Knebel coraz mocniej i głębiej
W ostatnią niedzielę byłem na „Pikniku wolnościowym” w Manchesterze, gdzie wystąpił między innymi kandydat Konfederacji pan Sebastian Ross. Ja byłem jednym z prelegentów, wśród których był też Janusz Korwin-Mikke, poseł Paweł Skutecki, który też kandyduje do Sejmu z list Konfederacji i dr Sławomir Mentzen. Nauczeni doświadczeniem ubiegłych lat organizatorzy zastosowali minimum konspiracyjne, podając adres, gdzie Piknik się odbywał dosłownie w ostatniej chwili. Przyczyna była taka sama, jak i w poprzednich latach. Jakieś łobuzy podające się za „aktywistów” „Antify”, próbowały zastraszać właścicieli sal, przekazując im przez telefon ostrzeżenia, które przeradzały się w groźby karalne. Niektórzy po tych pogróżkach wycofywali się z zawartych już umów, ale w tym roku właścicielka tamtejszego polskiego klubu nie cofnęła się przed pogróżkami, dodając tylko żądanie, by na Pikniku pojawiła się ochrona. I rzeczywiście – przez większość dnia towarzyszyli nam dwaj ochroniarze, ale żaden „aktywista” się nie pojawił. Przypuszczam, że to był jakiś samotny jeździec, podobny do tych, którzy w poprzednich latach i w innych miastach próbowali zastraszać dysponentów sal, ale nie o to chodzi, bo ważniejsze jest, że tego rodzaju działalność pozostaje całkowicie bezkarna. Ciekawe, że policja, w dobie totalnej inwigilacji, kiedy wszystkie rozmowy przez telefon komórkowy są rejestrowane, a ich treść utrwalana na nośnikach elektronicznych przez operatorów tej telefonii, jakoś nie potrafi zidentyfikować osób stosujących pogróżki. Myślę, że nie dlatego, że nie potrafi, tylko dlatego, że ma polecenie, by ich nie ścigać. Przyczyną tej tolerancji dla przestępczej łobuzerii jest to, że swoim przestępczym działaniom nadają oni pozór ideologiczny – że oto własnymi ciałami zagrażają drogę „faszyzmowi”, albo czemuś jeszcze gorszemu. Dzięki temu prostemu trickowi znajdują wpływowych protektorów, dzięki czemu korzystają z bezkarności.
Dodatkową poszlaką, wskazującą że tak właśnie jest, że wpływowi przedstawiciele postępactwa posługują się w tym celu instytucjami państwowymi, był incydent na angielskim lotnisku z udziałem Janusza Korwin-Mikke. Jego bagaż został skrupulatnie przeszukany, przy czym przeszukujący funkcjonariusze nie potrafili wyjaśnić, czego właściwie szukają, więc ta rewizja miała wyłącznie charakter szykany. Dodatkowym potwierdzeniem był przesłuchanie, jakiemu został poddany. Pytania były podobne do tych, jakimi obsypała mnie Przemiła Pani z australijskiej Straży Granicznej, którą interesował między innymi mój stosunek do aborcji. Co australijską Straż Graniczną może to obchodzić – tajemnica to wielka – bo nawet pan Gancarz, który mnie do władz australijskich zadenuncjował, oskarżał mnie – jak wynikało z okoliczności - tylko o „antysemityzm”, a o sprzeciw wobec dzieciobójstwa, które w języku nowomowy nazywa się „prawami reprodukcyjnymi” - już nie. Nawiasem mówiąc, warto się chwilę zatrzymać nad tym „antysemityzmem”. Jak pisze w swojej książce „Made in USA” Guy Sorman, w Ameryce postawiony został znak równości między „antysemityzmem”, a krytyką Izraela. Zatem kiedy premier Netanjahu zapowiada aneksję Zachodniego Brzegu Jordanu, to nie można na to powiedzieć złego słowa, podczas gdy na Rosję z powodu przyłączenia Krymu, nakładane są sankcje, bardzo pochwalane m.in. przez pana prezydenta Dudę, który z całą pewnością nie odważyłby się w podobny sposób przedwyborczych zapowiedzi premiera Netanjahu. Liga Antydefamacyjna, która jest ostatnią instancją decydującą o tym, co jest, a co nie jest antysemityzmem, stawia znak równości między antysemityzmem a spostrzegawczością, piętnując jako „antysemickie” opinie, że w USA Żydzi mają duże wpływy w sektorze finansowym, w mediach i w przemyśle rozrywkowym. Dlatego właśnie uważam, że w tej sytuacji antysemitą nie jest albo dureń, albo świnia – bo jeśli tego znaku równości nie dostrzega, to jest durniem, a jeśli dostrzega, ale ze strachu, czy licząc na jakieś korzyści, udaje, że nie dostrzega, no to świnia. Tertium non datur.
Otóż Janusz Korwin-Mikke był na angielskim lotnisku przepytywany przez tamtejszych funkcjonariuszy Straży Granicznej o poglądy na różne sprawy. Z jednej strony można by to uznać za osobliwą formę komplementu, że poglądy Janusza Korwin-Mikke mają taki ciężar gatunkowy, ze aż interesują funkcjonariuszy światowego mocarstwa, za jakie uchodzi Wielka Brytania – ale z drugiej strony nie podobna nie zauważyć, że i tam obyczaje się barbaryzują. I pomyśleć, ze jeszcze sto lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy egzaminować na granicy człowieka z jego poglądów – no, może z wyjątkiem Rosji – ale była ona właśnie za to piętnowana przez inne państwa. Tymczasem teraz jest to praktyka powszechna również w Wielkiej Brytanii.
Może wielu Brytyjczykom takie porównanie się nie spodoba, ale cóż; trzeba porównywać różne rzeczy choćby po to, by zorientować się, która lepsza, a która gorsza. Dlatego też myślę, że obecne praktyki w Wielkiej Brytanii są podobne nie tylko do rosyjskich z XIX wieku, ale również do niemieckich – zwłaszcza w początkach rządów wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera. Potem stopień zbarbaryzowania postępowania Rzeszy Niemieckiej gwałtownie wzrósł, ale skoro i w Wielkiej Brytanii partia socjalistyczna – bez względu na to, jak by się taka formacja postępacka nazywała – może pewnego dnia objąć rządy, to nie ma gwarancji, że podobny proces faszyzacji zostanie uruchomiony, a właściwie przyspieszony i tam. Bo jeśli dzisiaj legalnie istniejące organizacje muszą uciekać się do minimum konspiracyjnego, by odbyć zapowiedzianą i dozwoloną imprezę, to czyż nie przypomina to zastraszania obywateli niemieckich przez bojówkarzy SA? Jak tak dalej pójdzie, to minimum, a nawet znacznie większy zakres konspiracji stanie się rzeczą zwyczajną, ale myślę, że faszyści ukrywający się pod szyldem „Antify” właśnie na to liczą – bo wtedy będą mogli już z pełną ostentacją używać organów państwa do forsowania swojej ideologii przemocą. W takiej sytuacji mielibyśmy już do czynienia z faszyzmem, który jego twórca, Benito Mussolini w krótkich, żołnierskich słowach charakteryzował następująco: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”! Przyglądając się zwycięskiemu pochodowi „politycznej poprawności”, pod którą to nazwą ukrywa się komunistyczna rewolucja, niepodobna nie odnieść wrażenia, że jesteśmy już coraz bliżej tego momentu.
Powtórka z historii
Pięć komitetów wyborczych, które zarejestrowały listy we wszystkich okręgach wyborczych w kraju, wylosowało numery swoich list. Numer jeden dostała Koalicja Polska, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe z niedobitkami ruchu Kukiz 15. Numer drugi – Zjednoczona Prawica, czyli PiS ze swoimi satelitami, to znaczy - Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry i ugrupowaniem dowodzonym przez pobożnego wicepremiera Jarosława Gowina, który zmienia nie tylko polityczne obozy bez konieczności zmianiania poglądów, ale i nazwy swego ugrupowania, za czym trudno nadążyć. Ostatnio ugrupowanie pobożnego wicepremiera Gowina nazywało się „Polska Razem”, czy jakoś tak – ale nie jest wykluczone, że teraz nazywa się już inaczej. Podobnie podczas hyperinflacji wartość pieniądze zmieniała się w ciągu jednego dnia i nikt nie mógł za tym nadążyć. Numer trzeci wylosował SLD, który staje do wyborów w towarzystwie sodomitów i socjalistów „prawdziwych” od pana Zandberga. Numerem czwartym została obdarzona Konfederacja Wolność i Niepodległość, a numerem piątym – Koalicja Obywatelska – bo tak właśnie nazwał się obóz zdrady i zaprzaństwa, czyli Platforma Obywatelska z satelitami. Niby łatwo jest zliczyć do pięciu, ale okazuje się, że środowisko niezależnych mediów ma z tym pewne trudności, bo podczas programów informacyjnych prezentowane są numery list poszczególnych komitetów – z wyjątkiem Konfederacji – bo prezenterzy po numerze trzecim od razu przechodzą do piątego. Uprzejmie zakładam, że chociaż każdy z nich potrafi zliczyć do trzech, to już z wyższą matematyką ma trudności. W przeciwnym razie musiałbym uznać, że jakiś Tajemniczy Nieznajomy wydaje niezależnym mediom stosowne rozkazy, a przecież jakże „wydaje”, kiedy wcale nie wydaje, bo w naszej demokracji, wiadomo – pełny spontan i odlot, niczym na imprezach „Jurka Owsiaka”. Ciekawe, jak redaktorzy liczą srebrniki, które otrzymują za swoje zaangażowanie po stronie demokracji i pluralizmu. Może ktoś im odlicza, a oni tylko kwitują. To się zdarza również w demokracjach bardziej zaawansowanych od naszej. Kiedy w Nowym Jorku kupowałem komputer, nikt nie chciał przyjąć ode mnie gotówki, aż przywołany menażer wyjaśnił, że to dlatego, że nie umieją liczyć pieniędzy. Okazało się jednak, że aż tak źle nie jest, bo jeden sprzedawca umiał no i to właśnie jemu zapłaciliśmy.
Wspomniałem o tych srebrnikach, bo akurat w audycji zatytułowanej „W tyle wizji” dziennikarze zgromadzeni w studio zaśmiewali się do rozpuku ze starannie wyszukanych i dobranych wypowiedzi Janusza Korwin-Mikke sprzed wielu lat. Może zresztą nie było ich wielu, może był tylko jeden, jak ten „dziennikarz angielski zgromadzony na sali”, który dopytywał się co znaczy słowo „zbuk” w piosence o jajcu holenderskim. Tak czy owak na krytykę tej metody publicystycznej zareagował kol. Rafał Ziemkiewicz, wyjaśniając podobnie, jak czynił to dobry wojak Szwejk: „ja ludzie kochani, jestem niewinny”. „Przychodzę tam umówiony na konkretną robotę, wykonuję ją i odbieram za nią wynagrodzenie” - powiada. Ano i słuszna jego racja, bo w rządowej telewizji zawsze tak było; przychodził, dajmy na to, redaktor Stefanowicz, umawiał się na konkretną robotę, to znaczy – nie tyle może się „umawiał”, tylko odbierał stosowne polecenia od tamtejszego politruka, ubierał się w wojskowy mundur, wykonywał konkretną robotę, a potem pobierał należne srebrniki. A z kolei taki redaktor Szykuła o smutnej twarzy nawet nie musiał zakładać munduru, bo i bez tego każdy się domyślał, jaki rodzaj sił zbrojnych reprezentuje. Okazuje się, że transformacja ustrojowa swoją drogą, a tradycja swoją, z czego, jako konserwatysta, powinienem się właściwie cieszyć, ale jakoś nie mogę.
W dodatku kolega Ziemkiewicz wyjaśnił, dlaczego rządowa telewizja tak ostentacyjnie Konfederację lekceważy. „Jest ona postrzegana, jako partia bez szans na wejście do przyszłego Sejmu, margines i folklor”. Szkoda, że nie wyjaśnia, przez kogo jest tak postrzegana, bo wskazanie tego Spostrzegawczego Obserwatora, który chyba też decyduje, komu wolno będzie wejść do „przyszłego Sejmu”, a komu nie, wzbogaciłoby niebywale naszą wiedzę o naszej młodej demokracji. Ale być może to jest surowo zabronione, więc kolega Ziemkiewicz życzliwie daje do zrozumienia, że – jak w swoim czasie śpiewał pan Paweł Kukiz - „tutaj jest jak jest – po prostu – i ty dobrze o tym wiesz!”
Co nam jednak szkodzi nieco pochylić się nieco uważniej nad przyczynami nieukrywanej wrogości Naczelnika Państwa wobec Konfederacji – z czego mogło się wziąć przekonanie, że to „folklor” i tak dalej. Myślę, że z programów rozdawniczych PiS wycisnął już co tylko mógł i optymistyczne sondaże wskazujące na 45-procentowy wynik, oznaczają także kres możliwości. Rozjątrzeni emocjonalnie zwolennicy obozu zdrady i zaprzaństwa na PiS przecież nie zagłosują, podobnie jak wyborcy SLD, sodomitów i „prawdziwych” socjalistów, a aparat wyborczy PSL, na który – jak sądzę – stawia obecnie pan Paweł Kukiz – będzie bronił własnych synekur jak niepodległości, więc z tej strony żadnej korzyści PiS spodziewać się nie może. Jeśli natomiast zneutralizowałby Konfederację, to być może część zwolenników tego ugrupowania swoje głosy oddałaby na PiS. Dlatego to nie obóz zdrady i zaprzaństwa, nie sodomici i nie PSL jest uważany przez PiS za największego wroga, tylko właśnie Konfederacja. Otwarcie powiedzieć tego nie można, ale zawsze można zlecić wykonania „konkretnej roboty” komu tam trzeba, żeby potencjalnych zwolenników Konfederacji zawstydzić i skłonić do głosowania na sprawdzonych pretorian Naczelnika Państwa, którzy wprawdzie nauczyli się doić Rzeczpospolitą, ale okruszkami dzielą się z obywatelami, zaskarbiając sobie ich dozgonną wdzięczność.
Warto też zwrócić uwagę na całkowitą bezradność obozu zdrady i zaprzaństwa, który najwyraźniej nie ma żadnego pomysłu na państwo. W ciągu poprzednich ośmiu lat maczania pyska w melasie wyjałowił się umysłowo do tego stopnia, ze będąc w opozycji potrafił tylko obszczywać nogawki Naczelnikowi Państwa – do czego nie trzeba przecież wielkiej pomysłowości, no a teraz forsuje posągową panią Małgorzatę Kidawę-Błońską, która ma wszystkich przytulić do piersi. Może jeszcze 20 lat temu ktoś by się na to dał nabrać, ale teraz? Nie na darmo generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski pisał: „Ustrojona w purpury, kapiąca od złota, nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras”. Bezradność Platformy Obywatelskiej i jej satelitów wynika również z tego, że na odcinku nieubłaganego postępu przelicytowali ją sodomici i „prawdziwi” socjaliści pana Zandberga, z czego kasztany wyciągnie oczywiście pan Czarzasty ze starymi wyjadaczami, co to z niejednego komina wygartywali. Zatem w „przyszłym Sejmie” pojawić się może kolejna mutacja KPP, podczas gdy PiS wystąpi w roli PPS. Czyż taka powtórka z historii nie była marzeniem pana generała Kiszczaka i prawdziwych architektów sławnej transformacji ustrojowej w osobach pana Daniela Frieda i pana Władimira Kriuczkowa, podówczas szefa I Zarządu Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, którzy uznali, że socjalizm pobożny i bezbożny będzie w sam raz dla naszego mniej wartościowego narodu tubylczego?
© Stanisław Michalkiewicz
21-22 września 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
21-22 września 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © LaTuff / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz