OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Smutno, znikąd pociechy. Makagigi „w kolorze Trumpa”

Smutno, znikąd pociechy


        W wieku 76 lat zmarł na raka trzustki Kornel Morawiecki, założyciel i przewodniczący „Solidarności Walczącej” - organizacji utworzonej po wprowadzeniu stanu wojennego. W odróżnieniu od Michnikuremka („Adama Michnika, Jacka Kuronia i Bronisława Geremka”), który wprawdzie w początkach stanu wojennego stanął na nieubłaganym gruncie powszechnego oporu, ale w miarę upływu czasu coraz intensywniej obwąchiwał się z komuną, „Solidarność Walcząca” Kornela Morawieckiego odżegnywała się od jakichkolwiek kompromisów. Z tego powodu komuna uznała ją za organizację „terrorystyczną”, chociaż o ile wiem, nikogo nie udało się jej sterroryzować. Nie powiem, że cała para szła w gwizdek, ale – co tu ukrywać – podziemie lat 80-tych było poczciwe, żeby nie powiedzieć – safandulskie, jako, że w Polsce tak naprawdę nic nie dzieje się naprawdę.

        Wkrótce, to znaczy – w roku 1984 – wybuchła wojna między wywiadem wojskowym i SB, której spektakularnym początkiem było zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki. W tej wojnie SB została rozgromiona, co okazało się już w maju 1985 roku, kiedy to ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych został zdymisjonowany Mirosław Milewski – członek Biura Politycznego KC PZPR i minister spraw wewnętrznych w randze generała milicji. Uważam, że przyczyną tej wojny były przygotowania do manewru ucieczki do przodu, do jakiego szykowała się Moskwa u schyłku panowania gerontokratów w rodzaju Konstantina Czernienki. Umarł on taktownie w marcu 1985 roku, a na jego miejsce, zanim jeszcze ostygł, wybrano Michała Gorbaczowa, który wykonał manewr ucieczki do przodu, proponując Ameryce wspólne ustanowienie nowego porządku politycznego w Europie w miejsce zmurszałego porządku jałtańskiego. W rezultacie w krajach „demokracji ludowej” Europy Środkowej, z której imperium sowieckie miało się ewakuować, rozpoczęły się przygotowania do „transformacji ustrojowej”, którą przygotowali dwaj ważniakowie; pan Daniel Fried z Departamentu Stanu USA i Władimir Kriuczkow, podówczas szef I Zarządu Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR. Z tego powodu sławna transformacja ustrojowa polegała nie tylko na tym, by upadłym komunistom – może z wyjątkiem Mikołaja Ceaucescu, który Moskalikom podskakiwał – nie tylko nie spadł włos z głowy, ale by w nowym ustroju zajęli oni wysoką pozycję społeczną – tym razem dzięki uwłaszczeniu się na majątku państwowym, rozkradanym pod osłoną „surowych praw stanu wojennego”. Na straży tych gwarancji generał Kiszczak, któremu w tej kombinacji wyznaczona została rola wykonawcza, postawił „lewicę laicką”, to znaczy – dawnych stalinowców, którzy w międzyczasie nawrócili się na demokrację i za rozmaite benefity zgodzili się pełnić funkcję demokratycznego kwiatka do nomenklaturowego kożucha. Tak doszło do „okrągłego stołu”, przy którym rolę „reprezentacji społeczeństwa” powierzono starannie wyselekcjonowanemu towarzystwu, zdominowanemu przez „lewicę laicką”, która mimo nawrócenia serce cały czas miała po lewej stronie.

        Kornel Morawiecki i jego „Solidarność Walcząca” w żadnym porozumieniu „okrągłego stołu” nie zamierzali uczestniczyć, skazując się tym samym nie tylko na marginalizację, ale nawet na przypomnienie, skąd wyrastają im nogi. Doszło tedy do sytuacji, kiedy to manifestację Federacji Młodzieży Walczącej, młodzieżowej przybudówki „SW”, spałowała policja na polecenie pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Po takim chrzcie bojowym młodzież była trochę zdezorientowana, więc pierwszorzędni fachowcy od organizowania masowej wyobraźni, podsunęli jej pana „Jurka Owsiaka”, słynnego „kręciołę”, a potem - „wyzwolenie” za pomocą promowania sodomii i gomorii.

        Na tle tych energicznych zabiegów Kornel Morawiecki i jego formacja sprawiali coraz bardziej groteskowe wrażenie, co wyrażało się również w politycznych aliansach; w wyborach w 1991 roku na liście założonej przez byłego przywódcę |Solidarności Walczącej” Partii Wolności znalazł się pułkownik Jan Grudniewski, były pracownik Ministerstwa Obrony Narodowej, w którego towarzystwie Kornel Morawiecki przewracał w telewizji okrągły stół, przyniesiony tam w charakterze rekwizytu.

        Był to jednak chyba ostatni akt sprzeciwu, bo odtąd Kornel Morawiecki odbywa wędrówkę po rozmaitych partiach, nawiasem mówiąc – bez specjalnego powodzenia. Wreszcie dostaje się do Sejmu z ramienia Kukiz 15 i nawet zostaje marszałkiem-seniorem. Ale Kukiz 15 właśnie umiera śmiercią naturalną z braku zainteresowania, więc Kornel Morawiecki miał zostać senatorem z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, uważanego za formację systemową, jeśli już nie okrągłostołową. W ostatnich słowach miał wzywać do zgody narodowej, która musiałaby chyba obejmować również formację dowodzoną przez pana Czarzastego, który próbuje politycznej konkiety w towarzystwie sodomitów. Sic transit gloria mundi – ale ponieważ Kornel Morawiecki stał się w międzyczasie postacią legendarną, podobnie jak Kukuniek, to nie można mu tego zamiłowania do zgody brać za złe również z powodu, że de mortuis nihil, nisi bene.

        Tymczasem zbliżają się wybory, w których na głównego wroga obozu rządzącego wyrasta Konfederacja Wolność i Niepodległość, co widać zwłaszcza w rządowej telewizji, która w łajdactwie przewyższa nawet tamtą z czasów stanu wojennego. Ale i obóz rządowy nie jest wolny od zgryzot, bo oto niczym grom z jasnego nieba wybuchła afera pana Mariana Banasia, który w międzyczasie objął funkcję prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Już starożytni Rzymianie stawiali retoryczne pytanie, kto upilnuje strażników, no i właśnie pan Banaś został zdemaskowany przez pana red. Bertolda Kittela, tego samego, co to ongiś kolaborował ze słynną panią red. Anną Marszałek, no a ostatnio zasłynął na cały świat, przypadkowo odkrywając w głębokich lasach koło Wodzisławia Śląskiego grupę hucznie obchodzącą urodziny Adolfa Hitlera. Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby pan Kittel i towarzysząca mu dama te urodziny zainscenizowali, ale kto by tam w to wierzył, skoro sama pani Żorżeta Mosbacher zapowiedziała, że powyrywa nogi każdemu, kto będzie się czepiał TVN? Otóż pan Kittel twierdzi, że pan prezes Banaś swoją kamienicę w Krakowie wynajmował tamtejszym alfonsom na „agencję towarzyską”, vulgo burdel. Oczywiście pan Banaś energicznie temu zaprzecza, wskazując, że oskarżenia maja charakter polityczny, a nawet podał pana red. Kittela do niezawisłego sądu w ramach ochrony dóbr osobistych, ale w funkcji prezesa NIK się urlopował, co obozowi rządowemu stworzyło okazję do ogłoszenia nowego sukcesu, że „u nas” nie ma „świętych krów”.



Makagigi „w kolorze Trumpa”


        No i jak tu się nie cieszyć, że przed wyborami za sprawą prezesa Jarosława Kaczyńskiego i pana prezydenta Andrzeja Dudy Polska odniosła historyczny sukces? Bo mamy to szczęście, ze przyszło nam żyć w historycznym momencie, bowiem ani za Mieszka I, ani za Bolesława Chrobrego, ani za Władysława Jagiełly, ani za Józefa Piłsudskiego, ani za generała Jaruzelskiego, polacy nie mogli jeździć do Stanów Zjednoczonych bez wiz – no a teraz będą mogli. Tak właśnie obiecał prezydent Donald Trump prezydentowi Andrzejowi Dudzie – że obieca, iż wizy dla Polaków zostaną zniesione. Oczywiście – jak informuje nas pani wicekonsul USA w Warszawie, pani Karolina Orton – potrzebne są jeszcze pewne drobne kroki proceduralne. Podobne jest to do komunikatu, jaki pewien adwokat przekazał swojemu klientowi: wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć. Rzecz w tym, że o zniesieniu wiz dla jakiegokolwiek kraju decyduje Kongres, a nie prezydent – a Kongres jeszcze decyzji w tej sprawie nie podjął. Ale podejmie, co do tego nikt nie ma wątpliwości, tylko jeszcze nie teraz, a pewnie po wyborach w Polsce, kiedy już nie trzeba będzie się obawiać, że ta decyzja nie zablokuje wspaniaego zwyciestwa Prawa i Sprawiedliwości nad wszystkimi swymi nieprzyjacioły, a zwłaszcza – nad znienawidzoną Konfederacją.

        Ta Konfederacja to prawdziwa zagadka; z jednej strony wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici przekonują jeden przez drugiego, że to „folklor”, ale z drugiej strony – że to banda agentów Putina, rodzaj „zielonych ludzików”. O Putinie można powiedzieć wiele rzeczy, można powiedzieć prawie wszystko. Prawie – bo chyba nie można powiedzieć, że to „folklor” – bo jeśli to byłby „folklor”, to jak określić Umiłowanych Przywódców naszego bantustanu? Zaztem trzeba się zdecydować; albo folklor, albo agenci. Jest oczywiście jeszcze trzecia mozliwość – że jest to ugrupowanie, które po prostu ma wizję państwa odmienną od wizji prezesa Kaczyńskiego – bo mam wrażenie, że jego pretorianie, nie mówiąc już o wyznawcach, nie mają żadnej wizji, to znaczy – oczywiście mają, jakże by inaczej – ale taką, jaką akurat ma pan prezes Kaczyński. A prezes Kaczyński dajmy na to raz powiada, że ten cały ojciec Rydzyk to ma nadajniki swojego Radia Maryja na Uralu, a innym razem podlizuje mu się w telewizyjnym studio, chociaż nadajniki są cały czas w tym samym miejscu – bo wiadomo, że Radio Maryja to głosy wyborcze, a już pewien król francuski powiedział, że „Paryż wart mszy”. Warszawa oczywiście też. Nawiasem mówiąc, podobno ogromną konkietę w Ameryce robi film „Boże ciało”, który opowiada o pensjonariuszu poprawczaka, który przebiera się w koloratkę i sutannę i tak sprawnie udaje księdza, że nikt się nie kapnął, że to przebieraniec, z czego jest mnóstwo uciechy i tak zwanych „jaj, jak berety”. Oto jakie opłakane skutki przyniosły posoborowe zmiany liturgii, przeforsowane przez „ducha soboru”, czyli postępacką konspirację, która, wbrew soborowym konstytucjom, wyeliminowała z liturgi łacinę. Gdyby księża odprawiali mszę w rycie trydenckim, taki przebieraniec nie miałby żadnych szans, bo poległby już na samym początku, kiedy trzeba rozpoczynać od słów: „et introibo ad altare Dei”, co się wykłada: i przystąpię do ołtarza Bożego – od czego rozpoczynała się msza trydencka. Ministrant odpowiadał księdzu też po łacinie: „ad Deum, qui laetificat iuventutem meam”, co się wykłada, że do Boga, który uwesela młodość moją. Pamiętam to z dzieciństwa, kiedy to byłem ministrantem przedsoborowym, a znajomość ministrantury i innych tekstów łacińskich surowo egzekwował od nas ś.p. ksiądz Tadeusz Szyprowski. No ale wtedy pan Jan Komasa nie miałby tematu na swój film, a Żydowie z Hollywood nie mieliby nad czym cmokać.

        I w ten sposób wróciliśmy do Ameryki, gdzie Kongres będzie podejmował decyzję w sprawie wiz dla obywateli naszego nieszczęśliwego kraju. Skoro w Parlamencie Europejskim pojawiają się głosy, żeby uzależnić wysokość subwencji budżetowych dla członkowskich bantustanów od stopnia panujacej w nich praworządności, to skąd możemy mieć pewność, że Kongres USA nie uzależni zniesienia wiz dla Polaków od stopnia skwapliwości, z jaką Polska realizuje żydowskie roszczenia majątkowe? Powiązanie tych dwóch spraw nie jest przecież wykluczone, zwłaszcza, że tuż przed nieudaną wizytą prezydenta Trumpa w Warszawie 88 senatorów podpisało się pod listem do sekretarza stanu pana Pompeo, żeby podjął wobec Polski „śmiałe kroki”, które sprawią, iż roszczenia żydowskie Polska spełni w podskokach. Uzależnienie zniesienia wiz od zadośćuczynienia wspomnianym roszczeniom nie jest znowu krokiem aż tak „śmiałym”, więc nie sądzę, by Izba Reprezentantów, której członkowie skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź, zajęła w tej sprawie jakieąś zasadniczo odmienne stanowisko. Zresztą warto przypomnieć, że podczas swojej ostatniej wizyty w Nowym Jorku pan prezydent Duda namawiał się z przedstawicielami żydowskich organizacji przemysłu holokaustu. Ciekawe, czy decyzja prezydenta Trumpa, to znaczy – udzielenie obietnicy, że wizy będą zniesione – jest rezultatem prośby pana prezydenta Dudy, by przed wyborami wesprzeć Prawo i Sprawiedliwość mirażem sukcesu, czy też sugestii lobby żydowskiego, które mogło postanowić, by gorzką pigułę w postaci przystapienia Polski do realizowania wspomnianych roszczeń opakować w wizowe pozłotko. I jednego i drugiego wykluczyć niepodobna, bo pan prezydent Duda, który w przyszłym roku wystawi się na prezydenta, nie ma swojego aparatu wyborczego, więc będzie musiał korzystać z aparatu wyborczego PiS i w związku z tym wykona każdy rozkaz Naczelnika Państwa, a z drugiej strony podczas wspomnianego namawiania się w Nowym Jorku, mógł ubłagać swoich zydowskich rozmówców, żeby nacisnęli prezydenta Trumpa do złożenia obietnicy w sprawie wiz. Prezydent Trump bowiem znalazł się w jeszcze większych opałach niż dotychczas i nawet postawiono mu oficjalne zarzuty, więc w tej sytuacji przychylność bądź nieprzychylność amerykańskich Żydów nie jest dla niego bez znaczenia.

        Na koniec warto przypomnieć, że o tym, czy jakiś obywatel wjedzie do USA, bez względu na to, czy wizę ma, czy nie ma, decyduje oficer imigracyjny na granicy, który może nie wpuścić każdego, jeśli tylko mu się nie spodoba. Pamiętam, jak na przejściu granicznym niedaleko Seattle zostałem poddany szczegółowym indagacjom, wśród których było również pytanie, dlaczego jestem w krawacie. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że dlatego, iż jutro jest niedziela, co przez oficera imigracyjnego zostało przyjęte z pełnym zrozumieniem i nawet zwrócił mi uwagę, że mam krawat w „kolorach Trumpa”. Co by było, gdybym miał krawat w kolorze, dajmy na to, byłego wiceprezydenta Joe Bidena? Lepiej o tym nie myśleć, ale nie o to chodzi, tylko o to, że zniesienie wiz nie jest aż takim cymesem, żeby zapłacić za niego Żydom 300 miliardów dolarów.


© Stanisław Michalkiewicz
6 października 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.Bibula.com
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2