Podlasie jak Wandea
Minister Sikorski, z wdziękiem prestidigitatora, otworzył wczoraj worek z bon motami, które opisują sytuację w Białymstoku i na Podlasiu. Ja więc, idąc za jego myślą, proponuję taki oto – Podlasie jak Wandea. Tym bardziej jestem do niego przywiązany, że dziś od rana na WP wisi tekst z tytułem – „Białystok, tam rządzi biała siła”. To nie jest prawda, o czym wszyscy wiedzą. Bywam w Białymstoku, to jest spokojne, ciepłe i dobre miasto. Nie rządzi tam biała siła. Być może rządzi tam jakaś inna siła, ale z pewnością nie biała. Chyba, że autor miał na myśli nadreprezentację radnych wyznania prawosławnego w miejscowym urzędzie. Moim zdaniem jest tylko jeden sposób na to, by zwalczać obłęd – trzeba go skonfrontować z faktami. Mamy oto pisarza Dehnela, osobistość o bardzo tanich aspiracjach, realizującą się w wypowiedziach prowokatorskich, pisanych na zlecenie.
Ostatnio pan Dehnel napisał tekst, w którym kilka razy pojawiło się słowo „bandyta” w odniesieniu do ludzi, którzy protestowali przeciwko paradzie równości, czy jak się tam ta impreza nazywała. Słowo „bandyta” używane było w tych okolicach często w odniesieniu do partyzantów zwanych dziś żołnierzami wyklętymi. Nie sądzę, by pan Dehnel nie zdawał sobie z tego sprawy pisząc swój tekst. Nie rozumiem też tych oskarżeń o bandytyzm wziętych wprost z notatnika czerwonego agitatora, albowiem wśród ludzi cywilizowanych określenia takie nie padają zwykle, a jeśli padają to po udowodnieniu winy w sądzie. Póki co jeszcze nikomu nic nie udowodniono, a agresywnych osobników zatrzymano. Słowo „bandyta” jest określeniem, którego zwykle uzurpatorska, republikańska władza używała w odniesieniu do ludzi niewinnych. Tak jak to miało miejsce w Wandei właśnie.
Pan Dehnel i inne osoby wypowiadające się na temat wydarzeń w Białymstoku, stawiają – o czym już była mowa – swoje wybory polityczne, nacechowane ukrytą agresją, na gruncie estetycznym i emocjonalnym. Ukrywszy je za tym parawanem domagają się od publiczności, mniej lub bardziej podekscytowanej dokonywania wyborów. To jest manipulacja, ale dość łatwa do zdemaskowania. Protestujący przeciwko marszowi równości byli bandytami, bo wykrzykiwali wulgarne słowa w odniesieniu do maszerujących. To prawda tak było. I pan Dehnel jest tym oburzony, a to ze względu na swoje wewnętrzne piękno i wrażliwość. Bardzo przepraszam, ale nie rozumiem pewnych rzeczy, choć bardzo się staram. Czym, jeśli postawimy rzecz na gruncie estetycznym, różni się włochaty facet z brodą, przebrany za babkę, w szpilach i pończochach, maszerujący ulicą, od przeklinającego kibica, który stoi na chodniku? Jeśli zastosujemy kategorie estetyczne do oceny tych postaw to ich tandetne ubóstwo i agresja są identyczne. Tymczasem pan Dehnel po dokonaniu prezentacji swojej wrażliwości, mówi – to nieprawda, tylko ten przeklinający jest brzydki, a ten w różowej kiecce jest fajny, odczepcie się od niego. Po czym zaczyna łykać łzy. No chyba raczej nie. Jeśli zaś pan Dehnel i inni zwolennicy marszów równości sugerują, że trzeba by może jednak zmienić to postrzeganie piękna w naszym bezpośrednim otoczeniu, powinni się zgodzić na obecność w tej przestrzeni przeklinających kibiców. Oczywiście policja ich posadzi na 48 godzin jeśli kogoś zaatakują, ale może się okazać, że wcale nie pójdą do więzienia. I co wtedy? Wtedy okaże się, że Jacek Dehnel był potrzebny tylko na pewnym etapie zmiany świadomości społeczeństwa i teraz może już iść do domu, pan zaś, z brodą, cały w różach wyjmie zza podwiązki majchra i zacznie kroić tych co stoją bliżej, bo już mu będzie wolno. Już będzie pozwolenie na bardziej radykalną zmianę estetycznych postaw wśród publiczności. Próba podmiany wyborów i ocen politycznych na emocjonalne i estetyczne, przekonuje mnie, że przeklinający kibice to jedynie dekoracja. Dość wygodna i dająca się plastycznie kształtować. A w jaki sposób? Już wyjaśniam.
Oto wczoraj na twitterze aktorka Katarzyna Warnke umieściła następującą wypowiedź
To porażające, nazywać takie zachowania, jak w Białymstoku, w trakcie marszu, „obroną wartości chrześcijańskich” Polski Kościół jest w kryzysie i to bardzo niebezpiecznym. Można się różnić w poglądach, dyskutować, ale odbieranie godności i prawa do bycia sobą, do istnienia, nigdy nie będzie chrześcijańskie. Agresja nie jest postawą chrześcijańską. Kropka.
Ktoś może się uśmiechnąć, bo przecież Katarzyna Warnke jest aktorką znaną z tego iż uczestniczy w scenach seksu, które w dodatku są tak mało dyskretne, zupełnie jak ten przebrany za babę facet paradujący w marszu równości. To są sceny dewastujące emocje dzieci w wieku gimnazjalnym, a pewnie też i osób starszych nieprzyzwyczajonych do pewnych zachowań. Nikt jednak takich zastrzeżeń wobec pani Warnke zgłaszał nie będzie, albowiem jest ona aktorką i wykonuje swój zawód. Czy aby na pewno? Czy uczestnictwo w takich oto aranżacjach można uznać tylko za wykonywanie zawodu?
https://pikio.pl/szokujaca-reakcja-meza-warnke-na-takie-jej-sceny-seksu/
Moim zdaniem wybory pani Warnke, wybory zawodowe, są wyborami politycznymi. Ona może sobie z tego nawet nie zdawać sprawy, albowiem żyje – jak mniemam – w rzeczywistości ironicznej, a środowisko, w którym przebywa zajmuje się liczeniem pieniędzy głównie oraz usprawiedliwianiem przed sobą nawzajem swoich politycznych wyborów, za owe pieniądze dokonywanych. Pełni więc Katarzyna Warnke rolę katalizatora, który przemienia estetyczne wybory w wydestylowane emocje, a te w czystą politykę i propagandę. A wszystko za pomocą, pardon, gołej dupy. Czy to nie jest genialne? I teraz rzecz istotna – żeby w ogóle móc uczestniczyć w takich wyczynach, pani Warnke musi stanąć w tym samym świetle do Jacek Dehnel – pisarz i aktorka, przenikliwość umysłu i ekspresja ciała – estetyczne podstawy zawodu, umówmy się – tylko dla wybranych osób o szczególnej wrażliwości – przeciwko brutalności świata. No, ale jak to, przecież wszyscy widzimy, że ona tu daje dupy jakiemuś kosmicie i jeszcze przy tym na niego pokrzykuje? Gdzie tu jest jakieś piękno? Nic nie rozumiecie. W tej scenie jest sama ekspresja i emocje.
No, ale przecież Dehnel tej sceny nie obejrzy, on się od niej odwróci ze wstrętem, podobnie jak cała reszta maszerujących w tej paradzie czy też marszu wrażliwców. Oczywiście, że tak. Nikt z ludzi, którzy zostali zaatakowani, czy też prawie zaatakowani przez młodzież męską kojarzoną ze środowiskiem kibiców, nie będzie oglądał pieprzącej się Katarzyny Warnke. Ona jednak – żyjąc wśród ironii i niedomówień – przyłącza się duchowo do demonstrantów i poucza Kościół na okoliczność kryzysu, który go drąży. No, ale do kogo adresowane są te sceny, w których ona występuje? Jak to do kogo? Do tych co atakowali marsz równości. Tylko oni – potępieńcy, grzesznicy, brutalne chamy i prymitywne bydło – oglądać będą wyczyny Katarzyny Warnke i będą jeszcze przy tym pokrzykiwać wesoło. To do nich, do młodzieży męskiej szukającej zajęcia, wzorów, rozrywki, papierosów i alkoholu, adresowany jest przekaz, który w filmach Vegi i innych kreuje pani Varnke. To to jest rzecz najważniejsza, rzeczywista misja tej pani. Czy ci chłopcy zdają sobie sprawę jakiej obróbce podlegają. Nie, albowiem najpewniej są także konsumentami pornografii, przy której pani Varnke wysiada. Chodzi w jej misji jednak o to również, by zrównać pornografię ze sztuką. Do tego zaś potrzebni są odbiorcy, bez widzów ten event nie ma sensu. Tak działa mechanizm deprawacji. Ludzie udający aktorów i pisarzy, zrównują pornografię ze sztuką i mają na to pozwolenie, albowiem są szczególnie wrażliwi.
Jeśli ktoś nie widzi sensu w tym co piszę, może przekonam go inaczej – to są wszystko dekoracje i teatr, adresowany z groźnym bardzo przesłaniem do takich jak my – do ludzi, którzy siedzą w domach i nie uczestniczą w wypadkach ulicznych. To my jesteśmy celem i chodzi o to, byśmy nie mogli zgłaszać żadnych innych propozycji i wyjść z sytuacji niż proponowane wyżej. Przekonuję się o tym, widząc nie panią Varnke, nie Dehlena w tych głupich ciuchach, ale przypadkowe zdjęcia osób, które mają reprezentować katolicki fanatyzm. To jest aranżacja. Osoby te – kobiety z nieumytymi włosami w bluzkach z bistoru, które trzeba było wyciągać z teatralnych rekwizytorni, z różańcami nawiniętymi na pięści, dające się fotografować jak gwiazdy w Cannes. Takich kreacji nie ma w świecie rzeczywistym. To jest aranżacja, która ma uporządkować nasze postrzeganie tej hucpy i ma nas przekonać, że nie ma innego wyjścia, jak tylko uczestnictwo. Trzymajmy się od tego z daleka. To przedstawienie polityczne wymierzone w nasz emocje i bardzo precyzyjnie przygotowane.
Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl do sklepu FOTO MAG i do księgarni Przy Agorze. Zapraszam także na portal www.prawygornyrog.pl
Esprit de corps policji
W zasadzie powinienem napisać policji politycznej, albowiem innej nie ma i nigdy nie było. Policja, jak wiemy, w kształcie nam znanym, jest wynalazkiem republikańskim, a pretekstem do jej powstania była kompleksowa ochrona zasad republiką rządzących. Propagandowo zaś policja jest uzasadniona dobrem i bezpieczeństwem obywateli. Ja raz składałem zeznania na policji i to mi w zupełności wystarczyło, żeby stwierdzić iż dobro i bezpieczeństwo obywateli jest być może priorytetem policji, ale z całą pewnością nie znajduje się w pierwszej dziesiątce priorytetów. Mechanizm wypadków, jakie aranżowane są w Polsce przy udziale policji, nie służy zapewnieniu bezpieczeństwa, ale temu, by przed rozpoczęciem postępowania sądowego wskazać winnych i niewinnych. Może wyjaśnię dokładniej – chodzi o wskazanie tej grupy, która służy jako tło do organizowania prowokacji i z której wybiera się winnych, choćby nawet nie byli winni, a także o wskazanie tej grupy, która – choć śpiewa i tańczy – uznawana jest za prześladowaną mniejszość spośród której wybierane są baranki ofiarne. Aranżerami tych wypadków są moi ulubieni ministrowie Sienkiewicz i Sikorski. Siła ministra Sikorskiego tkwi w tym, że on jest w zasadzie impregnowany na argumenty. Być może przez to, że przeszedł dobrą, brytyjską szkołę i tam go wyleczono z poczucia winy, poczucia wstydu i poczucia sprawiedliwości. Nie wiem. Być może on się już taki urodził i nie można tego w żaden sposób zmienić. Oto po zajściach w Białymstoku, minister Sikorski oświadczył, że z tego miasta jest wcale niedaleko do Jedwabnego. Jak na polskiego ministra, to jest moim zdaniem duża ekstrawagancja, i nie sądzę, by w czasach dawniejszych, ktokolwiek z urzędników, a jeszcze do tego związanych z polityką zagraniczną i dyplomacją, zdecydował się na takie słowa. Myślę, że nawet agenci Stalina poprzebierani w polskie mundury i udający polskich dyplomatów mieliby więcej taktu. Aż się chce zapytać – a panie ministrze szanowny, a czy z Chobielina do Piaśnicy jest tyle samo co z Białegostoku do Jedwabnego czy może bliżej?
Minister Sienkiewicz z kolei lubi powoływać się na swojego pradziadka, którego uważa za piewcę tolerancji i różnorodności, które rozkwitały w I Rzeczpospolitej. Napisał też, że Kaczyński na spółkę z Kościołem napuszcza prymitywnych ludzi na mniejszości. Miałem ostatnio okazję, przez moment tylko, oglądać ministra Sienkiewicza jak zeznawał przed komisją. To było coś naprawdę wyjątkowego. On tam mówił, że tak naprawdę PO i on osobiście, zwalczali mafie vatowskie, a PiS im w tym przeszkodził i dokończył dzieła w stylu, który jest daleki od subtelnych i wyrafinowanych metod ministra Sienkiewicza. On nie może zrozumieć dlaczego, przecież tak naprawdę ludzie Ziobry i jego ludzie powinni iść ręka w rękę, dla dobra Polski. Ponieważ minister Sienkiewicz urodził się w Kielcach, można – idąc za intuicją ministra Sikorskiego – zapytać – a daleko on miał z rodzinnego domu na ulicę Planty 7? Jak słyszę ministra Sienkiewicza, bo oglądać go nawet już nie muszę, to mam wrażenie, że to było po sąsiedzku. Brama w bramę. Choć mogę się oczywiście mylić. Nie wiem jak to się dzieje, ale ludzie zajmujący się tajnymi służbami w Polsce, albo ludzie związani ze służbą dyplomatyczną, tacy jak Sikorski minister, mają coś takiego w twarzy, że jak zaczynają kłamać to od razu jest to widoczne. Tusk też to ma. Myślę, że mieli bardzo słabego prowadzącego na kursach aktorskich. Od razu bowiem, przy pierwszym kłamstwie, zaczynają modulować głos, staje się on głębszy, czystszy, a w oczach pojawia się ta głębia i zrozumienie, które – a on jest w tym mistrzem – widać zwykle przy wystąpieniach ministra Ławrowa. Jeśli o mnie idzie, to po dostrzeżeniu powyższych cech automatycznie przestaję słuchać tekstu i patrzę już tylko na mimikę i choreografię. I Wam także doradzam ten sposób, to jest niezwykle inspirujące. W tych zachowaniach właśnie, wyraża się to, co widać w tytule – esprit de corps policji i służb. Które są już tylko narzędziem do robienia propagandy. I nikt nawet nie próbuje tego ukrywać. Policja widoczna na ulicach upodabnia się do policji widocznej w telewizyjnych fabularyzacjach i nawet już gadają tak samo. Nikt jeszcze, póki co nie napisał historii policji, a przecież najmędrsi antropologowie zabrali się za takie rzeczy jak historia starości, historia dzieciństwa, historia seksu i historia żony. Za historię policji nie wziął się nikt, albowiem książka ta byłaby pełna pobożnych życzeń i niczego więcej. Zamiast historii policji mamy kryminały, które służą temu, by istotną, przypisaną, jej na samym początku istnienia, rolę tej formacji ukryć. Policja jest tłem dla przygód Sherlocka Holmesa, tajne służby są tłem dla wyczynów Herkulesa Poirot, seriale zaś przeznaczone dla idiotów, są tłem dla prowokacji jakie policja asekuruje na ulicach polskich miast.
Jak wiemy wzorem dla wszystkich policji świata jest policja III Republiki. To jest podstawa wszystkich rozważań na temat istoty prewencji. Jądrem zaś wokół którego obudowana była cała francuska służba policyjna i wywiadowcza, była prowokacja. Jej ojcem zaś był znany nam już Louis Andrioux, tata słynnego pisarza Louisa Aragon. Ktoś powie, że policyjne prowokacje były wcześniej, a ich ojcem był Fouche, a drugim Vidocq. No tak, ale oni nie montowali takich rzeczy jak monsieur Andrioux, nie tworzyli organizacji terrorystycznych i nie wydawali, za pieniądze podatnika, specjalnych gazet dla nich, gdzie punkt po punkcie uczono jak zrobić bombę i jak nią rzucić w powóz szefa policji. Wobec pana Andrioux wszystko inne blednie i widać od razu, że miało mniejszy rozmach. Nie wiem czy powstał jakiś entuzjastyczny film o Józefie Fouche, rzeźniku Lyonu, ale Vidoq doczekał się kilku ekranizacji, z dzieciństwa pamiętam nawet serial o nim, serial gdzie przedstawiano go jako bohatera, równego Robin Hoodowi niemal. Nie dowiemy się z tych filmów kim był dokładnie Vidocq, ale jego krótka biografia w wiki pozwala nam stwierdzić iż był to wzorzec metra dla współczesnych metod operacyjnych. Viocq był człowiekiem systemowo nielojalnym, a przez to bardzo atrakcyjnym dla policji, albowiem ta mogła z nim współpracować szantażując go jednocześnie więzieniem. Wszystkie decyzje jakie podejmował ten człowiek były błędne i głupie, podstawową zaś cechą jego charakteru była kokieteria, z którą nie potrafił sobie poradzić. To także wpływało na jego pozytywne relacje z policją. Był Vidocq człowiekiem odrzuconym przez świat przestępczy. Przyczyny nie są do końca wyjaśnione, ale nie ma to chyba znaczenia. Wskazuje za to jasno jakie cechy i jakie „zalety” powinien mieć człowiek decydujący się na współpracę z policją. Łysiak zrobił z niego kiedyś jednego z bohaterów swojej książki „Empirowy pasjans”. Fouche też tam jest. Aż dziwne, że Łysiak nigdy nie napisał ani słowa o św. Teresce z Lisieux, a bandytom, zbrodniarzom i prowokatorom poświęcił tyle miejsca w swojej twórczości.
Przykład powyższy, jak również postaci obydwu wymienionych ministrów, a także liczne przykłady szeregowych i tych trochę bardziej znanych policjantów wskazują, że wszystkich tych ludzi łączy jedno – kokieteria. Duch policji i służb to duch kokieteryjny, który za wszelką cenę musi się podobać. I poszukuje różnych dróg, by ten cel osiągnąć. Nie może być inaczej, albowiem nawet największy, zatrudniony w policji dureń, wie, że deklaracje rozmijają się z rzeczywistą misją i trzeba to jakoś ukryć. Póki co tylko Niemcy mogli sobie pozwolić na szczerość i jasno wyrazili jaki będzie esprit de corps Gestapo. Nie próbowali niczego ukrywać, a funkcjonariusze tej służby nie musieli niczego udawać i pewnie sporo oszczędzono na kursach aktorskich dla nich. Ani minister Sienkiewicz, ani inni ministrowie nie działają w tych ułatwiających życie okolicznościach. Każdy zaś policjant wie, że lojalność kolegów jest sprawą nader problematyczną, a nerwy mają pewną określoną wytrzymałość. Stąd poszukiwanie jakiegoś rozluźnienia i wspomniana już kokieteria, bez której prawdopodobnie nie dałoby się w tej pracy wytrzymać.
Białystok, podobnie jak Kielce jest chyba ulubionym miastem ministra Sienkiewicza, tak sądzę, bo pamiętam, jak przed kilku laty wypowiadał się on krytycznie o zamieszkujących je kibicach. Dziś powtarza się to samo. Nie wiem dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, by zorganizować paradę równości w Łodzi. Środek Polski, łatwo dojechać z każdej strony, szerokie ulice, miasto przyjazne wszystkim naraz i każdemu z osobna, a jaką promocję biednej, zaniedbanej Łodzi zrobiłaby taka parada…Nie, lepiej jechać na Podlasie. Może rzeczywiście lepiej, bo wygląda na to, że następny kokieteryjny rozkaz dotyczył będzie połączenie prawosławnej pielgrzymi na Grabarkę z paradą równości. Ludność prawosławna, która niejedno widziała i niejedno zniosła, nawet nie mrugnie. Grzecznie przejdzie razem z Biedroniem i Dehnelem na samą górę, a jej prominentni przedstawiciele będą zachwyceni udzielając wywiadu mediom. Pisowska zaś policja będzie ochraniać ten event. Ministrowie zaś Sikorski i Sienkiewicz grzmieć będą o nietolerancji, a kibice jak to kibice – odrzuceni przez świat przestępczy, szukać tam będą akceptacji, zrozumienia i jakichś propozycji urządzających ich na dłużej niż jeden sezon rozgrywek.
Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl a także do sklepu Foto Mag i księgarni Przy Agorze. No i oczywiście na portal www.prawygornyrog.pl
Interes narodowy, czyli obłąkane wykładnie polityczne
Najpierw się pochwalę. Pierwszy raz w życiu udało mi się przejechać autem ponad 1000 km w jeden dzień. Ja wiem, że valser takie sztuki odstawia dwa razy w tygodniu, ale dla mnie był to wyczyn. Nawet nie za bardzo to odczułem, trochę tylko mnie szyja bolała.
Nie mogę już pisać o tematach rozrywkowych, bo to co dzieje się w polskich mediach przed wyborami nie zasługuje nawet na miano cyrku. To jest degradacja. Mam na myśli występy Kosiniaka z jednej strony i Gretkowskiej z drugiej. Oszust i idiotka rządzą. Póki co nic się na to nie poradzi, bo ludzie dysfunkcyjni zawsze przykują uwagę tłumu i staną się bohaterami dyskusji. No więc postanowiłem pisać o czymś innym. Zmieniłem poważnie rytm swojego funkcjonowania i normalnie jeżdżę do pracy na parę godzin. Nie siedzę już w domu, a w związku z tym, pojawiły się realne widoki na skończenie wszystkich zaczętych projektów Baśni. Mam zamiar wytrwać w tym reżimie, bo informacje dobiegające z rynku są takie, jakby się cały interes miał zaraz zwijać. PIW wydał Braudela w ilości 1500 egz. z czego ja od razu wziąłem 200. To jest niesamowite. Wielkie wydawnictwo wydaje tak ważną i potrzebną książkę w takiej ilości? Toż przecież I tom socjalizmu wyszedł w 3 tysiącach…III tom Baśni polskich także w trzech, a potem był jeszcze dodruk. Tomek Bereźnicki powiedział, że niedługo będę jedynym wydawcą w Polsce. A nie dość, że jedynym to jeszcze niezauważalnym. Wykładnia tego jest następująca – i widać to było po wczorajszych doniesieniach betacoola – wydawnictwa zwane poważnymi zostaną zredukowane do minimum i będą w zasadzie niedostępne. Rynek zaś zalany zostanie propagandowym chłamem. Ludzie zaś kultury, będą firmować ten przekręt i udawać dalej, że niosą oświatę w lud. Moim zdaniem to się nie uda, ale jak mawiał klasyk, walka klas zaostrza się w miarę jej prowadzenia i nie można wykluczyć, że na rynku książki zaczną się kiedyś strzelaniny, tak jak na rynku narkotyków, prostytucji i metali ziem rzadkich. Przekonanie, że każda książka ubogaca czytelnika jest przekonaniem błędnym. No, ale nie o książkach miałem pisać. Zabrałem się za kończenie III tomu socjalizmu i powychodziły z tego różne nieprzewidziane rzeczy. Postaram się zachować pewien poziom ogólności w tych rozważaniach, żeby za dużo nie zdradzić. Politycy polscy, czy to przed wojną, czy to dziś, uporczywie omijają słowo „doktryna” i na jego miejsce wstawiają zwrot „interes narodowy”. Nie można mówić doktryna, bo ktoś sobie może dopowiedzieć – polityczna, ale ktoś inny powie – religijna. No i robi się kłopot, choćby przez wzgląd na ten cholerny, masoński rodowód PSL. No i inne masońskie rodowody. Interes narodowy jest pojęciem ze słownika idioty, a nie dość, że idioty, to jeszcze analfabety. Interes narodowy to złudzenie, które ma przekonać ludzi, że praca w fabryce nie będzie upokarzająca, jeśli fabryka należeć będzie do państwa, albo będzie wspólną własnością. Interes narodowy to wytrych, jakim posługują się ludzie liczący na krótkotrwałe i szybkie kariery. Pojęcie to się zgrywa, ale ciągle jest jakoś tam istotne. Być może ma to związek z edukacją propagandową poprzez ten sprofilowane i wpuszczone na rynek książki, nie wiem. W każdym razie ciągle jest aktualne. Ma ono znaczenie, także dla złodziei, bo zawsze mogą oni powiedzieć, że kradną, to znaczy, chciałem rzec, reformują państwo i imię interesu narodowego. Interes narodowy kreuje pewną, fałszywą z istoty hierarchię, to znaczy stwarza takie złudzenie, że wszyscy są jednakowo upoważnieni do orzekania o priorytetach polityki państwa i potrafią wskazać te najważniejsze. Dobrze to widać w wypowiedziach tych wszystkich oszustów i wariatek, które uznają za stosowne zabierać głos w każdej możliwej sprawie, w imieniu nie swoim rzecz jasna, ale narodu. Nawet jeśli słowo „naród” akurat nie mieści się w dostępnej takiej osobie skali pojęć, to mówi ona tak, jakby właśnie ów nienawistny sobie naród reprezentowała. Interes narodowy jest także pułapką, albowiem łatwo go zawłaszczyć i przekonać publiczność, że złodziej, który jest akurat dysponentem wszystkich kodów politycznych i kulturowych, najpełniej wyraża swoją postawą ów nieszczęsny interes. Powiedzmy więc wprost – nie ma czegoś takiego i nigdy nie było jak polski interes narodowy. Były interesy poszczególnych grup, prowadzących politykę w imieniu Polski, bez zrozumienia jaka powinna być doktryna państwa, położonego w takim jak Polska miejscu. Nikt się nawet nad tym nie zastanawiał i nikt się nie zastanawia, albowiem cała państwowa propaganda, jaką mamy w Polsce, jest proweniencji niemieckiej. Zaczął ją produkować najpierw dwór w Królewcu, a potem została ona zamieniona na doktrynę i propagandę jezuicką. Później wróciła w stare koleiny. O tym co działo się między śmiercią Albrechta H., a rozbiorami mówimy, ale tylko w kontekstach dworskich i tak najwybitniejszym poetą baroku pozostaje francuski agent Jan Andrzej Morsztyn, a najważniejsze utwory, to te dotyczące miłości, spraw płciowych i różnych głupot. One są cytowane i nimi ekscytują się ludzie deklarujący zainteresowanie przeszłością. O roli jezuitów, Kościoła w ogóle i planach na chrystianizację Moskwy, czyli wyrzucenie z niej banków angielskich i holenderskich nie można nawet wspominać.
Niemcy zaczęli produkować polską, państwową propagandę także w XIX wieku, ale nikt o tym nie mówi, albowiem czynili to rękami profesorów UJ. I czynią do dzisiaj. Nie ma w Polsce nikogo, kto zweryfikowałby te treści i nie ma nikogo, kto zająłby się serio ustaleniem zasad i kierunków polskiej państwowej doktryny. Poetów i ich wierszy nikt nie kojarzy z polityką, choć związki te były zawsze oczywiste. My jednak w edukacji szkolnej pomijamy je, bo taką metodę przyjęto dawno temu i ona się utrzymuje. Nie ma szans na zmianę. Czasem myślę, że może to i lepiej, bo gdyby się za to zabrali mogliby dość do wniosków całkowicie Polskę unieważniających. Nie wpadnie im bowiem do głowy, by połączyć misję państwa z misją Kościoła. Stąd jest to gadanie o interesie narodowym. A bo to, panie, taki interes…wisz pan – tu następuje porozumiewawcze mrugnięcie okiem.
Najważniejsze interesy na świecie robili zawsze Brytyjczycy i, o czym pisaliśmy wielokrotnie, doktryna brytyjska wielokrotnie udowadniała swoją skuteczność. Dlaczego? Bo interes państwa jest jednocześnie interesem prywatnym, przynoszącym wielkie zyski. Kompania to interes prywatny z udziałem Korony. Żeby Anglik zdradził koronę, musi być człowiekiem krańcowo zdeprawowanym, albo po prostu wychowanym w innej niż brytyjska doktrynie. Mechanizm działał i działa bez zarzutu. My jednak nie możemy bezmyślnie naśladować doktryny brytyjskiej, bo wszystko co jest w Polsce wskazuje, że nie będzie ona skuteczna i zamieni się w karykaturę. Tak jak karykaturalnie wyglądali wszyscy ubecy przebierający się tweedowe marynarki z łatami na łokciach i palący w zamyśleniu wielkie fajki a la Sherlock Holmes. To się dla nas nie nadaje, albowiem warstwa legendarna nie pasuje do naszych okoliczności geopolitycznych. Od tego należy wyjść. A co pasuje w takim razie, jeśli nie legenda arturiańska, leżąca u samego spodu doktryny brytyjskiej? Moim zdaniem historia św. Stanisława. No, ale ona był przenicowana przez Niemców najpierw, a potem przez komunistów. Trzeba to odwrócić jakoś. Potem można prowadzić dalsze prace nad doktryną. Ja oczywiście fantazjuję, a czynię to z myślą, żeby dostarczyć Wam jakiejś godziwej rozrywki przy niedzieli. Mamy w rękach ten, pardon, narodowy interes, który przerzucają do siebie Gretkowska z Kosiniakiem i nie ma mowy, żeby przestali. Mamy państwo, które upatruje sukces w tym, że ponosi koszty eksperymentów ekonomiczno-politycznych aranżowanych przez swoich wielkich sojuszników. Okay, niech tak na razie będzie, skoro nie mamy nic lepszego, ale tak nie może być zawsze, o czym trzeba pamiętać. Nie istnieje nic takiego jak święty spokój w polityce, a słowo „zawsze” nie ma zastosowania w opisach dziejowych sukcesów. To tyle na dzisiaj.
Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl a także do księgarni Przy Agorze – ul. Przy Agorze 11 a oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy. Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
O wyborach estetycznych, politycznych i emocjonalnych
Wszystkie wybory estetyczne dokonywane w Polsce przez ludzi rozpoznawalnych, a także za takowych pragnących uchodzić, są w istocie wyborami politycznymi i mają przesądzić o przynależności do grupy wybrańców rozumiejących więcej niż inni. Zaprezentuję działanie tego mechanizmu na starym i wszystkim znanym przykładzie. Jeśli jakiś twórca literatury popularnej, dajmy na to Manuela Gretkowska, chce zwrócić na siebie uwagę i wskazać swoją osobę, jako kandydatkę do przyjęcia w poczet osób wtajemniczonych i świadomych, umieszcza w treści swoich książek, przepisany wprost od kogoś, wątek procesu templariuszy, ten dotyczący sodomickich praktyk braci. Wszyscy wiemy, że kwestia ta została sprokurowana i była po prostu oskarżeniem fałszywym. Popatrzmy jednak jak działa ten mechanizm – Gretkowska, zawołana idiotka, ma przymus pisania o templariuszach, którzy inicjując udział w zgromadzeniu całowali w tyłek wielkiego mistrza, czy kogoś ważnego, kto akurat był pod ręką. Nie ma w istocie znaczenia kogo. Dziś ów fałszywy mechanizm mamy zastosowany w praktyce, na widoku, relacjonowany jest on do tego w mediach. Chodzi mi o pretekst dotyczący bananów. Pokazują w tym głupim muzeum coś, co nie powinno się tam znaleźć i nie ma już nawet wymowy prowokacyjnej. Nie ma żadnej wymowy. Służy jednak temu, by integrować grupę i przekonać wszystkich, którzy chcą być rozpoznawalni, albo przynależeć do wybranych, że aby to nastąpiło, trzeba się publicznie lizać po, pardon, dupach. To jest chciałem powiedzieć, trzeba publicznie jeść banany i robić przy tym miny. To jest w istocie to samo, bo chodzi przecież o uczestniczenie publiczne w intymnym i nacechowanym emocjami akcie. To jest po prostu wypełnienie pokusy, jeśli wziąć pod uwagę kryteria jakimi posługują się katolicy. Dla ludzi, którzy w tym uczestniczą, jest jednak inaczej, to jest wyczyn polityczny, bunt przeciwko skostniałemu systemowi, czy jakieś innej nieistniejącej bzdurze. Jest w tym także pycha, bo ludziom publicznie całującym się po, pardon, dupach, wydaje się, że ów akt daje im władzę. Nie daje. Otrzymują oni jedynie złudzenie, które za chwilę obraca się przeciwko nim. Władzę, póki co ma dyrektor muzeum, Jerzy Miziołek i z tego co słychać nie ma on zamiaru rezygnować z egzekwowania tej władzy. Durnie zaś, którzy obronili instalację z bananem, mają teraz poważny orzech do zgryzienia i nie mogą zrozumieć jak to się stało, że ów akt publicznego lizania się po, pardon, dupach, nie spowodował anihilacji Miziołka. I jeszcze się cieszyli wszyscy, że dyrektor, kazał powiesić tę instalację z powrotem. W zasadzie jest tylko jeden sposób, by ten mechanizm unieważnić. Trzeba zrobić film dokumentalny o tej pani co jadła banana i chichotała przy tym i pokazać ją jak wygląda teraz. A nuż okaże się, że siedzi przez cały czas w kościele, a wracając w dzień powszedni z porannego nabożeństwa, kupuje sobie po drodze banana w straganiku i zjada go tak po prostu? Któż to może wiedzieć, ludzie się z czasem zmieniają.
Nie o bananach miało być jednak dzisiaj, a o filmach. Oto syn reżysera Żuławskiego, który z wyborów emocjonalnych uczynił wybory polityczne i stworzył wręcz całe panoptikum emocjonalnych gadżetów, które powodują, że człowiek od razu przechodzi wszystkie siedem wtajemniczeń, zrobił film pod tytułem „Mowa ptaków”. Oto opis fabuły:
Licealny nauczyciel historii Ludwik zostaje upokorzony przez nacjonalistycznie i katolicko nastawionych uczniów. W jego obronie staje polonista i niespełniony pisarz Marian. Zostaje on jednak zwolniony, gdyż ratując historyka, użył w samoobronie noża. Brat Mariana, Józef to ambitny kompozytor, którego toczy… trąd. Obaj bracia próbują zarobić, napisawszy piosenkę-przebój. Żeby utrzymać Józefa, jego dziewczyna Ania zatrudnia się jako sprzątaczka u dyrektora banku Jakubca, choć musi znosić szykany ze strony jego ciężarnej żony.Pomijając już idiotyzmy i polityczną propagandę, widoczne na pierwszy rzut oka, mamy tu jeszcze, tak charakterystyczną dla polskich filmowców i twórców w ogóle, sugestię, że rynek muzyczny to jest obszar nieskrępowanej wolności, gdzie można zarabiać pisząc przebojowe piosenki. I jeśli się tylko takową stworzy, wszyscy macherzy od rynku przylecą w te pędy z gotówką, żeby za przebój zapłacić. To jest złudzenie mające przekonać odbiorcę, że wszystko jest możliwe i wszystko zależy od niego, a jeśli mu się nie udaje, to jest to wyłącznie jego wina. Mógł się przecież głosić do „Mam talent”.
Bromski nie chciał wpuścić filmu na festiwal w Gdyni. To dobrze o nim świadczy, albowiem zorientował się, że nagromadzenie emocjonalnych i życiowych nieprawdopodobieństw spowoduje absmack publiczności. Sieć zaś zareaguje wesołym wyciem. Musiał jednak ustąpić, bo środowisko oskarżyło go o to, iż tłamsi wolność twórczą, powodowany politycznymi naciskami. Że niby młody Żuławski to buntownik wskazujący słuszne kierunki, a reżimowy urzędas Bromski, usiłuje złamać mu karierę, bo reprezentuje prawicowy i faszystowski rząd. Widzimy wyraźnie, że nie ma takiej bredni, przed obroną której cofnęłyby się środowiska określane czasem jako elity, a czasem jako ludzie kultury. Wliczam w to profesorów historii sztuki, a także doświadczonych filmowców, którzy przecież dobrze wiedzą, jak jest i dobrze wiedzą, że pani bawiąca się bananem, to w najlepszym razie żart, a w najgorszym milicyjny akt deprawacji wpisany w politykę wewnętrzną resortów siłowych. Dobrze wiedzą również, że filmy Żuławskiego, to jedynie pretekst mający usprawiedliwić jego obecność mediach i poza reżyserską działalność. Podobnie jak filmy Piwowskiego. Oni wszyscy dobrze o tym wiedzą, ale będą uczestniczyć w tym przedstawieniu, zaprzeczając głośno i jawnie swojej wierze. Będzie to czynił nawet dyrektor Miziołek, a potem będzie wywierał zemstę za zmuszanie go do różnych upokarzających aktów. O tym, by ktokolwiek wypuścił choć trochę pary z tego kotła nie może być mowy. Wszyscy ci ludzie bowiem, od Miziołka począwszy na Bromskim i młodym Żuławskim kończąc, zostali wynajęci do robienia polityki. Ta zaś, by być skuteczną, musi być przeniesiona na inne obszary. Musi, podkreślam, bo chodzi o sprawę dość istotną, czyli o zamaskowanie brutalności jaka towarzyszy politycznym działaniom i wskazanie, że są inne poza politycznymi wybory, w których może uczestniczyć każdy mający jakieś pretensje do ilorazu. Nie ma. Nie ma w realnym świecie innych wyborów niż polityczne, a każdy kto próbuje jednak wyciągać jakieś trwałe konsekwencje z jakości obrazów, filmów, każdy kto tworzy ich hierarchie rozpoznawalne przecież na podstawie dostępnych zmysłom cech, musi wylądować na śmietniku. Prędzej czy później bowiem poproszą go o to, by powiedział co myśli na temat pani, która w 1972 roku bawiła się bananem. I on musi wtedy, używając całkiem fałszywych pojęć i wyciągniętych, pardon, z dupy, kryteriów, powiedzieć, że to jest coś fantastycznego.
Polityka kulturalna państwa to jest coś niesłychanie istotnego, a przy tym coś niesłychanie łatwego do zepsucia. Ja powołam się teraz na przykład, który już wielokrotnie podawałem. Żeby prowadzić politykę kulturalną poprzez promocję obrazów, III Republika, musiała, etapami, unieważnić akademię. To było szalenie istotne, albowiem bez tego aktu wyszydzenia akademików i proponowanych przez nich kryteriów, nie można było promować francuskich malarzy na rynku amerykańskim. A to znaczy, że nie można było na gigantyczną skalę spekulować obrazami i zawyżać ich wartości, zaniżając jednocześnie i dewastując kryteria oceny. Pieniądze są ważne w życiu pojedynczych ludzi, a cóż dopiero mówić o życiu państw, które uczestniczą w aferach takich jak panamska. Nie sądzę więc, by ktokolwiek moim hipotezom zaprzeczał.
Żeby ową spekulację umożliwić trzeba było potrząsnąć trochę akademią. I to się udało, ale był pewien problem, który zaowocował tym wszystkim, co dziś nazywane jest rynkiem sztuki. Raz uruchomiony mechanizm spekulacji nie dał się zatrzymać. Kiedy zaś okazało się, że nadaje się on nie tylko do robienia wałków finansowych, ale także politycznych, a i przy szantażach emocjonalnych jest skuteczny, można go było już tylko rozwijać i doskonalić, poprzez tworzenie obszarów komunikacji, na których poruszają się pozostający na jawnych i tajnych pensjach znawcy. Ich zadaniem jest udowadnianie publiczności, że gówno to piernik. I nic poza tym. Ja nawet nie będzie próbował zgadywać, przez jakie wtajemniczenia trzeba przejść, kogo i w co całować, żeby się wśród tych wybrańców znaleźć.
I teraz konkluzja. Cały ten korowód, który widzimy dziś wokół filmu młodego Żuławskiego, ma stworzyć, bądź też odnowić, jak kto woli, obszar komunikacji, na którym po raz kolejny prawdziwa sztuka pokona sztukę reżimową i polityczną. Tak to zostanie przedstawione. W rzeczywistości Żuławski zrobił agresywny film propagandowy, degradujący w zasadzie nas wszystkich, podobnie jak wszystkich degradowały filmy jego ojca. Stworzył film ułatwiający młodzieży gimnazjalnej dokonywanie wyborów politycznych, podmieniając je na wybory emocjonalne. Ludzie zaś, którzy bronią tego filmu wmawiać nam będą, że tak naprawdę chodzi o wybory estetyczne – za prawdziwym pięknem i prawdziwą ekspresją albo przeciwko nim. Musicie się, prawda, na coś zdecydować. A tu macie zajawkę, tego, pardon gówna. https://www.filmweb.pl/film/Mowa+ptak%C3%B3w-2019-826832
Zapraszam do naszej księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl gdzie do końca wakacji Baśń socjalistyczna kosztuje tylko 35 zł za tom. Zapraszam też na portal www.prawygornyrog.pl i przypominam, że nasze książki można także kupić w księgarni Przy Agorze – ul. Przy Agorze 11 a, a także w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy
Czy powstańcy warszawscy wezmą udział w tańcu z gwiazdami?
Na początek garść informacji organizacyjnych. Byłem w Turznie, bardzo ładne miejsce. Sala przypomina trochę salę w Baranowie Sandomierskim, ale nie tą gdzie była nasza konferencja, tylko tę w hotelu, nad stawem. Cały obiekt bardzo nowoczesny, ale też ciekawy historycznie, był tam Fryderyk Chopin, z Turzna wyruszył do Królestwa Artur Zawisza, nieszczęśliwy powstaniec-prowokator. Wielki park, wielkie drzewa, basen na zewnątrz, w podziemiach spa. Problem parkingu nie istnieje, bo teren jest wielki, podobnie z miejscami noclegowymi. Mamy zarezerwowane ponad 50 pokoi, które wynajmujemy na hasło „klinika języka”. Do Torunia jedzie się 20 minut przez bardzo malownicze okolice, po drodze kilka hoteli i różne agroturystyki. Sam obiekt jest ciekawy, bo to projekt Henryka Marconiego, ale nie znalazłem go w żadnych opracowaniach niestety. Więc historia budowy i eksploatacji pozostaje póki co nieznana. Nie ma o tym nic w folderach rozdawanych w pałacu. Serwis kawowy będzie na zewnątrz, poza salą. Restauracja czynna jest do 21, ale siedzieć można dłużej, tylko trzeba się zaopatrzyć w picie. Budowla jest niska, a korpus główny wcale nie jest taki wielki jak się wydaje. No, ale jest dobudowane nowoczesne skrzydło i to powoduje, że może się tam pomieścić bardzo dużo ludzi. Obiekt robi wrażenie labiryntu. To znaczy ja się gubiłem początkowo. Dojazd z każdej strony właściwie, jest bardzo łatwy. Z Grodziska jedzie się dwie i pół godziny, ślamazarnym bardzo tempem, tak jak to ja zwykle czynię. W Turznie jest węzeł autostradowy, nikt go nie przeoczy. Bardzo rozwojowe i przyszłościowe miejsce.
A teraz do rzeczy. Jak pewnie już wszyscy wiedzą, powstańcy warszawscy zostali zaangażowani w akcję po tytułem „niszcz faszyzm”, z tym, że faszystami są dziś ci, co noszą koszulki z żołnierzami wyklętymi i różnymi symbolami niepodległościowymi. Chcę to wyraźnie podkreślić, bo to ważna podmiana znaków i znaczeń – powstańcy, choć nie nazywają ich faszystami, wpisują się w nakręconą spiralę propagandową środowisk LGBT, która takich właśnie wyrażeń w odniesieniu do tych ludzi, każe używać. Kto w takim razie nie jest faszystą? No działacze gejowscy i redaktorzy z „Krytyki politycznej”. To jest moim zdaniem poważna sprawa, jeśli wziąć po uwagę, kto popiera jednych i drugich. Ktoś powie, że może lepiej nie czepiać się powstańców, bo oni mają po 90 lat i nic nie rozumieją. Bardzo przepraszam, ale jeśli ktoś brał udział w Powstaniu, był potem więziony i szykanowany, odmawiano mu wszystkiego, a przede wszystkim prawdy o wydarzeniach, w których brał udział, nie może tak po prostu, usprawiedliwiać się na starość tym, że zwariował. Może po prostu nic nie mówić. Jeśli dochodzimy do fazy, w której bohaterowie zostają wprzęgnięci w machinę propagandy komunistycznej, musimy wyciąć z tego jakieś wnioski. Jakie? No takie, że ludzie zarządzający wielkimi propagandowymi budżetami, mają w nosie rzeczywisty wymiar ofiary, jaką poniosło pokolenie Kolumbów. Ich ofiara jest dla nich gadżetem do ponownego wykorzystania w dowolnym celu, to jest ideologiczny recycling, którego bohaterami są nowo kreowane kukły, służące do zawłaszczania najprostszych, emocji, szczególnie tych, które stymulują duże grupy podobnie myślących osób. Zgoda powstańców na udział w czymś takim jest wyjątkowo smutnym znakiem czasów. Czy ktoś sobie wyobraża, że weterani wojenni w USA zostaliby tak załatwieni? Czy ktoś sobie wyobraża, że z powodu zamieszek na tle rasowym, wywołanych przez naćpanego czarnego, media zaangażowałyby do oprawy propagandowej tego eventu bohaterów z plaży Omaha? Nie sądzę, a wręcz jestem pewien, że gdyby numer ten próbowano przeprowadzić z weteranami z Wietnamu, niejeden nos niejednego aktywisty lewicowego zamieniłby się pędzel. I to bez względu na kolor skóry indagowanego w tej sprawie weterana. Dlaczego u nas jest inaczej? Otóż dlatego, że nikt nie traktuje serio spraw tak istotnych jak udział żywych ciągle ludzi w oszukanych projektach politycznych. Udział ten, ofiara i zmarnowane życie pokolenia traktowane są dziś jak gadżety do zabawy. I to nie dotyczy tylko środowisk LGBT, które są en masse po prostu głupie i na każdym kroku demonstrują, jeśli nie polityczne chciejstwo to wsiowy spryt, dotyczy to przede wszystkim propagandy państwowej. Mam też całkowitą pewność, że ludzie, którym wojna i komunizm zmarnowały życie są, od wielu już lat, pod czułym nadzorem środowisk, próbujących realizować jakieś polityczne biznesy. Ich wartość propagandowa rośnie w miarę jak im przybywa lat, ale nie jest mierzona refleksją i przydatnością wychowawczą dla przyszłych pokoleń. Służy do czegoś innego – do doraźnych rozgrywek, które i tak nie mają znaczenia politycznego, bo polityki nie robi się za pomocą refleksji historycznych. To jest tylko zasłona dla prawdziwych interesów. Póki więc żyją powstańcy, dobrze by było, gdyby różni spryciarze, powstrzymali się od wykorzystywania tych ludzi w swoim przedsiębiorstwie recyklingowania idei i wartości. Patrząc poza tym, na tę nacechowaną pozytywnymi emocjami chęć opieki nad ludźmi starszymi i już niedołężnymi, nabieram jakoś przedziwnych podejrzeń dotyczących autentyczności tych wzruszeń. To jest jednak spostrzeżenie wymagające innych niż dzisiejsze refleksji i rozpoznań.
Powstańcy warszawscy, wraz z marszem równości będą niszczyć faszyzm, póki co jednak – wczoraj się to okazało – faszyzm zniszczył emlpoi medialne redaktora z Krytyki Politycznej nazwiskiem Witkowski Przemysław. Pan ten jeździł rowerem nad Odrą we Wrocławiu, w centrum miasta i zwrócił uwagę na obraźliwe wobec gejów napisy, a siedzący obok polski faszysta postanowił go przekonać do słuszności ich treści. Taką wersję podają media. No cóż, ja wielokrotnie bywałem, także wieczorem, w centrum Wrocławia, spacerowałem także po Nadodrzu, gdzie dzieje się nocami naprawdę wiele. Nie widziałem żadnych napisów, ale może niezbyt uważnie się przyglądałem. Tam rzeczywiście siedzi sporo znudzonej, faszystowskiej młodzieży, która nie kocha gejów i lesbijek. Żeby jednak wywołać u nich jakąś reakcję, trzeba się zachowywać naprawdę niecodziennie, albo udawać bezbronnego, a posiadającego fundusze na alkohol gamonia. A i to nie ma pewności czy się ruszą. Nad Odrą w centrum bez przerwy spaceruje policja, jest mnóstwo turystów i wszyscy wszystko widzą. Czekam więc na inne niż podana relacje z tego wydarzenia. Zainteresowany jednak tym aktem agresji zajrzałem kto zacz ów Witkowski. Okazuje się, że on się wymądrza w różnych lewicowych programach telewizyjnych, gdzie daje liczne dowody totalnego zgłupienia. Jego zaś przekaz sprowadza się do tego, że nie tylko Kaczyński, ale wszyscy liderzy sceny politycznej powinni zniknąć, umrzeć i sami się zakopać, zostawiając miejsce dla niego – Przemysława Witkowskiego. Oto stosowny link https://www.youtube.com/watch?v=j6h0l5hYcBY Pan ów ma tak irytujący styl bycia, że moim zdaniem nie ma się co dziwić, że został zaatakowany. Zabawmy się teraz we wróżkę telewizyjną i spróbujmy przewidzieć jakie będą losy Witkowskiego, a jakie napastnika, który go pobił. Myślę, że Witkowski zostanie zaraz dopisany do listy wyborczej Wiosny, albo SLD i na tym mordobiciu zrobi jakiś polityczny kapitalik. Jego zaś oprawca, ujęty przez policję, dostanie 5 lat bez zawiasów, albowiem pobił człowieka w okularach. W celi zaś trafi na bardzo agresywnego homoseksualistę. Pytanie istotne brzmi – na ile Witkowski to wykalkulował? Bo przecież musiał wielokrotnie przejeżdżać obok tego miejsca z napisami, ale nie zwracał na nie uwagi do chwili, aż zauważył, że siedzi tam dwóch faszystów. Przypomnę jeszcze tylko, że Grzegorz Braun przez wiele lat ciągany był po sądach za rzekome pobicie pięciu policjantów, którzy go obezwładnili kiedy zwrócił im uwagę, że nie interweniują kiedy powinni. I kapitału politycznego na tym nie zrobił, choć wielu wydawało się, że będzie odwrotnie. Poczekajmy na to jak potoczą się losy Witkowskiego, bo o tym, że będzie o nim głośno, możemy być pewni na 100 procent.
Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl i przypominam, że nasze książki dostępne są w księgarni Przy Agorze i w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz