Kto tym razem sobie z nas zakpi?
Szanowni Państwo!
Podczas gdy w Polsce oddawaliśmy się świątecznym nastrojom, na Ukrainie zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich, którą zdecydowanie wygrał pochodzący z porządnej, żydowskiej rodziny telewizyjny satyryk Włodzimierz Zełeński, czyli po naszemu – Żeleński - pokonując dotychczasowego prezydenta Piotra Poroszenkę. Nowy ukraiński prezydent-elekt, uważany jest za wynalazek żydowskiego oligarchy Igora Kołomyjskiego, który dlaczegoś obraził się na prezydenta Poroszenkę. Wprawdzie prezydent Poroszenko też jest Żydem, ale tylko w połowie, podobnie jak znany rosyjski polityk Włodzimierz Żyrynowski, w połowie legitymujący się pochodzeniem prawniczym („matka Rosjanka, ojciec prawnik”), więc przynajmniej pod tym względem Włodzimierz Żeleński ma nad nim przewagę, podobnie jak premier Włodzimierz Hrojsman.
O ile poprzedni premier Arszenik Jaceniuk był zaledwie podejrzewany o żydowskie pochodzenie, o tyle premier Włodzimierz Hrojsman już o nic podejrzewany być nie musi.
Nowy ukraiński prezydent nie ma – co wszyscy podkreślają – żadnego doświadczenia politycznego, ale może o to właśnie chodzi. Nie tylko dlatego, że w przypadku ukraińskich polityków polityczne doświadczenie jest najlepszą rekomendacją, ale również, a może nawet przede wszystkim, że względu na pewne prawidła demokracji. Jak twierdził wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy, a jeszcze ważniejsza jest prawidłowa alternatywa polityczna dla wyborców. A po czym poznać, czy alternatywa została przygotowana prawidłowo? Po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane. Wynik wyborów prezydenckich na Ukrainie dowodzi nie tylko, że i tym razem alternatywa dla wyborców została przygotowana prawidłowo, ale w dodatku – że ten, który ją przygotował, postanowił zakpić sobie z Ukraińców, podobnie jak w swoim czasie generał Czesław Kiszczak zakpił sobie z Polaków, dopuszczając, by prezydentem Polski został Lech Wałęsa. Wprawdzie Lecha Wałęsę nastręczył Polakom Jarosław Kaczyński, ale myślę, że bez aprobaty generała Kiszczaka ten wybór by nie przeszedł, tak, jak nie przeszedł wybór Stanisława Tymińskiego. Myślę zresztą, że nie tylko o kpinę tu chodziło, ale również o dyskretne przekazanie społeczeństwu pewnej informacji: podstawiliśmy wam na prezydenta kompletnego naturszczyka, więc chyba sami rozumiecie, że on będzie tylko figurantem, za którego plecami będą wami rządzić starsi i mądrzejsi. W przypadku Lecha Wałęsy sprawdziło się to w stu procentach, więc dlaczego nie miałoby sprawdzić się w przypadku pana prezydenta Włodzimierza Żeleńskiego?
No dobrze – ale kto w takim razie będzie Ukrainą rządził? Myślę, że ci, którzy rządzili nią dotychczas, to znaczy – oligarchowie. Są oni kimś w rodzaju udzielnych książąt, którzy kontrolują własne terytoria, a nawet mają własne wojska. Demokracja polityczna na Ukrainie jest tylko atrapą, za którą funkcjonuje kompromis zawarty między oligarchami, a prezydent jest tylko notariuszem tego kompromisu. To stwarza kłopotliwe sytuacje dla naszych dygnitarzy, którzy przez Naszego Najważniejszego Sojusznika są zmuszeni do podlizywania się rządowi w Kijowie nawet gdy robi on Polsce różne upokarzające psikusy. Toteż i teraz nasi dygnitarze jeszcze nie wiedzą, co myślą. Czy mianowicie mają się radować ze zwycięstwa pana Włodzimierza Żeleńskiego, czy też przeciwnie – nie radować? To niezdecydowanie może wynikać z faktu, że pani Żorżeta Mosbacher w ostatnich dniach pochłonięta była obchodzeniem świąt Pesach, które w jej mniemaniu jest powszechnie obchodzone w całej Polsce na pamiątkę wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej – ale jak pani Żorżeta wróci do rzeczywistości, to i nasi dygnitarze już będą wiedzieli, co tak naprawdę myślą. Ale nie to jest najważniejsze, tylko to, że przebieg wyborów prezydenckich na Ukrainie może zapowiadać podobne wydarzenia w Polsce w roku 2020. Jak wiadomo, w przyszłym roku wybory prezydenckie będą odbywać się i u nas. Jest bardzo prawdopodobne, że rywalem urzędującego prezydenta, pana Andrzeja Dudy, będzie były premier Donald Tusk, faworyt Naszej Złotej Pani. Jeśli wygra pan Andrzej Duda, to będzie to nieomylny znak, że zakpił sobie z nas Nasz Najważniejszy Sojusznik, a jeśli wygra Donald Tusk – że zakpiła sobie z nas Nasza Złota Pani.
Wszyscy za Judaszem!
A to się dopiero narobiło! Pruchnik koło Jarosławia, o którym do niedawna nikt nie słyszał, w jednej chwili stał się sławny na cały świat. Gdyby tamtejszy burmistrz, a może tylko sołtys, chciał uzyskać taki efekt, to nie udałoby mu się to nawet gdyby zastawił podatki mieszkańców wsi na 100 lat naprzód.
Nie byłoby w tym nic oryginalnego, bo tak właśnie robi rząd „dobrej zmiany”, podobnie, jak to robiły rządy zdrady i zaprzaństwa po kierunkiem Donalda Tuska i Ewy Kopacz, a także – jak robiły rządy Frontu Jedności Narodu za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, kiedy to przywódcą rządu najpierw był charyzmatyczny premier Jerzy Buzek, którego Służba Bezpieczeństwa obdarzyła aż dwoma pseudonimami operacyjnymi: „Karol” i „Docent”, a potem – Leszek Miller, którego żadnymi pseudonimami nie było potrzeby obdarzać. Jak wiadomo, wszystkie rządy przygotowują projekty ustaw budżetowych z deficytem. Żeby ten deficyt pokryć, rządy pożyczają u lichwiarzy. Ale lichwiarze – jak to lichwiarze; nie dość, że liczą sobie procent, ale w dodatku oczekują zabezpieczenia. A jakie zabezpieczenie pożyczki może dać rząd, wszystko jedno – zmiany dobrej, czy niedobrej? Ano, musi zastawiać u lichwiarzy dochody z przyszłych podatków, raz na dłużej, innym razem – na krócej. Oznacza to, że rządy po prostu sprzedają lichwiarskiej międzynarodówce własnych obywateli w niewolę, wmawiając im przy tym, że to dla ich dobra. Ponieważ głupota ludzka może być porównana tyko do cierpliwości Boskiej, to ten proceder, nazywany „wrażliwością społeczną”, znakomicie się udaje nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również w krajach uważanych za szczęśliwe.
Ale mniejsza o to, bo żadne perswazje tego procederu nie zmienią, jako że każdy człowiek, albo prawie każdy, chciałby żyć „godnie”, to znaczy – mieć chłopów pańszczyźnianych, którzy by na niego pracowali, zmuszeni do tego przez rząd. Wracamy tedy do burmistrza, któremu „bez swojej wiedzy i zgody” - co podkreślił w specjalnym oświadczeniu, udało się rozsławić Pruchnik na cały świat. Oczywiście nie samemu, uchowaj Boże! W zdobyciu przez Pruchnik herostratesowej sławy pomogli, a właściwie nie tyle „pomogli”, co załatwili mu to Żydzi. Nie bez kozery król Stanisław August Poniatowski powtarzał za świętym Pawłem, że „zbawienie przychodzi od Żydów”, kiedy tylko udało mu się załatwić jakąś pożyczkę. Ale incipiam.
Od niepamiętnych czasów w Pruchniku około Wielkiejnocy odbywał się inspirowany Nowym Testamentem ludowy festyn w postaci „sądu nad Judaszem”. Również ten „sąd” inspirowany był procedurą praktykowaną w ówczesnych żydowskich sądach, gdzie podczas rozprawy asystująca przy widowisku tłuszcza wyzywała oskarżonego, biła go, a potem – kamienowała. Kiedy czytamy opis procesu Pana Jezusa przez Annaszem i Kajfaszem, a więc kimś w rodzaju najwyższych sędziów ówczesnej żydowskiej społeczności, uderza nas nie tylko brak szacunku dla oskarżonego, którego jacyś arcykapłańscy fagasowie w obecności arcykapłanów bez przeszkód policzkują, ale i wrażenie chaosu proceduralnego, przypominającego dintojrę nad Mikołajem Ceaucescu, który zaraz po tej parodii procesu został wraz z żoną rozstrzelany. Nie przypominam o tym z powodu współczucia rumuńskiemu gensekowi, któremu to się po stokroć należało, tylko żeby podkreślić niedostatki praworządności u Żydów, zwłaszcza na tle ówczesnej procedury rzymskiej. Przed Piłatem nikt Jezusa nie bił, przeciwnie – Piłat starał się dowiedzieć, co właściwie jego oskarżyciele mu zarzucają, ale żaden z wrzeszczących tam żydowskich przywódców nie był w stanie tego sprecyzować, więc uciekli się do szantażu, któremu Piłat niestety uległ. Szantaż polegał na groźbie złożenia donosu do Tyberiusza, który był co najmniej tak podejrzliwy, jak Józef Stalin, więc groźba była, a w każdym razie – mogła być poważna.
A, jak wiadomo, wszystkie te wypadki wzięły się ze zdrady Judasza, który był jednym z uczniów Jezusa i chyba liczył na to, że jest On jakimś politycznym hochsztaplerem, który po objęciu władzy nad Judeą da mu jakąś intratną synekurę. Kiedy przekonał się, że Jezusowi nie o to chodzi, postanowił wydać go arcykapłanom za 30 srebrników. Z tego powodu postać Judasza przez stulecia uchodziła za symbol zdrady i dopiero ostatnio, za sprawą żydowskiej gazety dla Polaków, podejmowane są próby jego rehabilitacji. Ale w Pruchniku o tym chyba nie wiedziano i po staremu urządzono „sąd nad Judaszem”, którego kukła była ucharakteryzowana na przedstawiciele „narodu wybranego”. Ponieważ w ramach artyleryjskiego przygotowania do żydowskiej okupacji Polski, o której pan ambasador Chodorowicz z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie rozmawia z panem Tomaszej K. Yazdgerdim z Departamentu Stanu USA, przedsiębiorstwa żydowskiego przemysłu holokaustu starają się przyprawić naszemu narodowi odrażający wizerunek narodu morderców, toteż żydowscy propagandyści skwapliwie wykorzystali festyn w Pruchniku do podniesienia na cały świat klangoru. W obronie Judasza wystąpił Światowy Kongres Żydów – ten sam, którego sekretarz w kwietniu 1996 roku odgrażał się, że jeśli Polska nie zadośćuczyni żydowskim roszczeniom odnoszącym się do tzw. własności bezdziedzicznej, to „będzie upokarzana na arenie międzynarodowej”. Zamiast uznać pana Izraela Singera, który zresztą nieco później okazał się malwersantem i złodziejem, za wroga Polski, to najwyżsi przedstawiciele naszego państwa, zamiast dać mu eskortę do granicy, z rewerencją go w Polsce przyjmowali.
Toteż i teraz, gdy tylko Światowy Kongres Żydów podniósł klangor, natychmiast odpowiedziały nań pudła rezonansowe w naszym nieszczęśliwym kraju: Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu, która zastanawia się, jak by tu postawić uczestników tego festynu przez niezawisłym sądem, Fundacja Pamięci o Bohaterach Powstania Warszawskiego, o której przy innych okazjach jakoś nie było słychać, no i – co uważam za najbardziej zdumiewające – również Episkopat Polski. Wprawdzie Episkopat Polski i wcześniej zdumiał wszystkich organizowaniem „Dnia Judaizmu”, podczas którego wysocy rangą duchowni katoliccy w Polsce propagują nie tylko całkiem inną religię, ale w dodatku – żydowski przemysł rozrywkowy – ale po stronie Judasza jeszcze się nie opowiadał. Z drugiej strony, czegóż innego można się spodziewać w sytuacji, gdy w Episkopacie tolerowani są hierarchowie, co to „bez swoje wiedzy i zgody” - i tak dalej? Dla nich Judasz może być bohaterem pozytywnym, toteż trudno się dziwić, że za Judaszem stają murem wszyscy, którzy liczą, że w warunkach żydowskiej okupacji Polski dostaną od okupantów jakieś trafiki w zamian za włączenie się do tresury pod batutą żydowskich dyrygentów.
...
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz