OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

O rzeczach, które dzieją się w ukryciu, w poszukiwaniu moralnego sprawcy i triumf ducha „Jeszcze Polska nie skinęła póki myszy jemy”

Triumf ducha


Sądziłem, że ostatni występ Olgi Tokarczuk, czyli owo, nie skomentowane w mediach w zasadzie, przesłanie do senatu mnóstwa dobrej, czy też jasnej energii, wyczerpał możliwości kompromitacyjne autorów przeciwnych wynikowi ostatnich wyborów. Myliłem się. To jest dopiero środek skali, będzie gorzej. Żeby podkreślić trafność tej metafory – ze skalą i środkiem – przypomnę pewien film o Indianach. Nazywał się on chyba „Jeździec gwiazdy porannej” i opowiadał o brygadierze Custerze, który dał się wciągnąć w zasadzkę zastawioną przez Indian nad strumieniem Małego Wielkiego Rogu. W filmie tym jest scena, kiedy to Custer, w wyniku złego rozpoznania, uderzył na wioskę Indian, sądząc, że obszedł ją od tyłu i wziął czerwonoskórych w kleszcze. Okazało się jednak, że to co biedny George brał za koniec wioski, było dopiero jej środkiem, albowiem latem roku 1876 nad strumieniem Małego Wielkiego Rogu zgromadziło się naprawdę bardzo wielu Indian. Jaki był koniec tej historii, wszyscy wiemy. My zaś dziś jesteśmy w sytuacji podobnej, wydaje nam się, że obchodzimy to zbiorowisko pomylonych kanciarzy, graczy w trzy karty, popaprańców łgających w żywe oczy, od tyłu i to co widzimy to koniec ich wioski.
Niestety mam złe wieści. To jest dopiero środek. Żeby nie podzielić losu Jurka Custera musimy wycofać się na wzgórza i obserwować jak tamci się będą przegrupowywać. Dobra energia przesłana przez Tokarczuk do senatu nie zabiła nikogo na szczęście, ale to nie znaczy, że nie poczyniła żadnych spustoszeń. Jak wielkie są te spustoszenia, okaże się w trakcie głosowań. Niestety nie będzie można obciążyć pani Olgi konsekwencjami tego przesyłu energii, ale może chociaż da się narzucić im wszystkim jakieś opłaty przesyłowe, takie jakie my płacimy przy każdym rachunku za prąd. Wygląda bowiem na to, że występ Tokarczuk to początek, jakiejś szerszej akcji. Oto na Onecie reklamują książkę pisarza Żulczyka, który – a jakże – jest wyleczonym alkoholikiem i o tym właśnie pisze. Tym razem jednak pisarz Żulczyk, nie opiewa swoich alkoholowych malign i ekscesów, ale zabrał się za opisywanie czystego zła. Jak sam mówi, żeby opisać czyste zło, trzeba je wyolbrzymić, przeskalować i nadmuchać. Dopiero wtedy dokładnie widać jak czyste jest owo zło i jak straszne. To jest – potraktujmy przez jeden moment poważnie tego durnia – zaprzeczenie wszystkich metod jakimi w dawnych czasach opisywano faszyzm prawdziwy. Wszyscy to pamiętamy, dawniej, chodziło o to, by pokazać, że to czyste zło tkwi w zwykłych ludziach i manifestuje się w ich codziennych, pozornie neutralnych wyborach. I to miało sens, albowiem nikt nie będzie zaprzeczał iż wybory Niemców po roku 1933 były wyborami konformistów, którzy dla ratowania swojej komfortowej egzystencji gotowi byli strzelać do dzieci i starców. Dziś tego nie ma i w ogóle nie ma mowy o żadnym faszyzmie, ale to Żulczykowi nie przeszkadza zmieniać skali zła, żeby uwypuklić jego potworność. Czym jest zło według tego dziwnego człowieka? To jest oczywiście faszyzm i teokracja, a faszyzm i teokracja to znaczy marsz niepodległości i księża pedofile. No i koniec. I tak wkoło Wojtek. Gdybyż jeszcze Żulczyk nie zechciał tego wyolbrzymiać, ale na przykład skupił się na opisie udręk jakie patriotycznie nastawione dzieci aplikują podwórkowemu kotu, może dałoby się to znieść. Niestety jest inaczej – to jest dopiero środek wioski. Sami zresztą zobaczcie. https://kultura.onet.pl/ksiazki/jakub-zulczyk-i-ksiazka-czarne-slonce-jestem-juz-dokumentnie-zniesmaczony-pis-em/bs0ty2g

Idiotka, która ten wywiad prowadzi, zachowuje się gorzej niż polonistki przygotowujące akademię na rocznicę rewolucji październikowej, a poważna jest przy tym jak szaman Szoszonów, wróżący Custerowi zwycięstwo z zeschłych liści brzozy miotanych wiatrem po prerii.

W żaden sposób nie dałoby się jej, ani nikomu z tych istot wytłumaczyć, że czyste zło, gdyby nawet było tylko trochę zaangażowane w zwalczanie takich Żulczyków, nie dopuściłoby do tego, żeby ten bałwan wydał jakąś krytyczną książkę na jego temat. Krytykować można bowiem tylko dobro, a to w celu jego udoskonalenia i wskazania błędów i zaniechań, które przenikliwy krytyk dostrzegł i przeanalizował. Zło się jedynie wychwala i wywyższa. Nie można go krytykować, albowiem ono się zaraz odwinie tak, że krytykujący zostanie bez nogi, albo bez ręki. Żulczyk tego jeszcze nie wie, owo doświadczenie jest dopiero przed nim. Katharsis przejdzie zaś w chwili, kiedy pomyśli, że może jednak nie trzeba tak ostro przeginać, może można inaczej napisać. Wtedy zaliczy takiego fleka w zad, że się zatrzyma gdzieś obok Twardocha, jeżdżącego skuterem śnieżnym po Spitsbergenie. Na razie jednak uchodzi za przenikliwego wróża, opisującego przyszłość, w której rząd składa się z księży wynajmujących płatnych morderców do różnych zleceń. Rząd składający się z księży wynajmuje płatnych morderców do zleceń?! A kto wynajął Żulczyka? Tego się zapewne nie dowiemy, ale możemy spekulować. Tytuł tej książki to – o matko, cóż za oryginalny i wstrząsający pomysł – Czarne słońce. Ja tylko przypomnę, że całkiem pomylony, uchodzący za prawicowego reżyser, zakolegowany dawniej z Grzegorzem Braunem – Jerzy Zalewski – nakręcił był fabułę zatytułowaną „Czarne słońce” czy też może „Czarne słońca”. Film ten jest tak głupi i beznadziejny, że dorównać mu może tylko „Arche – czyste zło”, które zrobił sam Grzegorz Braun, kiedy jeszcze miał chęć kręcenia fabuł. Pieniądz na to wyłożył zdaje się bloger Artur Nicpoń. Ponoć można to jeszcze gdzieś obejrzeć w sieci. Niezwykłe jest to, że owo podkreślanie grozy dokonuje się zawsze za pomocą tych samych chwytów. I one są beznadziejnie powtarzalne. To zaś może oznaczać tylko jedno – nie ma zlecenia i nie ma zgody na opisywanie prawdziwej grozy. To zaś co widzimy, to jedynie obrzucanie się nawzajem oskarżeniami w ramach tego samego projektu politycznego. Nie wiadomo dlaczego Grzegorz Braun nakręcił dawno temu ten idiotyczny obraz. Mniej więcej wiadomo dlaczego Jerzy Zalewski nakręcił film „Czarne słońce” – żeby podkreślić głębię swojej osobowości i przyrodzoną wrażliwość. Z całą pewnością zaś wiadomo, że Żulczyk napisał swoją książkę, bo dostał na to zlecenie od ludzi, którym nie podoba się, że przegrali wybory. Podkreślę raz jeszcze – porażające jest to ubóstwo narzędzi, ten bieda-warsztat, za pomocą którego drobne pijaczki próbują nas przekonać, że reprezentują ducha triumfującego.

Podkreślam jednak – to jest dopiero środek wioski. Oto gazownia ogłosiła wczoraj, że premier Morawiecki chce zlikwidować OFE i okraść w ten sposób Polaków z emerytur. To jest naprawdę niezwykłe, bo przypomina wprost argumenty hitlerowców z czasów, tuż po dojściu do władzy. Tusk zabrał pieniądze z trzeciego filaru i zostało to ogłoszone jako wielki sukces rządu. Może niech Żulczyk napisze coś o tym złodziejstwie? Może niech nie zmyśla historii z przyszłości, ale opisze w jaki sposób Donald Tusk okradł Polaków. Czy to jest w ogóle do pomyślenia? Taka książka? Chyba nie, nawet najodważniejsi szermierze prawd cofną się przed takim wyzwaniem.



W poszukiwaniu moralnego sprawcy


Wygłosiłem wczoraj pogadankę w Radio Wnet. Mówiłem o zamachu na prezydenta Narutowicza i o pewnym wytrychu propagandowym, który otwiera wiele serc i głów, po to, by uczynić je odpornymi na myślenie i racjonalne argumenty. Niczym czarodziejska różdżka, wywołuje on także w ludziach poczucie wyższości, moralnej rzecz jasna. Wytrych ten działa zawsze, również dzisiaj. Zanim przejdę do jego omówienia, chcę rzec kilka słów o tej mojej pogadance. To jest doprawdy niezwykłe, jak silnie ludzie potrafią być przywiązani do kłamstw i pozorów i jak trudno ich od nich oderwać. Ja, jak zawsze, podejrzewam wszystkich o intencje nieszczere i dlatego słuchając starszej pani, która tłumaczyła mi, że nie mogę demaskować wszystkich bohaterów jej młodości i stawiać im zarzutów, myślałem sobie, że ona tak naprawdę ma ich w nosie. Jedyne co ją interesuje to podsunięcie tych postaci młodszym i ocalenie w ten sposób komunikacji z pokoleniem, które zestarzeje się dopiero w kolejnych dwóch dekadach. Każdy kto w utrzymaniu tej fikcji przeszkadza, musi być z definicji wrogiem. W ożywianiu różnych historycznych humbugów pokolenie ludzi, pamiętających dobrze lata siedemdziesiąte, widzi szansę na ocalenie narodu. Do takich wniosków doszedłem wczoraj.

Może przejdę od razu do konkretów, żeby wywód ten nie odleciał gdzieś w stratosferę. Nie mogłem dojść do porozumienia z Lechem Jęczmykiem, który upierał się, że Eligiusz Niewiadomski był człowiekiem zasługującym na szacunek. Próbowałem wytłumaczyć ludziom, że kluczem do propagandowych rozgrywek wokół zamachu na Narutowicza, jest pojęcie moralnego sprawcy. O którym zaraz napiszę szerzej. Na koniec, nie dość, że bolało mnie gardło, to jeszcze miałem poczucie klęski. Nie da się przeforsować żadnych racjonalnych argumentów, ponieważ ludzie chcą wierzyć, że poprzez wyimaginowanych bohaterów, których im się zwyczajnie podsuwa jak martwą rybę na talerzu, uczestniczą w czymś wyjątkowym. W jakimś zbiorowym, plemiennym misterium.

Przejdźmy do tego Niewiadomskiego. W najlepszym razie był to człowiek chory i pogubiony. W najgorszym, uporczywy obsesjonat, który publicznie mówił, że chce zabić Piłsudskiego, a że w środowisku samych piłsudczyków przebywał, defensywa, dwójka, jak zwał tak zwał, pomyślały sobie, że można by tę jego chęć jakoś wykorzystać. Przypomnę jeszcze wszystkim antysemitom i zwolennikom czystości ideowej Niewiadomskiego, że pochodził on z rodziny utrzymywanej i wykształconej za pieniądze Natansonów. Jego ojciec, Wincenty Niewiadomski, opublikował pośmiertną laudację dla Jakuba Natansona, którą opublikowałem w II tomie Baśni socjalistycznej. Mówiłem o tym wczoraj. Na próżno. Niewiadomski jest bohaterem, bo zabił żydowskiego prezydenta. Czyn Niewiadomskiego miał być pretekstem jedynie do tego, by wymordować posłów i senatorów prawicowych, którzy właśnie uznali legalnie wybranego prezydenta. Uznał go też gen. Haller, który został przez socjalistów wytypowany na głównego, moralnego sprawcę zamachu na Narutowicza. O tym moralnym sprawstwie nie można zapominać nigdy, albowiem jest to argument używany również dzisiaj. W dodatku przez wszystkich spryciarzy z każdej możliwej opcji, bo nie ma takiego durnia, który by nie chciał sobie podnieść samooceny, wypowiadając z namaszczeniem słowa – „pan jest moralnym sprawcą”. Nie ma żadnego moralnego sprawstwa w oderwaniu od sprawstwa faktycznego. To jest demagogia, propaganda i pułapka. Niestety nierozpoznawalna, dopóki nie wsadzi się w nią nogi.

W dniach 11-16 grudnia 1922, prasa lewicowa rozpętała straszliwą nagonkę przeciwko zwycięskim ugrupowaniom prawicowym. To jest do stwierdzenie faktycznego poprzez przywołanie tych artykułów, ale nikt tego nie czyni, albowiem wersja mówiąca o tym, że prawica zaszczuła prezydenta i spowodowała iż Niewiadomski go zabił, jest zadekretowana. Współczesna prawica, banda gamoni, jedyne co może zrobić, to podnosić zasługę Niewiadomskiego, który chciał uratować Polskę przed rządami mniejszości. To właśnie nazywam humbugiem. I to jest najpilniej strzeżony humbug w całej, polskiej historii. Nie ma innego momentu, w którym wszyscy jednogłośnie zaprzeczaliby faktom potwierdzonym licznymi artykułami prasowymi. To naprawdę niezwykłe. Wskażmy jeszcze raz na moment najważniejszy – nie ma żadnego moralnego sprawstwa zbrodni bez powiązania ze sprawstwem faktycznym. I teraz pytanie – czy którykolwiek z prawicowych działaczy, posłów i senatorów, oskarżanych o moralne sprawstwo rzekomej nagonki, a następnie zamachu na prezydenta Narutowicza, znał osobiście Eligiusza Niewiadomskiego? Oczywiście, że nie, ale wielu z tych ludzi znało osobiście Gabriela Narutowicza, a niektórzy z nich jeździli z nim nawet na polowania. Kogo z wpływowych piłsudczyków znał Eligiusz Niewiadomski? Wymienię dwa nazwiska – gen. Kazimierz Sosnkowski, który załatwił Niewiadomskiemu pracę w kontrwywiadzie i gen. Michał Karaszewicz Tokarzewski. Można do tego dorzucić zorientowanych pro-piłudsko kolegów pana Eligiusza z ministerstwa kultury, na przykład Jana Skotnickiego. Dlaczego oni nie są i nie byli oskarżani o moralne sprawstwo śmierci Narutowicza? Wszak znali zabójcę? Józef Haller zaś nie miał nawet świadomości, że święta ziemia nosi kogoś takiego jak Niewiadomski. A jednak to jego oskarża się o moralne sprawstwo zbrodni i ludzie – nie rozumiejąc mechanizmu pułapki – godzą się na to. Niektórzy w dobrej wierze, bo wydaje im się, że oskarżenie generała o to sprawstwo moralne, podnosi go w oczach prawdziwych patriotów. Przyczynił się wszak do usunięcia groźby poważnej – zawłaszczenia kraju przez żydów. Przypomnę – gen. Józef Haller, jako jeden z pierwszych uznał Narutowicza za legalnie wybranego prezydenta. Gromada prowokatorów, która pojawiła się w jego mieszkaniu i próbowała go namówić, by został przywódcą antyprezydenckiej demonstracji, została odprawiona. Za to właśnie, lewicowa prasa, okrzyknęła generała, faszystą, który podburzał tłum przemawiając z balkonu własnego mieszkania. Jak widzimy na tym przykładzie, moralne sprawstwo można zarzucić każdemu. Należy mieć tylko do dyspozycji prasę, usłużnych autorów i prowokatorów. Argumenty muszą być przy tym wzięte z najwyższej półki wzmożeń emocjonalnych. I już, gotowe. Reszta robi się sama, przy pomocy usłużnych i chcących zyskać na znaczeniu bałwanów.

I teraz popatrzcie. Oto niejaki Piotr Paweł Reszka, wydał książkę zatytułowaną „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”. Książka opowiada o tym, jak to mieszkańcy wsi pod Treblinką i Sobiborem rozkopywali aż do lat siedemdziesiątych żydowskie mogiły, poszukując pierścionków i złotych zębów. Reszka urodził się w roku 1977. Nie wiadomo skąd wziął te rewelacje i kto był jego informatorem. Może niech ci, którzy lata siedemdziesiąte dobrze pamiętają, powiedzą Reszce, co można było wtedy zrobić, bez narażania się milicji i SB i kto mógł bezkarnie chodzić po takich miejscach jak cmentarze wokół dawnych obozów zagłady. Reszka napisał swoją książkę, nie po to, by dociec prawdy, ale po to, by wskazać moralnego sprawcę. On to wskazuje już w pierwszych zdaniach tego wywiadu https://kultura.onet.pl/ksiazki/pawel-piotr-reszka-w-rezerwacji-poszukiwacze-zydowskiego-zlota-sie/p0g3xdt?utm_source=poczta.wp.pl_viasg_kultura&utm_medium=referal&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&utm_v=2

To katolicy z tych zabitych dechami wioch są moralnymi sprawcami zagłady żydów, albowiem wykopywali złoto z ich mogił. I nie ma doprawdy żadnego znaczenia to, że przed Reszką napisano mnóstwo książek, posługując się przy tym relacjami naocznych świadków, o tym, że przed śmiercią żydzi byli ograbiani ze wszystkiego, a po śmierci Niemcy wybijali im złote zęby. Może zresztą czynili to za życia, nie jest to dla nas istotne. Dla Reszki i jego patronów także nie, bo on dostał pieniądze za wskazanie sprawcy moralnego – tego najgorszego, który nie ma duszy – sprawcy, który w dodatku kradnie zasłaniając się swoją wiarą. Do kogo adresowane są kłamstwa Reszki? Do pokolenia, które za wszelką cenę próbowała ocalić ta pani z wczorajszego wykładu, co mi zarzuciła, że nie szanuję bohaterów. Oczywiście, że nie szanuję, bo nie są to żadni bohaterowie, ale preparaty propagandowe, które – zsumowane wszystkie razem – ułatwiają obróbkę umysłów kolejnych pokoleń. Poprzez takiego Reszkę między innymi, kolejnego oszusta skierowanego na odcinek wzmożeń moralnych.

Reszka napisał,że proceder rozkopywania mogił by „na porządku dziennym do lat siedemdziesiątych”. To jest nie do uwierzenia, ta bezczelność. Jak taki młodociany cham, może pisać coś podobnego?

Trzeba się teraz zastanowić, po co on to wypisuje, albowiem wszystkie masowe kłamstwa mają jakiś cel. Ja to łączę wprost z zakazem posługiwania się wykrywaczami metali na polach. Uważam, że jesteśmy na ostatnim etapie czyszczenia ziemi w Polsce z różnych precjozów, które – a trzeba będzie udowodnić, że to nieprawda – z całą pewnością należały do żydów. Któż bowiem inny w Polsce, kraju moralnych, katolickich sprawców wszelkich możliwych przestępstw, mógł mieć złoty pierścionek na ręku? Tylko żyd. I do tego, by nie przepuścić niczego, znalezionego w ziemi, służą takie publikacje jak ta tu wskazana. Jeśli oczywiście nie liczyć obróbki propagandowej młodych głów. Rozkopywanie grobów w latach siedemdziesiątych…w dodatku codziennie…i znajdowanie złota. A potem co? Wyjazd do Ameryki, kupno albo budowa wielkiego domu z basenem? Krok po kroku dojdziemy jeszcze do analiz, których celem będzie sprawdzenie kto i skąd wziął w latach siedemdziesiątych pieniądze na budowę domów w miejscowościach położonych wokół tych obozów. No, a jeśli nie będzie się mógł jeden z drugim, moralny sprawca, wykazać odpowiednimi kwitami, to jasne będzie przecież, że pobudował się za to ukradzione martwym żydom złoto. I trzeba będzie oddać…

Przeczytałem dziś, że prezydent Duda odznaczył czymś niejaką Ritę Cosby, dziennikarkę amerykańską, której ojciec był powstańcem warszawskim. To jest niezwykłe. Pani ta od razu zaczęła tłumaczyć, co mamy zrobić, by poprawić swój PR za granicą. Bo to jest bardzo dobra pani, życzliwa Polsce i ma jakiś zasługi za oceanem. Ona – odniosłem takie wrażenie – została wręcz wynajęta do robienia tego właściwego wrażenia w USA. Niebawem pewnie stanie się symbolem Polski, choć mama pani Rity była Dunką. Zajrzałem do wiki, żeby sprawdzić czym się ta cała Rita zajmowała. I wyobraźcie sobie, że ona przeprowadziła wywiady z różnymi niesamowitymi ludźmi. Między innymi z człowiekiem nazwiskiem David Berkowitz, wielokrotnym mordercą, pochodzenia żydowskiego. Pan Berkowitz został skazany na 364 lata więzienia i gdzieś tam sobie teraz siedzi. Ja natomiast mam taką propozycję – może niech, w ramach troski o dobry PR Polski, pani Rita oskarży wszystkich nowojorskich żydów o moralne sprawstwo zbrodni Berkowitza. Wszak on się tam urodził, wychował, dorastał i przesiąkł tą atmosferą, a potem zaczął zabijać z zimną krwią. I zapewne wielu nowojorskich żydów znało go osobiście. Niech teraz odpowiadają za swoje brudne, moralne czyny.



Jeszcze Polska nie skinęła póki myszy jemy


Nie jestem autorem powyższego bon motu, wymyśliła go słynna logopedka (któż by pomyślał, że są słynni logopedzi?) Lilianna Madelska. Napisała ona, że człowiek, który odpowiednio wcześnie nie rozpocznie terapii mowy bezdźwięcznej będzie śpiewał hymn narodowy według powyższej transkrypcji. I teraz popatrzcie, jak lekceważona jest logopedia wśród polityków. Jak nie giełkot, to bełkot, jak nie mowa bezdźwięczna to mowa bezsensowna. I kary, ani lekarstwa na to nie ma. Póki myszy jemy, oczywiście, bo jak przestaniemy jeść, to może coś się znajdzie. Na razie jednak się nie zanosi, albowiem do ojczyzny ratowania, wzywają dziś wszyscy naokoło, a zagrożenie dla tejże jest jedno – PiS, który wygrał wybory. Ktoś tu nawet wczoraj zacytował Masłowską, której PiS ukradł ojczyznę. I ona, jedząc te swoje myszy, nie może tego PiS-owi darować. Nie ma dnia, żeby na portalu gazowni nie ukazały się dwa przynajmniej artykuły podejmujące temat jedzenia myszy, dla niepoznaki zwany troską o ojczyznę. Dziś nawet gazownia posunęła się do tego, że zamieściła zdjęcie Grzegorza Brauna i tekst, w którym jak byk stoi, że Konfederacja odbiera PiS-owi młodych wyborców płci męskiej, a lewica zaś odbiera temuż PiS-owi młode kobiety. Póki myszy jemy rzecz jasna, bo jak przestaniemy, to może coś się jednak zmieni. Na razie jednak nikt nie chce przestać. Troska bowiem o ojczyznę udręczoną może być manifestowana wyłącznie w pewnych określonych rejestrach i przez określonych ludzi. Jeśli ta zasada zostanie złamana, czy to przez kogoś z wtajemniczonych, kto nagle stwierdzi, że jedzenie myszy nie ma sensu, czy też przez człowieka spoza kręgu wtajemniczeń, który podsunie pomysł, by jednak zamiast tego jedzenia myszy, zrobić może coś sensownego, otoczenie podda kogoś takiego ostracyzmowi. Nie może być inaczej, albowiem jedzenie myszy gwarantuje bezpieczną komunikację w ramach pewnego projektu, który roboczo nazwiemy tu kontrolowaną troską o Polskę. Myszy jedzą wszyscy, albowiem gwarantuje to iż obserwator tego misterium będzie jak najdalej od istotnych i ważnych problemów, z jakimi boryka się polityka krajowa i międzynarodowa dzisiaj. Stąd taki nacisk na demonstracje uliczne, które zastępują wszelką aktywność. Ja się nawet obawiam, że one mogą być niebawem nakazane, te demonstracje, jak niektóre święta w Kościele, albo przynajmniej obłożone takim towarzyskim ryzykiem, że ludzie mieszkający gdzieś w zwartej zabudowie, będą się obawiali nie pójść na jeden czy drugi marsz. I nie ma doprawdy znaczenia, czy to będzie marsz patriotyczny czy parada równości. Clou bowiem jest ciągle ten sam moment – jedzenie myszy. Niebawem Biedroń zacznie śpiewać „Boże coś Polskę”. Ktoś mu bowiem podpowie, że nie ma innej drogi do serca wyborcy.

Nowo wybrany pan marszałek senatu zatroszczył się ostatnio o los Polski i wyraził przekonanie, że senat nie będzie miejscem bojkotowania ustaw sejmowych, ale miejscem gdzie poważni ludzie będą troszczyć się o Polskę. Już zaczynam drżeć na samą myśl o tym. Grzegorz Braun zaś zadał w sejmie dramatyczne pytanie – czy Wrocław należy jeszcze do Rzeczpospolitej?! A zadał je w związku z rozwiązaniem – po 200 metrach trasy – wrocławskiego marszu niepodległości. Mnie to pytanie Grzegorza Brauna trochę dziwi, albowiem on dobrze wie, że Wrocław jest od dawna komuną miejską, eksterytorialną właściwie, gdzie panują dokładnie takie same polityczne okoliczności, jak w średniowiecznej Sienie, czy Parmie. I mowy nie ma, żeby było inaczej, bez długich i zawiłych negocjacji pomiędzy rządem RP, a premier wszak z Wrocławia pochodzi, a władzami tegoż ośrodka. Wyrażanie więc zdziwienia, że coś tam w tym Wrocławiu jest nie tak, zaskakuje mnie bardzo i niemal widzę, jak pod wąsem pytającego znika mały mysi ogonek. Czyżbym podejrzewał Grzegorza Brauna o nieszczerość? Oczywiście, że tak, albowiem utrzymuję iż cały sejm polski i cała tak zwana scena polityczna, wliczając w to publicystów i komentatorów, zmajstrowana jest po to, by roztrząsać takie problemy, będące pożywką dla słabych umysłów, i zastępujące komunikację istotną. Natężenie emocji zaś i ich zagęszczenie związane jest z pragnieniem zorganizowania w najbliższym czasie wielkiej mysiej uczty, czyli przedterminowych wyborów, które doprowadzić muszą do takiego rozdrobnienia sejmu, jakie oglądaliśmy w latach dziewięćdziesiątych. Po takiej operacji zaś, nie wcześniej, zmontowana zostanie nowa partia, reprezentująca interesy nowoczesnych i tradycyjnie zorientowanych patriotów idących ręka w rękę. Schetyna zaś, żeby pokazać narodowi jak głęboko wierzy w Polskę zacznie wtedy wpieprzać szczury, do tego żywe, bo myszy będą już za małym kalibrem.

Nie wiem czy wszyscy już to zauważyli, ale priorytetem politycznym Polaków, powinno być utrzymanie w sejmie bezwzględnej większości tej partii, która deklaruje – mniejsza póki co o pokrycie – troskę o kraj w wymiarach dostępnych jak największej ilości osób. Dopiero po zdobyciu takiej większości okaże się jak naprawdę wygląda polityka międzynarodowa w wydaniu polskiego rządu i jak ten rząd jest traktowany przez innych polityków. Wcześniej tego nie zobaczymy, bo cała aktywność wokół sejmu i polityki polskiej, będzie jedzeniem myszy, czyli podsuwaniem tematów do obrabiania, tematów, z których wyzierać będzie fałszywa troska o bezpieczeństwo demonstracji ulicznych, które – wszystkie jak jedna – maszerują przeciwko temu jednemu, najważniejszemu priorytetowi, jakim jest upodmiotowienie polskiej polityki. Jeśli ktoś myśli, że polityka, ta była już upodmiotowiona, ten ma rację, ale tylko częściowo. Ona była upodmiotowiona, przez chwilę, ale przestała być taka 10 kwietnia 2010 roku. Teraz znów jest piaskownicą, bez względu na to ile głosów zdobył PiS. Dopiero zewnętrzne, poważne naciski na zwycięską partię, która – zakładam, że będzie to PiS – nie podda się tym naciskom, spowodują, że ci, których tak w PiS-sie nie lubimy, oprzytomnieją i przestaną żreć te myszy. Nic podobnego wcześniej się nie stanie. My zaś, jako wyborcy nie mamy wpływu na postawę polityków partii, na którą głosujemy. Nie ma jej też Grzegorz Braun, ani Janusz Korwin Mikke, którzy wybrali się do sejmu, żeby udawać senatorów najjaśniejszej Rzeczpospolitej i ku uciesze dworów obcych dobrze rozpoznających istotne priorytety.

Spieszę tu uspokoić tych, którzy martwią się, że przewaga PiS spowoduje takie rozwydrzenie członków tej partii, że istnieje ryzyko iż zamieni się ona w PO. Moim zdaniem nie istnieje, albowiem pojawią się zewnętrzne czynniki dyscyplinujące. I dopiero zrobi się strasznie, ale też będzie to dobra i pouczająca lekcja. Póki co owe czynniki manifestują się poprzez jakichś drobnych błazenków, publicystkę i myszy, całe stada myszy, które przeznaczone są do konsumpcji na oczach publiczności.



O rzeczach, które dzieją się w ukryciu


Co jakiś czas piszę tu notkę zwaną organizacyjną, a dzieje się tak w chwilach kiedy mam za dużo spraw na głowie i nie mogę wymyślić niczego, co byłoby jakąś składną i ciekawą narracją. Jurto już będzie dobrze, ale muszę dziś zająć się innymi trochę sprawami. Pomyślałem też, że nagranie, które wrzucę po południu, będzie dobrze korespondowało z tym, co napiszę rano.

Jak wiecie sporo spraw, które potem oglądacie w formie książek czy nagrań rozgrywa się w ukryciu, zanim wreszcie zostaną one ujawnione. Zacznę od tych, które są najmniej zaawansowane. Wczorajszy tekst, mam nadzieję, będzie początkiem długich studiów nad epoką Fryderyka II, papieża Grzegorza IX, papieża Innocentego IV i Ludwika Świętego. Przygotowuję różne projekty związane z początkiem tej epoki, ale na razie nie powiem, o co chodzi. Oczywiście gwoździem programu będzie premiera biografii Ludwika Świętego, nad którą pracuje Rafał.

Sprawy te toczyć się będą wolno. Dodam tylko jeszcze, że z największym zdziwieniem przeczytałem, iż po papieżu Grzegorzu IX zostało najwięcej dokumentów, najwięcej jeśli idzie o średniowieczne pontyfikaty. Ponoć aż 6 tysięcy. Nie wiem, czy ktokolwiek zadał sobie trud, by to opracować. O tym, by jakiś kawałek tej masy został przetłumaczony na polski, nie może być oczywiście mowy. To jest w mojej ocenie niezwykle inspirujące i dobrze rokuje na przyszłość. Jeśli zaś idzie o cesarza Fryderyka II, to dodam jeszcze, że był on autorem traktatu o sokolnictwie, który uchodził przez całe stulecia za najwybitniejsze dzieło w tej dziedzinie. Kiedy w Europie pojawili się Mongołowie, cesarz żartował ponoć (ciekawe skąd to wiadomo), że zostanie sokolnikiem na dworze wielkiego chana.

Idźmy jednak dalej. Poruszamy się wolno, ale to moja wina niestety, bo wszystkie projekty spowolniłem, rozpoczynając ich zbyt wiele. Jakoś jednak trzeba to będzie uporządkować. Zaczniemy od audiobooka poświęconego św. Stanisławowi. Nie mogę go wydać na płycie, albowiem koszta tego przedsięwzięcia będą zbyt duże i cały projekt na pewno się nie zwróci. Postanowiłem więc, że będziemy go sprzedawać w formacie mp3, który każdy będzie mógł sobie ściągnąć ze strony. Pliki będą zabezpieczone, nikt ich nie ukradnie, a cena będzie przystępna. Produkt ten będzie dostępny już niebawem. Ponieważ nie mogę zrezygnować z nagrań, a nie mogę też w nie inwestować tyle, ile w książki, albowiem one się nie zwracają, postanowiłem, że po nowym roku, co jakiś czas w sklepie pojawiać się będą różne rozdziały z kolejnych Baśni, w oprawie muzycznej, w formacie mp3, w przystępnej bardzo cenie. Będą one sprzedawane na sztuki. Aranżacją zajmie się oczywiście Andrzej Ciborski. Nie ma obaw, że ktoś to ukradnie i będzie rozpowszechniał, albowiem koledzy to odpowiednio zabezpieczą. Myślę, że formaty audio bardzo wzbogacą ofertę i rozbudzą jeszcze do tego wyobraźnię czytelnika. Nie możemy liczyć, jeśli idzie o możliwości promocyjne, na jakieś gremia, czy środowiska, które nagradzają tak zwanych „swoich”. Jedyne co możemy zrobić, to zaproponować odbiorcy nową jakość, łatwo dostępną, która nie może zostać zakwestionowana. No, a tej formuły jaką w formacie audio zatytułowanym „Święty Stanisław. Historia prawdopodobna”, nie może zakwestionować nikt. Po wysłuchaniu tego, można tylko milczeć, albo się obrazić. To jedyna droga jaką mamy i nie możemy się oglądać za siebie. Nie możemy też oczekiwać pochwał, bo te są zwykle podejrzane i nieszczere. Musimy, jako społeczność i jako firma produkować rzeczy dobre jakościowo. To tak, gwoli przypomnienia.

Konferencja w Kazimierzu Dolnym, w hotelu Król Kazimierz, odbędzie się dnia 28 marca z całą pewnością, albowiem zapłaciłem wczoraj zaliczkę. Jest to największa zaliczka, jaką przyszło mi do tej pory zapłacić za konferencję – aż 70 procent. Nie mogłem tego negocjować i też za bardzo nie chciałem, albowiem uważałem, że konferencja powinna odbyć się właśnie w tym miejscu. Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę – jest tam bardzo dużo miejsc do spania w najróżniejszych cenach. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie, tym bardziej, że konferencja odbywa się poza sezonem. Jeśli nie zajdą żadne wypadki losowe, jednym z wykładowców będzie prof. Andrzej Nowak, nagrodzony ostatnio Orderem Orła Białego. Profesor Andrzej Nowak potwierdził swoje przybycie, ale nie podał mi jeszcze tematu wykładu. Piszę to wszystko, albowiem uważam, że każdy uczestnik powinien dokładnie widzieć i wiedzieć, że całe ryzyko związane z organizacją tych imprez jest po mojej stronie. I jak czasem trochę marudzę, albo się denerwuję, że wpłaty spływają za wolno, to mam jednak dobre ku temu powody. No więc wszystko jest zarezerwowane i opłacone. Reszta w Państwa rękach. Przypomnę tylko terminy – do połowy lutego otwarta jest pula pokoi dla uczestników, do końca lutego zamknąć muszę listę uczestników. Bardzo proszę o dotrzymanie terminu.

W sobotę wygłaszam wykład w Radio Wnet, czyli w budynku PAST-y, na 4 piętrze. Będę mówił o zamachu na Gabriela Narutowicza. Uczestnictwo jest płatne, można przyjść i uiścić opłatę na miejscu. Druk komiksu Sacco di Roma opóźnił się niestety, nie wiem czy będzie on dostępny na targach w Łodzi, gdzie będę w tym roku. Mam jednak zagwarantowane, że na targach historycznych w Warszawie będzie już z całą pewnością. Mam nadzieję, że na targi wrocławskie, uda mi się wydrukować najnowszy, poświęcony Rzymowi, numer Szkoły Nawigatorów.

Postanowiłem, że wraz z wejściem do sprzedaży komiksu, odblokowane zostaną także inne komiksy, które były dostępne w naszym sklepie. Wycofałem je, wskutek pewnego eksperymentu – postanowiłem sprzedawać je na rynku, za pośrednictwem hurtowni. Był to głupi pomysł, który nie przyniósł zysku. W ogóle ten rok, mijający już na szczęście, nie wyglądał za dobrze jeśli idzie o wyniki sprzedaży. Już teraz więc muszę myśleć o całkowitej zmianie polityki sprzedażowej i polityki wydawniczej. Trzeba zlikwidować wszystkie obciążenia i dodać trochę napędu naszym produktom. Nie wiem jeszcze jako to zrobię, ale jakoś zrobię. Zaczniemy od tych nagrań. A co potem – się zobaczy.


© Gabriel Maciejewski
13-17 listopada 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum iTP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2