OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Między jąkałą a faflunem. Czym rynek książki różni się od świniobicia? Strategia na Sekielskiego

Między jąkałą a faflunem


Nie wiem, jak mi wyjdzie ten tekst, bo przez cały dzień w domu będą pracować hydraulicy, no ale próbujmy. Chciałem pociągnąć dziś jeszcze wczorajszy wątek komunikacji i paradoksów z nią związanych, które wczoraj nazwałem didaskaliami Pana Boga. Jak wiadomo, przez prawie trzydzieści lat, królem politycznej komunikacji w Polsce był redaktor naczelny gazowni Adam Michnik. Powiem wprost – jąkała był królem komunikacji. Potem jego królowanie zostało przesunięte na lewo, a na prawej stronie pojawił się inny król – dotknięty giełkotem Janusz Mikke. Ja tu nie chcę z nikogo szydzić, tylko chcę Wam uświadomić, że to są wszystko znaki, które daje nam Pan Bóg. Ludzie w Polsce komunikują się za pośrednictwem jąkały albo fafluna i nie widzą w tym nic nadzwyczajnego, nie skupiają się bowiem na najważniejszej, estetycznej stronie tej komunikacji, nie pilnują jej zasad i form, ale interesują się tym, co uważają za najważniejsze, czyli treścią. Treść zaś komunikacji ma dokładnie taki sam charakter jak zawartość psiej konserwy. Nasz kundelek aż macha ogonem, jak ją otwieramy i wpieprza zawartość aż miło.
Kłopot w tym, że tylko my zdajemy sobie sprawę, co takiego jest w tej brunatnej papie, łatwej do zapakowania w dowolną formę. I tylko my ludzie – istoty inteligentniejsze od kundelka, potrafimy odczytać napisy na puszcze i zinterpretować znajdujące się tam symbole. Psa to nie obchodzi, on musi napełnić brzuch treścią. I taka właśnie jest natura treści. Ludzie jednak nie mogą mylić mózgu z żołądkiem i muszą zwracać uwagę na znaki, bo za pomocą tych znaków komunikuje się z nim Stwórca. Powtórzę raz jeszcze – jąkała i faflun załatwiają całą komunikację polityczną w Polsce. Doszło do tego, że jak ktoś mówi normalnie, albo nawet z pewnym zaangażowaniem od razu jest traktowany jako osoba podejrzana. Tym bardziej podejrzana, im bardziej treść jej komunikatów, odbiega od tego co emitują jąkała z faflunem. Oni to bowiem zagospodarowali całość treści politycznej i pokrewnych obszarów na naszym terenie. To jest wielkie szyderstwo. Ktoś z nas szydzi w sposób straszliwy i daje nam znaki, ale my ich nie rozpoznajemy, albowiem zainteresowani jesteśmy wyłącznie afirmacją lęków produkowanych przez jąkałę i fafluna.

Z samego rana zajrzałem na profil toyaha na fb i zauważyłem tak ciekawą informację. Oto kilku członków rodziny Janusza Mikke, w tym jego żona, syn i zięć, a także córka kandydują do PE. Będą w tym PE zwalczać nepotyzm jak sądzę, a pójdzie im łatwo, bo są ze sobą bardzo zżyci. I to jest niezwykłe, bo ludzie, sformatowani według negatywnych i oszukanych zasad nie są w stanie dostrzec oczywistości. A ta bije po oczach – rodzina na swoim. Ja sobie, wiedziony nieznanym mi dotychczas przeczuciem, a trzeba Wam wiedzieć, że nigdy wcześniej tego nie czyniłem, zacząłem odczytywać co bardziej popularne sentencje Janusza Mikke i trafiłem na taką:
Kobiety nie mogą być zbyt inteligentne – dba o to mechanizm Ewolucji Naturalnej. Inteligentna istota nie wytrzymałaby przebywania przez dłużej niż godzinę dziennie z paplającym dzieckiem! Dlatego właśnie (i nie tylko dlatego) mężczyźni nie lubią wiązać się z kobietami inteligentnymi: instynktownie chcą, by ich dzieci miały dobrą opiekę
Nie znałem tego wcześniej i byłem trochę zaskoczony. Nie dlatego bynajmniej, że spora część czytelników tego bloga i moich książek to dziewczyny. Byłem zaskoczony głównie dlatego, że to ja siedziałem z moim synem, a po części także z córką, kiedy oni, jak to wdzięcznie ujął pan Mikke, paplali bez sensu. Spędzałem z nimi długie godziny czytając im książki i oglądając z nimi różne obrazki i nigdy nie dałem po sobie poznać, że się nudzę, albo, że jest mi z nimi źle. Tak więc, jeśli jeszcze ktoś będzie próbował przekonać mnie do pana Mikke i jego poglądów, niech porzuci ten trud i włączy bieg wsteczny, bo nie będzie to miało najmniejszego sensu. Ja zaś po prostu przestanę się odzywać i zrobi się ambaras.

Żeby zobrazować pułapkę komunikacyjną w jakiejś się znajdujemy mając po lewej stronie jąkałę a po prawej fafluna, wspomnieć należy koniecznie o tym, że obaj oni są wrogo nastawieni do Kościoła i jego świętych. Paradoksem jest więc to, że katolicy, często bardzo ortodoksyjni, popierają Janusza Mikke, bo uważają, że emitowana przezeń treść jest inspirująca i napełnia ich mózgi w stopniu tak zadowalającym, jak ta psia konserwa napełnia brzuch kundelka. W mojej ocenie to jest horror. Facet jawnie występujący przeciwko kultowi Matki Bożej, nie chadzający na nabożeństwa, jawny poganin i zwolennik teorii darwinowskich do tego momentu, w którym nie zaczynają one dotyczyć jego samego i jego rodziny, jest idolem katolików. Może czas na opamiętanie? Może trzeba przywrócić sprawom ich właściwy wymiar? Ja nie wiem, bo mnie pan Mikke nie interesuje od zawsze i nigdy nie przechodziłem przez fazę ekscytacji jego poglądami. Zanim przejdę do spraw ważnych, to znaczy dotyczących wspólnoty ludzi wierzących, chciałem zatrzymać się przy kwestii, która dla samego pana Mikke jest zdaje się najważniejsza, to znaczy przy kwestii relacji damsko-męskich. Parę osób wyraża tu i ówdzie zdziwienie, że ktoś ogłaszające uwłaczające kobietom poglądy jest jednocześnie afirmowany przez te kobiety. Ja tylko przypomnę, bo dziś to się nieco wyciszyło, że w podobnej sytuacji był kiedyś Michnik Adam, on co prawda kobiet nie obrażał, ale jak szło o wyrzucanie z pracy jego wielbicielek, to litości nie miał. Mamy więc pewne wspólne cechy jąkały i fafluna, które – zupełnie niepotrzebnie ekscytują młodych mężczyzn i jeszcze młodsze kobiety. Panie – jak mniemam, poszukują towarzystwa pana Mikke, a wcześniej Adama Michnika, z racji sławy jaka go otacza oraz pieniędzy, którymi dysponuje. Panom zaś, tym młodszym, zdaje się, że istnieje możliwość naśladowania tej formy bycia i to gwarantować im będzie towarzyskie sukcesy. Ja życzę wszystkim jak najlepiej jeśli idzie o sukcesy towarzyskie, ale z własnego doświadczenia wiem, jak wielką potrafią być udręką, wiem także, że trzeba być całkowicie pozbawionym empatii, wręcz poważnie zaburzonym, żeby się nich rozsmakowywać. No ale, co kto lubi….Zadzwonił tu wczoraj Marcin, akurat obierałem kartofle i jednocześnie realizowałem przelewy, żeby porozmawiać o kryzysie wspólnoty ludzi wierzących, którą widać dokładnie w filmie Sekielskiego. Jak ma nie być kryzysu we wspólnocie ludzi wierzących, kiedy ludzie ci, jak tylko wyjdą z kościoła, zaczynają emitować poglądy pokrewne poglądom pana Mikke? Jak ma nie być tego kryzysu jeśli hierarchia, która – jak sugeruje Marcin – zastąpiła w powszechnym rozumieniu Kościół pojmowany jako wspólnotę, odnosi się wyłącznie do suflowanych przez pop politykę zagadnień? Jak ma nie być tego kryzysu, kiedy w Kościele panuje ukryty ikonoklazm, a księża komunikują się z wiernymi za pomocą memów z telewizora? Jak ma nie być tego kryzysu skoro wspólnota niczego nie tworzy w sensie fizycznym? Jak ma nie być kryzysu skoro najintensywniejszą działalnością wiernych w Kościele są koła żywego różańca? Ja tu nie neguję sensu modlitwy, ale sami wiecie, że pokusa by nic nie robić i zastąpić całe działanie modlitwą jest nie do zwalczenia i nie do wytłumaczenia ludziom, którzy dzielą czas na afirmację Matki Bożej poprzez różaniec oraz afirmację ubliżającego jej pana Mikke podczas oglądania nowych newsów w sieci. Jak ma nie być kryzysu, skoro hierarchia, powszechnie utożsamiana ze wspólnotą, nie potrafi ochronić siebie samej przed atakami, takimi jak ten ostatni i ten przedostatni (mam na myśli Smarzowskiego), a jedyne na czym poprzestaje to nadstawianie drugiego policzka? To są wszystko łatwizny i komunikacyjne pomyłki, które dają złudne bardzo poczucie, że oto nadchodzi czas prześladowań i trzeba to znosić z godnością. To nie jest czas prześladowań. Prawdziwych prześladowań nikt nie jest dziś w stanie sobie nawet wyobrazić. To jest czas próby, a jej istotą jest sprawdzenie, czy wspólnota i hierarchia potrafią wypracować własny język komunikacji, nie absorbujący kokieteryjnych uproszczeń podsuwanych z zewnątrz przez różnych spryciarzy. Uproszczeń, które poprzez powierzchowne podobieństwo utożsamiane są ze słowami pisma. Na razie nie ma potrzeby nadstawiania drugiego policzka i nie ma sensu zamykanie się w katakumbach. Nie ma też sensu dla ludzi wierzących organizowanie przestrzeni komunikacyjnej pomiędzy jąkałą a faflunem. To jest katastrofa i kto temu ulega znajdzie się w piekle. A jeśli nie tam, to z pewnością gdzieś w pobliżu.
[…]


Czym rynek książki różni się od świniobicia?


Jak każdy, lub prawie każdy wie, w prawdziwej rzeźni, takiej przemysłowej nic się nie marnuje, a ze świń zostaje tylko kwik. Wykorzystywane jest wszystko co świnia ma przyrodzonego, do raciczek włącznie, a ów kwik jest jedyną niepotrzebną rzeczą, która może, niespożytkowana, ulecieć w powietrze. Wielu z nas, mając w pamięci lekturę Orwella „Folwark zwierzęcy” zastanawiało się jako to jest z tymi świniami, czy one, siedząc w chlewie i zajadając te parzone kartofle i inne frykasy, zastanawiają się nad tym jaki będzie ich los? To ciekawa kwestia, albowiem znane mi przykłady uczą, że świnia jest stworzeniem inteligentnym, łatwo się do człowieka przywiązującym, ulega wręcz jego czarowi i jest do tego ciekawa świata. Świnię łatwo nauczyć różnych sztuczek, jak się jej nada imię – na przykład Zocha – to ona reaguje na to imię i potrafi biec do właściciela z drugiego końca zagrody, po to tylko, by się z nim przywitać i posmerać go ryjkiem. Kłopot jednak ze świniami jest taki, że one łatwo porastają tłuszczem i mięsem, a przez to niestety ich przyjaźń z człowiekiem jest naznaczona tragizmem. Zocha musi gwałtownie i niespodziewanie zakończyć swoje życie uderzona siekierą w łeb, a potem rozkrawa się ją na pół i wyciąga ze środka wszystko co tam przez parę miesięcy urosło, od momentu kiedy była różowym prosiaczkiem. Taki jest ten świat i inny być nie chce. Ludzie jedzą świnie, a świnie przed zjedzeniem są jeszcze przez nich wykorzystywane emocjonalnie, bo któryż gospodarz nie chce się pochwalić przed sąsiadem, jak pięknie ułożył swoją, przeznaczoną przecież na rzeź, świnkę. Niełatwe są relacje pomiędzy świnią a człowiekiem i myślę, że czekają one na artystę, który wyciągnie z nich tragizm taki, o jakim się jeszcze Mai Ostaszewskiej nie śniło. Dlaczego mi się to wszystko kojarzy z rynkiem książki? Spróbuję to wyjaśnić, choć nie wiem czy będę przekonujący. Przecież tuczeni przez wydawców pisarze, nie są przeznaczeni na rzeź? No, teoretycznie nie, ale na rynek książki nie można patrzeć z perspektywy człowieka, tak jak na rynek mięsny, na rynek książki trzeba, niestety, patrzeć z perspektywy prosiaka zamkniętego w chlewie. Wtedy – co niestety okazuje się nagle – podobieństwa tego rynku do świniobicia są wręcz uderzające. Oto zamknięty obszar pełen aspirujących, inteligentnych młodych ludzi, którym wydaje się, że czeka ich wielka przyszłość, a nawet jeśli nie wielka to taka zwyczajna, do ogarnięcia i przeżycia. W każdym razie dostatnia. Codziennie w korytku pojawiają się parzone ziemniaki, nie trzeba za dużo biegać, a jednym zajęciem jest wydawanie zróżnicowanych tonalnie kwików, co wywołuje szczere uśmiechy na twarzach ludzi kręcących się wokół zagrody i chlewika. Te kwiki, to dyskusje na poważne tematy za zakresu psychologii społecznej, historii, filozofii oraz kulturoznawstwa. Ludzie, którzy zarządzają chlewem nie rozumieją ni cholery z tych dźwięków, ale to im nie przeszkadza kiwać ze zrozumieniem głowami i uśmiechać się od ucha do ucha. Świnki widząc to także kiwają głowami (każdy to widział, nie wierzę, że nie) z zadowoleniem, bo jasne jest dla nich, że oto nastąpiło tak oczekiwane porozumienie pomiędzy stworzeniami bliskimi sobie inteligencją, choć przecież różnymi. Otóż żadne porozumienie nie nastąpiło, albowiem ludzi hodujących świnie nie interesują treści przez świnie produkowane, są one bowiem dla nich nie zrozumiałe. I tak dochodzimy do pierwszego kluczowego wniosku – hierarchia tworzona przez świnie, której podstawą jest maksymalnie zróżnicowany tonalnie kwik, obrazujący poglądy jednego czy drugiego prosiaka na politykę, historię, filozofię i religię, nie ma znaczenia dla ludzi. Oni tego nie słyszą. Hierarchia, którą narzucają świniom jest inna – najważniejsza jest ta świnia, która najszybciej porasta tłuszczem i mięsem i to ona zostaje wskazana jako lider. W stadzie rodzi się konsternacja – jak to – pytają świnie, to nie Karol, który tak cienko kwiczy jest dla człowieka najważniejszy, ale Stefan, ten cuchnący, charczący wieprz, który nawet kwiknąć nie umie? Tak właśnie. Karol oddala się w kąt chlewu ze swoimi akolitami, a Stefan, w poczuciu całkowitego sukcesu, którzy rzecz jasna, przypisuje sobie, tarza się ostentacyjnie w słomie i odchodach na samym środku chlewu. Dla innych świń, tych rozumiejących wszystkie subtelności życia w chlewie, widok ten jest nie do wytrzymania. Co wrażliwsze płaczą, a niektóre młode knury zgrzytają zębami. Niestety ani Karol, ani Stefan nie są w stanie pojąć jaki będzie ich koniec, albowiem nie rozumieją istniejących poza chlewem zależności. Im się zdaje, że chodzi o to, żeby wreszcie człowiek zdecydował za nich o tym, jakimi zasadami ma się rządzić stado, a także w jakiej tradycji ma być rozwijana kultura życia świńskiego. Człowiek zaś patrzy uważnie na wszystkie sztuki i szacuje ile dostanie za każdą z nich w skupie, a także wybiera sobie tego prosiaka, którego zarżnie na wesele córki. W trakcie tych czynności głaszcze wszystkie swoje świnki po ryjkach, nie pomijając nikogo, również obrażonego Karola.

Zmieńmy teraz nieco optykę i skupmy się na metodzie pracy rzeźni, która wykorzystuje wszystko, co tylko da się ze świni wykorzystać. I tak na pierwszy ogień idzie Stefan, który jest najgrubszy, największy i ma na sobie najwięcej mięsa oraz tłuszczu. On nie dorównuje intelektem Karolowi i jego grupie, ale za to wszystkie najtępsze prosiaki w całej chlewni znają go i podziwiają. Mówią o nim – wielki Stefan. Stefan jako masa ma największe znaczenie. On rzecz jasna nie rozumie swojej funkcji i idąc wprost pod siekierę sądzi, że prowadzą go do programu „Taniec z gwiazdami”. Kiedy walą go w łeb i podwieszają półprzytomnego pod sufitem, coś mu tam w tej pustej łepetynie zaczyna świtać, ale jest już za późno. Przychodzi pan Jurek z nożem ostrym jak brzytwa i kończy stefanowy żywot jednym pchnięciem w podgardle. Inne świnie patrzą na to z przerażeniem, ale nic nie mogą zrobić ani nic powiedzieć, albowiem z chwilą zdemaskowania mechanizmu rzeźni, cały ich świat runie, one zaś zostaną zmuszone do tego, czego ani nie potrafią, ani nie chcą – do podjęcia decyzji, która jest wszak aktem twórczym. A nie po to jest się pisarzem, to jest chciałem rzec prosiakiem ( i to na „p” i to na „p”, łatwo się pomylić), żeby odwalać jakieś, prawda akty twórcze i decyzje podejmować. Prosiakiem jest się po to, by kwiczeć w różnych, zaskakujących nie raz rejestrach i wabić do siebie przyszłe maciorki, a także zaskakiwać tymi dźwiękami człowieka, nad wyraz podczas takich popisów zadowolonego. Kiedy do rzeźni prowadzą Karola jest on o wiele bardziej spięty i podejrzliwy, ale losu swojego nie uniknie, albowiem sensem owego losu jest rywalizacja ze Stefanem i wytłumaczenie wreszcie wszystkim stworzeniom, że tylko najbardziej wysublimowane dźwięki wydobywające się z ryjka dają właściwy i jedynie słuszny obraz życia w świńskiej rzeczywistości. I nic więcej się nie liczy. I kiedy tak zbliża się ten Karol do drzwi rzeźni, w których stoi uśmiechnięty pan Jurek z nożem, a za nim pan Jacek z siekierą, ale wycofany nieco, żeby Karola za wcześnie nie spłoszyć, pojawia się minister Gliński i woła – hej, hej, a może założymy Instytut Literatury? Panowie Jurek i Jacek są nieco skonsternowani – no jak to – mówią – przecież mamy masówkę do odrobienia, kosze w Biedronce trzeba wypełnić, mamy filo i antysemicką propagandę do zafakturowania i inne ciekawe obszary rzeźniczej aktywności, a do tego jeszcze tych tu intelektualistów trzeba gdzieś upchnąć, sami nie wiemy gdzie – do Netto chyba, bo takie chude są, a pan minister tu z jakimś Instytutem wyskakuje?! – Izi – mówi minister – będzie git. Chodzi o to, żeby nowych prosiaków w znacznej ilości do chlewa zassać. I żeby same przyszły, bezkosztowo znaczy. – Jak to bezkosztowo – pyta zdziwiony Jurek wycierając nóż o cholewkę gumowca. – A tak to – uśmiecha się minister – żeby nie trzeba było na targ jeździć i po jednemu wybierać, w zęby patrzeć, na ramieniu ważyć i sprawdzać czy jeden z drugim nie ma choroby psychicznej. Zassie się od razu większą ilość, że niby instytut i same przyjdą. Pan Jacek drapie się po łysiejącej czaszce – ale myślisz minister, że serio przyjdą? – No masz – minister mruży oczy – przyjdą? Przylecą jak na skrzydłach….- A jak nie będą zdrowe, tylko całkiem popaprane i zamiast kwiczeć miauczeć zaczną – mnoży wątpliwości pan Jurek. – To się ich już za maleńkości przerobi na kocie konserwy – mówi z wielką powagą minister, a Jurek z Jackiem aż się po udach ze śmiechu biją słysząc taki wysublimowany intelektualnie żart. – Niezłe – wołają – na kocie konserwy….Zaraz – niepokoi się Jurek – a kto będzie kierownikiem chlewu, to jest nie chlewu, ale tego coś minister powiedział…tego no…- Instytutu – wchodzi mu w słowo Jacek. – Właśnie – Jurek kiwa głową. W tym momencie wszyscy trzej jak na komendę odwracają głowy w kierunku stojącego już przy wejściu do rzeźni Karola, który rozgląda się bezradnie dookoła i zastanawia nad tym, czy rzeczywiście miał rację spierając się ze Stefanem o to, jaki rodzaj kwiku jest najważniejszy i czy można wokół różnic tonalnych w tymże, budować cały porządek w chlewie.

Uśmiechnie się uważny czytelnik, poklepie po udzie z zadowoleniem, jak ten rzeźnik – pan Jurek – ale przekornie zapyta – a co z dzikimi świniami mądralo? Jak to co – nie mówiła Wam Maja Ostaszewska? Mnożą się, kwiczą, wychodzą coraz śmielej na ulicę, a jeden podobno knur, to nawet konstytucję czytał. No i wszystkie jak jedna ryją w ziemi w poszukiwaniu kartofli z zeszłego roku, pędów rdestu, pędraków i innych pyszności. I żadna nawet nie patrzy w stronę chlewa.

Na dziś to tyle. Wyjeżdżam na cały dzień i jutro też mnie nie będzie. Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl


Strategia na Sekielskiego


W przeciwieństwie do Szymona Hołowni obejrzałem cały film Sekielskiego i, co może wydawać się dziwne, nie zebrało mi się na wymioty. W trakcie seansu opracowałem zarys strategii, jakiej powinien trzymać się Kościół, żeby wyjść w miarę mało poobijany z takich awantur. Oczywiście nikt tego co tu napisze, nie potraktuje serio, albowiem nikt nie rozumie sprawy najważniejszej i podstawowej – konieczna jest polemika. Ona musi mieć, w związku ze stylem ataku, charakter walki w bagnie, ale musi być. To jest warunek podstawowy. Nie przeprosiny hierarchów, nie kolejne demaskacje i zapowiedzi surowego ukarania pedofilów, ale polemika. Ta zaś wymaga pewnych studiów oraz umiejętności posługiwania się językiem polskim i kojarzenia faktów oraz rozpoznawania znaczeń daleko wykraczających poza możliwości rzecznika episkopatu, a nawet samego prymasa. Zacznijmy od tego, że komunikaty Sekielskiego, które są – w mojej ocenie – elementem strategii wyborczej, składają się na całość podzieloną na dwie części – krytykę hierarchii i krytykę Jana Pawła II. Losy ludzi skrzywdzonych przez księży pedofilów są wyłącznie pretekstem do tego, by taki atak przeprowadzić przed wyborami, a przez to zaktywizować środowiska skrajnie lewicowe, niechętne Kościołowi, myślące emocjami i tymi emocjami żyjące. Tylko one bowiem mogą zwiększyć frekwencję wyborczą i zdecydować o zwycięstwie opozycji. Pokusa, by stanąć po stronie skrzywdzonych przeciwko krzywdzicielom należy do rzędu pokus podstawowych i w zasadzie jest nie do zwalczenia. Poza tym ma właściwości uzależniające, o czym wyraźnie jest mowa w filmie Sekielskiego. Figura zaś sprawiedliwego mściciela to jest jeden z najważniejszych narracyjnych chwytów propagandowych, z którymi nijak walczyć nie można. Cała bowiem kultura masowa opiera się na takim właśnie schemacie – demonstrujmy współczucie odbierając bogatym i dając biednym. Bogatym odbiera się – w zależności kim są – pieniądze, albo poczucie bezpieczeństwa, a biednym daje się emocje. Taki jest właściwy i realny wymiar tych działań. Ich opis zaś, który tu zostawię, demaskuje w sposób ostateczny sprawców. Jeśli ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy, nie znaczy, że jest usprawiedliwiony wygłaszając opinie wzmacniające przekaz widoczny w filmie Sekielskiego. A tak czyni na przykład Szymon Hołownia, który obejrzał połowę filmu, bo obawiam się, że dostanie wymiotów. Szymon Hołownia, zawsze gotów do okazywania emocji i walki w szlachetnej sprawie, napisał na twiterze zdanie takie – czy wam się zdaje, że parasol, który was chroni jest wieczny? Zdanie to skierowane zostało do biskupów oraz księży i – w mojej ocenie – całkowicie demaskuje Hołownię. Jest on albo głupi albo zadaniowany, do tego właśnie, by wzmacniać przekaz, którego autorem jest Sekielski. Któż bowiem dziś, według Hołowni, chroni Kościół? No rząd PiS, to jasne. A skoro rząd PiS (według Hołowni) chroni Kościół, to znaczy, że Hołownia doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest funkcja propagandy produkowanej przez Sekielskiego. Czy Hołownia wie co mówi? Raczej nie. Rzuca oskarżenie pod adresem PiS, które ma sugerować, że pedofilia w Kościele jest dozwolona, bo pilnuje tego Kaczyński. Sugeruje też, że Kościół jest jakąś organizacją specjalnej troski, która bez politycznego parasola nie utrzyma się, bo zostanie za swoje zbrodnie, rozszarpana. Na co liczy Sekielski i na co liczy Hołownia? Na to, że politycy PiS zaczną bronić Kościoła i stawią czoła niemożliwej do pokonania narracji propagandowej składającej się z krzywdy pojedynczych ludzi oraz recept na gwałtowne uzdrowienie sytuacji – zabierzmy bogatym i dajmy biednym. To jest także pokusa i trzeba bardzo uważać, żeby jej nie ulec.

W filmie Sekielskiego znajduje się kilka rudymentarnych kłamstw, przeinaczeń i przemilczeń, a sam film zrobiony jest w sposób prymitywny. Zacznę od listu ofiary księdza Eugeniusza M, tego co budował bazylikę w Licheniu. List zaczyna się od tego, że koszmar autora tegoż listu, rozpoczął się w roku 1981 kiedy to pozycja Kościoła była o wiele mocniejsza niż dziś i księżom było wszystko wolno (cytuję z pamięci). To jest kłamstwo, albowiem w roku 1981 pozycja Kościoła była słaba, a to co uważano za moc, opierało się na bohaterskiej postawie pojedynczych księży. Kościół w roku 1981 słuchał co tam Jaruzelski z Kiszczakiem mówią i kładł uszy po sobie, na różne ekscesy zaś pozwalali sobie księża, którzy mieli na to pozwolenie władzy komunistycznej, a nie hierarchii. I to jest podstawowe założenie jakie powinniśmy przyjąć polemizując z obrazem Sekielskiego. Jeśli ktoś nie wierzy, że tak było, niech sobie przypomni księdza Jerzego Popiełuszkę. Nie wiem jak to było z pozwoleniem na budowę bazyliki w Licheniu, ale sprawa jest moim zdaniem rozwojowa. Jeśli zaś idzie o księdza Eugeniusza M, jak go nazywa Sekielski, choć przecież w sieci można znaleźć jego nazwisko, to zdaje się, że ksiądz właśnie wybiera się na tamten świat. W filmie możemy oglądać unikatowe ujęcia przedstawiające wyprawianie na tamten świat księdza Franciszka Cybuli. Oto widzimy, jak zramolały kompletnie kapelan Wałęsy, tłumaczy się przed swoją ofiarą sprzed lat. Tłumaczy się odrzucając cały wstyd i mówi temu człowiekowi wprost, że był bardzo męski. Potem zaś widzimy, jak Sekielski chce jeszcze raz wejść do domu księdza i z nim porozmawiać, ale nie może, bo ksiądz stracił przytomność. W następnej zaś scenie sanitariusze wynoszą księdza Cybulę dogami do przodu i wkładają do karetki. Sekielski zaś mówi coś w stylu – ale jaja….

Ponieważ Lech Wałęsa nie mógł nie wiedzieć o ekscesach jakich dopuszcza się jego kapelan, czekam z niecierpliwością, kiedy zacznie on pozować do zdjęć z politykami opozycji. Czekam także, aż nasze media znajdą fotografie na których widać nie tylko Franciszka Cybulę i Jana Pawła II, ale także księdza Cybulę, Wałęsę i Wachowskiego. Nawet bowiem jeśli założymy, że Wałęsa nic nie wiedział o ekscesach księdza Cybuli, to pan Mieczysław wiedział o tym z całą pewnością, albowiem on właśnie został powołany do tego, żeby wiedzieć. I dziwi mnie mocno fakt, że w propagandowej produkcji Sekielskiego zabrakło tego, jakże ważnego elementu, czyli wypowiedzi Mieczysława Wachowskiego.

Sekielski, który rozpoczyna swój film od dramatycznej relacji molestowanej przez księdza kobiety i konfrontacji tej kobiety z tym, całkiem już stareńkim i schodzącym ze świata, człowiekiem, kończy go jawną hucpą. Dwaj główni bohaterowie obrazu – pan Marek i pan Artur, próbują bezskutecznie wejść do domu kardynała Dziwisza, tak z ulicy, dzwoniąc domofonem. To jest prowokacja i wielka szkoda, że nie zauważył tego Szymon Hołownia. Do mojego proboszcza trudno się dostać nie anonsując się wcześniej, a co dopiero mówić o kardynale Dziwiszu. Oni zaś uparcie próbują, choć kardynał Dziwisz nie został oskarżony o pedofilię. Był tylko współpracownikiem – najbliższym – Jana Pawła II. Papież zaś jest tą osobą, która jest najsilniej w filmie atakowana, jako ten co rzekomo chronił pedofilię. Ja bardzo przepraszam, ale niech Sekielski przerzuci się może na filmy dla dzieci, bo to jest komunikat adresowany do osób niedojrzałych, podobne były dawno temu serwowane w tygodniku „Na przełaj” gdzie rozpoczynali karierę Żakowski ze Szczygłem. Papież krył pedofilię? Papież rozwalał komunizm, w co Sekielskiemu może być trudno uwierzyć, bo on jest przekonany, że zrobili to Wałęsa z Wachowskim, a także pilnował, żeby nie rozleciał się Kościół. Papież żył w stałym zagrożeniu życia, o czym ludzie tacy jak Sekielski i Hołownia nie raczą pamiętać, bo prawdę tę przesłania im los pokrzywdzonych przez pedofilów ludzi, los nad którym pochylają się z nieszczerze wykrzywionymi gębami.

Teraz słowo o bohaterach filmu, tych pozytywnych i tych negatywnych. Zacznę od pana Artura i jego żony, która wyznaje, że pomaganie osobom pokrzywdzonym przez księży pedofilów jest kolejnym nałogiem jej męża. Mówienie zaś o tym szczegółowo obnażyłoby dysfunkcję jej małżeństwa. Ja bardzo przepraszam, ale jeśli psycholog publicznie stwierdza, że żyje w dysfunkcyjnym związku, a winą za to obarcza księdza, który molestował jej męża, księdza, który w dodatku nie żyje, to znaczy, że pan Artur powinien poszukać lepszego psychologa. Nie zaś angażować się w demaskację pedofilów w Kościele, albowiem tych jest naprawdę niewielu. Żona pana Marka odeszła od niego albowiem nie mogła zrozumieć jak to było możliwe, że pomiędzy 12 a 18 rokiem życia, bywał on dobrowolnie i regularnie na plebanii, gdzie był molestowany przez księdza Srebrzyńskiego. Ja też tego nie mogę zrozumieć, ale żona pana Artura, która jest jedynym, występującym w tym filmie psychologiem, tłumaczy to syndromem sztokholmskim. To jest co najmniej dziwne – osoba osobiście zaangażowana w to śledztwo, której mąż jest uzależniony od ścigania księży pedofilów, tłumaczy wieloletnią aktywność seksualną dorosłego już dziś mężczyzny, który był molestowany przez księdza, syndromem sztokholmskim? Ja nie jestem psychologiem, dlatego nie będę się wypowiadał na tematy psychologiczne. Być może jest to syndrom sztokholmski, ale mówić o tym powinno przynajmniej trzech niezależnych ekspertów, którzy nie mają żadnego związku ze sprawą. Nie powinien się, w mojej ocenie, wypowiadać na ten temat nikt, kto jest osobiście zaangażowany w śledzenie pedofilów. Nie powinien, albowiem ma zaburzone percepcje. I w tej sprawie także powinien głos zabrać ekspert. Ponieważ jednak film Sekielskiego nie jest poważną próbą zmierzania się z problemem, a jedynie elementem propagandy wyborczej Tuska i Schetyny, niczego takiego nie widzimy. Widzimy trzęsących się staruszków, z których jeden umiera na naszych oczach. Widzimy przerażonych księży i ich ofiary prowadzące życie wymykające się ocenom i zwalające całą winę za to życie na księdza pedofila. Widzimy także grupkę anonimowych rodziców, którzy oskarżają o dotykanie dziewczynek księdza katechetę. Ten ksiądz ma na imię Dariusz i został przeniesiony do innej parafii, ma zakaz pracy z dziećmi, ale ponoć pracuje z nimi. Tego do końca nie wiadomo, ale podobno w zeszłym roku czy dwa lata temu prowadził rekolekcje w Malborku. To jest jedyny obok księdza Cybuli żyjący ksiądz, którego da się rozpoznać. On – przypominam – obmacywał dziewczynki na lekcji. Skala przestępstw, o których opowiada film jest szeroka. Od tego obmacywania począwszy na gwałtach dokonywanych na chłopcach kończąc. Tak się jednak składa, że ten najcięższy przypadek doczekał się wyroku skazującego i odbywa obecnie karę więzienia. Niestety do tego więzienia Sekielski się nie wybrał, a szkoda.

Zaskakująca jest w tym filmie postawa księży. Oni, winni czy niewinni są całkowicie bezradni, a swoją bezradnością – sądzę, bo wiem jak działają emocje – doprowadzają do furii ludzi, których ten film miał zaktywizować. Jeśli Kościół nie podejmie jakiejś kontrakcji, będzie tylko gorzej. Moja propozycja jest następująca – w każdej parafii zbiórka na produkcję polemicznego obrazu. Potem wynajęcie Grzegorza Brauna do reżyserii tegoż, co będzie z pożytkiem i dla Kościoła i dla Brauna i dla polityki. Następnie powstanie filmu, który jasno wskaże to, czego nie pokazał Sekielski – wszystkie grube sprawy o molestowanie dotyczą lat osiemdziesiątych, kiedy Kościołem rządzili Kiszczak z Jaruzelskim. To raz. Dwa – Wałęsa i jego ludzie, którzy musieli wiedzieć o upodobaniach księdza Cybuli. Wreszcie trzy – postawa kardynała Nycza, biskupa Gocłowskiego i biskupa Markowskiego, którzy w tym filmie występują, postawę tę warto ocenić, ale trzeba to zrobić inaczej niż Sekielski, który – jeśli nie liczyć martwych bohaterów takich jak Jan Paweł II – kieruje oskarżenia głównie pod adresem kardynała Nycza i jego ludzi. To dość znamienne, bo zbiega się z krytyką kierowaną przeciwko tym hierarchom przez prawicowych oszołomów. Krytyka ta nie dotyczy pedofilii co prawda, ale skoro się zbiega, to może na tej podstawie da się wyjaśnić, skąd naprawdę bierze się pedofilia w Kościele i jaka jest jej skala. Tyle uwag na początek najgorszej kampanii wyborczej w dziejach kraju.

Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl który już działa


© Gabriel Maciejewski
11-15 maja 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2