Zygmunt Bauman znany jest w świecie głównie jako niezależny i odważny myśliciel, szef Katedry Socjologii na Uniwersytecie w Leeds, przenikliwy krytyk nowoczesności i ponowoczesności, w tym demaskator kulturowych źródeł systemów totalitarnych. Na tym jego wizerunku nie ma właściwie plam.
W Polsce jest już jednak inaczej. Zmarły blisko trzy lata temu filozof ma w swoim życiorysie haniebną kartę, której część Polaków nigdy mu nie darowała. Po drugiej wojnie światowej był funkcjonariuszem stalinowskiego aparatu represji.
Trudno się zresztą dziwić, że wiele osób w Polsce sprzeciwiało się puszczeniu w niepamięć tego, co Bauman robił w drugiej połowie lat 40. Ot choćby w roku 2007 w wywiadzie dla dziennika „The Guardian” myśliciel potwierdził, że służył jako oficer polityczny w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego i był agentem Informacji Wojskowej. Rzecz w tym, iż zamiast wyrazić z tego powodu skruchę, oznajmił, że komunizm był najlepszym rozwiązaniem dla polskich problemów po roku 1945, a żołnierzy antykomunistycznego podziemia porównał do współczesnych terrorystów.
Teraz nadarza się sposobność, by filozofowi znów się przyjrzeć. Ukazała się książka Dariusza Rosiaka „Bauman”. Autor traktuje tytułową postać jako człowieka, wokół którego narosło mnóstwo kontrowersji, i próbuje na niego spojrzeć w sposób bezstronny. Co z tego wynika?
Zdaniem Rosiaka, nie ma dowodów, że Bauman kogokolwiek osobiście torturował czy zamordował, ale z pewnością nie był on w okresie stalinowskim niewinnym intelektualistą – tyle że chadzającym w mundurze – który na temat komunizmu by wyłącznie teoretyzował. Władza ludowa wysoko oceniała działalność młodego aparatczyka na polu walki rewolucyjnej.
Przykładem może być wniosek odznaczeniowy wystawiony 15 maja 1946 roku przez dowódców KBW na Pomorzu. Jest tam mowa o akcji w powiecie ostrołęckim (z innych dokumentów wynika, że na Białostocczyźnie) przeciw „bandom NSZ i AK”. Bauman zostaje pochwalony za skuteczność działań – jego grupa operacyjna „była najbardziej bojowa i zdyscyplinowana”.
A jednak takie epizody nie zaważyły na międzynarodowej reputacji myśliciela. Dlaczego? Trzeba pokrótce prześledzić jego drogę życiową.
Urodził się w roku 1925 w Poznaniu w borykającej się z kłopotami materialnymi rodzinie żydowskiej. Nie był wychowany religijnie, choć jako trzynastolatek przyjął bar micwę (uroczystość żydowska, podczas której 13-letniego chłopca uznaje się za pełnoletniego – red.). Od dziecka mówił po polsku.
Po wybuchu drugiej wojny światowej schronienie przed Holokaustem znalazł w Związku Sowieckim. Do Polski wrócił jako żołnierz armii Berlinga i zaczął piąć się po szczeblach kariery w strukturach komunistycznego państwa. Uwierzył w projekt, który zakładał, że w nowym, wspaniałym świecie zostaną zniesione podziały między klasami społecznymi i między narodami (Bauman wspominał, że jako dziecko spotykał się z przejawami antysemityzmu wśród polskich rówieśników).
Potem jednak się okazało, że robiąc w wojskowej bezpiece stracił zaufanie przełożonych (jego ojciec ubiegał się o wyjazd do Izraela, co rzuciło na syna podejrzenie o sympatie dla syjonizmu). Na początku lat 50. został usunięty z wojska, lecz pozostał członkiem PZPR, koncentrując się na pracy akademickiej. Z upływem czasu jego poglądy ewoluowały ku rewizjonizmowi. W realnym socjalizmie odkrywał błędy i wypaczenia.
Wreszcie nadszedł rok 1968. Kierownictwo PZPR zaliczyło Baumana do wywrotowego elementu kojarzonego z wewnątrzpartyjną opozycją, w tym z dawnymi prominentnymi przedstawicielami reżimu mającymi pochodzenia żydowskie. Zostali oni oskarżeni o poparcie dla Izraela, czyli wrogość wobec polityki państw bloku wschodniego, które (z wyjątkiem Rumunii) w wojnie sześciodniowej stanęły po stronie państw arabskich.
W rezultacie tamtych wydarzeń Bauman opuścił Polskę. Wpierw udał się do Izraela. Nie mógł jednak odnaleźć się w kraju, którym rządzą nacjonaliści, tyle że żydowscy. Ostatecznie osiadł więc w Wielkiej Brytanii – z opinią wygnańca politycznego, a nie byłego funkcjonariusza systemu totalitarnego.
Znamienny jest stosunek Baumana do Żydów i syjonizmu. Filozof nie zostawiał suchej nitki na zjawisku, które Norman Finkelstein określił mianem „Przedsiębiorstwa Holokaust”. Obnażał wykorzystywanie straszliwego cierpienia ofiar Auschwitz dla forsowania żydowskich narodowych interesów.
Warto przytoczyć fragment niepublikowanej korespondencji Baumana z roku 1997, który w swojej książce cytuje Rosiak:
„Izrael jest największym żydowskim gettem w historii – a nadto własnej głównie produkcji: piętno getta polega dziś nie tyle na antysemityzmie, co na tym, że Żydzi nie mogą bez antysemityzmu żyć. (…). Czego Żydzi znieść nie mogą, to otwartych granic, braku murów i braku wrogów za murem. (…) Czy nie rozumiesz, że Żydów cieszy, gdy dochodzą nowe wieści o antysemityzmie? Wtedy wszystko jest jak trzeba i jak Bóg przykazał… gdyby nie było antysemitów, trzeba by ich było wyprodukować – się ich produkuje”.
Na Zachodzie takie słowa mogły bardziej zaszkodzić Baumanowi niż uwikłanie myśliciela w komunizm. Z pewnością w uszach wielu Izraelczyków oraz mieszkających w diasporze Żydów brzmią one przecież obrazoburczo i skandalicznie. Trzeba jednak też pamiętać, że antyizraelska narracja – w odróżnieniu od jawnego antysemityzmu – jest w głównym nurcie zachodniej debaty publicznej obecna.
Jeśli zaś chodzi o komunizm, to łatwo go potępiać za zbrodnie, a trudniej za rzekomo szlachetne idee, które im przyświecały. Tymczasem korzenie totalitarnego porządku tkwią przecież nie tylko w brutalnych metodach, którymi posługują się rewolucjoniści, ale przede wszystkim w fałszywej koncepcji człowieka i społeczeństwa.
Do pewnego stopnia Bauman to zrozumiał i nawet dawał temu wyraz w swojej twórczości. W „Nowoczesności i Zagładzie” przestrzegał przed tworzeniem „celowo zaplanowanego, bezkonfliktowego, uporządkowanego i harmonijnego społeczeństwa”. Czy jednak te przestrogi docierają do entuzjastów jego dziedzictwa, którym przypadły do gustu nowe lewicowe mrzonki?
Są oni przekonani, że intelektualny i naukowy dorobek Baumana pozostaje niepodważalny. I wypada im przyznać rację.
Gorzej, że mamy jednak do czynienia z powszechnym lekceważeniem komunistycznej przeszłości filozofa. A to świadczy o tym, że w Europie (po zachodniej stronie dawnej „żelaznej kurtyny” zdecydowanie bardziej) nie podjęto refleksji nad diabolicznością doktryny, która namieszała w umysłach wielu wybitnych i zarazem wpływowych osób.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz