OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Uczłowieczanie kobiet – Jak dobrze być żołnierzem… Dziwny jest ten świat

Dziwny jest ten świat


Przede mną straszny dzień, a więc dziś tylko garść krótkich refleksji. Wczoraj wieczorem napisałem notkę dotyczącą śmierci jednego z czytelników. Nie znałem go, nawet nie zamawiał książek przez sklep. Po prostu wpłacał pieniądze do banku. Od razu powiem, żeby nikt tak nie robił, to bardzo utrudnia pracę. Pan Henryk jednak miał taki zwyczaj i ja to tolerowałem. Ostatnio dopiero zaczął składać zamówienia tak, jak wszyscy. Nigdy go nie poznałem i nie wiedziałem jak wygląda, ale był tu z nami od samego początku. Mieszkał w Wałbrzychu, a wczoraj okazało się, że potrzebuje pomocy, że jest w Warszawie. Nie miałem pojęcia jak mu pomóc, tym bardziej, że całą noc spędził na SOR-ze, skąd odesłano go do domu. Telefon na podwórku nie łapie zasięgu, nie ma jak rozmawiać, łaziłem w szlafroku po trawie i usiłowałem coś zrozumieć. Nie znam lekarzy i nie potrafię pomóc nikomu w takich sytuacjach. Poradziłem, żeby znowu wezwali karetkę i tym razem kazali wieźć Pana Henryka na oddział.
Po południu okazało się, że jest na stole operacyjnym. Nie przeżył tej operacji. Nie wiem ile miał lat, ale raczej był człowiekiem z dużym doświadczeniem. Piszę o tym, bo kiedy zdarza się jedna czy druga taka sytuacja, mam głęboką intuicję, że będzie to eskalowało. Biorą się z tego różne obawy i niechęć do wychodzenia z domu. Wszyscy przecież wiemy, że zdarzyć może się absolutnie wszystko. Wczoraj okazało się, że z czterech naszych samochodów, został nam tylko jeden. Nie mogę się przyzwyczaić – było cztery, jest jeden…jak żyć? Trzeba wszędzie wszystkich wozić, a są jakieś sprawy do załatwienia, jakieś wyjazdy pilne, ludzie umówieni. Oczywiście żartuję, parę lat temu był tylko jeden samochód i jakoś dawaliśmy radę. Przed wczoraj w Grodzisku samochód potrącił młodego rowerzystę. Śmierć na miejscu. Kazałem synowi jeździć chodnikiem, a w razie zatrzymania przyjąć spokojnie mandat. Policja każe za jeżdżenie po chodnikach, a nie jest w stanie wyegzekwować bezpiecznej jazdy kierowców w mieście tak dobrze oznaczonym jak Grodzisk…Nigdy nie zrozumiem dlaczego co drugi dzień warują przy nowym cmentarzu, a nie są w stanie zdyscyplinować tych, którzy ignorując znak STOP wymuszają pierwszeństwo na rondzie Obłękowskiej. No, ale może to takie fatum.

Zastanawiam się ile sensu ma polityka, którą prowadzę, polityka skracania dystansu pomiędzy autorem a czytelnikiem…Nie jestem w stanie załatwić niczego, a wielu ludzi żyje złudzeniem, że jednak jest inaczej. Przed pierwszym spotkaniem ze mną prof. Łukasz Święcicki dowiedział się od znajomej, że będzie rozmawiał z bardzo wpływowym, prawicowym blogerem. Uśmiałem się, kiedy mi to powiedział. Nie mam na nic wpływu. Na nic…I to się pewnie nie zmieni.

Próbuję czytać książki autorów rynkowych, tych najsławniejszych. To jest tak niewyobrażalny szajs, oceniany według nie tyle fałszywych, co nieistniejących kryteriów, że człowiek wyjść ze zdumienia nie może. Po co – zadajemy sobie pytanie – po co wypisywać te brednie, nie mające związku z niczym, z żadnym autentycznym przeżyciem? Po to, by poszerzyć kanał dystrybucji reklam, to jest jedyny powód. A skoro tak, nie pozostaje nic innego niż opracować plan metodycznego niszczenia tego śmiecia. Postaram się to zrobić niebawem….Istnieje chyba tylko jeden powód prowadzenia działalności takiej jak ta, którą tu podejmujemy. Jest nim tworzenie przestrzeni, w których emocje ludzi, te dla nich najważniejsze byłby całkowicie zabezpieczone przed gwałtem i szyderstwem. Gdyby istniał inny jakiś powód, nie dowiedziałbym się wczoraj o chorobie Pana Henryka. Tylko to jest ważne….Musicie więc bardzo uważać, wy wszyscy, którzy traktujecie to jak zabawę…

Muszę już iść i zająć się tak zwanym ogarnianiem spraw. Jutro już będzie normalnie.

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl


Jak dobrze być żołnierzem, żołnierzem…


Mało kto dziś pamięta, że znany, opozycyjny bard radziecki, Bułat Okudżawa, napisał piękną, jak wszystkie inne jego utwory, pieśń, zatytułowaną „Piosenka amerykańskiego żołnierza”. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy w Polsce ponad miarę eksploatowano twórczość pana Okudżawy i podkreślano jego wybitne zasługi dla demontowania systemu sowieckiego, a także dodawano mu różnych, często niezasłużonych laurów poetyckich czy artystycznych w ogóle, pieśń ta wykonywana była pod innym tytułem. Nazywała się wtedy „Piosenka wesołego żołnierza”. Tytuł zmieniono, jak mniemam, dlatego, by zatrzeć złe wrażenie, jakie na wzmożonych emocjonalnie młodzieńcach i dziewczętach wywrzeć mogła wieść iż niemożliwym było kontestowanie systemu sowieckiego z gitarą, bez wyraźnego zezwolenia tego systemu na trzymanie owej gitary i emitowanie za jej pomocą dźwięków. O Bułacie Okudżawie słuch dziś w zasadzie zaginął i nikt już nawet nie próbuje organizować recitali tego artysty, bo powszechny dostęp do informacji, także tych dotyczących wybitnych poetów, mógłby całą tę imprezę unieważnić. Do niedawna było jednak inaczej. Nie o poezji jednak chciałem dziś pisać, a na pewno nie tylko o niej. Nie mając zaplanowanego żadnego tekstu, bo dzień wczorajszy nie należał do najłatwiejszych, zasiadłem z rana do talerza, na którym leżała biała, wyjęta prosto z wody, obgotowana kiełbasa. Taka co została jeszcze ze świąt. Zacząłem kroić tę kiełbasę, patrzyłem jak gorąca woda pryska wokół i wtedy przypomniał mi się komentarz valsera pod przedwczorajszym tekstem. Ten dotyczący metod prowadzenia walki przez komendanta Burego. – A dlaczegóż to – pomyślałem – ludzie tak silnie i emocjonalnie przywiązują się do technik i metod walki partyzanckiej, a także do ich opisów, a tak źle, po macoszemu i z szyderstwem traktują techniki literackie i poetyckie? O wiele łatwiej im dostępne i nadające się do wypróbowania niż te pierwsze. Ja oczywiście wierzę, że kto jak kto, ale valser otoczyłby wieś i nie wypuściłby stamtąd nikogo, nawet kota, dopóki nie oddaliłby się wraz ze swoim oddziałem w ciemną, deszczową noc. To nie ulega kwestii, ale nie o valserze, naszym koledze, chcę dziś pisać, tylko o wszystkich tych, którzy mając do dyspozycji możliwość zadbania o pewną jakość, nie myślę tu tylko o twórczości, ale także o tak zwanym zwykłym życiu (które życie jest zwykłe, kto takie rzeczy jak „zwykłe życie” w ogóle wymyśla?), chcą być od razu sławnymi dowódcami oddziałów partyzanckich, albo wybitnymi mężami stanu, albo retorami porywającymi tłum. Dlaczego nie chcą być poetami, pisarzami, czy też aktorami, wpływającymi na widza po prostu swoją sztuką, bezpośrednio. Odpowiedź nie jest prosta, ale spróbuję jej udzielić, nie tylko Wam, ale także sobie, bo problem ten bardzo mnie interesuje.

Dawno, dawno temu Marek Hłasko napisał wstrząsające, z punktu widzenia formy i techniki, opowiadanie zatytułowane „Pijany o dwunastej w południe”. To jest kawał podstępnej, komunistycznej propagandy, czego ukrywać nie wolno, ale jest to także pewna jakość formalna nie do podrobienia i nie do powtórzenia. Stąd nie mogę się zgodzić na krytyczną ocenę twórczości Marka Hłaski en masse, ale mogę się zgodzić na inny jej opis. Pisarz ten, nieświadom mechaniki rynku literackiego, zarządzanego przez pederastów z PZPR, przez długi czas był przekonany, że pisanie interesujących opowiadań, pełnych niespodziewanych i subtelnych bardzo spostrzeżeń oraz emocji, jest sensem jego pracy. Otóż nie jest. I to dobrze widać na przykładzie Hłaski właśnie, bo któż słyszał o opowiadaniu „Pijany o dwunastej w południe”? Nikt. Wszyscy za to znają te kawałki pana Marka, gdzie jest dużo fragmentów dotyczących dziewczyn. Teksty te są słabe, nieautentyczne i momentami pretensjonalne, ale przez odwołanie się do emocji najprostszych, zyskały popularność. W kim one wzbudzały te emocje? W krytykach, to jasne, a kim są krytycy, w dodatku, krytycy z nadania partii, to już sobie możemy dośpiewać. To są ludzie do szpiku kości zaprzedani systemowi, którzy pozować chcą na reformatorów albo wręcz opozycjonistów przez system prześladowanych. Do uzyskania takiego efektu wykorzystują właśnie najsłabsze teksty autorów przez system przemielonych i wykorzystanych. Wniosek z tego płynie taki – zarządzanie rynkiem literackim w komunizmie nigdy nie odbywało się na poziomie jawnej propagandy, bo ta służyła do ciągłej kreacji postaci udających wrogów systemu. Zarządzanie tym rynkiem spoczywało w rękach funkcjonariuszy UB albo pedalskich gangów trzymających się w cieniu. Konsekwencje tego były takie, że my nie rozumiemy dziś w ogóle po co pisze się książki i sądzimy, że to jest może rozrywka, może biznes, a może propaganda. Trudno mi jednoznacznie orzekać, ze względu na pozycję, którą zajmuję, czym jest pisanie książek dziś. Wiem, że dawniej służyło temu, by wzmacniać przekaz propagandowy. Osadzenie autorów w takiej przestrzeni (wyłącznie propagandowej) było dla nich kompromitacją i komunizm na tym odcinku przegrał. Okazało się bowiem, że nie da się wyczyścić bibliotek ze wszystkich nieprawomyślnych, albo zwyczajnie ładnych książek, nie da się wprowadzić cenzury absolutnej, a przez to nachalnie promowane treści związane z ideologią są skazane na unieważnienie. No, ale władza nie może się kompromitować, trzeba wymyślić więc inną metodę, która pozwoli na lansowanie treści zgodnych z linią ideologiczną dominującego gangu, ale takie, które nie wywoływałby obrzydzenia. Nikt bowiem, nawet organizacja taka jak partia komunistyczna nie może mieć władzy nad duszą, gustem i upodobaniami, a te mogą pojawiać się niczym wiosenna alergia na pyłki – całkiem niespodziewanie. Lepiej więc je wyprzedzić i mieć jakieś gotowe kreacje w zanadrzu, a najlepiej jest je przygotować na kilka lat do przodu i zorganizować jeszcze coś na kształt medialnej kampanii. O ile więc taki Hłasko był próbą wyprzedzenia przez partię erupcji gwałtownych emocji tłumu, o tyle już Stachura to czysta socjotechnika. Ona się co prawda wymknęła spod kontroli, ale tylko na chwilę. Do czego zmierzam? Do tego, że zarządzenie rynkiem literackim, nie tylko w komunizmie, ale wszędzie zostało w pewnym momencie przesunięte z poziomu autorsko-recenzenckiego, na poziom promocyjno-reklamowy. Na poziomie autorsko-recenzenckim zostali towarzysze za żelazną kurtyną, a także ci towarzysze na zachodzie, których wyznaczono do kontestowania systemu, różni beatnicy i twórcy niezależni z tak zwanego offu. O sprzedaży książek i rynku decydują wyłącznie działy promocji. Być może, wobec ogromu tej machiny, tak zwani zwykli ludzie, którzy jednakowoż nie są zwykli, bo każdy jest przecież niezwykły, podświadomie wyczuwają swoją nicość i zamiast brać się za tworzenie, uważają, że lepiej jest pomarzyć o walkach partyzanckich w Puszczy Bolimowskiej czy też raczej w tym, co z niej zostało. Od wczoraj próbuję przekonać sam siebie, że mam jednak rację, a nieustanne próby trafienia bezpośrednio do czytelnika to jedyny sens tej pracy. Jakoś mi to idzie, nie powiem, ale sam fakt, że podejmuję ten wysiłek, nie rokuje dobrze. Pocieszające jest jednak to, że zarówno promocja, jak i redakcje próbują używać autorów jako narzędzi, albo wręcz próbują robić autorów z analfabetów. Proces ten, choć wygląda obiecująco, musi zakończyć się klęską. Na pewno spuszczą z tonu. Mogą też jednak zmienić metodę. Nie wiem jeszcze na jaką, bo nie jestem w stanie odgadnąć wszystkiego. Najważniejsze to pozbyć się lęku. Mówię to do wszystkich. Lepiej być jednak pisarzem niż żołnierzem, zważywszy na wszystkie konteksty tej uroczej pieśni, napisanej przez Bułata Okudżawę.

https://www.youtube.com/watch?v=ck7q7MNPbGo&list=RDck7q7MNPbGo&start_radio=1

Na koniec dodam jeszcze może tylko, że postaci bez całkowitej przejrzystości i bez autentycznego dorobku w postaci namacalnych przedmiotów – książek, płyt, zarejestrowanych przedstawień, ale także postaci niekomunikatywne, same w sobie są kreacją. I jako takie nie mogą już niczego wytworzyć. To jest kultura offu, także politycznego….rzecz znana i ograna, ale ciągle jeszcze dobrze przyjmowana przez niektórych.


Uczłowieczanie kobiet – od degradacji do stylizacji


Bardzo się staram, żeby w swoich tekstach nie poruszać tematów dotyczących kobiet. Czynię tak z kilku powodów. Po pierwsze pracowałem przez trzy lata w redakcji kobiecego pisma, co położyło się cieniem na całym moim życiu, ale dało mi za to dobry warsztat i nauczyło dyscypliny pracy. Po drugie kwestie dotyczące kobiet, to w zasadzie same pułapki, a kiedyś miałem okazję obserwować znanego felietonistę wymądrzającego się w poczytnym tygodniku na tematy okołodziewczęce i emocjonalne. Rozmawiał akurat z redaktorką kolumny, gdzie te jego kawałki leciały i ona tłumaczyła mu co i jak ma robić, żeby było fajnie. On zaś grzecznie kiwał głową i zgadzał się na wszystko. Nie wiem czy można sobie wyobrazić gorsze upokorzenie. No, ale może….Nie jest dobrze i nie jest bezpiecznie pisać o dziewczynach, ale bynajmniej nie z tego powodu, że ktoś się może obrazić śmiertelnie i nie odzywać potem przez całe życie. Powodem nie jest też obawa przed oskarżeniem o mizoginizm. Co innego jest ważne. To mianowicie, że tematy dotyczące dziewczyny są w zasadzie od góry do dołu spenetrowane przez macherów i macherki od sprzedaży. Konsekwencja tego jest taka, że żadne istotne spostrzeżenie dotyczące dziewczyn nie jest traktowane serio. Każda za to narzucona przez działy marketingu konwencja znajduje wdzięczne słuchaczki i jest szeroko komentowana. Jeśli więc chcemy coś pisać o dziewczynach już z miejsca robimy z siebie idiotę, bo nie znamy dobrego klucza, zestaw bowiem właściwych kluczy czyli konwencji wisi grzecznie w szafce tuż przy recepcji ogromnego domu sprzedaży zajmującego się dystrybucją wszystkiego, od emocji począwszy na plastikowej biżuterii kończąc. No, ale może spróbujmy, pokonajmy ten lęk przed kompromitacją, jaki zwykle towarzyszy przedsięwzięciom, podejmowanym przez facetów, którzy chcą coś mądrego napisać o dziewczynach. Jaka jest motywacja tych wszystkich działań służących zaspokojeniu, a kiedy to już nastąpi, wykreowaniu, potrzeb grup docelowych składających się osobników płci żeńskiej gatunku homo sapiens? Jest nią przemożna chęć zdegradowania tej grupy i sprowadzenia jej do roli bezmyślnego stada wariatek. To jest pewnik. Ktoś może powiedzieć, że to samo dotyczy mężczyzn. Otóż nie. Nie dotyczy, albowiem działy marketingu w pewnym momencie odpuszczają sobie facetów w ogóle. To znaczy oni przestają istnieć sprzedażowo, albowiem zamieniają się w starych sknerów, w alkoholików konsumujących tylko jeden rodzaj produktów, albo zostają ubezwłasnowolnieni emocjonalnie przez rodziny, mogą też po prostu wylądować w domu wariatów. Jako masa plastyczna dająca sobie narzucać kształt nie sprawdzają się zupełnie. Są jak kamienie w glinie przeznaczonej do wypalania garnków, trzeba je powyjmować i wyciepać na pole. Co innego dziewczyny, które do późnej starości pozostają, w większości, dobrze zorganizowane, poukładane i rozsądne. Potrafią też zadbać o siebie, sporządzić listę spraw do załatwienia na teraz i tę drugą, która może trochę poczekać. To im trzeba wmówić, a nie jest to łatwe, że są nikim, że się nie nadają, że potrzebują czegoś więcej niż to co same sobie zorganizowały. Z dziewczynami jest jednak tak, że pozostają one zupełnie bezradne wobec różnych atrakcyjnych, a często też „zdroworozsądkowych” propozycji. Jeśli do tego mają jakieś deficyty, głęboko przed wszystkimi ukryte, albo trochę chorują, przerobienie ich na plastyczną masę, nawet jeśli z początku nie rokuje za dobrze, na pewno się uda. I tym zajmuje się w zasadzie całe współczesna socjotechnika – dewastowaniem życia i emocji kobiet. U samego spodu, jak już powiedziałem jest konieczność zdegradowania pojedynczych osób i całej zróżnicowanej, ale jednak jednolitej pod kilkoma względami grupy. Bez tego nie ma mowy o masowej sprzedaży, albowiem ta napędzana jest aspiracjami.

Nikt tego nie powie wyraźnie, ale media i pop kultura za wszelką cenę chcą uczłowieczyć kobiety. To jest istotny sens ich działań. Dokładnie tak samo, jak Romek i A’Tomek próbowali uczłowieczyć Tytusa. W zakres uczłowieczania wchodzi w tym wypadku oferta zawierająca – złudzenie wolności, złudzenie jakości, złudzenie sukcesu. To znaczy kobieta musi się wyzwolić, potem stać się piękna, a na końcu zrobić coś, co można będzie nazwać sukcesem. Jeśli idzie o młodsze roczniki jest to zwykle uwiedzenie jakiegoś małpiszona w dziwnych gaciach i garniaku z wyraźnymi szwami, wykonanymi białą nicią. Jeśli idzie o roczniki starsze to już różnie, w zależności od okoliczności. W każdy razie zestaw taki jest zestawem podstawowym i od niego rozpoczyna się uczłowieczanie kobiet. Przebiega ono w dwóch kierunkach – od deformacji do stylizacji. Często jest tak, że normalnym dziewczynom udaje się wmówić, iż nie będą sobą jeśli nie założą na głowę czarnej wełnianej czapki naciągniętej na oczy (w lipcu), żółtego swetra z dziurami, spodni od dresu po starszym bracie, który miał kłopoty z nadwagą i pepegów. W stroju tym zaś iść powinny na marsz szmat, czy inne jakieś zbiegowisko, gdzie podobne istoty, oszukane i nie płacone od roboczo-godziny, wykrzykują różne hasła i domagają się czegoś, czego nikt nie zamierza im dać, a najbardziej ci, co tę demonstrację zorganizowali. Nie chodzi bowiem o to, by coś dawać, ale o to, by sprzedawać. Do tego zaś potrzebna jest duża, zdyscyplinowana grupa, kierująca się fanatyzmem. Nie można w zasadzie zorganizować takiej grupy, bez wskazania wroga i bez wmontowania w narrację wątków obyczajowych. Chodzi wprost o tak zwane przesądy – kobieta ma się wyzwolić od przesądów. Pojęcie to zaś może oznaczać dokładnie wszystko, od nawyku smażenia jajecznicy mężowi, po przywiązanie do wykreowanych przez nieznaną grupę nawyków sprzedażowych, które muszą zniknąć, albowiem pojawiła się nowa linia produktów i tamto stare się już nie liczy. Wyzwalanie się spod przesądów może mieć kilka etapów, ale efektem tych poczynań jest zwykle to samo – kompletna alienacja i bezradność wobec technik sprzedażowych. Kiedy jedna z drugą już się wyzwolą ze wszystkich możliwych przesądów i czekają na ów sukces, czy co tam jeszcze, okazuje się, że poza fałszywymi relacjami w grupie, poza samotnością i bezradnością, w pobliżu pojawia się coś jeszcze. Drogowskaz do piekła mianowicie. Przedsionkiem piekła zaś są jak wiemy uzależnienia, te zaś mogą być różne, ale mają jedną cechę wspólną – zawsze pozostawiają niedosyt, a przez to człowiek niewolny od uzależnień staje się także niewolnikiem nowej sprzedażowej jakości. Tę zaś obsługują już nie ludzie a demony…Ktoś może się w tym momencie roześmiać. Rzeczywiście, być może jest to powód do śmiechu, ale nie przypuszczam. Można zapytać dlaczego mężczyźni nie muszą w tym uczestniczyć, w tej całej piramidzie oszustw? Nie mogą, bo oni jako inteligentniejsi, bardziej rozsądni i silniejsi trafiają do miejsca gdzie stoi ten drogowskaz od razu. Bez żadnych pośredników. Wiedzie ich tam niezawodny instynkt, głos serca, przeczucie, albo głębokie, oparte na doświadczeniu życiowym przekonanie. Dlatego są słabiej obrabiani przez działy marketingu i promocji, albowiem nie ma sensu tracić czasu i energii na montowanie dla nich jakichś kampanii i zachęt. Oni sami wiedzą, gdzie jest to najważniejsze miejsce i idą tam krokiem pewnym i niezachwianym. Nawet jeśli są trochę wstawieni.

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl


© Gabriel Maciejewski
24-27 kwietnia 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © CC-BY-SA Hartmut Reiche

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2