobry trop. Tylko w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia z kilkoma atakami wyraźnie zainspirowanymi rozkręconą spiralą nienawiści skierowaną przeciwko Kościołowi katolickiemu w Polsce. Pewien 46-latek podczas Mszy Św. w jednym z kościołów w woj. kujawsko-pomorskim zaatakował siekierą ołtarz. Z kolei w Koninie, w nocy z 11 na 12 czerwca powybijano szyby w kościelnych witrażach i zniszczono pomnik patrona parafii, św. Maksymiliana Kolbe. Choćby nie wiem jak zaklinali się i nie wiadomo jeszcze czym grozili Sekielscy, to dla większości Polaków staje się oczywiste, że ich film wraz z „dziełem” Smarzowskiego „Kler” był takim ewidentnym wystawieniem Kościoła na muszkę różnego rodzaju wrogom Kościoła oraz zwykłym szaleńcom czekającym tylko na sygnał do ataku. Do takiego zagęszczenia atmosfery nienawiści oraz aktów agresji na Kościół nie dochodziło w Polsce nawet w czasach komuny.

To wszystko, co dzisiaj się dzieje, jest kompletnie sprzeczne z naszą wielowiekowa kulturą. Polska jest swego rodzaju ewenementem. Na całym obszarze naszego kraju rozsianych jest wiele tysięcy przydrożnych krzyży i kapliczek. Niektóre z nich zmiany cywilizacyjne wypchnęły daleko poza obszary zamieszkałe i z dala od ludzi. Stoją na zapomnianych rozdrożach, wśród pól, skrajów lasów lub w głębi nich. Mimo to napotkawszy taki krzyż czy kapliczkę niemal zawsze widzimy tam świeże kwiaty świadczące o tym, że ludzie pamiętają. Przez wieki chrześcijaństwa w Polsce wykształciło się bardzo specyficzne i wyjątkowe tabu kulturowo-religijne, a nawet można powiedzieć: taki fundamentalny, kulturowy zakaz, który każdy zamach na taki nawet najmniejszy i wydawałoby się zapomniany obiekt religijnego kultu kazał traktować jako zamach na całe nasze społeczeństwo i jego kulturowo-religijną integralność. Wydaje mi się, że to, co ostatnio się dzieje ma na celu ogołocenie nas z tej wielowiekowej tradycji wpisującej się w nasza chrześcijańską tożsamość. Aż trudno dzisiaj uwierzyć, że akurat w Polsce księża atakowani są nożami, a do kościołów wchodzą osobnicy z siekierami, którymi niszczą ołtarze.

Wydaje się, że ktoś na siłę chce w Polsce wprowadzić nowe tabu, dotyczące zupełnie innej kultury oraz religii. 23 września ubiegłego roku doszło w Gdańsku do niezwykle podniosłej uroczystości, w której wziął udział sam prezydent miasta Paweł Adamowicz oraz wysocy przedstawiciele społeczności żydowskiej. Czemu poświęcona była ta podniosła uroczystość? Otóż uczczono wstawienie nowej szyby w oknie gdańskiej synagogi po tym jak ktoś wybił ją kamieniem. Warto dodać, że przed odsłonięciem tę niewielką szybę udekorowano wstęgami w narodowych barwach Izraela i Polski. Oczywiście potępiam ataki zarówno na kościoły jak i synagogi, ale we wspomnianej uroczystości poświęconej wstawieniu nowej szyby było tyle sztucznej pompy i przesady, że od razu przypomniała mi się scena z „Misia”, w której para karzełków, przebrana w stroje krakowskie, wręczała umieszczone na wielkich czerwonych poduszkach paszporty prezesowi Ochódzkiemu i jego kochance Aleksandrze Kozeł. Czy w ten sposób nie wdrukowuje się w głowy Polaków informacji mówiącej, że każdy chuligański incydent wymierzony w synagogę ma o wiele większy ciężar gatunkowy niż ataki siekierami na ołtarze w kościołach czy zamachy na życie i zdrowie naszych kapłanów? Nie wiem jak Czytelnicy, ale ja na taki relatywizm się nie godzę, gdyż uważam go za szkodliwy i stosowany z premedytacją w celu wyrugowania z nas polskości i chrześcijaństwa.


© Mirosław Kokoszkiewicz
27-30 lipca 2019
źródło publikacji:
www.NaszeBlogi.pl / www.WarszawskaGazeta.pl







Ilustracja Autora © brak informacji / za: www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=2489119541145807&id=887592971298480

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2