Tytuł kpiny nawiązywał do filmu dokumentalnego o prezydencie. Powiedzenie, że ten były wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert od mediów zapraszany przez wiele redakcji do komentowania rzeczywistości, przekroczył granicę, to nie powiedzieć nic. To kolejna jego prowokacja po akcji z maja 2018 r., gdy przekonywał internautów, żeby umówili się na akcję… sikania na świeżo postawiony wówczas pomnik Lecha Kaczyńskiego.
Mówimy o ewidentnym podżeganiu do łamania prawa, ale o reakcji organów ścigania, mimo że minął już rok, nie było słychać. Dlatego dr Jabłoński, dziś przedstawiający się jako specjalista od marketingu i public relations (wizerunku publicznego) bije dalsze rekordy zbydlęcenia (trudno to inaczej nazwać) i stara się ewidentnie zapracować na miano ofiary reżimu rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Nieodwzajemniona miłość do PiS?
Wśród czytelników Internetu osoby, które próbują prowokować innych użytkowników w sieci nazywane są „trollami”, a sam proces takich prowokacji „trollowaniem”. Tym stworzeniom wywodzącym się ze skandynawskiej mitologii przypisywano negatywne cechy: miały być głupie, prymitywne i złośliwe. Takim właśnie trollem stał się doktor Wojciech Jabłoński. Wyprodukował od lutego 2017 r., gdy założył konto na Twitterze (serwis w Internecie, gdzie zmiesza się krótkie komentarze lub informacje), ponad 67 tys. wiadomości. Niektórzy uważają, że furia, z jaką Jabłoński atakuje rządy PiS, wynika z… braku propozycji dla niego po zwycięstwie w 2015 r. Wówczas, już w kampanii wyborczej na prezydenta, Jabłoński krytykował ostro prezydenta Bronisława Komorowskiego. „Wiedziałem, że ta debata pójdzie Komorowskiemu źle, ale nie myślałem, że aż tak źle” – mówił w jednym z wywiadów w maju 2015 r. „Jedynym dobrym wyjściem dla Komorowskiego byłoby honorowe wycofanie się z wyborów” – przekonywał po I turze, którą Komorowski minimalnie przegrał. Nic więc dziwnego, że był wówczas mocno cytowany i promowany przez media sprzyjające dobrej zmianie.
Dwa lata temu, pytany o nienawiść, którą sieje w Internecie, dr Jabłoński przekonywał dziennikarzy, że prowadzi badania na zlecenie z zagranicy i wszystko stanie się jasne, gdy opublikuje na ten temat książkę. Wówczas także wyszło w mediach, że nie jest już wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego, bo nie udało mu się w terminie zrobić habilitacji. Całość jego wystąpień jednak każe zapytać o granice prawne dopuszczalnego szerzenia nienawiści w Internecie. Czyżby „praca naukowa” doktora Jabłońskiego polegała na sprawdzeniu, po którym wpisie siejącym nienawiść zajmie się nim z urzędu prokuratura? Takie działania były podejmowane wobec zwykłych ludzi za daleko łagodniejsze wpisy.
Choroba wściekłych profesorów
„Po okresie, gdy twarzami totalnej opozycji byli głównie starzejący się aktorzy, weszliśmy w czasy, gdy rolę tę przyjęli ludzie z tytułami naukowymi” – komentował pisarz i publicysta Rafał Ziemkiewicz w tekście pod wymownym tytułem „Choroba wściekłych profesorów”. Jabłoński nie jest bowiem jedyną osobą z tytułem naukowym, która w krytyce rządu przegina. Oczywiście mało kto pozwala sobie na tak daleki „odjazd” (używając języka młodzieżowego) jak dr Jabłoński. Jako przykłady wspomnianej wścieklizny Ziemkiewicz wymienia wypowiedź profesora Andrzeja Rzeplińskiego (emerytowany sędzia Trybunału Konstytucyjnego) z ubiegłego roku. W Polsce nie ma demokracji od czasu pierwszego posiedzenia Sejmu VIII kadencji – ocenił prof. Rzepliński. Absurd tego stwierdzenia (nie mówiąc o jego tendencyjności) widać w samej konstrukcji zdania. Skoro nowa władza nie zdążyła wtedy jeszcze niczego zrobić, to jakim cudem mogła zniszczyć demokrację? Wytłumaczeniem może być prośba o podanie przez prof. Rzeplińskiego, jak rozumie słowo „demokracja”. Być może ona istnieje tylko wtedy, gdy wybory wygrywają ci, co powinni…
Innym radykalnym i wściekłym profesorem jest Radosław Markowski. Głosił on m.in., że rządy PiS „narzuciła wieś”. W podobnym tonie wypowiadają się profesorowie prawa Wojciech Sadurski i Marcin Matczak. Ten pierwszy wyzywa dziennikarzy przychylnych obecnej władzy od „brunatnych” (w domyśle noszących jakieś faszystowskie mundury), a pretekstem do tych ostrych słów było użycie określenia „cywilizacja śmierci”, które spopularyzował papież Jan Paweł II mówiąc o promowaniu przez współczesne media głównego nurtu (lub głównego ścieku) zabijania dzieci nienarodzonych.
Profesor Matczak z kolei nie wychodzi praktycznie ze studia TVN, gdzie występuje w roli autorytetu prawniczego. Zaatakowany bezpardonowo przez blogera otwarcie sympatyzującego z PiS odpowiedział… groźbą pod adresem córki tegoż. „Kiedyś mówiłeś, że twoja córka idzie na prawo do Wrocławia, prawda? Wyślę ten twój defekacyjny tekst moim kolegom z wydziału i poproszę, żeby go omówili na zajęciach w jej grupie jako przykład mowy nienawiści. Zobaczymy, jak będziesz piszczał, jak wróci do domu” – napisał prof. Matczak. Komentarz w zasadzie jest zbyteczny, bo niezależnie od formy wpisu pod swoim adresem profesor prawa na uczelni nie powinien w ten sposób odpowiadać.
Profesorów Sadurskiego i Matczaka łączy też sympatia dla idei powołania „Obywatelskiego Trybunału Stanu” (wymyślił ją prof. Sadurski) do spraw rozliczenia rządów PiS. Ma on sądzić i ukarać polityków PiS, i tych, którzy ośmielili się współpracować z nimi. Nie za bardzo wiadomo, kto i jak wybierałby oskarżonych. Pomysł zniknął, gdy złośliwi internauci zaczęli zauważać jego zbieżność (tak w trybie jak i formie) z powołanymi przez Adolfa Hitlera w 1934 r. „Trybunałami Ludowymi” (niemieckie – Volksgerichtshof). Zajmowały się one, a jakże, sądzeniem takich przestępstw jak zdrada stanu i państwa narodowo-socjalistycznego. Na końcu „Trybunały Ludowe” skończyły jako sądy doraźne do spraw defetyzmu, sabotażu i szpiegostwa.
W awangardzie wściekłych profesorów warto też wspomnieć o profesorze Janie Hartmanie, znanym najbardziej z szokującej wypowiedzi z 2014 r. o związkach kazirodczych, że „warto rozpocząć dyskusję na ten temat”. Dziś prof. Hartman wali w PiS jak w bęben, nie przebierając w formie i treści. Zradykalizował się także profesor Ireneusz Krzemiński, znany socjolog. „PiS wymyślił żołnierzy wyklętych, którzy mordowali Żydów i nasze mniejszości narodowe, żeby rozpętać nacjonalistyczne nastroje” i wykorzystywać „grupy nacjonalistyczne, antysemickie” – ogłosił Krzemiński z okazji Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych.
Sprawa jest przykra. Sporej części uniwersyteckich elit III RP wściekłość odebrała zdolność do racjonalnej krytyki PiS. Ich opinie są często czymś, co młodzież nazywa „hejtem” (od angielskiego słowa hate oznaczającego nienawiść). Coraz bardziej radykalnym. Sposób prowadzenia debaty publicznej przez osoby z tytułami naukowymi musi budzić zdziwienie. Są one żywym dowodem na to, że teza, jakoby elity III RP były wyrobem elitopodobnym, a nie faktycznymi elitami, jest prawdziwa. Swój status zawdzięczały bowiem jak widać nie walorom intelektualnym, ale koteriom towarzyskim. Demokracja to system, w którym raz się wygrywa, a raz się przegrywa i warto, aby w końcu tego się nauczyli.
© Bogdan Konopka
30 lipca 2019
źródło publikacji: „Wścieklizna na uniwersytetach. Sposób prowadzenia debaty publicznej przez osoby z tytułami naukowymi musi …”
www.WarszawskaGazeta.pl
30 lipca 2019
źródło publikacji: „Wścieklizna na uniwersytetach. Sposób prowadzenia debaty publicznej przez osoby z tytułami naukowymi musi …”
www.WarszawskaGazeta.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz