OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Rodziewiczówna, Maria

Równo 75 lat temu zmarła pani
Maria Rodziewiczówna
polska intelektualistka i pisarka, której proza podtrzymywała ducha patriotycznego Polaków pod rosyjsko-niemiecką okupacją zaborów, a także poruszała temat cywilizacyjnego oddziaływania kultury polskiej na naszych Kresach - w szczególności religijność, tradycję, oraz kult ojczystej przyrody i środowiska.

Urodzona 2 lutego 1864 roku we wsi Pieniuha na Grodzieńszczyźnie miała 80 lat, gdy odeszła w nocy 6 listopada 1944 roku w folwarku Leonów koło Skierniewic. Była córką Henryka Rodziewicza herbu Łuk i Amelii z Kurzenieckich, którzy - za pomoc udzieloną Powstańcom Styczniowym i przechowywanie broni - zostali skazani na konfiskatę rodzinnego majątku Pieniuha i zesłanie na Syberię.
Matce będącej wówczas w ciąży z Marią, zezwolono na urodzenie dziecka i późniejszy o kilka miesięcy wyjazd opłaconym przez nią powozem. Dzieci Rodziewiczów podczas pobytu rodziców na zesłaniu zostały oddane pod opiekę różnym krewnym. Marią zaopiekowali się początkowo dziadkowie Kurzenieccy w majątku Zamosze koło Janowa, a po ich niedługiej śmierci zajęła się nią przyjaciółka i daleka krewna matki – Maria Skirmunttowa (w Korzeniowie na Pińszczyźnie). Z czasem zaczęła stopniowo przejmować kontrolę nad majątkiem aż do 1887, gdy przejęła go formalnie (wraz z obciążeniem w postaci długów ojca i stryja, a także koniecznością spłaty rodzeństwa). Obcięła krótko włosy (za zezwoleniem matki) i w krótkiej spódnicy i „męskim” żakiecie zajęła się zarządzaniem Hruszową, która nie przynosiła jednak większych dochodów.

Zadebiutowała w 1882 r. drukując pod pseudonimem „Mario” w 3 i 4 numerze „Dziennika Anonsowego” dwie nowelki – „Gamę uczuć” i „Z dzienniczka reportera”. Pod tym samym pseudonimem opublikowała w 1884 w redagowanym przez Marię Konopnicką „Świcie” nieco obszerniejsze opowiadanie „Jazon Bobrowski”, a rok później humoreskę „Farsa panny Heni”.
Debiutem powieściowym Rodziewiczówny był „Straszny dziadunio”, którym zwyciężyła w 1886 w konkursie ogłoszony przez „Świt”, gdzie powieść tę opublikowano w odcinkach.

Czas do I wojny światowej pisarka spędzała zasadniczo w swym majątku w towarzystwie dwóch dalekich kuzynek, a zarazem przyjaciółek i opiekunek: Jadwigi Skirmunttówny bądź Heleny Weychertówny. Jedynie zimą wyjeżdżała na 2-3 miesiące do Warszawy. Odbyła też kilka podróży zagranicznych: do Rzymu (za 500 rubli uzyskanych jako nagrodę za „Dewajtis”), 2-3-krotnie do południowej Francji (Riwiera), przynajmniej raz do Monachium, do Szwecji i Norwegii.

Stosunki dworu z miejscowymi prawosławnymi chłopami białoruskimi układały się różnie. W 1890 za „czynne zelżenie” (pobicie) pastucha z Antopola groziły pisarce nawet dwa tygodnie aresztu (sprawę ostatecznie załatwiono polubownie wypłaceniem powodowi nawiązki w wysokości pięciu rubli). W grudniu 1900 podpalono jej zabudowania jednego z folwarków (spalenie stodoły, młocarni i obory z pięćdziesięcioma sztukami bydła). Dwór w Hruszowej promieniował jednak na okolicę ogólnym szerzeniem kultury, a okoliczni chłopi znajdowali tutaj pomoc medyczną.
Maria Rodziewiczówna ok. 1910 r.
(ilustracja z publikacji „Dewajtis”, 1911)
W 1905 roku Maria Rodziewiczówna zajęła się także aktywną działalnością społeczną i rok później założyła tajne stowarzyszenie kobiece „Unia”.

I wojna światowa zastała Rodziewiczównę w Warszawie. Tam też wzięła udział w organizacji szpitala wojskowego, pomagała także w organizowaniu tanich kuchni dla inteligencji i bratniej pomocy akademickiej. W 1915 wróciła na pewien czas do Hruszowej, podejmując tam opiekę nad uciekinierami, których usiłowała zatrzymać. W latach 1919–1920 inicjowała szereg poczynań społecznych w okolicy Hruszowej, jak założenie kółka rolniczego, budowę łaźni parowej, odbudowę chederu w Antopolu.
W okresie wojny polsko-bolszewickiej znalazła się w Warszawie, gdzie pełniła obowiązki sekretarki w Komitecie Głównym PCK oraz została mianowana komendantką Kobiecego Komitetu Ochotniczej Odsieczy Lwowa na miasto Warszawa. Za tę działalność otrzymała jedną z niewielu Odznak Honorowych „Orlęta” wraz z dyplomem podpisanym przez gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Po latach dyplom ten Rodziewiczówna uważała za najważniejszą pamiątkę swej działalności.
Po zakończeniu wojny z bolszewicką Rosją wróciła do Hruszowej, skąd nadal próbowała prowadzić działalność oświatową i społeczną (m.in. zorganizowała Dom Polski w Antopolu, sfinansowała również budowę piętra w kobryńskim Gimnazjum Państwowym własnego imienia).
Polityka rządowa na Kresach budziła jednak jej dezaprobatę. Utrzymanie polskości na tych ziemiach wiązała ideowo z rolą wielkiej własności ziemskiej i Kościoła. Władze zażądały od niej tymczasem oddania części majątku (150 ha) na potrzeby osadnictwa, do czego doszły jeszcze osobiste zatargi ze starostą z Kobrynia. Stała się protektorką i współzałożycielką Związku Szlachty Zagrodowej.

Rodziewiczówna miała wytworzony z doświadczeń własnych i z obserwacji otoczenia, krytyczny stosunek do Żydów, których uważała za wyzyskiwaczy (lichwa), w znacznym stopniu przyczyniających się do nędzy poleskiej wsi i kłopotów finansowych kresowych ziemian. Znalazło to niejednokrotnie odbicie w jej utworach, gdzie występuje postać złego Żyda, w niektórych daje jednak przykłady postaci pozytywnych, życzliwych i w kłopotach pomocnych Polakom (np. Jaskółczym szlakiem).
W 1937 roku została zaproszona do władz Obozu Zjednoczenia Narodowego. Zaproszenie przyjęła, ale w 1938, protestując przeciw poczynaniom rady naczelnej OZN, z organizacji tej wystąpiła.
W tym samym, z okazji 50-lecia władania Hruszową (i 50-lecia pracy literackiej Rodziewiczówny) miejscowi chłopi kupili dzwony do jej kaplicy i za darmo zwieźli cegłę na budowany przez Rodziewiczównę w Antopolu kościół katolicki, oraz podarowali pisarce album z dedykacją:
Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy

Niemiecko-sowiecka napaść na Rzeczpospolitą zastała ją w Hruszowej. Majątek, po zajęciu tych terenów przez Armię Czerwoną, został jej odebrany przez założony przez Sowietów „komitet”, a wkrótce potem w październiku 1939 roku została z niego przymusowo wysiedlona. Wtedy zdecydowała się uciec spod okupacji sowieckiej i z fałszywymi dokumentami przedostała się przez Sowiecko-Niemiecką granicę na polskie tereny będące pod okupacją niemiecką. Tam, wraz ze Skirmunttówną, dostała się do obozu przejściowego w Łodzi. W obozie została rozpoznana przez pozostałych Polaków i spotkała się z ich dużą pomocą i okazywanymi wyrazami szacunku.
W marcu 1940 r. rodzinie Mazaraki, właścicielom majątku pod Tuszynem, udało się „wykupić” Rodziewiczównę od Niemców. Niedługo potem wyjechała do Warszawy, czyli na teren Generalnej Guberni, gdzie wspomagana przez przyjaciół, spędziła ostatnie lata życia w bardzo ciężkich warunkach materialnych. W czasie Powstania Warszawskiego sędziwa już pisarka przechodziła lub była przenoszona do kilku różnych domów, otaczana opieką przez przyjaciół, PCK i powstańców.
Została utrwalona w filmie Powstanie Warszawskie.

Wyszła z Warszawy po kapitulacji, kilka tygodni spędzając w Milanówku, a następnie udając się do Żelaznej – majątku Aleksandra Mazarakiego jun. w powiecie skierniewickim. Umieszczona w pobliskiej leśniczówce w Leonowie nabawiła się zapalenia płuc, które okazało się śmiertelne dla 80-letniej staruszki.
Pochowano ją w Żelaznej.
11 listopada 1948 r. szczątki Marii Rodziewiczówny zostały przeniesione do Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach, gdzie spoczywają do dziś.
[za: Wikipedia]


IMDb (angielski)
Wikipedia (polski)
Twórczość (polski)

Pozycje dostępne w naszym Repozytorium





Zawsze pamiętamy


Na tym skromnym grobie przypominającym kresową kapliczkę nigdy nie brak kwiatów. W dniu Zmarłych mogiłę odwiedzają dziesiątki ludzi; starych i młodych. Niegasnąca pamięć... A przecież minęło już 75 lat.

Życie Marii Rodziewiczówny wyznaczyły ramy dwu powstań: Styczniowego i Warszawskiego. Przyszła na świat w lutym 1864, u kresu pierwszego. Zmarła u kresu drugiego. Na jednym z kadrów filmu „Powstanie Warszawskie” zmontowanego przed paru laty z powstańczych kronik uwieczniono sędziwą pisarkę składającą autografy na książkach. To ostatnie jej zdjęcie. Skąd wzięła się w Warszawie roku 1944 i dlaczego tę obecność kronikarze chcieli uwiecznić? Odpowiedź jest prosta. Była dla Polaków kimś znaczącym, ważnym, nosicielką ducha narodu.

Jej domem był majątek w Hruszczowej, na Kresach. Ale miała też mieszkanie w Warszawie. Tu zastała ją I wojna światowa. Chcąc nieść pomoc rannym, Rodziewiczówna obejmuje funkcję intendentki w szpitalu przy Miodowej. Kiedy do miasta podchodzą Niemcy, postanawia wrócić do Hruszczowej. Trafia z deszczu pod rynnę. Dworek zajmują na zmianę żołnierze niemieccy, rosyjscy i znów niemieccy, rabując co się da. Robi się niebezpiecznie, musi więc uciekać. Mimo przeszkód dociera do Warszawy. Angażuje się w zbiórkę środków na dożywianie głodnych. Jednak wiosną 1916 r. znów jest w swoim majątku. Trzeba zarządzić wiosenne, potem letnie prace polowe. Ziemia musi rodzić. Chleb jest teraz na wagę złota.

Wreszcie nastaje pokój. Na Zamku Królewskim zawisa biało czerwona! Niestety, radość jest krótka. Dochodzi do walk we wschodniej Galicji, trwa obrona Lwowa. Na prośbę wojska pisarka, mianowana Komendantką Ziemi Warszawskiej, organizuje pomoc dla walczącego miasta. Jej zasługi podkreślił rozkazem z 19 III 1919 r. dowódca Armii Wschód generał Rozwadowski: Towarzyszowi broni, Komendantce Ziemi Warszawskiej Marii Rodziewiczównie, za dzielność i wierną służbę Ojczyźnie, ku pamiątce przebytych bojów w obronie Lwowa i Kresów Wschodnich w roku 1918-1919 odznakę honorową „Orlęta” nadaję.

W roku 1920 kraj zalewa bolszewicka horda. Czerwonoarmiści są już na przedpolach stolicy. Aż nadchodzi 15 sierpnia. Cud nad Wisłą! Krwawe wilki wojny uciekają do swych legowisk. Można wracać do domu i do pisania. Na niemal 20 lat.

1 września 1939 r. na kraj spadają niemieckie bomby. Rozchodzi się złowieszcza pogłoska, że lada dzień wkroczą bolszewicy. 22 września dworek opanowują czerwonoarmiści, dając sygnał do mordów i grabieży. Rodziewiczówna otrzymuje nakaz opuszczenia domu, zresztą splądrowanego już doszczętnie. Jedzie do Kobrynia, stąd do Brześcia, chce dostać się do Warszawy. Wpierw jednak trafia do obozu w Pabianicach, Konstantynowie i Łodzi. Panuje tu głód i chłód. Do stolicy dociera w lutym 1940. Wie, że nigdy już nie wróci w rodzinne strony, skąd dochodzą wiadomości o okrutnych mordach na Polakach.

Na wieść, że Rodziewiczówna jest w stolicy do jej mieszkania ciągną tłumy wielbicieli; jeden z nich zaprasza pisarkę do dworku w Olszynach. Na całe lato. Tu, udręczona i schorowana, powoli wraca do sił. Łańcuszek ludzi dobrej woli nie ma końca: ktoś przynosi świeże warzywa, ktoś upieczony przez siebie chleb. Jej nazwisko jest w Warszawie przepustką. Mówi o tym zdarzenie w urzędzie, gdzie ma wyrobić kenkartę.

Urzędniczka… - wspomina opiekunka pisarki - obojętnie zaczęła czytać podanie, lecz raptem zwróciła się do mnie: - Maria Rodziewiczówna? - spytała ze wzruszeniem. - Jak to, ta n a s z a? Formalności zostają błyskawicznie załatwione.

Wybucha powstanie. Rodziewiczówna przeżywa dramatyczną codzienność walczącego miasta. Bombardowania, ucieczki piwnicami, zmiany lokum. Z mieszkania przy Królewskiej, ofiarowanego przez wielbiciela jej książek p. Kruzego trafia na Kredytową, Plac Dąbrowskiego, Boduena, Szpitalną. Ostatnim schronieniem jest pokój na Brackiej 23. Dla starej kobiety wszystko to jest trudne do zniesienia. Ducha dodają jej ludzie. Wszędzie gdzie się pojawia może liczyć na pomoc i dzielenie się ostatnim nawet kawałkiem chleba. Często są to sceny wzruszające. Ta pomoc będzie trwać i po upadku powstania. Grupa przyjaciół postanawia uchronić ją przed obozem w Pruszkowie. Dzięki nim trafia do Milanówka i do Skierniewic. Tu czekają konie z dworu w Żelaznej, dokąd zaprosiła ją rodzina Mazarakich.

Niestety, stan 80-letniej, chorej na astmę Marii szybko się pogarsza. Umiera 6 listopada o godz. 2 w nocy. Za trumną niesioną na miejscowy cmentarz podąży w milczeniu rzesza ludzi. W roku 1948 Rodziewiczówna spocznie w Alei Zasłużonych na Powązkach.


© Zuzanna Śliwa
5 listopada 2019
źródło publikacji: „Zawsze pamiętamy. 75 rocznica śmierci Marii Rodziewiczówny”
www.Prawy.pl


Jeżeli podobają Ci się materiały publicystów portalu Prawy.pl wesprzyj budowę Europejskiego Centrum Pomocy Rodzinie im. św. Jana Pawła II poprzez dokonanie wpłaty na konto Fundacji SOS Obrony Poczętego Życia: 32 1140 1010 0000 4777 8600 1001. Pomóż leczyć ciężko chore dzieci.





Czytajcie Rodziewiczównę!


Drodzy Państwo! Zaskoczcie mnie proszę i przyznajcie, że czytacie Rodziewiczównę! Bo jeżeli już tylko żyjecie polityką, sportem, Facebookiem, Instagramem, telefonem, sushi i „coś tam vege”, a zatraciliście wrażliwość na literaturę zwaną niegdyś piękno, to pozostaje mi tylko wylewać łzy ponad stan wody w Wiśle. Gdy w 1939 roku pisarka opuszczała rodzinny majątek Hruszowa, cudem uniknęła śmierci – uratowana przez miejscowych ludzi, wdzięcznych za pomoc, którą im przez lata okazywała. A kto kogo teraz ratuje - sąsiad nie wie, kto mieszka za ścianą, ile tam samotności przelewa się w ciągu dnia i kogo trzeba ratować?!

Prawie 80-letnia pisarka znalazła się w 1940 roku w niemieckim obozie przejściowym i tam skrajnie wycieńczona oraz chora była przekonana, że są to jej ostatnie chwile. Jej całe wszak życie było silnie naznaczone śmiercią. Tak, jak współcześnie wielu z nas, ale w zupełnie innym wymiarze – jedni umierają z nudów, drudzy od nadmiaru informacji. Ci i ci boją się rozmawiać o prawdziwej śmierci i prawdziwym cierpieniu.

Rodziewiczówna była przekonana od samego początku, że Niemcy przegrają wojnę i że nie unikną kary za obozy koncentracyjne oraz wszystkie inne przejawy zła wyrządzonego ludzkości. Kary za masowe egzekucje i łapanki. Za tortury i eksterminację polskiej inteligencji. Za przesiedlenia i grabież mienia. Szkoda tylko, że ta wizyjna szala nie dotyczyła w równym stopniu sowietów. Niemcy i sowieci okazali się przerażająco skuteczni – wymordowali polską inteligencję oraz zamęczyli tych, co przetrwali. Skutek? Od I Kongresu Ruchu Narodowego upłynęło już tyle lat -i jaki jest bilans. Ani jednej narodowej szkoły, ani jednego przedszkola o profilu „wychowanie ku wartościom narodowym”, narodowcy prześladowani w miejscu pracy – jak się okazuje muszą liczyć tylko sami na siebie. Przestali doceniać jeszcze żywych i jeszcze sprawnych intelektualnie nestorów 60-70 latków tak, jakby już byli kompletnie stetryczali, a nie – w służbie młodym. Jestem rozczarowana – na szczęście jest jeszcze elita w gronie narodowych pań oraz dziewcząt.

Rodziewiczówna błogosławiła znakiem krzyża, i polecała żarliwej modlitwie powstańców płonącej Warszawy, ale sama już nie wytrzymała trudu walki o przetrwanie w umierającym mieście. Przerażała ją ciągła zmiana miejsca, ruiny domów jak żywe rany. Schrony, które nie dawały prawdziwego schronienia. Przerażała ją własna starość w konfrontacji z postawą powstańców. Znacznie bardziej niż śmierć. Cóż znaczy bowiem umierać w łóżku ze starości z rozpaczy i osamotnienia, gdy inny młodzi, piękni, gniewni życie oddają za Ojczyznę z własnej woli? Kto pamięta o jej grobie? Kto zatrzyma się choć przez chwilę na modlitwie i ze skromnym kwiatem w dłoni? A kto sięgnie jednak – zawstydzony – po „Dewajtis” oraz „Wrzos”?


© Marta Cywińska
21 lipca 2019
źródło publikacji:
www.MagnaPolonia.org





Ilustracje:
fot.1 © domena publiczna / Archiwum ITP
fot.2 © domena publiczna / Wikipedia
fot.3 © CC-BY-SA Robert Wielgórski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2