w tym uprawnień do korzystania z przywilejów przysługujących członkom Związku Artystów Plastyków. Najistotniejszym z nich było prawo do organizowania wystaw, ale liczyły się również stypendia, zapomogi, przydział pracowni oraz ulgowe wczasy w domach pracy twórczej. Aby zostać artystą należało przedstawić swoje prace specjalnej komisji działającej przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Członkami tej komisji byli przede wszystkim urzędnicy a ich rozumienie sztuki pozostawiało niestety wiele do życzenia. Poza tym w pracach tej komisji uczestniczyli wykładowcy Akademii Sztuk Pięknych. Trudno oczekiwać aby beneficjenci niemałych przywilejów artystycznych ochoczo dopuszczali do swego ekskluzywnego grona niepożądanych konkurentów. Osobiście kibicowałam kiedyś rusznikarzowi amatorowi, który wykonywał tak doskonałe repliki średniowiecznych kusz, że zamawiały je wszystkie znane muzea (w tym Wawel) przechowujące oryginały w sejfach. Otóż znajomy stawał wielokrotnie bez powodzenia przed ministerialną komisją i wreszcie zmuszony był postarać się o protekcję. Muzea chciały zamawiać kusze tylko u niego (to działanie wolnego rynku ) ale nie miały do tego prawa. To działanie państwa, które w obłudnej trosce o poziom artystyczny muzeów uniemożliwiało im nabycie najlepszej z możliwych kuszy tylko dlatego, że jej twórca nie posiadał certyfikatu.
Zwolennicy liberalizmu uważają wszelkie regulacje reglamentujące dostęp do poszczególnych zawodów za relikt średniowiecznych praw cechowych które teoretycznie miały gwarantować wysoki poziom usług, a tak naprawdę chroniły rzemieślników przed konkurencją. Konkurencja odgrywa podobną rolę jaką odgrywają zwierzęta drapieżne w środowisku naturalnym. Istnienie na danym terenie drapieżników powoduje selekcję gatunku będącego ich pożywieniem, giną sztuki chore słabe bez szans na pozostawienie zdrowego potomstwa. Brak naturalnego wroga powoduje natomiast nadmierny rozrost i degenerację populacji danego gatunku gdyż naturalny wróg, będący ogniwem w łańcuchu pokarmowym, to ważny element doboru naturalnego. Poza tym ewolucja ( jeżeli w nią w ogóle wierzyć) to ulepszanie, a ulepszanie to nieuchronne zmiany. Poprawić gatunek mogą tylko osobniki odbiegające od średniej czyli posiadające korzystne w walce o byt cechy uzyskane drogą mutacji. Podobnie jest w życiu społecznym- ludzie nie odbiegający od średniej kultywują swój fach czy swoją sztukę na ustalonym spetryfikowanym poziomie. Tak zwany przewrót kopernikański czyli zmiana paradygmatu w nauce też jest prawie zawsze dziełem indywidualisty , który potrafi zobaczyć więcej niż wyuczone formułki. Istnieją jednak zawody do których reglamentowanie dostępu wydaje się być konieczne z punktu widzenia odpowiedzialności. Należy do nich zawód lekarza. Nieuprawniony uzdrowiciel jest karany przez sąd niezależnie od opinii o nim pacjenta i efektów kuracji. Podobnie jest z farmaceutą czy prawnikiem, przewodnikiem górskim czy nawet nauczycielem. System nie może ponosić odpowiedzialności za szkody spowodowane przez samozwańczych uzdrawiaczy i przewodników. Absurdalny jest natomiast przepis ( nie wiem czy nadal aktualny) że właścicielem apteki może być tylko absolwent farmacji. Dla właściciela apteki ważniejsze jest posiadanie kapitału niż wykształcenia kierunkowego, a w swojej aptece może przecież zatrudniać fachowych farmaceutów.
Najmniejszego sensu nie ma również reglamentowanie dostępu do zawodu aktora? Doskonały aktor jakim jest Daniel Olbrychski przez wiele lat nie potrafił czy nie chciał sformalizować swoich aktorskich uprawnień. Do studiów aktorskich czyli do zawodu aktora dopuszczają w trakcie egzaminu młodych ludzi podstarzali amanci i pomarszczone divy, którzy musieli zrezygnować z ról Romea i Julii na rzecz dydaktyki. Zblazowani i znudzeni zabawiają się każąc kandydatowi odgrywać krzesło, kałużę czy jajecznicę ze szczypiorkiem.
Podobnie nie ma sensu reglamentowanie dostępu do zawodu dziennikarza. Na studiach dziennikarskich można nauczyć się stawiania przecinków ale od tego przecież jest w redakcji korekta. Nie można nauczyć się odwagi, prawdomówności, empatii, oraz wyczucia problematyki społecznej. Nadawanie uprawnień dziennikarskich przez specjalną komisję to powrót do wzorców sowieckich gdzie pisarz musiał ukończyć Akademię Literatury. Jak wiadomo pisarstwu sowieckiemu nie bardzo to pomogło.
Nikt nie ośmieli się obecnie podważać sensowności systemu kształcenia wyrobników nauki instytucjonalnej (jakby powiedział Kuhn - normal science). Rewolucje w nauce rzadko są jednak dziełem tych którzy po mistrzowsku posługują się wyuczonym paradygmatem. Można mnożyć przykłady- wykształcenia formalnego nie posiadał jak wiadomo Stefan Banach, a odkrywca podwójnej spirali Watson wybierał do współpracy zwykłe pielęgniarki zamiast profesorów z wysokim indeksem Hirscha. Nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do wspinania się po szczebelkach drabiny naukowej. Każda hierarchia to rodzaj społecznej gry, a każda gra ma swoje reguły i aby w niej uczestniczyć musimy je zaakceptować. Jednak przyznawanie patentów na artystę i dziennikarza czyli patentowanie przez wszechwładne państwo wszystkiego co się rusza zupełnie mija się z celem.
© Izabela Brodacka Falzmann
6 października 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
6 października 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz