Schetyna wszedł na kurs Petru, ale na mecie może się zbliżyć do Kaczyńskiego
Pierwszą reakcją na konferencję PO i ogłoszenie przez Schetynę czegoś, co nawet TVN24 nie był w stanie zrozumieć, musi być śmiech. Wygląda to więcej niż śmiesznie, bo jak ma wyglądać koalicja bez koalicji, w której PO zarezerwowała piąte, dziesiąte i ostatnie miejsce na listach dla… „obywateli”? Jest to do tego stopnia tragikomiczna decyzja, że po komunikacie „zapraszamy dziennikarzy do pytań, po jednym pytaniu na redakcję”, zapadła dłuższa i krepująca cisza. Być może ta konsternacja trwać będzie jeszcze przez kilka dni, dlatego wypada przetłumaczyć ze Schetyny na nasze o co tak naprawdę chodzi.
Prosta rzecz, PO idzie do wyborów sama, czyli bez SLD i PSL i nawet Zielonych, mimo to nazwała się Koalicją Obywatelską, żeby udawać wielkość i nie być posądzaną o rozbijanie opozycji.
Na alibi na senackie listy wyborcze dojdą samorządowcy, ale kto się spodziewa tam Trzaskowskiego, czy innych prezydentów dużych miast, ten jest równie zabawny jak Schetyna. Teoretycznie za koalicjanta robi też trup Nowoczesnej, ale to litościwie przemilczę. Krótko mówiąc PO ubrała koalicyjną porażkę w bełkotliwy przekaz i z tym wyszła do ludzi, nie wyłączając własnych wyborców. Powiedzieć, że to prezent dla PiS, to nic nie powiedzieć, rysuje się idealny scenariusz dla Jarosława Kaczyńskiego, a on uwielbia układanie takich klocków, gdzie jednych można rozgrywać drugimi.
Paradoksalnie nic się też nie zmieniło na odcinku budowy systemu dwupartyjnego i w tym miejscu kończę się śmiać ze Schetyny przypominającego Petru. Przyjrzyjmy się na szybko powstałej sytuacji i prawie wszystko okaże się banalnie proste. PO samotnie nie ma szans na powtórzenie wyniku w okolicach 38%, co mimo wszystko uzyskała w egzotycznej koalicji. Możemy zatem stwierdzić pierwszy fakt – PO na pewno przegra z PiS i to sporą różnicą, znacznie większą niż w 2015 roku. PSL zostaje samo, ewentualnie dogada się z drugim walczącym o polityczny byt, „ruchem społecznym” Kukiz’15. Bez względu na przyjęty wariant obie partie nie przekroczą 7%, oddzielnie z dużym prawdopodobieństwem wypadną poza burtę.
Najgorzej na tym wszystkim wyszedł SLD, który na plecach PO, nie robiąc praktycznie nic, ustawił się w wyborach europejskich. Teraz pozostaje im koalicja z Biedroniem, ale zapomnijmy o szerokiej koalicji lewicowej, bo w tle czai się jeszcze Razem Zandberga i tutaj będzie dym oraz „dzielenie lewicy”. W efekcie wszystkie trzy kanapy są skazane na los PSL, o ile pójdą oddzielnie lub na 7-9%, przy koalicji SLD – Wiosna, gdzie Razem raczej się nie zmieści. Jak widać na załączonym obrazku, najlepszy możliwy scenariusz dla opozycji to PO z 20-25%, w sejmie plus PSL/Kukiz z 7% i Lewica z 9%. Najgorszy wynik opozycyjny to jedna PO w sejmie z tym samym dorobkiem co wyżej, reszta poza progiem.
Dla PiS zdecydowanie lepszy jest ten drugi wariant, w którym wszyscy idą oddzielnie, co daje PiS-owi szansę na większość konstytucyjną. No, ale gdzie w tym wszystkim jest Schetyna w cudownej metamorfozie i awansie z pozycji Petru na sam polityczny szczyt, gdzie stoi Kaczyński? Praktycznie w tekście zostało już to wykazane. Gdy do sejmu wejdą dwie partie, PO stanie się jedyną opozycja parlamentarną zdolną w przyszłości pokonać PiS. Dokładnie taką samą strategię przyjął Jarosław Kaczyński w czasie ośmiu lat walki o przejęcie władzy. Wbrew śmiechom i pozorom, Schetyna może bardzo sporo wygrać na samotnym starcie, chociaż dla mnie tajemnicą pozostanie ile w tym planu, a ile przypadku. Na zdrowy rozum PO nie ma żadnego interesu, aby holować za sobą mniejsze partie, które i tak nie dadzą zwycięstwa w wyborach, natomiast za sukces dałoby się uznać fakt, że tylko PO potrafiła powalczyć z PiS.
I wszystko byłoby proste, gdyby nie jeden czynnik, zwykle decydujący w polskiej polityce o ostatecznym wyniku. Przypadek lub szerzej zbieg okoliczności sprawi, w jakim miejscu znajdzie się PO i Schetyna. Po drodze do wyborów i później czeka nas jeszcze mnóstwo przypadków i zbiegów okoliczności, każdy z nich może przerobić Schetynę albo na Petru albo zbliżyć do tego, co udało się zbudować Kaczyńskiemu. Dziś Schetyna jest pośmiewiskiem, jednak w dłuższej perspektywie wcale nie musi przegrać i chociaż bardziej tu działa zasada „głupi ma szczęście”, to umocowanie PO na pozycji jedynej partii opozycyjnej byłoby bardzo dużym sukcesem Schetyny.
"Strefa wolna od LGBT" ukazała potęgę sekty
Niezła się zrobiła afera, nieprawdaż? Taka międzynarodowa, bo sama pani ambasador USA zabrała głos w sprawie. No, ale nie wszyscy muszą wiedzieć o co chodzi, to najpierw krótka charakterystyka czasu, miejsca i akcji. W tych dniach powstała inicjatywa Gazety Polskiej, gdzie od czasu do czasu zamieszczam swoje błyskotliwe felietony, rzecz nazywa się i wygląda jednoznacznie, żadnej finezji, żadnych subtelności, ale to mi się właśnie podoba najbardziej. Po prostu przekreślona tęcza LGBT, nie mylić z tą naturalną i biblijną, w formie znaku drogowego, jakżeby inaczej, i z napisem „Strefa wolna od LGBT”. Nikt nie może mieć wątpliwości o co i o kogo chodzi.
Czy na pewno? Chyba nie muszę udzielać wielu wskazówek i podpowiedzi, aby ustrzelić pierwszą skojarzeniową histerię postępowych środowisk. Tak, oczywiście chodzi o nazizm, faszyzm, rasizm, wykluczenie i komory Auschwitz. Innych skojarzeń być nie mogło, w końcu mówimy o środowiskach, które w imię tolerancji chętnie przeprowadziliby eksterminację „prawdziwych Polaków”, zresztą coś podobnego proponował syn jednego z dziennikarzy Gazety Wyborczej. Wielu wyjaśnień nie wymaga też klasyczny mechanizm relatywizmu. Gdyby powstała „Strefa wolna od PiS” skojarzenia poszłyby w zupełnie inną stronę i ani przez moment nie zahaczyłby o obozy koncentracyjne. Był czas przywyknąć, jak mawiał klasyk! Wiadomym jest, że świat dzieli się na tęczowych i ciemnogród średniowieczny, w pierwszym świecie wolno wszystko, w drugim obcęgami i rozgrzanym żelazem wprowadza się edukację, w tym edukację seksualną.
Nie to jest jednak najciekawsze, z całym szacunkiem dla Gazety Polskiej trzeba powiedzieć, że tygodnikiem wielkonakładowym o międzynarodowym zasięgu nigdy nie była. Biorąc ten fakt pod uwagę i rozwagę łatwo dojść do wniosku, że akcja ma nikłe szanse na większy rozgłos. Tymczasem wydarzyło się coś dokładnie przeciwnego i zrobiła się międzynarodowa afera! Głos w sprawia zabrała nie tylko wspomniana ambasador USA Georgette Mosbacher, ale i „zagraniczna prasa”, w jednej chwili zareagowali niczym byk dźgnięty przez pikadora. Jeden znaczek, w niskonakładowej gazecie wywołał taką łańcuchową reakcję atomową i to doskonały moment, aby zadać kluczowe pytanie i od razu na nie odpowiedzieć, ale wcześniej jeszcze jeden istotny fakt do omówienia.
Uciśniona mniejszość, jak się przedstawia LGBT, według wszelkich definicji powinna chodzić kanałami, spotykać się w podziemiu i pisać do siebie grypsy. Czy taka właśnie wygląda ta „wykluczona” grupa? Nic podobnego, oni są wszędzie, na pierwszych stronach gazet, na ekranach telewizji, na głównych ulicach miast, w polityce, biznesie, sporcie i wśród artystów. Członkowie i wyznawcy seksty LGBT nie mają najmniejszych oporów z ekspozycją własnych przekonań, wręcz gwałcą pozostałych „heteryków” dewiacyjną „wizją świata”.
Skąd się to bierze? – tak brzmi zapowiedziane pytanie. Z siły, a nawet potęgi tej grupy reprezentowanej nie przez uciśnioną mniejszość, ale przez gigantów tego świata. Przypomnę, że Georgette Mosbacher jest ambasadorem delegowanym przez Trumpa, polityka uznawanego przez amerykańskie elity za wyjątkowego konserwatywnego „wieśniaka”. Mimo wszystko lewacka poprawność polityczna ma taką moc, że największy amerykański ciemnogród powtarza idiotyzmy o wykluczeniu tych, którzy udają ofiary, choć w rzeczywistości są bezwzględnymi agresorami.
Cały ten pseudo religijny ruch postępowy może na całym świecie zgnoić każdego krytyka i tym się głównie zajmuje. U nas jest jeszcze w miarę normalnie, ale na „Zachodzie” ktoś taki, jak Zofia Klepacka byłby ukamienowany przez znanego reżysera, hollywoodzką aktorkę, pastora, senatora, piosenkarza, bankiera, pisarza i kto wie, czy nie samego Trumpa. Wszystko w tej tęczowej paranoi jest jednym wielkim kłamstwem, ale największe kłamstwo odnosi się do wykluczenia i prześladowania. Sekta LGBT to potęga umocowana na szczytach władzy, finansów, show biznesu, nie wykluczając religii. I ta potęga jest w stanie zniszczyć dosłownie każdego, kto stanie na ich drodze.
Ilustracje:
fot.1 © DeS / specjalnie dla Ilustrowany Tygodnik Polski²
fot.2 © brak informacji / za: www.msn.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz