Stłumione echa fałszywych pogłosek
Do Niechorza, dokąd przyjechałem na kilka dni gwoli wytchnienia od podwyższonego tempa, echa awantur warszawskich docierają nieco stłumione tym bardziej, że morze szumi jak zawsze, jak gdyby nigdy nic, jakby Amerykanie nie uchwalali ustaw bez jakiegokolwiek znaczenia – o czym niedawno poinformowała nas elokwentna pani Żorżeta – jakby pani Elżbiecie Podleśnej nie zwiędła przedwcześnie męczeńska palma, którą podlewała nie tylko Amnesty International, ale nawet pan Adam Bodnar, siedzący na operetkowej posadzie „rzecznika praw obywatelskich” i wreszcie – jakby pan red. Sekielski nie ujawnił, że duchowieństwo katolickie, to towarzystwo osobników porażonych priapizmem, którzy w przerwach między obowiązkami swego stanu, biegają na wszystkie strony, szukając gdzie by tu kogoś pomolestować, ani jakby pan minister Ziobro nie pospieszył z nowelizacją kodeksu karnego, w którym to „król srogie głosi kary” za pedofilię.
Znając poziom skorumpowania policji i niezależnej prokuratury, żeby o niezawisłych sądach nawet nie wspomnieć, rząd „dobrej zmiany” właśnie położył fundamenty pod przemysł molestowania.
Teraz, gdy grozi za to nawet dożywotnie więzienie, któż powstrzyma dzieci, żeby po 20, albo i po 40 latach przypominały sobie, jak to zostały bzyknięte – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – żeby niezawisły sąd przyznał im sowite odszkodowanie – najlepiej od parafii, albo jeszcze lepiej – od diecezji, no i oczywiście – dożywotnią rentę za niewymowne cierpienia? Tych dzieci nie powstrzyma żadna siła, zwłaszcza, że czasy są ciężkie, a w dodatku po precedensie stworzonym przez panią sędzię Annę Łasik z niezawisłego sądu w Poznaniu, najskuteczniejsze będzie konfabulowanie molestowania przez jakiegoś księdza. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo gwoli utrzymania dobrej koniunktury w przemyśle molestowania, Kościół katolicki musi istnieć, bo w przeciwnym razie cóż komu przyjdzie z nagle obudzonej pamięci? Jeśli by Kościół się rozleciał, to jestem pewien, że dzieci zaczęłyby sobie przypominać o molestowaniu przez posłów do Parlamentu Europejskiego, a jeszcze lepiej – przez komisarzy unijnych, którzy już nie wiedzą, co zrobić z pieniędzmi zrabowanymi podatnikom. W ostateczności można by też postawiać w stan podejrzenia posłów tubylczych, ot, na przykład – moją faworytę, Wielce Czcigodną Joannę Scheuring-Wielgus, którą takie dziecko mogłoby bez trudu puścić w skar… – to znaczy – pardon – w jakich tam znowu „skarpetkach”, kiedy wiadomo, że ostatnią elegantką, która używała skarpetek, była pani Nelly Rokita? Z czego zatem komornik mógłby się zaspokajać w przypadku mojej faworyty? Tajemnica to wielka – zatem jest prawie pewne, że – jak przewidział poeta – „po huku, po trudzie” – czyli etapie surowości, nastąpi etap wyrozumiałości, kiedy to „ludzie kultury” znowu będą podpisywali petycje w obronie podejrzanych o pedofilię, zwłaszcza w sytuacji, gdy sodomia i gomoria zacznie być obowiązkowym przedmiotem już w szkołach podstawowych. Skoro wiemy to nawet my, biedni felietoniści, to cóż dopiero – Wielce Czcigodni Parlamentarzyści, którym jeśli nawet nie rozum, bo o to w tym środowisku nie jest łatwo, to instynkt samozachowawczy podpowie, jak należy postępować, by i wilk był syty i owca cała.
Znakomitym przykładem skuteczności tej metody jest „walka z korupcją”. Obok policji i CBŚ, powstało nawet osobne Biuro do walki z korupcją, a tymczasem ona sama ma się całkiem nieźle, nawet w takich miejscowościach jak Niechorze, a cóż dopiero – w siedzibach województw, czy w stolicy? Przewidział to jeszcze przed I wojną światową Tadeusz Boy-Żeleński pisząc: „W Warszawie zbytek, szampańskie kolacje, płyną rubelki, skąd – gdzie? – ani wiesz!” Teraz oczywiście żadne „rubelki” nie płyną, chyba, że ciurkają do ruskich agentów, a wartkim strumieniem płyną dolary na „Fort Trump” i szekle, dzięki czemu niedawno dowiedzieliśmy się, że nawet główna spelunca „dobrej zmiany” stanowiła własność jakichś Izraelitów. Jak weszli w jej posiadanie – tajemnica to wielka – ale co nam szkodzi w takim razie przypomnieć prehistorię dzisiejszej transakcji?
W budynku przy Nowogrodzkiej za komuny mieściła się redakcja „Ekspresu Wieczornego”, który w roku 1990, w ramach dekomunizowania mediów, został przejęty przez Fundację Prasową Solidarność” założoną przez Jarosława Kaczyńskiego, przy udziale Marii Stolzman, Sławomira Siwka, Krzysztofa Czabańskiego, Macieja Zalewskiego, któremu niezawisły sąd w roku 2003 przysolił 2 lata więzienia za ART-B, której szefowie uciekli z forsą do Izraela – oraz Bogusława Heby. Działała ona aż do roku 2012, kiedy to została zlikwidowana z powodu „wyczerpania środków finansowych”, a jej majątek razem ze spółką „Srebrna” został przekazany na Instytut im. Lecha Kaczyńskiego. Jak widzimy, początki każdego kapitalizmu, nawet tego uczciwego, są jednak mroczne i lepiej tych mroków zbyt gorliwie nie penetrować, bo – jak przestrzega poeta – „tylko się potem nie dziw bracie, że cię w ulicy ciemnej stukną, albo w UB, na przesłuchaniu, będą cię dźgali w nerwu włókno!”. Tedy wiadomo tylko że w 1993 roku Fundacja Prasowa „S” sprzedała „Ekspres Wieczorny” wraz z nieruchomościami, szwajcarskiemu kontrahentowi Marquardowi, który obecnie wydaje „Playboya”, „Cosmopolitan” i „CKM”, a którego głównym udziałowcem jest obecnie pan Bijan Khezri, o którym nie można się dowiedzieć, jakiej właściwie jest narodowości, więc nie jest wykluczone, że „międzynarodowej”. Jest on niezwykle subtelnym biznesmenem, co to światową gospodarkę ma w małym palcu i w ogóle, ale sądząc po tytułach, to widać, że tak jak za czasów Estery i Ahaswera, tak i teraz najlepsze interesy robi się na handlu kobietami – albo żywymi, albo tylko fotografowanymi.
No i teraz spelunca będąca siedzibą ścisłego kierownictwa „dobrej zmiany” została przez Izraelitów sprzedana. Dlaczego, co się stało? Czyżby izraelicki właściciel już skądś wiedział, że jeszcze trochę i dostanie ten budynek z powrotem, tyle – że za darmo, w ramach tak zwanych „roszczeń” dotyczących „własności bezdziedzicznej” – więc co to komu szkodzi za to samo wziąć pieniądze kilka razy? Tak gadają na mieście i takie stłumione echa tych fałszywych pogłosek docierają nawet do zamglonego Niechorza, gdzie morze szumi i szumi, jak w pierwszym dniu stworzenia.
Prawda w straszliwej postaci
Sytuacja powoli zaczyna się wyjaśniać. 15 maja pan marszałek Kuchciński, który za młodych lat zasłynął pseudonimem „Penelopa”, zdjął z porządku obrad Sejmu projekt ustawy blokującej realizację żydowskich roszczeń dotyczących tzw. „Własności bezdziedzicznej”, o której mówi amerykańska ustawa nr 447 JUST, jaki klub Kukiz’15 złożył niedawno do laski marszałkowskiej, co zgodnie z polskim prawem uruchamia procedurę legislacyjną. Nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej”... no, mniejsza z tym), że za tą decyzją pana marszałka Kuchcińskiego, podobnie jak za wszystkimi innymi decyzjami dygnitarzy sejmowych, senackich, a zwłaszcza rządowych, stoi Naczelnik Państwa, czyli prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński – ten sam Jarosław Kaczyński, który na wiecach wykrzykiwał, że nie odda Żydom ani guzika. Czym innym jednak są wiecowe deklamacje, które żadnych skutków prawnych dla nikogo nie rodzą, a czym innym – ustawa, zwłaszcza, gdy zawiera sankcje karne za próby realizacji tych roszczeń. Jak przy innej okazji pisał poeta: „Tak wylazła z Archanioła stara świnia...” - bo gdy przyszło do konkretów, to projekt ustawy został zdjęty z porządku obrad, podobno „w panice” spowodowanej obawą „pogorszenia stosunków międzynarodowych”, to znaczy – stosunków z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, jakim formalnie są Stany Zjednoczone no i stosunków z Sojusznikiem Naszego Sojusznika, czyli bezcennym Izraelem, w którym gwoli jeszcze większej ironii losu, tego samego dnia został przez jakiegoś krewkiego Izraelitę znieważony i pobity ambasador Rzeczypospolitej Polskiej, pan Marek Magierowski. Gdyby pan Magierowski nie reprezentował tam majestatu Rzeczypospolitej, to powiedziałbym, że dobrze mu tak, za to, co zrobił na początku ubiegłego roku podczas swojej wizyty w USA, kiedy też występował oficjalnie, jako wiceminister spraw zagranicznych i – jak przypuszczam – namawiał działaczy Polonii Amerykańskiej do zbojkotowania konferencji w Waszyngtonie, której celem było lobbowanie w Kongresie przeciwko ustawie nr 447 JUST – ale skoro pan Magierowski jest Ekscelencją, to oczywiście tak nie powiem.
Ciekawe, jak skomentuje to pan redaktor Sakiewicz w „Gazecie Polskiej” - o ile oczywiście uzyska na to pozwolenie od starszych i mądrzejszych. Pewnie ogłosi, ze zdjęty projekt ustawy został tak naprawdę napisany przez Putina, podobnie jak ustawa nr 447 JUST – że Putin nakazał Kongresowi USA jej uchwalenie, a prezydentowi Donaldowi Trumpowi – jej podpisanie - by w ten sposób ruscy agenci w naszym nieszczęśliwym kraju mogli sięgnąć po fałszywe argumenty przeciwko kierowniczej roli PiS-u i oczywiście – przeciwko sojuszom – podobnie jak w swoim czasie robili przedstawiciele reakcyjnego podziemia. Ale może już nie nie będzie mówił, podobnie jak telewizyjny biuletyn rządowy pod dyrekcja pana Jacka Kurskiego, który zwyczajnie nie zauważył 20-tysięcznej manifestacji w centrum Warszawy przeciwko ustawie nr 447 JUST, podobnie zresztą, jak telewizyjne i prasowe biuletyny obozu zdrady i zaprzaństwa, gdzie miesza w kotle brat prezesa Jacka Kurskiego, pan red. Jarosław Kurski, który właśnie zaprasza na debatę pod tytułem: „Przyszłość wolnych mediów”. W ten sposób familia Kurskich obstawia wszystkie niezależne media, które chyba będą musiały skorzystać ze wsparcia cenzury, jak za pierwszej komuny – bo wtedy też trzeba było kłamać, ale cenzura sprawiała, że podejrzliwcy nie mieli argumentów, których teraz dostarczają im media społecznościowe. To może zapoczątkować etap świetlanej przyszłości „wolnych mediów” i pani Barbara Engelking nie będzie musiała wycofywać się ze swojej freudowskiej pomyłki, kiedy mówiąc o „Gazecie Wyborczej”, użyła określenia: „gazeta żydowska”. Rację tedy może mieć pan poseł Jakubiak, który podczas konferencji prasowej Konfederacji, zwołanej już po zdjęciu przez marszałka Kuchcińskiego projektu ustawy przeciwroszczeniowej z porządku obrad wyraził przypuszczenie, że mimo wiecowych deklaracji, rząd jednak prowadzi z Żydami tajne rozmowy, których efektem będzie „kompleksowe ustawodawstwo”, o którym 14 lutego wspominał w Warszawie sekretarz stanu USA Michał Pompeo – ale oczywiście – dopiero po jesiennych wyborach. Wtedy nie będzie już można ukrywać prawdy, więc Jarosław Kaczyński powie swoim wyznawcom: macie rację, zdradziliśmy was, ale to dobrze, że to my was zdradziliśmy, bo w przeciwnym razie zdradzić by was musiał Donald Tusk, a to dopiero byłaby katastrofa. W tej sytuacji możecie uważać się za szczęściarzy, bo Polska odniosła kolejny sukces. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że połajanki Izraelitów pod adresem Polski i Polaków, a nawet pobicie pana ambasadora Magierowskiego, mogło być zaplanowane, by pan Morawiecki nie tylko mógł odprosić izraelską delegację, ale również zademonstrować inne przedstawienia, jak to broni interesów Polski i godności narodowej.
Czyżby w tej operacji maskującej został wykorzystany również pan Sekielski ze swoim filmem „Tylko nie mów nikomu” - o pedofilii w szeregach duchowieństwa? Tego też wykluczyć nie można, by Pan Sekielski i wcześniej uprawiał „prowokację dziennikarską”, będącą elegancką nazwą łajdactwa. Razem z panem red. Morozowskim, który legitymuje się pierwszorzędnymi korzeniami, wynajął panią Renatę Beger z Samoobrony, żeby zwabiła pana Adama Lipińskiego z PiS, gwoli składania mu rozmaitych propozycji, a oni to wszystko nagrają i puszczą w swojej nierządnej telewizji. Skoro pan red. Sekielski już wtedy nabrał takiej eksperiencji w realizowaniu leninowskich norm na odcinku organizatorskiej funkcji prasy (media nie tyle mają relacjonować wydarzenia, co je kreować według zaplanowanego scenariusza, a potem ciskać gromy i palić kadzidła), to skąd możemy mieć pewność, że i teraz nie został przez nikogo wynajęty? Na taką możliwość wskazuje okoliczność, że księża, do których pan Sekielski „dotarł”, byli tajnymi współpracownikami SB. Skoro w korcu maku natrafił akurat na tych, to możliwe, że mięsisty nos („wszędzie mięsiste węszą nosy, w powietrzu kłębią się donosy...”) wetknęły mu w świeży trop stare kiejkuty, które przecież wynalazły pana Roberta Biedronia, a być może – również pana Jażdżewskiego, którzy właśnie proklamowali wojnę z Kościołem, jako program wyborczy. Ano – nie da się ukryć, że wojna z Kościołem w obliczu nadchodzącej żydowskiej okupacji Polski, ma na celu pozbawienie mniej wartościowego narodu tubylczego nawet takiego przywództwa.
Nawet takiego – bo pan Sekielski niewiele by wskórał, gdyby nie tolerowanie rozmaitych łajdactw wśród duchowieństwa. Zaczęło się – jak pamiętamy - od tolerancji dla konfidentów, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, co inni odebrali, jako rodzaj przyzwolenia na wszystkie inne łajdactwa. Myślę, że za prymasa Wyszyńskiego takiego przyzwolenia by nie było, co pokazuje, jak głęboki jest dzisiaj kryzys przywództwa. Obawiam się, że bez drakońskich środków dyscyplina nie zostanie przywrócona. Właśnie zwrócił się do mnie znajomy ksiądz z pytaniem, co bym w tej sytuacji zrobił, będąc biskupem. Odpowiedziałem, że wolałbym duchowieństwo swojej diecezji i kazałbym każdemu złożyć przysięgę na Trójcę Przenajświętszą, że nie jest ani konfidentem, ani sodomitą, ani pedofilem – a następnie dyskretnie zbadał, czy przypadkiem nie doszło do krzywoprzysięstwa. Winny krzywoprzysięstwa wylatywałby ze stanu kapłańskiego bez żadnych ceregieli, a wtedy zajmowałyby się nim już organy państwowe – bo zgodnie z zasadą rozdziału Kościoła od państwa, Kościół nikogo do więzienia wsadzić nie może.
To właśnie dlatego tak się aktywizują rozmaite „aktywistki” w rodzaju pani Elżbiety Podleśnej, która już została ukarana za swoje wybryki, bo całe męczeństwo, które tak dobrze się zapowiadało, cały show, został pani Elżbiecie zmarnowany przez pana marszałka Kuchcińskiego, no i pana red. Sekielskiego.
Licytacje i szantaże kogutów przezornych
Ciężką, coraz cięższą sytuację ma Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, chociaż początkowo wszystko wydawało się łatwe i nawet przyjemne. Kiedy po słynnym „resecie” prezydenta Obamy, 17 września 2009 roku, USA wycofały się z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, robiąc w ten sposób miejsce dla „strategicznych partnerów”, to znaczy – Niemiec i Rosji – wydawało się, że Polska na dobre przechodzi pod ich kuratelę. To przypuszczenie znalazło dobitne potwierdzenie 20 listopada 2010 roku, kiedy to na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Stwarzało to dla Polski nową sytuację, bo nie może być tak, że całe NATO pozostaje w strategicznym partnerstwie z Rosją, a Polska nie. Czy katastrofa smoleńska, w której zginął prezydent Kaczyński i część dowódców wojskowych tylko ułatwiła Polsce uczestniczenie w strategicznym partnerstwie z Rosją, czy też była jednym z elementów tego partnerstwa – tego pewnie nigdy się nie dowiemy, bo ani USA, które dokonały „resetu” a potem, w Lizbonie, owo „strategiczne partnerstwo z Rosją” przeforsowały, tego ani nam, ani nikomu nie powiedzą, podobnie, jak „strategiczni partnerzy”. Warto jednak w związku z tym przypomnieć, co ten amerykański „reset” a następnie – proklamowanie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja poprzedziło. Otóż na miesiąc przed „resetem”, 18 sierpnia 2009 roku odbyło się w Soczi spotkanie izraelskiego prezydenta Peresa z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem. Z tego spotkania nie ukazał się żaden komunikat, ale z wypowiedzi prezydenta Peresa dla izraelskiej prasy wynikało, że złożył on prezydentowi Miedwiediewowi dwie obietnice: pierwszą – że Izrael nie uderzy na Iran i drugą – że on, tzn. prezydent Peres - „namówi” prezydenta Obamę do wycofania z Europy Środkowej elementów tarczy antyrakietowej. Co w zamian obiecał mu prezydent Miedwiediew – tego już nie powiedział, chociaż też musiał obiecać mu coś ważnego. I prezydent Peres chyba prezydenta Obamę „namówił”, bo ten nie tylko wycofał elementy sławnej „tarczy”, ale w ogóle wycofał USA z aktywnej polityki w tej części Europy, a w niecały rok później oddał ją „strategicznym partnerom”, a zwłaszcza - „strategicznemu partnerowi” NATO, podobnie, jak prezydent Roosevelt w Jałcie oddał Europę Środkową „sojusznikowi naszych sojuszników”, czyli Józefowi Stalinowi. Wydawało się, że klamka znowu zapadła na kolejnych 50, a może nawet na 100 lat, bo szczyt NATO w Lizbonie był ukoronowaniem rozciągniętego w czasie procesu ustanawiania nowego porządku politycznego w Europie w miejsce porządku jałtańskiego. Ten nowy porządek zawierał wprawdzie elementy porządku jałtańskiego, bo jego gwarantami nadal pozostawały Stany Zjednoczone i Rosja – ale również wnosił elementy „porządku Ribbentrop-Mołotow” z 23 sierpnia 1939 roku, którego istotnym elementem pozostawał podział Europy Środkowej na strefę niemiecką i strefę rosyjską – co było wynikiem rosnącej roli Niemiec w polityce europejskiej. Polska oczywiście znajdowała się w strefie „niemieckiej”, którą od strefy „rosyjskiej” oddzielała linia Ribbentrop-Mołotow z niewielkim zmianami – bo republiki bałtyckie, pierwotnie będące po wschodniej strefie kordonu, teraz znalazły się po jego zachodniej stronie.
Amerykanie wracają
Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji Niemcy umocniły swoje wpływy w Europie Środkowej, w tym również – w Polsce, gdzie na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej rozparła się ekspozytura Stronnictwa Pruskiego, z faworytem Naszej Złotej Pani, Donaldem Tuskiem na fasadzie. Rosji Polska czyniła raczej gesty, w postaci słynnej „deklaracji o pojednaniu” między narodami polskim i rosyjskim, podpisanej w sierpniu 2012 roku na Zamku Królewskim w Warszawie przez patriarchę Cyryla i abpa Józefa Michalika, ówcześnie przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Zwraca uwagę, że mimo konstytucyjnej zasady rozdziału Kościoła od państwa, tę polityczną przecież deklarację podpisali przedstawiciele kościołów – ale żadnemu płomiennemu szermierzowi praworządności nie przyszło do głowy, by przeciwko temu protestować. Pewnie zostali pouczeni przez swoich oficerów prowadzących, że w tej sytuacji Nasza Złota Pani nie tylko nie dałaby im jurgieltu, ale i przypomniała, skąd wyrastają im nogi.
Ale na skutek niepowodzeń na odcinku syryjskim prezydent Obama w roku 2013 zresetował swój poprzedni „reset”, zapalając zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, którego jawnym celem było wyłuskanie tego kraju ze strefy rosyjskiej – a więc wysadził w powietrze niedawno proklamowany „porządek lizboński”. Oznaczało to, że Ameryka wraca do aktywnej polityki w tej części Europy, a to z kolei – że Polska, spod kurateli „strategicznych partnerów” wraca i to na dobre, pod kuratelę amerykańską. To z kolei spowodowało konieczność usunięcia z pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu ekspozytury Stronnictwa Pruskiego i wysunięcie na tę pozycję ekspozytury Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. I tak się właśnie w 2015 roku stało – oczywiście przy zachowaniu wszystkich demokratycznych pozorów. Jaką cenę Amerykanie wyznaczyli za tę podmiankę – tego wtedy nie wiedzieliśmy, ale wyjaśniło się to ostatecznie trzy lata później, w roku 2018, kiedy to Kongres USA przyjął, a prezydent Trump podpisał „ustawę bez znaczenia”, nazwaną, pewnie gwoli większego urągowiska, JUST [ang. „sprawiedliwa” - red. ITP].
Koguty walczą dla swoich hodowców
Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że walka kogutów, z jaką mamy do czynienia co najmniej od 2015 roku, jest tylko odbiciem rywalizacji o wpływy w Europie Środkowej między USA i Niemcami, które wcale nie chcą się zgodzić na ponowne objęcie przez Amerykanów stanowiska kierownika polityki europejskiej. Ale walczące koguty nie są zwyczajnymi kogutami, tylko kogutami przezornymi, które muszą liczyć się z wieloma uwarunkowaniami, w postaci np. kolejnego „resetu”, o którym nie będą nawet zawczasu poinformowane, albo w postaci próby odciągnięcia Niemiec od strategicznego partnerstwa z Rosją, co wymagałoby obdarowania ich przez Naszego Najważniejszego Sojusznika jakimś prezentem. Toteż obóz zdrady i zaprzaństwa, chociaż zasadniczo walczy w barwach niemieckich, to znaczy – pardon – oczywiście „europejskich”, ani słowem nie zaprotestował, a nawet udaje, że nie zauważył amerykańskiej ustawy nr 447 JUST, a z kolei obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, ustami Naczelnika Państwa poinformował nas, że wykładnikiem polskiego patriotyzmu jest uczestnictwo Polski w UE. Widać, że koguty starannie rozkładają akcenty, by „pięknie się różnić”, ale w sprawach zasadniczych dla państwa działają ręka w rękę.
Ta konieczność „pięknego się różnienia” przybiera w roku wyborczym postać moralnego szantażu. Koguty w barwach „europejskich” szantażują swoich wyznawców, że jeśli ich nie poprą, to Polska pogrąży się w otchłani „faszyzmu”, a z kolei koguty przyodziane w barwy biało-czerwone, ale z białymi oraz złotymi gwiazdami (wyobrażającymi 12 pokoleń Izraela), szantażują swoich wyznawców, że jeśli ich nie poprą, to Polska wpadnie w szpony Putina, co to, korzystając ze swoich wpływów w Ameryce, przeforsował tam ustawę nr 447 JUST, żeby wzbudzić w Polakach niechęć, a przynajmniej zasiać wątpliwość co szlachetnych intencji Naszego Najważniejszego Sojusznika. Widać gołym okiem, że w tym szantażu nie chodzi o żaden polski interes państwowy, tylko wyłącznie o interesy partyjne, których realizacja uzależniona jest od gorliwości kogutów w służbie protektorów. Toteż przy okazji rocznicy konstytucji 3 maja pan prezydent Andrzej Duda postanowił przelicytować pana Kosiniaka-Kamysza z PSL i zaproponował wpisanie do konstytucji nie tylko przynależności Polski do Unii Europejskiej, ale również – przynależności do NATO, najwyraźniej pragnąć zadowolić wszystkich naraz. Trudno dziwić się takiej jego skwapliwości w sytuacji, gdy na Uniwersytecie Warszawskim, który przy innych okazjach tak się trzęsie nad zachowaniem swojej „apolityczności”, tego samego dnia Donald Tusk zainaugurował swoją kampanię przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w naszym bantustanie. Najwyraźniej Nasza Złota Pani spuściła go z łańcucha, by zawalczył dla niej o prezydenturę w Polsce, no a Donald Tusk – jak to Donald Tusk - „powinność swej służby zrozumiał”.
Żydowski papierek lakmusowy
Tymczasem za sprawą ujawnienia rąbka kulisów tajnej dyplomacji, jaką rząd „dobrej zmiany” prowadzi z żydowskimi pełnomocnikami amerykańskiego Departamentu Stanu na temat przygotowań do zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom dotyczacym tak zwanej „własności bezdziedzicznej”, pojawiła się paląca konieczność zablokowania rządowi możliwości dalszego negocjowania warunków żydowskiej okupacji Polski. Mam na myśli stosowną ustawę zawierającą sankcje karne. Piszę to przed demonstracjami, jakie na 11 maja zostały zapowiedziane nie tylko w Warszawie, ale również – w Waszyngtonie przed Białym Domem. Byłoby dobrze, gdyby te demonstracje przekonały nie tylko Naszego Najważniejszego Sojusznika, że są granice frymarczenia interesami państwowymi Polski i interesami narodowymi Polaków – ale również, by przekonały parlamentrzystów w Polsce, że nie tylko dla dobra państwa i narodu powinni taką ustawę szybko przeforsować, ale również dla własnego dobra – bo zdrada szybko wyjdzie na jaw i żadna telewizyjna propaganda nie będzie w stanie jej wymazać z polskiej pamięci. Skoro tedy wszyscy posługują się dziś szantażami dla celów partyjnych, to szantaż w obronie interesów państwowych i narodowych jest nie tylko usprawiedliwiony, ale nawet pożądany.
© Stanisław Michalkiewicz
17-21 maja 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
17-21 maja 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
UAKTUALNIENIE: 2019-05-21-00:07 CET / A.P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz