OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O problemach komunikacyjnych PiS, dniu dręczyciela między impotencją a priapizmem i dlaczego rycerze wyginęli a żydzi przetrwali?

Tu można ku…wa oszaleć! Czyli między impotencją a priapizmem


W cytowanej i wspominanej tu po wielokroć książce „Imperium duszy”, opisującej Indie lat siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jest taka scena – europejczycy usiłują coś zrozumieć z tego co dzieje się na lotnisku w Delhi. To znaczy usiłują przeniknąć intencje urzędników, zachowania tubylców i dowiedzieć się czego chce kłębiący się za bramkami, śniady tłum. To nie jest proste, albowiem Indie były wówczas, a pewnie i są nadal, inną planetą. Kto ląduje tam po raz pierwszy, może tylko, po wielokrotnych i bezowocnych próbach skomunikowania się z obsługą, stanąć pośrodku hali i głośno wykrzyczeć słowa – tu można ku…a oszaleć!
Bez nadziei na to, że ktokolwiek go wysłucha, nie mówiąc już o zrozumieniu jego intencji i problemów. […]

Teraz już przejdźmy do rzeczy. Dostałem dziś ciekawą wiadomość z rana. Oto do sejmu dostała się pani Jachira, niskobudżetowa hejterka, a nie dostał się tam pan Niemczyk, wnuk Cata-Mackiewicza. Oboje kandydowali z tej samej listy, w tym samym okręgu. Elektorat pana Niemczyka, wydawał się o wiele bardziej zwarty i zdyscyplinowany niż elektorat pani Jachiry, a jednak to ona wygrała. Jak pamiętamy ponadto, jej udział w wyborach był dla przewodniczącego Schetyny sprawą bardzo ważną. Ludzie znający Piotra Niemczyka, twierdzą, że jest on człowiekiem wyrazistym, bystrym i raczej sympatycznym. Pani Jachira zaś jest jak urzędnik na lotnisku w Delhi w połowie lat siedemdziesiątych. W oczach ma obłęd, zachowuje się irracjonalnie, nie ma z nią kontaktu, w dostępnych przeciętnemu człowiekowi rejestrach, a na dodatek ma immunitet i władzę. Nic jej od wczoraj zrobić nie można. Ona zaś może zrobić bardzo wiele. Dla dobra nas wszystkich rzecz jasna. Po to przecież dostała się do sejmu. W tym samym celu władze Indii zatrudniały urzędników na lotniskach – żeby pomagali ludziom i dbali o ich dobro.

Ja wiem, że kilka osób uśmiechnie się w tym momencie pod nosem, ale tu nie ma się z czego śmiać. Mamy w sejmie osobę, której obecność wskazuje na grubą manipulację jaka stanie się naszym udziałem w najbliższych latach. Obecność Jachiry to obecność pewnej metody na „opowiadanie’ sejmu w mediach. Podobnie było swego czasu z obecnością w parlamencie włoskim niejakiej Cicioliny. U nas numer tak otwarcie obsceniczny nie znalazłby uznania, ale można zrobić coś „w podobie”. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, by Jachira znalazła się na liście wyborczej. Jest to osoba bez zasług, bez możliwości, bez mózgu, bez wszystkiego. Kierują nią ponadto złe intencje. Ona znalazła się w sejmie po to tylko, by ten sejm kompromitować. Na koniec zaś oznajmi nam i mediom, że przeżyła metamorfozę i po serii wygłupów zacznie gadać z sensem i powie, że już będzie grzeczna. I masa ludzi, którzy na nią zwracali uwagę, uwierzy w te słowa i wybierze ją na następną kadencję. Tak jak Józef Orzeł uwierzył w szczere i dobre intencje Piotra Wielguckiego. To jest ten sam mechanizm – Ciciolina-Wielgucki-Jachira.

To nie koniec. W sejmie znalazła się także Konfederacja, a Grzegorz Braun uzyskał sporą liczbę głosów. Już słychać głosy o możliwej koalicji PiS i Konfederacji. Nie wiem jak wszyscy sobie to wyobrażają, ale ja jakoś nie mogę. Liderem Konfederacji jest Janusz Mikke, który fotografuje się ostatnio nie ze swoją młodszą o 44 lata żoną, ale z jeszcze młodszą panią z Kielc, która odziewa się i stroi na te imprezy tak, jakby była późną, ideową wnuczką wspomnianej Cicioliny. Mikke w dodatku stawia ją zawsze w wyeksponowanym miejscu. To jest manipulacja, bardzo dobrze obliczona i ona trafia wprost w target, tym zaś jest młodzież męska pragnąca władzy i władzę tę kojarząca z fałszywym konserwatyzmem wyrażanym poprzez klasyczny, a jednak trochę ekstrawagancki strój, który stanowi przykrywkę dla ekscesów obyczajowych. Na te zaś pozwolenie wydaje sam prezes Mikke, stawiając przy swoim boku tę panią. To jest komunikat treści następującej – jeśli macie władzę i dobrze wyglądacie, możecie robić co wam się podoba i nikt wam nie zarzuci niekonsekwencji. Chodzi bowiem o zachowanie pozorów. Ludzie garnący się do Konfederacji, doskonale to rozumieją, a w przekonaniu, że mają rację utwierdza ich jeszcze Grzegorz Braun, który awansował na jedynego, certyfikowanego wyraziciela polskich myśli i uczuć. I niebawem, o czym jestem przekonany, sam będzie podobne certyfikaty rozdzielał. Mamy więc taki zestaw – goła baba, muszka i Matka Boża z Gietrzwałdu. Rozmawiałem wczoraj o tych problemach z kolegą i on wyraził opinię taką iż ta muszka pana Mikke pochodzi z tej samej fabryki co Matka Boska z klapy Wałęsy. I to jest moim zdaniem prawda. Ponieważ jednak od czasów kiedy Wałęsa latał z tym znaczkiem po całym świecie, czasy się nieco zmieniły, do zestawu podstawowego dodano gołą babę, albowiem każdy już wie, że proces deprawacji i dostęp do obsceny w wymiarze realnym, jest tak szybki i łatwy, że nie można go ograniczać w polityce. Nie można, bo dysfunkcyjni zboczeńcy z prawami wyborczymi nie ruszą się z miejsc. A jest ich na tyle dużo, że warto powalczyć i o ten target.

Jak wiecie nic mnie bardziej nie irytuje jak dyskusja o tak zwanych poglądach, a także prezentowanie tych ostatnich. Wyborcy Konfederacji mają zwyczaj prezentowania swoich poglądów w zasadzie w każdym wymiarze, słowem, gestem i obrazem. To są ludzie próbujący zwrócić na siebie uwagę i głęboko przekonani, że można to zrobić na tej drastycznie uproszczonej siatce jaką stanowi podręczny zestaw zachowań dorosłego wyborcy. To znaczy wygłaszając deklarację bez pokrycia, nie posiadając żadnych osiągnięć ani wyników, odziawszy się w garniak i spodnie sprasowane w kant, domagając się uznania i natychmiastowego przywrócenia kary śmierci oraz benzyny po 3 złote za litr. Z mojego punktu widzenia sposób rozumowania wyborców Konfederacji to jest katastrofa. To jest cybernetyczny projekt, za którym stoją pomysły istot przybyłych na naszą planetę z Indii lat siedemdziesiątych. Ludziom, którzy mają po 20 lat i trochę pieniędzy nie da się jednak tego wytłumaczyć, oni bowiem chcą uznania i tego, by zwracano na nich uwagę, chcą także przekonania, że mają rację uniwersalną. Tę zaś może im dać tylko ktoś, kto sam taką rację posiadł. I nie jest to z pewnością papież Franciszek, nie mówiąc już o polskich hierarchach. To może być tylko ktoś naprawdę wyjątkowy. Ja sobie zdaję sprawę z ryzyka na jakie się narażam, zdaję sobie sprawę z tego, że przy tym wzmożeniu jakie teraz nastąpi, wszyscy sympatycy Konfederacji obrażą się i przestaną kupować u nas książki. Trudno. Nie mam zamiaru nikomu schlebiać. Jestem przeciwko tej partii. Uważam, że nawet jeśli będzie ona ewoluować to będzie ewoluować w złą stronę.

Koalicja zaś PiS z Konfederacją będzie koalicją drzewa z pasożytem. Jeśli ktoś zacznie pod tym tekstem wypisywać komentarz nacechowane religijnym wzmożeniem, zostanie wyrzucony w trybie natychmiastowym.



Dlaczego rycerze wyginęli a żydzi przetrwali?


Teoretycznie odpowiedź zawarta jest w zachowaniach i decyzjach członków partii o nazwie Konfederacja, ale tylko teoretycznie. Ludzie ci bowiem, w myśl jakichś wytycznych, próbują przekonać nas, że są rycerzami. Ich rzekoma skuteczność, wyrażona sukcesem wyborczym zostanie, tak jak w przypadku wszystkich formacji firmowanych przez Mikkego, unieważniona, a istotny komunikat, jaki pójdzie w świat będzie następujący – fanatycy, pajace, durnie, którym się wydawało, że są rycerzami bez skazy. Ja nie będę powielał tego komunikatu, choć przyznam, że pokusa jest duża. Nie chodzimy jednak na łatwiznę i musimy zająć się czymś innym. Mianowicie wyjaśnieniem dlaczego rycerze wyginęli, a żydzi przetrwali i dlaczego fałszywy obraz rycerstwa jest tak głęboko zakorzeniony w sercach wielu osób. Pisząc rycerze mam na myśli formację niekompatybilną z lewicą komunistyczną, ale zdolną do racjonalnej oceny okoliczności, a także gotową do ryzykowania życiem. Skoro mamy taki wyróżnik to trzeba postawić pytanie, czy Janusz Mikke jest gotów do ryzykowania życiem czegokolwiek. Oczywiście, że tak, on jest gotów do ryzykowania wszystkiego życiem, ale chodzi w jego przypadku o życie Grzegorza Brauna. Co do innych osób nie mogę wydawać żadnej opinii, albowiem nie są one aż tak wyraziste i przezroczyste przy tym, jak pan Mikke.

Wiara w fałszywą tradycję rycerską bierze się stąd, że ludzie utożsamiają ją z kilkoma prostymi komunikatami, które w dodatku wypowiadane są w okolicznościach, w których nie ma żadnego zagrożenia. Nie ma więc obawy, że trzeba się będzie aktywnie bronić, albo atakować kogoś silniejszego w obronie wyznawanych wartości. W dodatku bez udziału mediów i nadziei, że ktoś to zauważy. Do tego bowiem sprowadza się dzisiaj naśladowanie rycerstwa jako formacji i za to ludzie utożsamiający się z rycerstwem domagają się uznania, oklasków i miejsc w parlamencie. Pragnę więc przypomnieć, że rycerz, podobnie jak zakonnik, był przede wszystkim posłuszny. To ważne, bo nikt ze znanych mi osób, które myślą o sobie w kategoriach rycerskich posłuszny nie jest. Nie ma też w sobie pokory. Każdy za to chętnie demonstruje agresywne sobkostwo, podkreślone różnymi, fałszywymi gadżetami, które mają jego samego i towarzyszącą mu grupę utożsamiać z rycerstwem. Rycerz to ktoś, co lubią podkreślać harcerze, na kim można polegać. Jak na tym całym Zawiszy. No to teraz spróbujcie się na coś umówić z którymkolwiek członkiem Konfederacji, obojętnie czy z dołu czy z góry i sprawdźcie empirycznie czy można na nim polegać. Jeśli okaże się, że nie, a wy wysuniecie pod adresem takiego – pardon – członka rycerza, jakieś zarzuty, okaże się, że po prostu nie dorośliście emocjonalnie do poziomu na którym on przebywa, no a poza tym kim wy jesteście, że próbujecie stawiać mu jakieś wymagania? Nikim po prostu.

