OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Rewolucja znów pożera własne dzieci. Czyli ciemna strona akcji #MeToo

Panie coraz częściej oskarża się o nadużywanie stanowisk, aby zadość uczynić swemu „wyzwoleniu seksualnemu”. Tak jak spotkało to Katie Hill – kongresmenkę, która dwa tygodnie temu zrzekła się mandatu po zarzutach o relacje seksualne z członkiem personelu i wycieku do sieci jej nagich zdjęć.

Akcja #MeToo, mająca na celu nagłośnienie zjawiska molestowania seksualnego, na jakie narażone są kobiety (mężczyźni niby też, ale znacznie rzadziej) w pracy, rozpoczęła się w 2017 r. Uzyskała ona światowy rozgłos po tym, jak rok później Harvey Weinstein – jeden z producentów filmowych w Hollywood – został oskarżony przez nowojorską policję o „gwałt, przestępstwo na tle seksualnym, wykorzystywanie seksualne i molestowanie seksualne w związku z incydentami względem dwóch kobiet”. Od tego czasu mnóstwo kobiet zaczęło przypominać sobie, że doświadczyło niegdyś (zazwyczaj kilka dekad temu) molestowania, a nawet gwałtu. Na pytanie, dlaczego dopiero teraz zdecydowały się mówić o swym dramacie, udzielały zazwyczaj podobnej odpowiedzi, wskazującej na strach przed retorsjami. #MeToo zawitało również do Polski.

Przeciwnikiem ruchu #MeToo, mimo jego niezbyt przyjemnego rzeczywistego celu, niemającego wiele wspólnego z celem deklarowanym, nie jestem. Zbyt długo żyję na tym świecie, aby nie wiedzieć, że zachowanie niektórych mężczyzn wobec pań jest czasami, by tak rzec: aż nazbyt rubaszne, zwłaszcza w zakresie tzw. dowcipów damsko-męskich. Stąd jeśli akcja, chcąc nie chcąc, zaowocuje większą wstrzemięźliwością niewyparzonych męskich gęb, to bardzo dobrze, to należy jej przyklasnąć.

To, co może zastanawiać, to wręcz dramatyczny obraz warunków pracy, a ściślej relacji na linii zarządca–podwładna, jaki wyłania się z relacji pań, uczestniczek akcji #MeToo, z których część ucierpiała z powodu natrętnych, niechcianych karesów swoich szefów, niezależnie czy mowa o wydarzeniach w Hollywood, czy tych mających miejsce nad Wisłą.

Gdy czyta się lub słucha wypowiedzi napastowanych kobiet, przychodzą na myśl historie fabrycznych dziewczyn, folwarcznych pokojówek lub dziewcząt wykorzystywanych przez pana feudalnego w ramach „prawa pierwszej nocy”. „W teatrze byłyśmy wręcz własnością naszej instytucji i naszego dyrektora. Wybierał nas według swojego klucza: samotne kobiety, samotne matki, kobiety w trudnej sytuacji życiowej” – opowiadały pracownice jednego z miejskich przybytków Melpomeny. Natomiast nam trudno uwierzyć w to, że opis dotyczy wydarzeń z czasów współczesnych, że nie stanowi wyimka z „Położenia klasy robotniczej w Anglii” autorstwa Fryderyka Engelsa. „To trwało od lat. On czuł się naszym właścicielem. Całował w usta, dotykał, składał propozycję przyjścia do domu”. Czyżby, mimo oszałamiającego postępu we wszystkich dziedzinach życia ludzkiego, akurat ta dziedzina, związana z relacjami pracodawca–pracownica, nie wyszła poza opłotki feudalnego folwarku czy ściany manchesterskiej fabryki włókienniczej?

George Neumayr, dziennikarz i autor, zauważył na stronie The American Spectator, że ruch MeToo jest „dysfunkcyjnym potomkiem” małżeństwa pruderyjnego ruchu feministycznego z rewolucją seksualną. Zmiany w sferze obyczajowości seksualnej nauczyły mężczyzn nie tyle szacunku do kobiet, ile do feminizmu. A coraz to bardziej wyśrubowane, przez walczące feministki, normy „bezpłciowości” w relacjach damsko-męskich powodują, że coraz więcej zachowań, do tej pory nieuchodzących za „napastliwe” czy „molestujące”, jest postrzeganych jako naganne. Rewolucja seksualna, mówiąca, że człowiek jest właścicielem swego ciała i że może, a nawet powinien wypróbować wszystkiego w sferze seksualności, zderza się z ponurą, zimną ścianą feminizmu, początkowo widzącego w leseferyzmie obyczajowym sojusznika, który drwiąc z cnoty zdawał się być sprzymierzeńcem w walce o wyzwolenie kobiet spod „patriarchalnej dominacji”. I w tym się nie zawiódł, ale nie spodziewał się, że brak „patriarchalnej dominacji” nie oznaczał braku dominacji w ogóle.

„Wyzwoleni” mężczyźni, których rewolucja seksualna oduczyła szacunku do kobiet jako zachowania „staroświeckiego” i „patriarchalnego”, są niczym spuszczone z łańcucha psy, gotowe gryźć, gdy tylko „nikt nie widzi”, tzn. gdy kobieta jest na tyle od niego uzależniona ekonomicznie bądź służbowo, że nie odważy się poskarżyć. Z wyjątkiem pałki w postaci jazgotu aktywistek feministycznych, taki człowiek nie czuje już respektu przed żadną inną sankcją – kulturową, obyczajową, religijną. Feminizm i seksualizm, wyzwoliwszy człowieka z „burżuazyjnych przesądów”, wpędziły go w wędzidła obłudy i pozoranctwa dobrych obyczajów.

Mężczyzna – jak zauważył Neumayr – wyzwolony, jak kazał feminizm, z „patriarchalnych przesądów” mogących charakteryzować jedynie „męską szowinistyczną świnię”, stawał się „męską feministyczną świnią”, a kobieta „żeńską feministyczną świnią”, wszak i panie coraz częściej oskarża się o nadużywanie stanowisk, aby zadość uczynić swemu „wyzwoleniu seksualnemu”. Tak jak spotkało to Katie Hill – kongresmenkę, która dwa tygodnie temu zrzekła się mandatu po zarzutach o relacje seksualne z członkiem personelu i wycieku do sieci jej nagich zdjęć.

Projekt inżynierii społecznej, z którym mamy do czynienia, jest pomysłem skazanym na niepowodzenie od samego początku, ponieważ opiera się na całkowicie fałszywym założeniu, że „kultura nękania”, jakkolwiek luźno zdefiniowana, wynika raczej z niewłaściwego użycia „władzy”, a nie z upadku moralności. Lansowana przez marksizm kulturowy koncepcja „zmiany systemowej” opiera się na założeniu mówiącym, że przy odrobinie większej „edukacji”, z bardziej regularnie zaplanowanymi seminariami szkoleniowymi, z większym podnoszeniem świadomości, wszystkie winne nadużyć strony zachowałyby się właściwie. Jednak traktowanie ogromnego kryzysu, jaki nastąpił w sferze skromności i czystości obyczajowej, jako „problemu władzy”, który można rozwiązać poprzez zatrudnienie większej liczby kobiet-menedżerów, rozwój działów HR i tak dalej, jest całkowicie iluzoryczne.

„Ruch MeToo tak długo będzie zjadał własne dzieci, jak długo istnieją napięcia filozoficzne w feminizmie. Ironią nowego feminizmu jest to, że spełnienie jego zasad wymaga tej samej rycerskości i tradycyjnej moralności, którą twórcy feminizmu egzorcyzmowali z przestrzeni publicznej” – uważa George Neumayr. Innymi słowy, zarówno producent filmowy z Hollywood, jak szef teatru ze stołecznego królewskiego miasta nad Wisłą nie są produktami „starych, złych dni”, ale nowych dni, niekiedy dość dziwacznych i poważnie zwichrowanych.

Liberalizm obyczajowy jest z natury arbitralny ze względu na wyznawany przez niego relatywizm, który uniemożliwia spójne postępowanie zgodne z kodeksem etycznym. Stawiając nacisk na prawo do niczym nieskrępowanej realizacji postanowień własnej woli, nie ma żadnej spójnej zasady oprócz jednej: władzy i jej zawsze sprzecznych pragnień. Można nawet powiedzieć, że tak rozumiany liberał czy liberałka pożąda władzy właśnie po to, aby zaspokajać swoje zachcianki. Jedną z podstawowych jest, rozbudzane i natrętnie lansowane przez postępowe media, pożądanie cielesne. Błędne koło się zamyka i zaczyna krążyć, wyrzucając od czasu do czasu na zewnątrz swoje ofiary – kobiety i mężczyzn.


© dr Robert Kościelny
14 grudnia 2019
źródło publikacji:
www.WarszawskaGazeta.pl







Ilustracja © domena publiczna / Ilustrowany Tygodnik Polski²

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2