OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Burze w Tatrach

        Tragiczna w skutkach burza na Giewoncie przywołała wspomnienia sprzed lat. Siedziałyśmy z koleżanką na werandzie na Gubałówce. Miałyśmy zamiar przejść grzbietem góry aż do stacji kolejki i zejść do Zakopanego. Mieszkałyśmy w Kirach i miałyśmy coś do załatwienia na poczcie. Zatrzymała nas wisząca nad Gubałówką potworna burza. Niebo było czarne, chmury bardzo niskie i zaczynało grzmieć. Obok nas przeszły dwie dziewczyny. „ Chodźcie do nas na werandę, trzeba przeczekać burzę”- zawołałam. „ Proponuję żeby pani zajmowała się swoimi sprawami”- odparła wyniośle jedna z panienek. Wzruszyłam urażona ramionami i wróciłam do rozmowy z sąsiadami. Był to pierwszy z kardynalnych błędów popełnionych tego dnia. Wiedziałam, że dziewczynom grozi niebezpieczeństwo- powinnam więc zatrzymać je choćby siłą.
Po przejściu burzy biegłyśmy w deszczu grzbietem Gubałówki. Przy drodze, pod drzewem leżały sine i spuchnięte kobiety, z którymi pół godziny wcześniej rozmawiałyśmy. Usiłowały przeczekać deszcz pod ogromnym drzewem obok metalowego walca, który ktoś pozostawił przy drodze. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego nie podjęłyśmy natychmiast reanimacji lecz pobiegłyśmy po pomoc do stacji kolejki na Gubałówkę. To był następny kardynalny błąd wynikający nie ze złej woli, ani niewiedzy lecz z przeświadczenia, że w każdej sprawie ma prawo i obowiązek działać tylko ktoś kompetentny. Jak słusznie powiedział przybyły lekarz, który mógł tylko stwierdzić zgon kobiet, fakt że puchły i były sine świadczył, że żyły. Szok związany z porażeniem przez piorun spowodował zatrzymanie pracy płuc. Czasami w takiej sytuacji wystarczy uderzenie pięścią w klatkę piersiową aby płuca zaczęły funkcjonować. Dobrze o tym przecież wiedziałam , bo kiedyś w szkole na sali gimnastycznej spadłam na plecy z ostatniego szczebla drabinek. Pamiętam, że dusząc się i tracąc przytomność zastanawiałam się czy ta idiotka ( to znaczy nauczycielka WF) będzie wiedziała co zrobić. Pani od WF nie była idiotką ( bardzo ją przepraszam), jedno uderzenie w plecy uruchomiło moje płuca i za chwilę znowu ćwiczyłam małpie skoki.

        W górach spędziłam dużą część swego życia więc z burzami miałam często do czynienia. Kolejna historia, którą często wspominam związana była z moim zaangażowaniem w coś w rodzaju wolontariatu w TPN. Wtedy nie nazywało się to wolontariatem, wolontariaty to nowa moda. Kręciłam się po prostu przy sprawach, które mnie interesowały, nikt mi za moją pracę nie płacił, relacje z ludźmi były quasi towarzyskie. Chodziłam z gajowymi liczyć kozice, zbierałam śmiecie na turystycznych szlakach, malowałam znaki. Miałam możliwość mieszkania w jednej z leśniczówek TPN, akurat trafiłam na leśniczówkę w Kirach u państwa Wójtowiczów. Obecnie taki wolontariat jest sformalizowany i szczerze namawiam młodych ludzi do skorzystania z tego, wystarczy zgłosić się do TPN. Uczestniczą w tym nawet emeryci, którzy przemierzając tatrzańskie szlaki zbierają śmiecie. Bonusem są bezpłatne noclegi w jednej z leśniczówek TPN.

        Wracając do burzy. Pewnego dnia wybrałam się z wierchuszką Tatrzańskiego Parku na wizję lokalną w sprawie wiatrołomów w rejonie Koszystej. Nie pamiętam nazwisk wszystkich obecnych, wiem, że byli to sami ważniacy a ja smarkula czułam się wielce zaszczycona zaproszeniem do akcji. Idąc ścieżką z Hali Gąsienicowej przecięliśmy górne piętro doliny Pańszczycy i weszliśmy na Koszystą. Gdy osiągnęliśmy grzbiet zaczęła się burza. Na Koszystej był niewielki triangul pomiarowy wysokości człowieka, panowie wyjęli jakąś pałatkę i mieli zamiar pod nim zabiwakować chroniąc się przed deszczem ze śniegiem, który właśnie zaczął padać. Gdy wychodziliśmy był zwykły ciepły lipcowy dzień ale w Tatrach pogoda w ciągu 15 minut potrafi diametralnie się zmienić. Wiedziałam, że to zły pomysł i pomimo, że byłam najmłodsza i bez żadnego formalnego umocowania w tej grupie powiedziałam: „ Róbcie sobie co chcecie, ja schodzę z grani”. Nie chcieli puścić mnie samej, zeszliśmy około 100 metrów i zawinięci w pałatkę kłapaliśmy przeszło godzinę zębami w podmuchach lodowatego wiatru. Nie będę powtarzać co przez tą godzinę słyszałam na swój temat. Po przejściu burzy wróciliśmy na grań. Triangul był spalony przez piorun. Panowie poszarzeli na twarzy, nie musiałam nic mówić.

        Ciąg dalszy też był zabawny. Mieliśmy przejść do doliny Pięciu Stawów i zejść doliną Roztoki a przy Wodogrzmotach Mickiewicza miał czekać na nas kierowca z TPN. Schodziliśmy po ciemku, okazało się, że panowie w przeciwieństwie do mnie źle widzą w nocy więc z całą satysfakcją prowadziłam ich turystyczną ścieżką na linie jak sznurek serdelków. Obecnie źle widzę zarówno w dzień jak i w nocy więc zostałam za swoją pychę słusznie ukarana. Kierowca oczywiście nie czekał, byliśmy spóźnieni o parę godzin. Panowie leśnicy zdecydowali się nocować w schronisku Roztoka pomimo moich protestów. Byłam pewna, że kierowca zaalarmuje GOPR. Telefony nie działały, nawet w strażnicy na Łysej Polanie bo wyjątkowo gwałtowna burza uszkodziła wszystkie łącza. Nie mogłam dopuścić, żeby goprowcy wyszli na akcję i znaleźli nas spokojnie śpiących w schronisku. Dyżurny goprowiec z Roztoki zatrzymał jakiś samochód na przejściu granicznym i poprosił o pomoc. Powiedziałam kierowcy , żeby zatrzymał wóz goprowski jeżeli będzie jechał naprzeciwko i natychmiast zasnęłam. Obudziłam się przed goprówką w Zakopanem. Była 12 w nocy. Chłopcy ładowali sprzęt na samochód szykując się do akcji. Namawiali mnie na wspólne uczczenie odwołania tej akcji ale nie miałam ochoty. Zapewniłam ich, że mam gdzie spać i sobie poszłam. O tej porze nie chodziły żadne autobusy do Kir. Musiałabym czekać na dworcu do 5 rano, pomaszerowałam więc w deszczu ścieżką pod reglami. Pamiętam tylko, że chlupotało mi w butach. Były to dobre buty wspinaczkowe przywiezione z Kanady przez moją koleżankę Maryśkę, ale i one przemiękły. Chyba spałam idąc, w leśniczówce zwaliłam się do łóżka „w opakowaniu”.
Obudził mnie telefon. Panowie leśnicy proponowali mi następną wycieczkę.


© Izabela Brodacka Falzmann
14 września 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracja © brak informacji / za: www.zakopaneapartamenty.net.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2