A jak z komunikacją? No jeśli na kimś można polegać, to znaczy, że jest on komunikatywny i słowny. Potrafi wyartykułować swoje pragnienia i wie gdzie są granice, do których może się posunąć zanim stanie się niewiarygodny. Milczy kiedy trzeba i mówi kiedy powinien. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że członkowie Konfederacji mówią przez cały czas. Czy rycerz emitował komunikaty, których nie był w stanie poświadczyć i które kompromitowały go, ale dawały krótkotrwałą sławę? Mam wrażenie, że nie, tak się zachowywała inna figura, także obecna na dworach królewskich i książęcych, ale z pewnością nie rycerz. Rycerze wyginęli, albowiem ich postawa przestała pasować do stworzonych przez bankierów narzędzi polityki globalnej.

Przejdźmy teraz do żydów i zacznijmy od komunikacji. W jaki sposób zachowywał się żyd faktor, któremu pan dziedzic zadawał kłopotliwe pytanie, na przykład takie – mój Symcha, powiedz mi no, gdzie są te cztery sągi buczyny, cośmy je pozyskali zimą i składowali pod brogiem, co to kiedyś siano w nim było, ale je jelenie i bydło wiejskie zeżarło. – A jak pan dziedzic myśli – odpowie bez mrugnięcia okiem Symcha. On doskonale wie, że najważniejszą na świecie rzeczą jest zyskać na czasie, a mechanizm zyskiwania na czasie rozpoczyna się od specyficznego rozumienia komunikacji – jeśli cię o coś pytają znienacka, odpowiedz pytaniem na pytanie. I teraz, po tej krótkiej poglądowej lekcji, idźcie i zadajcie jakieś pytanie Mikkemu, najlepiej podchwytliwe.

Z czego przekonanie o własnej wyjątkowości czerpał Symcha? Z tego iż był przekonany o swojej przebiegłości, inteligencji i mądrości, a człowieka, który go wynajął uważał, w najlepszym razie za sentymentalnego durnia, który nie potrafił nawet zapamiętać i skojarzy co się stało z jego własnością po sezonie zimowym. I posłuchajcie teraz jakie jakości wymienia na pierwszym miejscu Mikke. A także jak ocenia on wyborców PiS. Mówi – to nie są ludzie inteligentni. Oczywiście, że nie są. To są naiwni, sentymentalni durnie, którzy nigdy w życiu nie będą się mogli równać z żadnym przebiegłym żydem. Dlaczego ludzie wybierają jednak postawę taką jak ta reprezentowana przez Janusza Mikke, a nie postawę rycerską? To proste – Janusz Mikke nie ryzykuje niczym. Na pytanie zaś – gdzie są cztery sągi buczyny – odpowiada zawsze tak samo, z takim samy spokojem – a jak pan dziedzic myśli? Jeśli ktoś sądzi, że ja tu usiłuję przekonać kogoś do tego, że Janusz Mikke miał żydowskich przodków, ten się myli. Chodzi mi jedynie o proste naśladownictwo postaw oraz o właściwe ich rozpoznanie i ocenę, która bardzo łatwo ulega zafałszowaniu.

Kiedyś rysowało się na kartce taki żart rebus, którego tu z oczywistych względów zaprezentować w formie graficznej nie mogę. Opiszę go tylko. Duża litera L, grabie, owinięte w bety niemowlaki, przebite strzałą, mysz i dwa kieliszki wypełnione winem. Całość tłumaczyło się następująco – Samuel grabia, Grot Przezdziecki, myszka, Nalewki 2. Albo tak – Samu L, grabia, grot przez dziecki, myszka, nalewki dwa. Czego on dotyczy, ten żart? Komunikacji, prezentacji, wiarygodności i postaw. Jeśli ktoś mieszkający pod adresem Nalewki 2 chciał się uwiarygodnić w oczach ludzi, z którymi robił interesy, dodawał sobie tytuł przed podwójnym nazwiskiem i herb. To jest prosta mechanika, która się nie zmieniła od czasów Szmula Zbytkowera. I doprawdy aż nudne jest wskazywanie tego palcem.

Można oczywiście wierzyć w to, że ktoś dotknięty giełkotem, posiadający podwójne nazwisko i wspominający czasem o herbie, ale odpowiadający pytaniem na pytanie i dewastujący wszystko wokół, to osobnik nawiązujący do tradycji rycerskiej. Można nawet wierzyć w to, że on ma pod koszulą jedwabną szkaplerz, a w kieszeni ryngraf. Można, tylko po co? W imię jakich jakości i jak rozbudzonych pragnień?

Mogę jeszcze dodać na koniec, że rycerze występowali w obronie słabszych, a także osamotnionych i bezbronnych. Na razie z ust pana Mikke słyszymy, że wszyscy słabsi są odeń gorsi i nie zasługują na nic. Podobne kwestie wypowiadają wielbiciele tego człowieka, a także jego bezmyślni naśladowcy. W myśl tej filozofii najgorsi są ci, co odbierają 500+, bo jest im to rzeczywiście potrzebne. Najlepsi zaś ci, którzy mogliby nie brać, a jednak biorą i jeszcze robią różne kanty na głupim, socjalistycznym państwie. Ja takie postawy i słowa obserwowałem nawet na naszych blogach. Czy warto jakoś na nie reagować? Jeśli ktoś lubi słuchać jak mu odpowiadają pytaniem na pytanie, może próbować. Ja pozwolę sobie tutaj od czasu do czasu napisać kilka słów w innym duchu o tych postawach.

Wielu ludzi żywi głęboko zakorzenione przekonanie, że powierzchowne podobieństwa nie mają żadnego istotnego znaczenia. To może się sprawdza, ale w świecie przyrody. Coś, co wydaje się chrząszczem może być w rzeczywistości motylem. Coś co wydaje się rybą może być ssakiem. Kultura ludzka, ileż uboższa od dzieła bożego, rozpoznawalna jest w ograniczonej liczbie wariantów, których opisanie i skatalogowanie nie przedstawia dla wytrawnych autorów wielkiego problemu. Jeśli popatrzmy na zachowanie Konfederacji w dzień po ogłoszeniu wyników wyborów i poczytamy sobie te fragmenty wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, które dotyczą postaw żydów polskich w dzień po odzyskaniu przez Ojczyznę niepodległości, to uderzy nas podobieństwo tych zachowań. Najbardziej zaś zbliżają się one w tych momentach kiedy mowa jest o legalizmie, prawie i konsekwencjach jego przestrzegania. No i rzecz jasna, demokracji. Nie możemy zapominać o demokracji, na temat której tyle miał zawsze do powiedzenia Grzegorz Braun.

Ktoś powie, że ten tekst zawiera wielki ładunek antysemityzmu, a do tego jest kłamliwy. Wszak to żydzi wyginęli, a nie rycerze. Są na to przecież liczne dowody i zeznania świadków. Oczywiście, można postawić taką hipotezę, ale każdy przecież, z członkami Konfederacji włącznie potrafi wskazać w swoim otoczeniu kilku przynajmniej żydów. A jak jest z rycerzami wszyscy dobrze wiemy.



O problemach komunikacyjnych partii Jarosława Kaczyńskiego


Brak sukcesu oczywistego i jednoznacznego jest najczęstszą przyczyną degeneracji, ta zaś zaczyna się od zwątpienia i poszukiwania winnych. Zacznijmy od winnych. W przypadku braku oczywistego sukcesu winę zawsze należy przerzucić na przeciwnika. W żadnym wypadku nie należy szukać winnych we własnych szeregach, a jeśli przeciwnik takowych wskazuje, należy ich bronić. To jest ważne, ale nie wszyscy rozumieją dlaczego. Tak naprawdę poprzez wskazanie tych winnych, przeciwnik chce doprowadzić do rozłamu w organizacji, wywołując w liderach niższego szczebla jakieś rozgoryczenia, resentymenty i temu podobne histerie. Skąd się bierze zwątpienie? Z przesadnej wiary we własne siły, która przez dłuższy czas nie podlega żadnej weryfikacji. Kiedy wreszcie taka weryfikacja przyjdzie i okaże się, że naprawdę duże wysiłki i znaczące sukcesy, a także wielka ilość kokieterii, nie spowodowały sukcesu jednoznacznego, rodzi się zwątpienie. Ono jest podsycane poprzez sukcesy przeciwników, którzy nie cholery nie robili, kłamali jak dawniej, oszukiwali, albo bili wyborczą pianę, a i tak coś tam uzyskali. Kiedy rodzi się zwątpienie i wszyscy nerwowo rozglądają się za winnymi, pojawia się myśl, która wydaje się zbawcza, a w rzeczywistości jest pułapką – trzeba zmienić sposób komunikacji. Na jaki? Jedni powiedzą – na bardziej wyrazisty, a inni odwrotnie – na łagodniejszy i bardziej współczujący wobec najuboższych i najsłabszych. Ponieważ w polityce wszystko szyte jest grubo, zmiana sposobu komunikacji w czasie pogadanek i narad przybiera formę pojedynku na przykłady – jedni chcą być tacy jak Korwin (albo jak ktoś równie osobliwy), a inni jak Elżbieta Jakubiak. Dyskusje kryzysowe – o ile nie dotyczą podziału pieniędzy, przekupstwa polityków partii przeciwnej i przeciągania ich na swoją stronę, grzęzną w czymś takim. To znaczy w bezowocnych próbach określenia przyczyn niejednoznacznego sukcesu poprzez przerzucanie się przykładami z naszego własnego podwórka politycznego. Sekundują temu dziennikarze i tak zwani eksperci. Banda durniów, którym się wydaje, że powołując się na jakieś cytaty, dane i wskaźniki uzyskają wiedzę niezbędną do tego, by sukces pełny osiągnąć. W rzeczywistości chodzi im o coś innego – o załapanie się na posadę dyrygenta nastrojów medialnych, choć na pół miesiąca, choć na część sezonu. Jałowość tych prób widzimy od lat i nikt nie rozumie, że to one są właśnie przyczyną tego iż partie, nazwijmy je tutaj oględnie propolskimi, nie potrafią wyjść poza pewien pułap.

Proszę Państwa, jeśli nie zmieni się sposób komunikacji, opisywania polityki, jeśli nie zostaną wyszydzeni publicznie ludzie tacy jak Kosiniak bredzący o jakimś zrównoważonym centrum, to nigdy żadna propolska partia nie uzyska konstytucyjnej większości.

Skąd się ten bełkot bierze? Z przekonania rodzimych polityków, że mogą i powinni naśladować politykę tak zwanych dojrzałych demokracji. Tymczasem oni nie mają pojęcia co się dzieje naprawdę w dojrzałych demokracjach, a gdyby takie pojęcie mieli, nie mają języka by zjawiska te opisać, odnieść się do nich, nie mówiąc już o poddaniu ich jakiejś analizie. Chodzi im tylko o to, by w kółko bełkotać – prawica, lewica, centrum, zrównoważony rozwój, podatki….

Przypomnę tylko na moment historię Sejmu Wielkiego, gdzie przez cztery lata nie potrafiono uzyskać sensownej zmiany w stosunkach skarbowych i wojskowych. I wszyscy myśleli, że to przez głupotę i samowolę szlachty. Nikt nie poddał analizie metod, jakimi dwory obce doprowadzały do obstrukcji sejmu. Bredzono o jurgieltnikach, ale ich normalnie, w ławach sejmowych tolerowano. Dziś mamy w ławach sejmowych jawnych błaznów, struganych na wzór tych XVI wiecznych, o których pisze betacool i wszyscy udają, że tak ma być i nie ma w tym nic dziwnego. Politycy, w tym politycy PiS są przede wszystkim zajęci tym, by dobrze i stosownie wypaść w mediach, tylko to ich interesuje, albowiem nie mają żadnego wytrycha, który by wrogie im narracje medialne unieważnił. A taki wytrych z pewnością istnieje. Jeśli działa jakaś metoda, to można wynaleźć przeciwko niej inną metodę i to wynika wprost z zasad mechaniki. Jeśli widzimy efekty działania jakiejś maszyny, to zawsze możemy je unieważnić inną maszyną. Polityka zaś bardzo często bywa nazywana machiną. Konsekwencji i wniosków z tego nikt póki co nie wyciąga.

Zajmijmy się teraz komunikacją. Uważam, że jeśli idzie o komunikację z wyborcami PiS doszedł do ściany. Nie ma tam już nikogo, kto wymyśliłby i wdrożył w życie jakieś nowe, świeże narracje, które wykradłyby w dłuższej perspektywie część wyborców opozycji i pozyskały tych, którzy do wyborów nie poszli. Takie narzędzia ma dziś opozycja, ale są one niesłychanie prymitywne. Opierają się na nienawiści do Kaczyńskiego i na bełkocie o kryzysie, który ma przyjść w związku z rozdawnictwem. Przy czym cała opozycja zarzeka się, że jak zwycięży owego rozdawnictwa wcale nie zaniecha. To jest jedyne narzędzie komunikacyjne jakim opozycja dysponuje. Plus rzecz jasna te wszystkie krety, które siedzą w strukturach PiS i czekają na swoją kolej. Pojedynek na sabotaże jest najgłupszym pomysłem jaki można mieć w dłuższej perspektywie, ale chyba nic więcej do następnych wyborów PiS nie wymyśli. No może jeszcze zintensyfikowana zostanie kokieteria wobec wyborców lewicy i to wszystko. Niczego więcej się nie spodziewam. Nadzieje na sukces zaś pokładane będą w rozpadzie KO i usunięciu Schetyny. To są nadzieje złudne, bo wystarczy, że Niemiec podsypie trochę grosza i wszystko się utrzyma na swoich miejscach. Taka bowiem jest natura jurgieltu. On jest trwały i ma tę właściwość, że działając poza prawem, nie podlega sankcji. Piętnowanie go zaś w mediach i dokonywanie porównań z przeszłością nie prowadzi do niczego. Ćwiczono to już wielokrotnie.

Najważniejszy problem z komunikacją to kwestie pośrednictwa. To znaczy zanim jakaś narracja zostanie wdrożona musi być zaakceptowana przez szereg osób. Te zaś, nie dość, że ni cholery nie rozumieją z tego co się do nich mówi, to jeszcze głęboko nie wierzą w to co im się próbuje wyjaśnić. A jakby tego było mało, oczekują rozwiązań prostych, bo ponoć tylko takie mogą poruszyć masy. Otóż spieszę donieść, że masy już zostały poruszone. Niestety nie poruszyły się w tym kierunku, w którym PiS by pragnął. Teraz każde poruszenie mas będzie dla PiS niekorzystne. Jeśli więc ludzie decydujący w PiS o komunikacji mówią, że potrzebne są proste, wyraziste sposoby wyrażania programu, które dotrą do mas, to należy zamknąć takiego w piwnicy razem z panem Fritzlem. To samo jest z wyrazistymi postaciami. Ja już, pardon, rzygam tą wyrazistością i tą jakością medialną. Odwracam głowę od telewizora, kiedy widzę kolejnego bałwana przebranego w dziwne łachy, który pieprzy trzy po trzy, bo coś tam akurat mu ciekawego podsunięto na kartce i ta treść ma zwrócić nań uwagę wszystkich.

Co prócz programu socjalnego i mierzei PiS ma do zaproponowania swoim wyborcom w następnych latach? Jak widzimy tak zwane konkrety, czyli poprawa sytuacji gospodarczej, lepsza komunikacja autobusowa – rzecz szalenie ważna, czy remonty torów, nie robią na nikim wrażenia, bo ludzie oczekują od polityków czegoś innego. Ktoś napisał, że opozycja daje swoim wyborcom poczucie wyższości. I to jest prawda. PiS w latach poprzednich stawał do wyborów z treściami, które miały za zadanie utwierdzić wyborców w poczuciu niższości. Ja nie wiem, kto te spoty robił, ale trzeba by go też zamknąć w tej samej piwnicy z Fritzlem. Jeśli jednak tak jest, to znaczy, że gros wyborców żyje życiem wewnętrznym. Karmi się wyłącznie projekcjami i złudzeniem. Jest teza, że te projekcje pochodzą wyłącznie z demonicznej telewizji TVN. To nieprawda. One pochodzą nie wiadomo dokładnie skąd. Można oczywiście próbować się tego dowiedzieć, ale to jest bezcelowe i ma ten sam walor, co próba zawrócenia Wisły kijem. Mamy więc wniosek najważniejszy i podstawowy – wyborcy żyją życiem wewnętrznym, przynajmniej część z nich żyje takim życiem. Taki sposób egzystencji to zapewne nie jest wymysł lat ostatnich, ale pewna tradycja, która ciągnie się już kilka pokoleń. Ktoś może tu dokonać odkrycia i krzyknąć – eureka! Oni żyją mentalnie w PRL, karmią się memami z PRL i opowiadają dowcipy z PRL. No, a PiS ma przecież Janka Pietrzaka i innych artystów z PRL, więc możemy do nich trafić ze swoją gawędą. Dobrze wiemy, że to nie działa. Podobnie jak nie działa tak zwane stawianie na młodych. To jest wpuszczanie do składu porcelany nie słonia, ale całego stada słoni, które potrafią tylko trąbić. O tym, by stoczyły jakąś walkę nie może być nawet mowy.

PiS ze swoim przekazem trafia z jednej strony do emerytów, którzy nie będą za chwilę głosować, bo umrą, a z drugiej do dzieci, które jeszcze nie mogą głosować, ale bardzo im się podoba serial „Korona królów”, bo mówi o chwalebnej przeszłości Polski. Cały środek jest żerowiskiem dla partii opozycyjnych, PiS też tam próbuje coś ugrać, ale idzie to ciężko, albowiem działa zasada sformułowana w akapicie powyżej – wyborca dojrzały i świadomy, żyje resentymentem i projekcją. Wyborca ten nie myśli przeważnie o swoim indywidualnym sukcesie, ale chce, by jego zachowania, szajby i obsesje zostały docenione i za sukces uznane. Najwięcej ludzi chce, by za sukces uznano i doceniono ich za to, że chodzą do kościoła. Kolejna grupa chce być doceniona za demaskację przeniewierstw żydowskich, a następna za to, że przychodzi do pracy w budżetówce na osiem godzin. Nawet gdyby zadanie PiS polegało na zadowoleniu tych grup, nie można przez to uzyskać większości konstytucyjnej. No i nie o to w polityce chodzi i stymulować ukryte obsesje mas. Mam na myśli prawdziwą politykę, taką jak w dojrzałych demokracjach, do której aspirują wszyscy polscy politycy. Chodzi w niej o zdobycie i utrwalenie władzy, a to można zrobić tylko poprzez wychowanie sobie twardego i licznego elektoratu, który będzie świadom celów i nie będzie – co ważne – robiony w trąbę przez działaczy partii, której zaufał. PiS, żeby wygrać wybory, musi stworzyć pewną, zróżnicowaną hierarchiczną strukturę. Coś na kształt bloku organizacji działających na różnych polach, z polityką pozornie niezwiązanych. Ja wiem, że to jest nie do wykonania w naszych okolicznościach, ale tylko to przyniesie trwały sukces. Dlaczego tego nie można zrobić? Podam przykład z własnego życia. Wszystkie hierarchie, w których przyszło mi działać, systemowo, z nierozpoznanych przyczyn, zawsze uniemożliwiały mi awans, albo okładały go takimi warunkami, których przyjąć nijak nie mogłem. Wielokrotnie miałem okazję obserwować w jaki sposób traktowana jest i rozumiana jakość w tych strukturach. Chodziło z grubsza o to, że im kto wyżej postawiony tym po większą łatwiznę sięgał, albowiem zdawało mu się, że to właśnie – pewne oczywistości nie podlegające kwestii, dyskusji i analizie podniosą jego osobiste znaczenie. To tak jak z Kurskim. Jemu się zdaje, że jak da w TV głupi serial i jeszcze głupszy quiz o Jagiellonach, w którym ekspertem będzie Komuda, to ludzie go pokochają i uznają, że jest najlepszy.

Ja zawsze dostawałem do roboty rzeczy najgorsze. Nie byłem w dodatku dominującym samcem alfa i nie dane mi było przez długi czas osiągać sukcesów jednoznacznych. Musiałem więc ustępować, ale to dawało mi dobre pole do obserwacji.

I tak zauważyłem pewną, zawsze działającą prawidłowość. Otóż ludzie uciekają od oczywistości i brzydzą się jednowymiarowymi projekcjami. Oni chcą rozrywki, a to oznacza, że oczekują iż ktoś ich zaskoczy, albo zainspiruje. I tylko takie rzeczy, które powodują, że ludzie czują się zainspirowani mają znaczenie prawdziwe i istotne. Inne nie. Tak jednak, jak napisałem wyżej, wytłumaczyć się tego nikomu nie da. Bo są eksperci, co wiedzą lepiej, bo są wskaźniki, bo są zasłużeni działacze, którym się należy, bo trzeba kokietować lewicowy elektorat, bo jest cała – wyglądająca okropnie i oceniana w ten sposób, piramida bytów zajmująca się wszystkim tylko nie hodowaniem inspiracji w eleganckich inspektach. Bo są inne hierarchie wreszcie, które uwiarygadniają naszą i są wrogowie, którzy mają swoje sposoby, by zdeprecjonować nasze działania. No, ale oni wszyscy nie dysponują najmniejszą nawet możliwością, by kogoś zainspirować. To ważne.

Zaraz tu przyjdzie ktoś i powie – inspiracja, srynspiracja….Od razu wyleci, a my będziemy się tu spokojnie zajmować dalej tym co zwykle, bez względu na to ilu troli, narwańców, proroków, mędrców od siedmiu boleści i ósmego smutku, a także lekarzy wypisujących cudowne recepty na wszystko, raczy tutaj zajrzeć.

Czy partia Jarosława Kaczyńskiego jest w stanie zainspirować Polaków? A jeśli tak to czym? Mnie najbardziej inspiruje mierzeja i obrona terytorialna. Najmniej zaś ta wersja historii, która jest lansowana w mediach Kurskiego. No i generalnie media pisowskie są mało inspirujące. Nie możemy jednak liczyć na to, że coś się w tej sprawie zmieni.

Jeśli ktoś uważa, że inspiracja to za mało, niech spróbuje sobie samemu i bliskim opowiedzieć jakiś żart. Najlepiej śmieszny. O ile oczywiście potrafi.



Dzień dręczyciela


Kiedy powiedziałem żonie, że napiszę tekst pod takim tytułem i opublikuję go 14 października bardzo się zdenerwowała. No, ale dzień nauczyciela był dniem tuż po wyborach więc musiałem zająć się czymś innym, a więc dręczyciele musieli poczekać. Miałem już to zostawić, ale wczoraj w telewizji pokazali reportaż o seks edukatorkach i o tej całej ustawie antypedofilskiej. Pomyślałem więc, że trzeba wrócić do tematu. Najpierw taka hipoteza – deprawacja i walka z nią jest elementem stałym i trwałym. Jej istotny sens polega na tym, by odwracać uwagę od wszystkich innych aspektów edukacji. Jeśli ktoś myśli, że usuwając edukację seksualną ze szkoły zniweluje zagrożenia związane z deprawacją młodzieży, ten niestety się myli. Walka z deprawacją polegać bowiem powinna na lekceważeniu tejże deprawacji i nie nadawaniu jej dodatkowych znaczeń ponad te, jakże kłopotliwe i nie dające się usunąć z życia, która ona i tak już ma. Nie wiem czy potrafię dobrze to wytłumaczyć, spróbuję więc na przykładach. Są dwa rodzaje nauczycieli. Tacy, którzy próbują nawiązać osobiście kontakt z uczniami i tacy, którzy usiłują nawiązać relację pomiędzy nauczaną dyscypliną a tymiż uczniami. Ci drudzy są prawdziwi, a ci pierwsi to oszuści. Jak pamiętacie ja się nie nadawałem do sportu. Po latach myślę, że gdybym miał innych nauczycieli WF może bym się nadawał. Pan w podstawówce skupiał się tylko na tych chłopcach, którzy wykazywali ewidentne zdolności. Ja zaś takich nie wykazywałem. Kiedy jednak raz pokazał mi co zrobić, żeby przeskoczyć poprzeczkę to już potem ją przeskakiwałem, choć wcześniej wcale mi to nie szło. Pan w technikum był grubym zawałowcem, który nie był w stanie niczego zademonstrować. Kiedyś zachorował i przyszedł do nas na zastępstwo wuefista z technikum elektrycznego. Miał ponad sześćdziesiąt lat, był emerytem, nosił gruby góralski sweter, okulary i bez przerwy się uśmiechał. Kazał nam grać w kosza. Kiedy zobaczył jak gramy o mało nie pękł ze śmiechu. Szczególnie mocno ubawiła go moja postawa na boisku. Poświęcił kilkanaście minut na wyjaśnienie mi, co robię źle i dlaczego powinienem robić inaczej. Nie zostałem koszykarzem, on wrócił do swoich obowiązków, ale przynajmniej w tym jednym momencie zrozumiałem o co chodzi w tej głupiej grze. Był to człowiek, który wiedział co robi i dlaczego wykonuje ten właśnie zawód. Nazywał się Derylak. Nie pamiętam jego imienia.

W jaki sposób nauczyciele próbują zwrócić na siebie uwagę wszyscy mniej więcej wiemy. W okolicznościach minionych, czyli za komuny, a także tuż po niej, panowało w szkołach, mam na myśli szkoły średnie, ogólnokształcące, przekonanie, że relacje emocjonalne pomiędzy nauczycielami a uczennicami są może naganne, ale nie aż tak bardzo, żeby robić z tego wielką aferę. Ja to znam z opowieści jedynie, bo okres tak zwanej burzy hormonalnej przeżyłem w towarzystwie podobnych mi, pryszczatych i śmierdzących hormonami wyrostków, którzy entuzjazmowali się gołymi babami oglądanymi w telewizji. Z opowiadań wiem jednak, że były tak zwane różne sytuacje, o których dziś niektórzy wspominają z wypiekami na twarzy. I nikt tego nie kojarzył ze słowem deprawacja. Nikt tych wszystkich dwuznacznych i ambarasujących momentów, których ofiarami były dziewczęta w wielu licealnym nie uważał za naganne. Więcej – sam słyszałem mnóstwo sugestii dotyczących zdeprawowania tychże dziewcząt i tego, że „to ich wina”. Być może tak było w rzeczywistości, nie zmienia to jednak faktu podstawowego – zanegowana została misja szkoły, a sens tej misji – z kształcenia osobowości i charakteru – przeniesiony został na relacje intymne, w istocie akceptowane przez wszystkich. Kwitowane co najwyżej głupimi uśmiechami. Chcę zwrócić uwagę na to, jak istotna jest ta kwestia i jak mało dobrego może w jej omawianiu zrobić entuzjazm, czy to wynikający z akceptacji edukacji seksualnej czy też ze sprzeciwu wobec niej. Napiszę więc jeszcze raz – to jest niezwykle delikatna sprawa i ona potrzebuje rozwiązań takich jakie stosował pan Derylak na wuefie. Potrzebuje ludzi, którzy zainteresują uczniów przedmiotem a nie sobą.

Każde kolejne pokolenie wchodzące w życie zostaje poddane tej samej mniej więcej obróbce medialnej. To znaczy każde musi stanąć przed idiotycznym, szeroko nagłaśnianym problemem edukacji seksualnej. I każdemu pokoleniu wydaje się, że on pierwsze się z tym mierzy. Pamiętam kiedy z kolegami, w okresie życia, w którym człowiek zaczyna interesować się płcią i ciągle jest bombardowany bodźcami tej płci dotyczącymi, znaleźliśmy na jakimś śmietniku całą paczkę starych numerów tygodnika Radar. Dawno temu wychodził taki tygodnik z przeznaczeniem dla młodzieży starszej. Numery, które znaleźliśmy pochodziły z początku lat siedemdziesiątych, a odnalezione zostały w latach osiemdziesiątych. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że w tak zwanych listach od czytelników poruszane są dokładnie te same problemy, które świeżo, każdego tygodnia publikuje na swoich łamach tygodnik „Razem”. Opatrzony na dokładkę zdjęciem gołej baby. Powtórzę więc – to jest pewna stała, całe to gadanie o deprawacji, seks edukacji bądź jej braku. I to się ciągnie już długo, w Polsce od samego początku niepodległości, takie mam wrażenie. To jest temat, który przykrywa wszystkie inne, a jego zadaniem jest opóźnienie politycznego i społecznego dojrzewania młodzieży. Nie ma bowiem siły, by przekonać dorastającego młodzieńca, żeby zabrał się za teksty starożytnych historyków, a porzucił czytanie poradników seksualnych. Nie ma, dopóki te poradniki są i dopóki jest dyskusja o tym, czy je w szkołach zostawić, czy może usunąć. Można oczywiście postawić hipotezę taką, że cała ta histeria prowadzi do tego, by zalegalizować w końcu pedofilię, przymykać oko na porwania dzieci, które muszą się przy takiej legalizacji zdarzać i wmawiać potem, że te dzieci „same chciały”, bo się „zakochały”. Tak się jednak nie stanie. Nie chodzi bowiem o to, by złowić króliczka ale by gonić go. Lęk przed tym, że krańcowa deprawacja doprowadzi w końcu do ortodoksji takiej, o jakiej się Osamie bin Ladenowi nie śniło, nie ma moim zdaniem uzasadnienia. Istnieje taka opcja, ale ona nie zostanie zrealizowana, bo deprawacja jest zbyt ważnym narzędziem dewastującym komunikację, by się jej pozbywać na długie lata, w obszarach zurbanizowanych i gęsto zaludnionych.

Powróćmy jednak do szkoły i wszystkich szajb, których się w tej szkole nabawiliśmy. Nie ma chyba człowieka, który nie miałby fobii szkolnej. Dzieci boją się szkoły także i dzisiaj, choć dziś przecież sytuacja jest o niebo lepsza i klarowniejsza niż za naszych czasów. Sądzę, że większość klęsk życiowych ludzi z naszego pokolenia, z pokoleń wcześniejszych i tych trochę późniejszych wynikała z uporczywego stresu szkolnego, z którego nie można było tak po prostu wyjść, tak jak nie można wyjść z celi, gdzie nas osadzili razem z agresywnym wariatem. Do tego, w wielu przypadkach dochodził stres domowy, związany z pijaństwem ojca, matki, starszego brata, czy dziadka. A także innymi histeriami, które były udziałem polskich rodzin. I wielu przypadkach można wręcz mówić o cudzie, który sprawił, że koledzy i koleżanki po latach spędzonych w domu wariatów i szkole wariatów, jakoś sobie normalnie to życie ułożyli. A jednak tak bywało i przykłady można mnożyć. Świadczy to o tym, że człowiek, dziecko Boże, jest w istocie dobry i jeśli nie nadwyrężać jego konstrukcji, wyprostuje się sam i sam da sobie radę. Nawet po bardzo ciężkich przejściach.

Wróćmy do tych seks edukatorek. Relacje pomiędzy nauczycielami a uczennicami w liceach były omawiane z tajemniczymi minami, w atmosferze zgorszenia i krańcowej ekscytacji. Czasem. Bo czasem było tak, że omawiano je lekceważąco, jako coś co i tak będzie się zdarzać. Szantaże seksualne jakich dopuszczały się niektóre panie wobec dorastających uczniów nie mają swojej literatury, a ja tylko tu o nich wspomnę, że były. Powiem też, że było to coś dewastującego życie poważnie i trwale. Dzisiaj sądzę, że można by nawet oskarżyć niektóre osoby o molestowanie. Jeśli komuś się wydaje, że mówię o sytuacjach, jak z amerykańskiego filmu dla dorastającej młodzieży, ten jest w błędzie. Mówię o sytuacjach o wiele bardziej trywialnych, a przez to beznadziejnych, tragicznych i komicznych jednocześnie.

Dzisiaj zauważa się zagrożenie w obecności tych seksedukatorek w szkołach i przedszkolach. I to jest ze wszech miar słuszne, albowiem nikt się już nie zajmuje edukowaniem młodzieży kilkunastoletniej, bo ta jest wyedukowana, czyli w założeniu zdeprawowana. Czy to prawda? No właśnie nie. Młodzież nie jest zdeprawowana, a na pewno nie tak bardzo, jak chcieliby seks edukatorzy. Myślę, że to przerzucenie się na dzieci jest w istocie wyrazem klęski, jaką ta cała edukacja poniosła w starciu z młodzieżą.

Czy należy wprowadzić ustawę antypedofilską – oczywiście, że tak, ale należy także już przestać pieprzyć o tym jakie zagrożenia niesie edukacja seksualna i zainteresować dzieci czymś konkretnym. Na przykład zasadami gry w kosza. Ktoś powie, że to jest niemożliwe w przypadku dzieci małych. Tak? To spytajcie valsera co on robi na letnich obozach z dzieciakami z przedszkoli i młodszych klas szkół podstawowych.

Na koniec słów kilka o metodach edukacji, które doprowadzają mnie do szału. Jest taki stary żydowski dowcip o szlifierzach diamentów. Ludzie ci wykonywali robotę nie mniej ryzykowną niż saperzy albowiem w grę wchodziły sumy naprawdę poważne. I kiedyś w Nowym Jorku jakiś gość przyniósł do żydowskiego jubilera wyjątkowy kamień i zażądał wywiercania w nim otworu. Właściciel zakładu popatrzył na gościa, a ten rzekł – wie pan, sprawa jest bardzo poważna, to jest warte kupę forsy i musi to zrobić ktoś, kto ma doświadczenie i zna się na tej pracy jak nikt. Żyd popatrzył uważnie na klienta, wyszedł na zaplecze i wrócił z kilkuletnim brzdącem w jarmułce. Wręczył mu kamień i rzekł – Symcha, zrób tu dziurkę. Dzieciak porwał diament, poleciał na zaplecze i za chwilę wrócił z już przewierconym.

Czego uczy się polskie dzieci w przedszkolach i szkołach? Otóż nie tylko edukuje się je seksualnie, ale także rozwija się im tak zwaną wyobraźnię. To jest coś absolutnie strasznego. Kiedy patrzę na te zajęcia mające rozwinąć wyobraźnię mam ochotę zaprzyjaźnić się z seks edukatorkami. Rozwijanie wyobraźni bowiem polega zwykle na tym, by rozciapywały kilogramy farby na dużych powierzchniach papieru. I na niczym więcej. Chodzi o to, że to jest taka swoboda. Głupota nie swoboda, każdą bowiem ludzką aktywnością rządzą jakieś zasady. To, że ich nie znamy, bądź sądzimy, że nie istnieją, nie znaczy, że nie ma ich w rzeczywistości. Są, trzeba je odkryć i poznać. Na tym polega edukacja i od tych spraw właśnie są nauczyciele.


© Gabriel Maciejewski
15-18 października 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © brak informacji / za: www.google.com

4 komentarze:

  1. A zawsze twierdziliście że u was nie ma cenzury lol lol lol lol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem o co panu(i) chodzi? Czy pana(i) komentarz został bezpodstawnie usunięty?
      Na naszych łamach nie „twierdzimy że nie ma cenzury” - ale po prostu nigdy nie było, NIE MA i nigdy nie będzie u nas żadnej cenzury. Co usuwamy, to jedynie komentarze zawierające niewykropkowane wulgaryzmy (od naszych gości wymagamy kultury) lub antypolskie ścierwa plujące na Polskę lub polski naród (jesteśmy Polakami i nie pozwalamy pluć sobie w twarz). To cała nasza 'cenzura'.

      Anna / ITP²

      Usuń
    2. "Jeśli ktoś zacznie pod tym tekstem wypisywać komentarz nacechowane religijnym wzmożeniem, zostanie wyrzucony w trybie natychmiastowym."
      - to nie cenzura???

      Usuń
    3. Przecież chodzi o własny blog autora a nie ten tutaj, co ty koleś jakiś niekumaty jesteś czy co

      Usuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2