OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Burze w górach - II

Nie mająca sobie równych tragedia na Giewoncie uruchomiła wspomnienia przygód związanych z burzami w górach. Wybrałyśmy się kiedyś z moją koleżanką Maryśką na Słowację do Doliny Piarżystej w Tatrach. Nocowałyśmy jak zwykle w kolebie czyli w jednej z nisz skalnych utworzonych pod wielkimi głazami zalegającymi w Tarach wyższe piętra dolin. Pierwsza gwałtowna burza złapała nas przy podchodzeniu Doliną Hlińską. Może trudno w to uwierzyć ale całą szerokością doliny płynęła woda sięgająca nam do kolan. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego.
Znalazłyśmy na zboczu kawałek suchego miejsca i rozbiłyśmy namiocik. Wstyd się przyznać, ale wbrew przepisom korzystałyśmy w Tatrach z namiociku o nazwie Giewont. Była to mały namiot o kształcie beczułki, który mieścił się pod gałęziami kosodrzewiny i przykryty łaciatym (moro) tropikiem był zupełnie niewidoczny dla strażników parku. Dodatkową zaletą była niska waga tego sprzętu a wadą , że w deszczu czy przy mrozie bardzo trudno było przepychać przez rurki w materiale składane pałąki stanowiące jego ożebrowanie.

W Dolinie Piarżystej zamieszkałyśmy w kolebie przykrytej ogromnym płaskim głazem. W pogodne noce można było spać na tym głazie w samym śpiworze mając wrażenie, że gwiazdy wiszą śpiącemu tuż nad głową. Tym razem nie było takiej możliwości. Spędziłyśmy w Dolinie Piarżystej cały tydzień praktycznie nie opuszczając koleby. Nad Wysokimi Tatrami przetaczały się jedna za drugą gwałtowne burze nie dając szans na wyjście. Pioruny waliły nie tylko po szczytach lecz po sąsiednich wantach (ogromnych kamieniach), pamiętam, że w nocy nie mogąc zasnąć odliczałyśmy sekundy pomiędzy błyskiem i grzmotem. Trzy sekundy opóźnienia oznaczają, że piorun uderzył w odległości około kilometra, sekunda, ze odległość nie przekracza 300 metrów. Po tygodniu udało się nam uchwycić kilkugodzinną przerwę w burzach, zejść na dół i ewakuować się do Polski przez Łysą Polanę.

Innym razem przeczekiwałam z kolegami burzę w niszy która jest na Koziej Przełęczy. Siedzieliśmy jak trzeba na linach, nie mokliśmy ale czuliśmy się i tak wyjątkowo niekomfortowo. Pioruny waliły co chwila w Kozi Wierch, iskry przelatywały nam przed nosem spływając gdzieś po mokrym zboczu, może to autosugestia ale wydawało mi się że czuję podmuch wyładowania na skórze. Po burzy schodziliśmy do Doliny Pięciu Stawów kompletnie skołowani z trudem stawiając nogi. Zrezygnowaliśmy z wszelkich górskich planów, mieliśmy dość choć przecież nic się nie stało. Przed burzą zauważyłam, że idącemu obok koledze stoją pionowo włosy. Wydawało mi się to zabawne do pierwszego bliskiego wyładowania. To oznaka silnego pola elektrostatycznego. Przed bliską burzą czuje się poza tym czasami mrowienie skóry. Trzeba nauczyć się rozpoznawać zagrożenie wyładowaniami. Prognozy internetowe, wbrew dywagacjom w mediach po ostatnim wypadku na Giewoncie, są mało pomocne. Są mylne i mało precyzyjne. Gdyby poważnie je traktować nikt nigdy nie wyszedłby na wycieczkę ani na wspinaczkę.

Wiele lat później wchodziłyśmy na Lubań w Gorcach z inna koleżanką Alinką oraz jej i moimi dziećmi. Moich dzieci było wtedy czworo, Alinki troje i były z nami również dzieci sąsiadów. Przy podchodzeniu stromą leśną drogą na sam wierzchołek Lubania złapała nas potworna burza. Pioruny waliły w najbliższe drzewa. Nie było wyjścia- zarządziłam, żeby cała ekipa siadła na środku drogi na plecakach. Kończyny mieli trzymać blisko ciała ze względu na tak zwane napięcie krokowe. Starałyśmy się nie zwracać uwagi na wyładowania bo i tak nic więcej nie mogłyśmy zrobić. Po pół godzinie burza przeszła, przemoczeni do nitki weszliśmy na Lubań gdzie przenocowaliśmy i wysuszyliśmy się w studenckiej bazie prowadzonej wówczas przez słynnego pana Ogórka z Krakowa. Nasze wejście do bazy z dzieciakami zaraz po burzy zrobiło wówczas zaiste piorunujące wrażenie.

Zasada jest prosta. W górach w czasie burzy należy zejść z grani, siadać na linie albo plecaku w miarę możliwości w suchym miejscu, nie trzymać nóg w rozkroku gdyż różne miejsca skały mogą mieć różne potencjały i ładunek może przepłynąć delikwentowi przez krok, pozbyć się metalowych przedmiotów. W Ochotnicy pod Gorcem zginęły kiedyś dzieci z rodziny Chlipałów, które pędziły krowy z pastwiska (zwanego Piorunowiec z racji częstych w tym miejscu wyładowań) prowadząc je na łańcuchach. Nie należy biec ani szybko iść, gdyż ciało elektryzuje się przez tarcie, na łące nie wolno stać gdyż jest się wtedy najwyższym punktem. Przy trzymaniu się tych zasad pozostaje zdać się na los, reszta to statystyka. Turyści na Giewoncie powinni odsunąć się od łańcuchów i krzyża i przeczekać burzę kuląc się gdzieś obok ścieżki. Owczy pęd do trzymania się w grupie był podstawową przyczyną ich masowego wypadku. Nie należy się wstydzić swoich obaw - kierować się zdrowym rozsądkiem i instynktem samozachowawczym. Nie wolno ulegać presji grupy. To samo dotyczy wszelkich innych ryzykownych sytuacji, spożywania przez towarzystwo alkoholu, narkotyków czy siadania do samochodu po pijanemu. Trudno uwierzyć, że dorośli ludzie wstydzą się odmówić jazdy z pijanym kierowcą na przykład w czasie wesela. Wstydzą się również lęku przed burzą i podejmowania rozsądnych środków zaradczych przeciwko porażeniu. Wydaje im się, że przebywanie w grupie jest bezpieczniejsze. Tymczasem jest zupełnie przeciwnie. W wysokich górach narciarze idący jeden za drugim przez żleb podcinają śnieg i mogą spowodować lawinę. Tak było w przypadku uczniów, którzy wybrali się z wychowawcą na zimową wycieczkę na Rysy w styczniu 2003 r. Lawina porwała wówczas dziewięcioro uczestników wyprawy z I LO im. Leona Kruczkowskiego w Tychach. Osiem osób zginęło. Dzieci skaczące w grupie na mostku mogą spowodować jego zawalenie się trafiając w częstość rezonansową czyli częstość drgań własnych mostka. Spotkało to wycieczkę szkolną w Dolinie Białego w Tatrach. Kilkoro dzieci zostało poważnie rannych.

Jak się wydaje współczesny człowiek w dużym stopniu utracił instynkt samozachowawczy.


© Izabela Brodacka Falzmann
28 września 2019
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracja © brak informacji / za: www.hemli-w-gorach.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2