Presja ma sens – tak można skomentować rozwój wypadków wokół żydowskich roszczeń majątkowych, o których ostatnio informowałem w felietonie „Gra o bilion złotych II”. Wówczas powodem do alarmu była upubliczniona przez Stanisława Michalkiewicza notatka z poufnego spotkania ambasadora Jacka Chodorowicza z wysłannikiem amerykańskiego Departamentu Stanu, Thomasem K. Yazdgerdim, podczas którego przedstawiciel USA domagał się, byśmy najpóźniej do jesieni 2019 r. porozumieli się „nieoficjalnie” z organizacjami żydowskimi w sprawie tzw. restytucji mienia – i, w domyśle, po najbliższych wyborach parlamentarnych przekuli zakulisowe ustalenia w odpowiednie rozwiązania prawne. W tle oczywiście przewijała się słynna „ustawa 447” (JUST Act) oparta o podpisaną w imieniu Polski przez Władysława Bartoszewskiego w 2009 r. „deklarację z Teresina”. Ustawa ta wprawdzie formalnie nie rodzi w Polsce bezpośrednich skutków, lecz stwarza Departamentowi Stanu możliwości wywierania politycznego nacisku na Polskę i inne kraje, by te „zalegalizowały” roszczenia we własnych systemach prawnych. Szczególne zaniepokojenie budziła, delikatnie mówiąc, chwiejna postawa strony polskiej: w żadnym momencie rozmowy nie padł jakikolwiek sprzeciw, więcej – dowiedzieliśmy się, że takich rozmów było więcej, padły nawet spekulacje odnośnie możliwości zaspokojenia roszczeń w 20 proc. - co wobec żądań opiewających na 300-330 mld. dolarów oznaczałoby kwotę 60-66 mld. USD.
Patrząc jednak na ostatnie tygodnie, można chyba zaryzykować ostrożne stwierdzenie, że coś powoli zmienia się na naszą korzyść – i jest to pozytywny efekt trwającej właśnie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. W sprawie roszczeń bowiem, w jak mało której, kwestie prawno-finansowe przeplatają się z polityką. Zaczęło się od tego, że sprzeciw wobec JUST Act wzięli na swoje sztandary radykałowie z Konfederacji KORWIN-Braun-Liroy-Narodowcy, organizując protesty – najpierw w USA, a ostatnio (12 maja) w Warszawie, gdzie wg organizatorów demonstrowało 20 tys. uczestników. To z kolei najwyraźniej wymusiło na przedstawicielach PiS i rządu zajęcie zdecydowanego stanowiska. Usłyszeliśmy zatem stanowcze „nie” zarówno ze strony Jarosława Kaczyńskiego, jak i premiera Morawieckiego czy min. Brudzińskiego. Jest to wyraźny kontrast w porównaniu z dotychczasową „strusią” polityką rządu, który stawiał dotąd na usypiający przekaz, twierdząc, iż „ustawa 447” nie ma w Polsce mocy obowiązującej, a niekiedy posuwając się wręcz do stwierdzeń, że wspomniany akt prawny ma wymiar jedynie symboliczny. Jak ognia przy tym unikano jednoznacznych deklaracji co do ewentualnych dalszych kroków strony polskiej – a w międzyczasie, jak się dowiedzieliśmy, prowadzono rozmowy... Niedawny zwrot usztywniający polskie stanowisko stawia nas na zupełnie innych pozycjach.
Nie da się ukryć, że dotychczasowe stanowisko PiS podyktowane było uwarunkowaniami geopolitycznymi – rząd jak ognia obawiał się zadrażnień z Waszyngtonem, szczególnie w kontekście trwających rozmów o zwiększeniu amerykańskiej obecności militarnej w Polsce, oraz z wpływowymi środowiskami żydowskimi i patronującemu im Izraelowi. Nieoczekiwanie jednak okazało się, że nawet w relacjach z naszym „hegemonem” opłaca się bardziej asertywna postawa. Warto tu odnotować pojednawcze wypowiedzi ambasador Mosbacher, twierdzącej, iż ustawa nie nakłada na nikogo prawnych ani finansowych zobowiązań i ogranicza się jedynie do sporządzenia dla Kongresu raportu. W podobnym duchu wypowiadał się podczas wizyty w Warszawie przedstawiciel USA ds. walki z antysemityzmem, Elan Carr. Oczywiście, oboje mijają się z prawdą, bo w JUST Act wyraźnie jest mowa m.in. o odszkodowaniach za „mienie bezdziedziczne” które miałyby trafić do żydowskich organizacji – zresztą, w innym przypadku jakiekolwiek rozmowy byłyby bezprzedmiotowe – ale sam fakt, że oboje postanowili „dyplomatycznie” ignorować ten wątek „ustawy 447”, świadczy o tym, że również USA wolałyby nie pogarszać swego wizerunku nad Wisłą i zadrażniać bez potrzeby wzajemnych relacji. Jak by nie patrzeć, jest to postęp chociażby w porównaniu z wystąpieniem Mike'a Pompeo z lutego br., gdy na szczycie bliskowschodnim w Warszawie wzywał nas do „kompleksowego uregulowania” kwestii restytucji.
Zupełnie niedawno zaś polski rząd „odmówił” wizytę izraelskiej delegacji w Polsce, gdy okazało się, że w ostatniej chwili dokonano zmiany jej składu i agendy, przez co zachodziła obawa, że głównym tematem stałyby się żądania majątkowe - rzecz wcześniej nie do pomyślenia. Wprawdzie spotkało się to z rytualnym „rozczarowaniem” Gideona Taylora ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego – lecz i tu wystarczy porównać wymowę komunikatu z wcześniejszymi, gniewnymi i aroganckimi pohukiwaniami WJRO (np. w sprawie projektu „dużej” ustawy reprywatyzacyjnej), by dała się zauważyć zmiana tonu. Krótko mówiąc – stanowczość popłaca i dobrze by się stało, aby był to trwały zwrot, a nie jedynie doraźna taktyka wyborcza.
© Piotr Lewandowski
19 maja 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
19 maja 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz