Pewnego jesiennego dnia pani bibliotekarka zaliczyła go publicznie do osób niegramotnych i trzymając go na
baczność przed całą szkołą beształa za nie korzystanie ze szkolnej biblioteki. Młody tłumaczył się nieśmiało, że ma dużo książek w domu i wszystkie lektury szkolne ma dawno przeczytane.
– A kto ci każe to czytać, masz tylko wypożyczać i kropka! – wykrzyknęła rozwścieczona bibliotekarka. Interwencja matki chłopca u wychowawczyni też nic nie dała.
– Przecież nikt im nie każe czytać tego co wypożyczyli, po co stwarzać niepotrzebne problemy i utrudniać pracę szkoły – powiedziała wychowawczyni.
Sądziłam w naiwności swojej, że bibliotekarka działa pod presją jakiś idiotycznych przepisów rozliczających ją z liczby wypożyczonych miesięcznie czy rocznie książek, którą utożsamia się z poziomem czytelnictwa wśród młodzieży. Okazało się, że nie, nikt nie narzuca szkole żadnych wskaźników czytelnictwa i jest to własny, całkowicie oryginalny pomysł bibliotekarki wspieranej przez dyrekcję szkoły. Następnym wychowawczym posunięciem szkoły wobec krnąbrnego ucznia było doprowadzenie go do biblioteki i zmuszenie żeby wypożyczył pierwszą lepszą książkę. Zrobił to i zostawił książkę na oknie.
– Nie będę znosił do domu śmieci – powiedział hardo.
Czeka go zapewne nagana za nazwanie lektury szkolnej śmieciem, ale zaimponowała mi jego odwaga cywilna.
Zastanówmy się czego chce nauczyć niesfornego młodzieńca jego szkoła. Szacunku do książek, prawdomówności, odpowiedzialności? Trzy razy nie. Chce go nauczyć przede wszystkim oportunizmu, a w następnej kolejności pochodnych oportunizmu czyli kłamstwa oraz lekceważenia okłamywanych i oszukiwanych instytucji. Nauczyciele – zapewne mimo chcąc – przekazują następnemu pokoleniu wdrukowaną im za czasów realnego socjalizmu tak zwaną mentalność porozbiorową. Każda instytucja jest twoim naturalnym wrogiem, trzeba ją oszukiwać, kłamać jak pies i być z tego dumnym. Oszukiwanie państwa przy podatkach, kłamanie w sądzie i na policji, okłamywanie wychowawców i nauczycieli to forma walki z opresyjnym państwem. Nie sadzę, żeby nauczyciele prowincjonalnej szkoły świadomie dołączali w ten sposób do opozycji totalnej. Oszukiwanie jest dla nich tak naturalne jak oddychanie, wdrukowywany przez długie lata oportunizm nie pozwala im zrozumieć dlaczego młody człowiek nie chce wypożyczyć książki , wcale jej nie czytać i spokojnie oddać do biblioteki. Jego prawdomówność i bezkompromisowość ich po prostu obraża bo występek najczęściej czuje się obrażony przez cnotę.
Nauczyciele podobnie jak w wielu innych przypadkach nieświadomego przekazywania wdrukowanych im wzorców mogą nie mieć w tej sprawie złej woli, grzeszą jednak brakiem refleksji.
Podobną sprawą jest wprowadzana w wielu szkołach tak zwana „samoocena uczniów”. Sprowadza się ona do wystawiania sobie stopnia za odpowiedź przez samego ucznia albo co gorsza do oceniania go przez kolegów. Nauczyciele wydają się nie rozumieć, że to co wydaje im się takie szlachetne i uczciwe jest naprawdę obrzydliwe. Jeżeli uczniowie chcą sprawiedliwie ocenić swego kolegę muszą przypisać sobie rolę nauczyciela, stanąć po drugiej stronie barykady, po drugiej stronie biurka. Jako żywo przypomina to eksperymenty niejakiego Makarenki, które przeflancowane na grunt polski stały się w latach stalinowskich podstawą ohydnego donosicielstwa kwitnącego we wszystkich szkołach poczynając od podstawowych a kończąc na uniwersytetach. Na porządku dziennym było tak zwane „ rozrabianie” delikwenta, które polegało na publicznym stawianiu mu przez „kolektyw” prawdziwych czy wymyślonych zarzutów a potem zmuszanie go do samooceny którą nazywano „samokrytyką”. Najczęściej służyło do załatwiania prywatnych porachunków albo co gorsza odbywało się na zamówienie władz. Tak zwani „pryszczaci” rozrabiali na uniwersytecie przedwojennych profesorów. Uczestniczyli w tym jak wiadomo Leszek Kołakowski i Roman Zimand. Zimand opowiadał mi osobiście o swoich wyczynach, z prawdziwą (mam nadzieję) skruchą. Powiedziałam mu otwarcie, że był zatem podły lub głupi, tertium non datur. Nie obraził się za to i nie usiłował wyłgiwać. Jak wyłgiwał się Kołakowski nie pamiętam.
Trzeba zrozumieć, że od oceniania uczniów jest nauczyciel a nie koledzy. Pozwolenie czy nakłanianie młodzieży do oceniania kolegów stawia ich w buforowej sytuacji. Albo oceniają nierzetelnie ale są za to lojalni wobec swojej grupy albo oceniają rzetelnie kosztem lojalności. Łamanie lojalności grupowej, niszczenie więzi grupowych, przyjacielskich, rodzinnych w imię abstrakcyjnych ideałów, które okazują się zasłoną dymną grupy trzymającej władzę to klasyczny sposób zarządzania społeczeństwem komunistycznym. Należy przypomnieć młodzieżowego sowieckiego idola Pawkę Morozowa wykreowanego w ZSRS na bohatera narodowego, który doniósł na swoich rodziców, że ukrywają ziarno przed państwowymi rabusiami.
Społeczeństwo obywatelskie powinno mieć zaufanie do swoich instytucji. Powinno uwierzyć, że instytucje działają w jego interesie. Nie powinno też instytucji oszukiwać i nimi gardzić. Na zaufanie i szacunek instytucje państwa polskiego, a przede wszystkim sądy muszą sobie dopiero zapracować. Szkoła nie może jednak uczyć młodzieży oportunizmu, kłamstwa i lekceważenia własnych placówek. Nie wolno wdrukowywać młodzieży takich wzorców.
© Izabela Brodacka Falzmann
21 grudnia 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
21 grudnia 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz