Ukraińscy łącznicy bezpieki i sodomitów
Wygląda na to, że seryjny samobójca znów pojawił się w naszym nieszczęśliwym kraju. Okazało się, że bokser Dawid Kostecki, który miał chlapnąć o powiązaniach podkarpackiego Centralnego Biura Śledczego z przedsiębiorcami działającymi w branży, nazwijmy to, „towarzyskiej”, właśnie powiesił się w więzieniu na własnym prześcieradle, a współwięźniowie „pod celą” niczego nie zauważyli, bo Kostecki przez samobójstwem podobno przykrył się kocem. Prasa pisze, że to już trzecia śmierć osób związanych z tą sprawą i to w tajemniczych okolicznościach. Afera polegała na tym, że w agencjach należących do dwóch braci – Ukraińców – nagrywano polityków, którzy potem byli szantażowani, a całemu interesowi patronowało właśnie Centralne Biuro Śledcze. Co Centralne Biuro Śledcze z tego miało, to sprawa osobna, bo coś przecież musiało mieć, więc pewnie korzystało i w gotówce i w naturze. Natomiast politycy – mój Boże! Najwyraźniej zapomnieli o przestrodze, by nie chodzić do domów publicznych. Dawniej co prawda też chodzili, ale nie byli tak podatni na szantaże, jak obecni mężykowie stanu. Na przykład taki Stanisław Cat-Mackiewicz, miał do dam już nawet nie skłonność, ale prawdziwą zapamiętałość, z czego skwapliwie korzystali ubecy i narobili mu mnóstwo tak zwanych „kompromitujących” fotografii. Kiedy mu je pokazali w nadziei, że na taki widok zmięknie i będzie w podskokach współpracował, obejrzał je uważnie, po czym zapytał, czy może pokazać te fotografie Melchiorowi Wańkowiczowi - „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”. Tymczasem jeden z „pasterzy” tłumaczył się, że milicja znalazła u niego puszkę szynki z „Baltony”, co go tak wystraszyło, że został konfidentem – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”.
Ta sprawa, a zwłaszcza – jej ukraiński trop – rzuca snop światła na przyczyny, dla których tajne służby naszego nieszczęśliwego kraju nie potrafiły i nie potrafią poradzić sobie z panią Ludmiłą Kozłowską, co to pilnuje u nas praworządności ani z 28-letnim efebem, panem Wiaczesławem Melnykiem, który tresuje nasz mniej wartościowy naród tubylczy w miłości do sodomitów i gomorytów. Najwyraźniej nie tylko sam Naczelnik Państwa, ale przede wszystkim – Nasz Najważniejszy Sojusznik – surowo zabronił sprzeciwiać się Ukraińcom, dzięki czemu nie tylko robią u nas, co chcą, a nawet znajdują sojuszników i to w środowiskach, które do niedawna wydawały się poza wszelkim podejrzeniem. W tej sytuacji tajne służby, których jest u nas przynajmniej siedem, urządzają sprawy operacyjnego rozpracowania na przykład mnie, bo wiedzą, że ja nic im zrobić nie mogę poza wygłoszeniem opinii, że ABW to „kupa gówna”. Nawiasem mówiąc, szef tej bezpieczniackiej watahy nawet napisał do mnie w tej sprawie, zwracając mi uwagę, że w ten sposób poniżam organy naszego państwa, na co odpowiadam, że ja tylko nazywam to, co te organy robią i jeśli przestaną robić takie rzeczy, to ja przestanę je nazywać. Pani Kozłowska to co innego; najwyraźniej nie jedna, ale kilka Mocnych Rąk trzyma nad nia parasol ochronny, skoro miała prawdziwy festiwal w całej strefie Schengen, do której, zgodnie z podpisanymi traktatami, nie powinna była w ogóle zostać wpuszczona. To najlepiej pokazuje, jakim szacunkiem otaczane jest nasze państwo na arenie międzynarodowej – w czym oczywiście bezpieczniackie watahy mają wielki udział. Podczas transformacji ustrojowej bezpieka, będąca przecież najtwardszym jądrem komunistycznego systemu, poprzewerbowywała się na służbę do central bezpieczniackich naszych nowych sojuszników, a powstałe wówczas zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, które do tajnych służb lecą, niczym muchy do... - no, mniejsza z tym. Skoro tedy cudzoziemskie centrale nie pozwalają im ruszać ani swoich agentów, którzy inaczej są zadaniowani, ani ochraniać interesów naszego nieszczęśliwego kraju, to nic dziwnego, że bezpieczniacy bez reszty poświęcili się kręceniu lodów, a wiadomo, że te najlepiej kręcić z gangsterami. Zresztą myślę że granica między tymi dwoma środowiskami wcale nie jest taka ostra, o ile w ogóle istnieje. Oczywiście pani minister Elżbieta Witek wcale nie musi o takich rzeczach wiedzieć, bo – jak to śpiewał Wojciech Młynarski - „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!”
Teraz z kolei organy naszego państwa ochraniają przedsięwzięcia w zakresie propagandy sodomii i gomorii, co też ma dość długą tradycję, bo przecież i za komuny bezpieka z upodobaniem czerpała zyski z nierządu, wszystko jedno – własnego, czy cudzego, czy normalnego, czy perwersyjnego. Jak się okazuje, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym – i tak dalej. Toteż w tak zwanej aferze podkarpackiej nie ma niczego osobliwego, zwłaszcza, że jak wspomniałem – również pan Wiaczesław Melnyk ma zadanie tresowania mniej wartościowego narodu tubylczego, by sodomitom się nie sprzeciwiał. Osobliwością jest to, że instrukcje pana Melnyka z taką skwapliwością wykonywane są przez niektórych przedstawicieli duchowieństwa i tak zwanych „katolików zawodowych”, którzy w coraz większym stopniu dekonspirują się jako uczestnicy tak zwanej „Żywej Cerkwi”. Należy do nich całe środowisko „Tygodnika Powszechnego”, podobnie jak i przewielebny ksiądz Lemański, nie mówiąc już o takich dominikanach, jak przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski i znacznie młodszy od niego, cwany ojczyk Paweł Gużyński, który właśnie wystąpił a apelem, żeby pisać listy do arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, by podał się do dymisji za wypowiedziane podczas kazania słowa o „tęczowej zarazie”. Dlaczego przewielebny ojciec Paweł Gużyński tak się w obronę sodomitów emocjonalnie zaangażował, to osobna sprawa, chociaż i to warto by wyjaśnić, bo „Żywa Cerkiew – Żywą Cerkwią” - ale co to komu szkodzi, gdy ze słuszną sprawą wiążą się upodobania osobiste? Ale niezależnie od tego, warto chyba położyć kres temu dokazywaniu przewielebnych księży, którzy próbują psychologicznie szantażować katolickie masy tak zwaną „miłością Chrystusową” - że to właśnie Chrystus surowo przykazał, by sodomitów kochać i w niczym im się nie sprzeciwiać. Skoro tedy przewielebny ojciec Paweł Gużyński publicznie nawołuje do nękania arcybiskupa Marka Jędraszewskiego listami w nadziei, że ten, ku uciesze sodomitów i gomorytów, złoży dymisję, to w takim razie ja nawołuję wszystkich, którzy nie zamierzają poddawać się terrorowi HOMO-ZOMO, by przestali chodzić do świątyń posiadanych przez ojców Dominikanów, a jeśli nawet diabeł by ich tam zaciągnął – żeby broń Boże nie dawali ani grosza na tacę. Skoro dygnitarze nie są w stanie przywrócić porządku i dyscypliny wśród przewielebnego duchowieństwa, to sprawy w swoje ręce muszą wziąć cywile, kierując się ewangeliczną przypowieścią o obrotnym rządcy, która zachęca nas, byśmy poznawali siłę naszych pieniędzy. Jerzy Bernard Shaw napisał kiedyś, że Kościół Anglikański wybaczy krytykę 9/10 swoich dogmatów, ale nie wybaczy krytyki 1/10 swoich dochodów. Jeśli to prawda, to najwyraźniej przewielebni ojcowie Dominikanie za bardzo się w dobie ekumenizmu zanglizowali.
Zanim zaczniemy „świergolić”
No i jak tu nie doceniać spostrzegawczości Józefa Stalina, który powiedział, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu? A przecież socjalizm to dopiero zapowiedź tego, co nas czeka – bo wiadomo, że czeka nas komunizm. Jak będzie zaostrzać się walka klasowa w komunizmie – strach pomyśleć, skoro na skutek zaostrzenia walki klasowej, już w miarę postępów socjalizmu, zginęło co najmniej kilkadziesiąt milionów ludzi?
U nas jeszcze tak ostro nie idzie, bo sławna transformacja ustrojowa, do jakiej za sprawą porozumienia Moskwy i Waszyngtonu doszło na przełomie lat 80-tych i 90-tych, zapoczątkowała 30-letni okres pieriedyszki, żeby mniej wartościowym narodom tubylczym dać chwilę wytchnienia po intensywnych przeżyciach w socjalistycznym cudnym raju – ale starsi i mądrzejsi, co to w Ameryce Północnej i w Europie forsują rewolucję komunistyczną, najwyraźniej musieli dojść do wniosku, że już wystarczy tego dobrego, no i powoli wchodzimy w związku z tym w etap surowości.
Na tym etapie przedstawiciele i poplecznicy wstecznictwa będą musieli się skonfrontować z awangardą postępu, którą obecnie stanowią sodomici i gomoryci, przez starszych i mądrzejszych wykorzystywani w charakterze mięsa armatniego rewolucji. Oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”, bo gdzież by taki jeden z drugim sodomita zdawał sobie sprawę, że jest mięsem armatnim rewolucji, kiedy cała jego energia i spostrzegawczość ukierunkowana jest na upolowanie jakiejś ofiary na najbliższą noc? W dodatku stary żydowski finansowy grandziarz wyłożył na potrzeby rewolucji 18 miliardów dolarów, toteż na „marsze równości” peregrynuje coraz więcej amatorów tęczy, nawołujących by sodomię i gomorię nie tylko uznać za zjawisko normalne, ale nawet ją podziwiać. W związku z tym walka klasowa się zaostrza, bo jeszcze nie wszyscy gotowi są sodomitów podziwiać, a niektórzy nawet ulegają zbrodniczej „homofobii”, która – jak tak dalej pójdzie - pod względem zbrodniczości już wkrótce może zostać zrównana z antysemityzmem, chociaż to nie jest takie do końca pewne, bo Żydzi tak łatwo nie zrezygnują z monopolu na męczeństwo, a zwłaszcza – na płynące z niego profity. Wtedy przyjdzie kryska i na sodomiów, ale na tym etapie wolno im jeszcze dokazywać, z czego oni chętnie korzystają, być może nawet w przekonaniu, że to wszystko naprawdę.
Toteż kiedy JE abp Marek Jędraszewski podczas kazania użył określenia „tęczowa zaraza”, amatorzy zaostrzania walki klasowej ruszyli na niego ławą, a w awangardzie tego natarcia stanęła grupa katolików zawodowych, kręcących się wokół „Tygodnika Powszechnego”, no i przewielebnych księży, którzy najwyraźniej zadaniowani są na odcinku „Żywej Cerkwi” - no bo jakże w kraju przeżartym religianctwem przeprowadzić rewolucję bez dywersji w szeregach wroga? Toteż przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, którego od stryczka odciął wielce oryginalny arcybiskup Ryś, no i trójka przewielebnych ojców dominikanów: Tomasz Dostatni, Ludwik Wiśniewski i Paweł Gużyński pryncypialnie arcybiskupa Jędraszewskiego skrytykowała w imię tak zwanej „miłości Chrystusowej”, bo wiadomo, że to nikt inny, jak właśnie Chrystus, surowo nakazywał nie sprzeciwiać się sodomitom i się z nimi „miłować”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Przewielebny ojczyk Gużyński zaczął nawet nawoływać do nękania arcybiskupa Jędraszewskiego listami nawołującymi, by podał się do dymisji. Najwyraźniej sodomici musieli zdobyć silne wpływy akurat w zakonie dominikanów, co może mieć tradycję nieco dłuższą, bo – jak pamiętamy – przewielebny ojciec Dostatni towarzyszył biskupowi Życińskiemu podczas przechadzki po czeskiej Pradze, gdzie na ulicy jakiś osobnik zaatakował hierarchę nożem. Wprawdzie surowi panowie z praskiej dyrekcji policji utrzymywali, jakoby do incydentu doszło nie na ulicy, a w pewnym rozrywkowym klubie dla panów, ale kto by im tam wierzył, skoro nawet w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” wizerunek tej instytucji nie został przedstawiony w tęczowych barwach? Tak czy owak, walka klasowa się zaostrza tym bardziej, że wsteczni religianci stanęli za arcybiskupem Jędraszewskim murem i nawet go oklaskiwali za ten „homofobiczny” zwrot. Widać wyraźnie, że na ten odcinek frontu trzeba będzie rzucić dodatkowe dywizje sodomitów, no i zmobilizować rząd „dobrej zmiany”, a zwłaszcza agenturę w niezależnej prokuraturze i niezawisłych sądach, by wypalili wstecznictwo rozpalonym żelazem pięknych wyroków. Te wyroki to nie żarty bo jeszcze nie ochłonęliśmy ze zdumienia po samobójczej śmierci boksera Dawida Kosteckiego, co to pomówił funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego o czerpanie korzyści z agencji towarzyskich, prowadzonych na Podkarpaciu przez dwóch braci z Ukrainy, a tu kolejnym seryjnym samobójcą okazał się Brunon Kwiecień, co to – jak bezpodstawnie twierdził – pod kierunkiem funkcjonariuszy ABW planował wysadzenie w powietrze gmachu Sejmu i Senatu. Widać wyraźnie, że pod rządami „dobrej zmiany” niebezpiecznie robi się nawet w więzieniach – ale jakże ma być inaczej, skoro „Europa” na obecnym etapie zabroniła przywrócenia kary śmierci? W tej sytuacji jest oczywiste, że trzeba postawić na samoobsługę, a niezależne organy strzegące praworządności w podskokach wykluczą udział „osób trzecich”, taktownie nie wspominając o „osobach drugich”, które przecież też mogą to i owo zrobić.
Ale nie jest to jedyny odcinek frontu, na którym zaznaczyło się zaostrzenie walki klasowej. Oto Youtube, który przedstawia się jako nieugięty szermierz wolności słowa, zaczyna kneblować internetowe telewizje, w których prezentowane są opinie niemiłe nie tylko dla sodomitów, ale również – a może nawet zwłaszcza – dla starszych i mądrzejszych, przygotowujących grunt pod okupację naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Tego rodzaju sankcje zostały zastosowane nie tylko w stosunku do portalu WRealu24, ale nawet do Radia Maryja, które wyemitowało wspomniane kazanie arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Pewne światło na przyczynę tego zaostrzenia walki klasowej również na tym odcinku rzuca okoliczność, że szefową tego całego Youtuba jest Amerykanka Susan Wójcicka, członkini synagogi w San Francisco. A tak się akurat złożyło, że na kilka dni przed tym kneblowaniem, pani Żorżeta, będąca ambasadorem USA w naszym bantustanie powiedziała, że – po pierwsze – będzie „podnosić głos” gwoli ochrony „amerykańskich wartości” w których centrum, od czasów Ojców Założycieli, sodomia i gomoria zajmuje miejsce centralne, ale też poinformowała tubylców, że sprawa żydowskich roszczeń majątkowych „wkrótce powróci” i będzie wracała dopóty, dopóki „coś” w tej sprawie nie zostanie zrobione. Co to ma być, to „coś”, tego już pani Żorżeta taktownie nie powiedziała, ale i bez tego domyślamy się, że chodzi o zadośćuczynienie tym wszystkim roszczeniom, czyli o wypłacenie haraczu „ocalałym z holokaustu”. Tych „ocalałych” są zaś miliony, no bo kto żyje – znaczy się – ocalał – więc nie wiadomo, czy na zatkanie tylu dziobów 300 miliardów dolarów wystarczy. Jeszcze tedy nie ochłonęliśmy z wrażenia po wynurzeniach pani Żorżety, a tu gruchnęła wieść, że 88 senatorów z Kongresu USA napisało do sekretarza stanu, pana Pompeo list, w którym domagają się zastosowania wobec Polski środków dopingujących, żeby nie ociągała się z wypłaceniem Żydom haraczu. Okazuje się, że wydarzenia na tym odcinku też nabierają tempa, trochę nawet ambarasującego dla prezydenta Donalda Trumpa, który 1 września wybiera się właśnie do Polski, żeby nas skomplementować, że jesteśmy „małym, ale bardzo dzielnym narodem”, który zapłaci „w 100 procentach” za wszystko, co Nasz Najważniejszy Sojusznik poleci nam kupić. Tedy w sytuacji, gdy żydowska okupacja Polski jest już tylko kwestią czasu i to pewnie nie długiego, trudno się dziwić, że Youtube z panią Susan na czele przystępuje do kneblowania Internetu przy pomocy „sztucznej półinteligencji” - bo jakiż okupant, a zwłaszcza taki, co to od okupowanej ludności będzie domagał się „świergolenia”, to znaczy – wychwalania go pod niebiosa - pozwoli nam na „wolność słowa”? Jasne, że nie pozwoli, no i właśnie przystępuje do dzieła, zaś dywizje sodomitów, wspierane przez „Żywą Cerkiew” mają tresować nas w tej potulności.
Impresje lwowskie i „praukraińskie”
Co tu ukrywać; podróże kształcą. Niedawno w grupce przyjaciół wybrałem się do Lwowa, który zgodnie z aktualnym suwem historycznym należy do Ukrainy. Historia bowiem – tak przynajmniej twierdził Antoni Słonimski – rozwija się dwusuwowo, o czym najlepiej przypomina pobyt właśnie we Lwowie. Suw pierwszy – chrześcijanie dla lwów. Suw drugi – Lwów dla chrześcijan. Wszystko się zgadza tym bardziej, że i chrześcijanin chrześcijaninowi nierówny. Jedni są bowiem katolikami, inni – i grekokatolikami, a wreszcie inni – prawosławnymi. Nie wiem, czy we Lwowie są jacyś protestanci, ale jeśli nawet są, to w zdecydowanej mniejszości, jeszcze mniejszej, niż mniejszość katolicka. Kiedyś było inaczej – o czym świadczą lwowskie kościoły, na czele z katedrą, w której król Jan Kazimierz 1 kwietnia 1656 roku ogłosił Matkę Boską Królową Korony Polskiej – a zatem i Wielką Księżną Litewską, bo po Unii Lubelskiej obydwa tytuły były ze sobą związane. Jak już wspominałem, nie był to akt wyłącznie religijny, ale i państwowy, bo podkanclerzy Stefan Koryciński wygłosił tzw. deklarację obioru, „w imieniu rządców, dostojników i wszystkich ludów królestwa tego”. Ta deklaracja została zarejestrowana w grodzie, co według ówczesnego prawa odpowiadało ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. W dodatku Pius XII w 1950 roku ogłosił dogmat o wniebowzięciu Matki Bożej – że została wzięta do nieba „z duszą i ciałem” - co oznacza, że w Jej przypadku nie nastąpiło rozdzielenie duszy z ciałem, co normalnie oznacza śmierć. Zatem akt z 1 kwietnia 1656 roku nie dotyczy osoby zmarłej, tylko żyjącej, a ponieważ nie został on uchylony przez żadną władzę, ani polską, ani obcą – abstrahując już od kompetencji władzy obcej w tej sprawie – to znaczy, że Polska jest monarchią, a ci wszyscy prezydenci – tylko rodzajem regentów. Tymczasem poczynają oni sobie, jakby nie byli regentami i taki na przykład prezydent Lech Kaczyński ratyfikował traktat lizboński, amputujący Polsce ogromny kawał suwerenności, nawet nie próbując zasięgnąć opinii Królowej w tej sprawie. Toteż nic dziwnego, że mogła poczuć się dotknięta tym lekceważeniem, z czego powinniśmy wyciągnąć wnioski i się opamiętać z tą demokracją. Tymczasem demokrację zachwalają nawet niektóre osoby duchowne, co sprawia, że Kościół na własne życzenie staje się bezradny wobec ofensywy sodomitów – być może nawet inspirowanej przez Żydów - by w ten sposób wywołać w Polsce konflikt zastępczy, odwracający uwagę narodu od największego zagrożenia, jakie zawisło nad nim od 1939 roku, w postaci okupacji żydowskiej.
Tak sobie rozmyślałem podczas sumy w katedrze lwowskiej, kiedy zgromadzeni tam Polacy śpiewali pieśni, u nas już dawno wyparte przez różne grafomańskie produkcje na obstalunek, podczas gdy tamte nie tylko są teologicznie pouczające, ale i brzmią dostojnie, również z powodu dawności: „Idzie, idzie Bóg prawdziwy, idzie Sędzia Sprawiedliwy, stańmy wszyscy jednym kołem i uderzmy przed nim czołem”. Bo ta katedra jest cały czas ta sama, tylko Polaków we Lwowie jest mniej, w związku z czym dawne katolickie kościoły zostały przejęte przez grekokatolików – bo ten obrządek jest rodzajem ukraińskiego kościoła narodowego. W odróżnieniu bowiem od nacjonalizmu polskiego, który jest poczciwy, nacjonaliści ukraińscy owinęli sobie kościół grekokatolicki dookoła palca, więc tańczy on tak, jak mu oni zagrają. Toteż pewnie dlatego w pobliżu leżącego około 30 kilometrów od Lwowa Zadwórza, zwanego „Polskimi Termopilami”, gdzie 17 sierpnia 1920 roku 330 polskich żołnierzy powstrzymywało napór Armii Konnej Budionnego na miasto i gdzie zostali pochowani w bratniej mogile, nad którą usypano kurhan i postawiono pomnik u stóp którego jest napis przypominający o walce tych żołnierzy, którzy, nawiasem mówiąc, wszyscy zginęli – toteż pewnie dlatego trudno tam trafić, bo poza polną ścieżką nie prowadzi tam żadna droga, przy której stałaby tablica informująca, jak tam dojechać. Tutejsi Polacy jednak i bez tablicy wiedzą, toteż – jak nam powiedział miejscowy dróżnik – bo pomnik stoi przy dwutorowej linii kolejowej – w każdą rocznicę przybywają tam „tłumy”. Być może brak takich drogowskazów ma charakter intencjonalny, ale być może jest następstwem ogólnego zaniedbania, jakim ta część Ukrainy się charakteryzuje, a im dalej na wschód, tym podobno gorzej. Fatalne są zwłaszcza boczne drogi, więc widać, że pan Sławomir Nowak, uchodzący przy Donaldzie Tusku za tęgą głowę, tu się nie popisał i słusznie zamierzają wsadzić go do więzienia – bo jestem pewien, że powód się znajdzie i wcale nie trzeba go będzie naciągać.
Za to nie brakuje teorii, bardzo zresztą podobnych do snutych przez nadwiślańskich zwolenników „Wielkiej Lechii”, z tym, że na Ukrainie rolę pana Bieszka odgrywa pan Wasyl Kobyluch. Twierdzi on, że Ukraina, to znaczy – prastara ziemia ukraińska jest „kolebką ludzkości” i że tutejsi „Praukraińcy” dali początek wszystkim językom świata. Nie tylko zresztą językom, bo i religiom. Na przykład „Praukraińcy” już 45 tysięcy lat temu wynaleźli obrzęd chrztu wodą, z czego sprytnie skorzystał Chrystus, który zresztą od 12 do 20 roku życia pobierał na Rusi nauki w tutejszej Wyższej Szkole Mędrców. Myślę, że ta Wyższa Szkoła wypuściła znacznie więcej absolwentów, toteż nic dziwnego, że trwają między nimi zażarte spory, na przykład o to, kto wymyślił koło. Pan Kobyluch twierdzi ponad wszelką wątpliwość, że wynalazku tego dokonali „Praukraińcy”, ale z kolei jego rosyjscy odpowiednicy twierdzą, że koło wynaleźli Rosjanie, podobnie zresztą, jak wiele innych rzeczy. Na przykład matematykę wynalazł Pietia Goras, a z kolei filozofię – Pantarejew, który odkrył, że „wsio pławajet”. Nie potrzebuję dodawać, że każde z tych twierdzeń jest poparte niezbitymi dowodami również w postaci dokumentów, jakie każdy może zobaczyć w bibliotekach dalekich uniwersytetów, na przykład – Uniwersytetu Ziemi Ognistej w Punta Arenas. Co na temat wynalezienia koła sądzą zwolennicy Wielkiej Lechii – tego szczerze mówiąc nie wiem, ale myślę, że po kilku międzynarodowych sympozjonach naukowych w Wyższej Szkole Mędrców, ta kwestia zostanie uzgodniona, być może nawet – przez głosowanie - żeby wszystko było zgodne z demokracją.
Ilustracja © brak informacji / za: www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz