Za chwilę skończę 48 lat i jestem już na tyle stary, aby pamiętać rok 1989 ze wszystkimi „przełomami”, jakie wówczas nastąpiły. Co z tamtego okresu najbardziej utkwiło mi w pamięci? Wiele rzeczy, których nie chcę wymieniać, bo pisano o tym do znudzenia, ale jedna, pozornie nieistotna rzecz, utkwiła w pamięci na zawsze. Sweterki! Czy moje i nieco starsze pokolenie pamięta sweterki? Nie chodzi o te gustowne sweterki rekruta Armii Czerwonej, towarzysza Włodzimierza Czarzastego, co to je zresztą zdjął. Chodzi o tureckie sweterki i tutaj proszę zachować czujność, dwa razy się zastanowić zanim się wybuchnie śmiechem, ponieważ sweterek „łączył Polaków”. Gdyby ktoś chciał pośmiać się ze sweterka Kaczyńskiego, co oczywiście jako pierwsze przychodzi do głowy, to w Internecie bez trudu znajdzie sweterki; Michnika, Kuronia, Frasyniuka, a był taki „solidaruch” i potem minister Pałubicki, który w sweterku chodził non stop.
We wszelkich debatach politycznych z początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, bez pudła dało się rozpoznać, który polityk jest z „Solidarności”. Znakiem rozpoznawczym był właśnie sweterek, a to dlatego, że towarzysze z PZPR zawsze występowali w garniturach, jak na „klasę robotniczą” przystało. Ba, w garniturach, część występowała w takich garniturach, że i w Pewexie nie można było dostać. Jedynie „Bolek” Wałęsa naśladował towarzyszy, a pośrednią grupą pomiędzy „sweterkowcami” i „krawaciarzami” była elita „udecji”, czyli Unii Demokratycznej, należeli do niej: Gieremek, Mazowiecki, Balcerowicz. Oni wprawdzie też czasami występowali w sweterkach, ale w zestawie z marynarką, takie symboliczne ogniwo łączące towarzyszy PZPR z towarzyszami „Solidarności”.
Nieskromnie powiem, że jak na warunki felietonowe, chyba dość precyzyjnie oddałem kawałek polskiej historii na odcinku politycznej mody. Pytanie tylko po co i jaki to ma związek z do wczoraj anonimowym politykiem SLD? Zacznę od drugiej części pytania, związek nazwałbym genetycznym. Towarzysze z PZPR i ich potomkowie od zawsze żyli w innym świecie i zawsze się odróżniali od proletariatu. Kupowali w sklepach za żółtymi firankami, płacili imperialistyczną walutą lub bonem PKO, zamiast schabowego jedli „dewolaje”, zamiast wódki pili koniaki i burbony. Służbowo tacy pomniejsi jeździli Wołgami, potem Polonezami, ale poważny sekretarz albo jeździł Mercedesem albo nie był poważny. Towarzysze mieli też żony i kochanki, które bynajmniej nie układały koafiury u Pana Wacka na Pradze, czy Mokotowie, ale w Paryżu, gdzie też nabywały najmodniejsze kreacje.
Po 1989 roku nie tylko nic się nie zmieniło, ale się pogłębiło. Sięgnę tylko po przykład Jolki Kwaśniewskiej, która zanim wyszła za towarzysza Kwaśniewskiego, dupę podcierała „Trybuną Ludu”, a maseczkę na twarz robiła z kremu „Nivea” w metalowej, niebieskiej oprawie. Z taką przeszłością została Jolka damą światową pseudonim „Beza” i w „stylowych” telewizjach opowiadała, jak to polski plebs nie umie się na salonach zachować. Zatem związek jest genetycznym, natomiast powód, dla którego o tym wszystkim piszę, to odwieczne oderwanie komunistycznych „elit” od realiów życia polskiego narodu. Tak było zawsze i to się nie zmieni w treści, zmienia się jedynie forma.
Kiedyś Pewex i Mercedes, dziś Gucci i Jaguar. Można mi zarzucić przesadę i wyciąganie zbyt daleko idących wniosków z jednej durnej wypowiedzi posła SLD? Tak, można, ale tylko wtedy gdy się ma dużo mniej niż 48 lat i nie zna się historii sweterka, nie pamięta czarnych Wołg i kolejek do „mięsnego”, gdy obok z Pewexu wychodzili towarzysze z puszkami szynki konserwowej i flaszkami „Żytniej exportowej”. Poseł SLD nie palnął gafy, ani on ani jego tata i mama, w Warszawie nie przeżyją za 9000 zł i nawet za 19 000 zł żyliby w nędzy.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz