OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Granice obłędu i czy niedźwiedź Wojtek był obrzezany? Bilety na film historyczny, instruktaż jak zostać monarchistą i plastikowe noże w zębach

Książka w życiu pomaga, czyli krótki instruktaż jak zostać pisarzem albo monarchistą


Na targach w Łodzi zarobiłem trochę, ale to co tam zobaczyłem utwierdziło mnie w przekonaniu, że walczymy do śmierci. Potem zaś pamięć o nas zaginie i nikt nawet nie pochyli się nad treściami, które tu produkujemy. To nic, w końcu najważniejsze, żebyśmy się wszyscy dobrze bawili. Pisałem o chudej, odzianej w czerwoną kieckę pisarce, która wystąpiła pierwszego dnia i rzekła, że najgorsze co pisarz może zrobić, to umieścić siebie wśród bohaterów powieści. Przy czym dla wszystkich było jasne, że pani ta pisze wyłącznie o sobie i o swoich szajbach. Ostatniego dnia wystąpiła inna pisarka, dla odmiany gruba i nalana, z burzą rudych włosów, która powtórzyła dokładnie to samo co ta chuda z wystającymi kolanami – bardzo źle jest kiedy pisarz umieszcza siebie wśród bohaterów powieści. I także w tym przypadku jasne było dla wszystkich, że ona również siada do pisania wyłącznie po to, by opowiadać o sobie.
To jest zakres w jakim porusza się literatura zwana kobiecą – mietła w okularach opowiadająca o swoich niespełnieniach vs gruba w okularach opowiadająca o tym samym. W środku zaś mieszczą się Bonda, Mróz, Twardoch i reszta. Przesłano mi dzisiaj link do rankingu najlepiej zarabiających pisarzy polskich. Rankingi takie publikuje się po to właśnie, by te biedne wariatki nie spały po nocach, tylko zastanawiały się, co też takiego jest w tym Mrozie, że zarabia on prawie dwie bańki rocznie. Odpowiedź tkwi nie w prozie Mroza, ale w zagadce zwartej w pytaniu – kim są jego rodzice. Tego jednak ani gruba, ani chuda frustratka nie zrozumieją. Powtórzmy jeszcze raz – pisarze są reprezentantami środowisk sięgających po władzę niejawną. Taka definicja dobrze oddaje to, co się dzieje na rynku. Ich zadaniem jest okazywać czytelnikowi maksymalnie duże lekceważenie, poprzez emitowane w zasadzie bez przerwy kłamstwa i proste idiotyzmy. Tylko to bowiem gwarantuje firmującym pisarzy organizacjom, że nie zaczną oni „wierzyć w siebie”. Pomiędzy autorem a czytelnikiem musi być przepaść, żeby rynek spełniał swoją najważniejszą funkcję – dystrybutora propagandy. Ponieważ wymienieni autorzy sami z siebie nie spełnią tej najważniejszej funkcji, do tego wiatraka należy dorobić drugie ramię. Tylko wtedy bowiem układ zyska niezbędną dynamikę, która podniesie temperaturę emocji dużych grup społecznych i da nadzieję na to, że wreszcie coś naprawdę nieprzewidzianego i jednoznacznego w interpretacji w Polsce się wydarzy. Nie pomogło spalenie kukły żyda przez starego ubeka, trzeba więc wymyślić coś innego. Oto – o czym dowiedziałem się dziś – Wojciech Sumliński napisał książkę „Powrót do Jedwabnego”. Ponoć kilkakrotnie zapowiadana promocja była za każdym razem odwoływana. Czynili to rzecz jasna żydzi, których podłe podstępy wszyscy dobrze znamy i rozpoznajemy. No, ale wreszcie się udało i premiera doszła do skutku. Żydzi przegrali, albowiem na Sumlińskiego przyszło ponoć kilkaset osób. W sam raz tyle, by nie sprawić wrażenia grupy mającej siłę kreowania zdarzeń, ale też w sam raz tyle, by wmieszać w to jakichś prowokatorów. Przed panem Wojciechem tournée krajowe, czekamy z utęsknieniem na relację z tych wydarzeń.

Jakiś startup z Krakowa, izraelski zapewne, wyprodukował coś co nazwane został kalkulatorem książek Olgi Tokarczuk. Nie do wiary. Można sobie obliczyć ile czasu zajmie nam zapoznanie się z treścią wszystkich dzieł noblistki, a potem do tego wciągnąć znajomych i zrobić zawody, kto najszybciej przeczyta wszystkie książki pani Olgi. Niezwykłe.

Inna sławna pisarka, Katarzyna Bonda, wciela się w nową rolę, zamienia się mianowicie w promotora sztuki nowoczesnej. Nic bowiem, ani jedna minuta z życia celebryty literackiego nie może się zmarnować. Nie po to zainwestowano w Bondę, żeby siedziała na kanapie i emitowała jakieś odory. Trzeba działać. I oto pani Bonda zabrała się za promocję sztuki neosakralnej, którą produkuje ten tu, smutny pędzel, nazwiskiem Krzysztof Sokołowski. Jest to podobno ulubiony artysta pisarki, a jego obrazy trzyma ona nad biurkiem, nad kanapą, nad łóżkiem (niepotrzebne skreślić). http://www.dompraczki.pl/krzysztof-soko322owski.html# Jak widzimy całość prezentowana jest w miejscu, które – bez ironii zupełnie – nazwane zostało domem praczki. Była kiedyś taka gra półsłówek – słynna praczka Stasia – to dla wtajemniczonych, kto rozumie też się uśmiechnie. No więc ulubiony malarz praczki, to jest chciałem rzec, pisarki Bondy, wystawia swoją neosakralną abstrakcję w domu praczki w Kielcach. W następnej kolejności prace artysty zostaną zaprezentowane w maglu przy ul. Krochmalnej w Warszawie.

Pęd ku oryginalności i prostocie jest w zasadzie nie do powstrzymania. Oto, jakież to wszystko jest przewidywalne, okazuje się, że krul Korwin rozpoczął dystrybucję tekstyliów. Nie byle jakich przecież bo wskazujących, że ich posiadacz i użytkownik jest pełną gębą monarchistą. Przed nami proszę Państwa, skarpetki w korony. https://sklep.korwin-mikke.pl/produkt/skarpetki-w-korony/

Wystarczy je założyć i od razu człowiek zyskuje przynależność do właściwego totemu – jest monarchistą. Dzięki Bondzie i jej ulubionemu artyście rozpocznie przygodę z nowy, abstrakcyjnym rodzajem sacrum, a dzięki skarpetkom zostanie monarchistą. Udział w promocji książki Sumlińskiego spowoduje, że zyska opinię najprawdziwszego, wszak certyfikowanego przez samych żydów, patrioty. A jeśli to mu do szczęścia nie wystarczy, może, dzięki kalkulatorowi książek Olgi Tokarczuk, powalczyć o laur najszybszego czytacza jej prozy. Kiedy i to mu się znudzi, zerknie na tabelę zarobków najpopularniejszych autorów w Polsce i pomyśli, że tak głupio jak Mróz, może każdy, on też. I wtedy zapragnie zostać milionerem.

Jak to się drzewiej mówiło i pisało – książka w życiu pomaga, z książki płynie odwaga….itp, itd…



Bilety na film historyczny


Dziś dopiero mogę odnieść się do tego co napisał w sobotę grudeq. Mogę do jego tekstu dołączyć jeszcze link z twittera, gdzie widać, jak Piotr Gursztyn broni sanacji niczym własnego życia.

Oto link https://twitter.com/PiotrGursztyn/status/1196795532624252928?s=19

Mogę zacząć od tego, że najbardziej lubię argument – marszałek Piłsudski jest wskazywany w rankingach. Za rządów Piłata w Judei w rankingach wskazywany był Barabasz, a za rządów papieża Grzegorza VII, szczyty rankingów okupował Henryk IV cesarz rzymski i król niemiecki. I tak można w nieskończoność. My nie dyskutujemy tu o tym, kto był albo jest największy, albo najładniejszy, ale o tym, kto i dlaczego usiłuje sprzedawać bilety na filmy historyczne i od kogo na tę sprzedaż uzyskał koncesję. To co sobie o Piłsudskim myślą panwie Grudeq i Gursztyn, może oczywiście ciekawić wiele osób, ale mnie nie interesuje w ogóle. Ja się chcę jedynie dowiedzieć dlaczego oni tak zaciekle bronią tego słabego bardzo i nie rokującego scenariusza z Piłsudskim w roli głównej? To jest zagadkowe. Jeśli przełożymy sprawy na język narracji, które następnie będziemy chcieli sprzedawać innym jakimś ludziom, jasno i wyraźnie widać będzie, że gawęda o Piłsudskim to jest niezwykła wprost nędza. Poczynając od poziomu prostych emocji, na aspektach politycznych kończąc. To są sprawy niewiarygodne. I nie musimy się tu odwoływać do jakichś własnych projekcji, czy wymysłów, marzeń czy też, jak to się czasem określa – historii alternatywnej. Mamy serię obrazów kinowych i telewizyjnych z Piłsudskim w roli głównej i one wszystkie jak jeden są, pardon, gówniane. Jak myślicie dlaczego? Nie mówmy więc o tym co by było gdyby, ale porozmawiajmy o tym co jest. Piłsudskiego nie ma, ale są filmy i hagady o nim. Dlaczego to jest tak beznadziejnie słabe? I dlaczego nie nadaje się sprzedawania nigdzie, nawet do Nigerii.

To jest słabe, bo wzięli się za to nieodpowiedni ludzie. Taka odpowiedź nasuwa się od razu. No jak kto nieodpowiedni? Toż przecież oni wszyscy jak jeden, są certyfikowani przez rządzącą opcję polityczną. Wszyscy z ducha są piłsudczykami przecież. Nie mają lampasów, szary ich strój, a śmierć im pod stopy się mota, to jest chciałem rzec, miota….Jeżeli Józef Piłsudski i jego czasy to był ten najlepszy dla Polski i najbardziej owocny czas, z którego my wszyscy powinniśmy dziś czerpać jak ze źródła, dlaczego nikt nie potrafi przedstawić tego w sposób wiarygodny? Nie znacie odpowiedzi na to pytanie? Ja znam. Brzmi ona następująco – wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że Piłsudski firmował pewien projekt globalny, jego zadanie polegało na tym, by projekt ten został wprowadzony w życie tak, jak to zostało zaplanowane. Ponieważ jednak nie był mianowańcem, takim jak Bela Kun na Węgrzech, czy potem Matias Rakosi, ale wyrastał wprost z lokalnej tradycji, zorientował się o co idzie gra, zrealizował ten projekt połowicznie. To znaczy zagrał tak, by zadowolić Polaków i międzynarodowe gangi. Przy okazji też pokazał Niemcom, że nie wystawił ich do wiatru tak do końca. Dlatego Hitler i cała reszta jego bandy uczestniczyli w nabożeństwie za duszę Piłsudskiego. Kresy za Berezyną przepadły, wiele tysięcy Polaków zamordowano, ale odzyskaliśmy na 20 lat niepodległość. Odzyskaliśmy ją nie dlatego, że chciał tego Piłsudski, ale dlatego, że chcieli tego Polacy. On się jedynie podporządkował koniunkturze lokalnej i postawił ją ponad koniunkturą globalną w pewnym momencie. Zrobił to jednak w taki sposób, że stracili na tym ludzie, którzy Polsce byli najwierniejsi. Ludzie tacy jak Hipolit Milewski i Edward Woyniłłowicz. Czy – jak sugeruje Grudeq nie mający zdaje się za dużo czasu na czytanie książek – wystąpili oni przeciwko Piłsudskiemu? A skąd. Oni go gorąco popierali, stawiając interes Polski i jej niepodległość, ponad interesem własnym. Ludzie ci nie aspirowali do tego, by robić politykę, ale chcieli swoją radą i doświadczeniem wspierać te siły w Polsce, które niepodległość gwarantowały. I zdawało im się, że takim człowiekiem jest właśnie Piłsudski. Pozostaje zagadką, dlaczego niepodległość państwa polskiego utrzymała się tak długo, aż do roku 1939. Moim zdaniem było to spowodowane odkryciem następującym. Zmobilizowany, pracowity i uszczęśliwiony wolnością naród gotowy był do wszelkich poświęceń. Płacił podatki, pozwalał na zakładanie monopoli państwowych, godził się na wszystko i czekał lepszego jutra. Ludzie wykupujący w Polsce koncesje na produkcję czegoś tam, na przykład samolotów, zorientowali się, że to jest El dorado, z którego można kraść ile wlezie, byle tylko cały czas mówić o patriotyzmie, Polsce, niepodległości i wolności. I tak to trwało, do czasu zmiany koniunktur, czyli do momentu, kiedy Amerykanie zaczęli inwestować w pana Hitlera.

Czy ten opis Wam czegoś nie przypomina? Oczywiście, że tak, on nam przypomina czasy współczesne, kiedy można do woli kraść, a naród czekał będzie lepszego jutra. Warunek jest jeden – trzeba cały czas produkować filmy o Piłsudskim i mówić o tym, że w rankingach jest on na pierwszym miejscu ex aequo z Janem Pawłem II. Można jeszcze dodać, że gdybyśmy do rankingu włączyli Pana Jezusa, to byłby on także ex aequo z tymi dwoma na pierwszym miejscu. Bo Piłsudskiego by nie wyprzedził, to pewne. Filmy o Piłsudskim, służą dziś do tego, do czego służył sam Piłsudski za życia, do ukrywania istotnej i poważnej sytuacji, w jakiej znajduje się Polska.

Ktoś powie, że ja tu ostro przeginam, bo zdolny filmowiec, może zrobić dobry film o byle jakim paprochu. No właśnie, a polscy filmowcy z certyfikatami partii rządzącej tej sztuki dokonać nie umieją. Nie mogą tego zrobić, albowiem ta figura jest – w zaplanowanym i sprzedawanym od lat kształcie – dużym bardzo wyzwaniem dla twórców. Nie można przebić się przez grube pokłady hagiografii, a te skądś się wzięły przecież. Ktoś je wymyślił i podał do wierzenia. A mało tego, wyciągnął jeszcze rewolwer i powiedział – albo będziecie wierzyć w te wszystkie dyrdymały, łącznie z tym, że Piłsudski kochał dzieci i zwierzęta, albo rozwalimy wam łeb. Współcześni obrońcy Piłsudskiego próbują zrobić to samo, ale zamiast prawdziwego rewolweru maja korkowce i wymachują nimi, jakby się blekotu najedli, co dobrze widać także w kreacjach filmowych. Nie walczą już bowiem o utrzymanie realnej władzy, ale o utrzymanie swojej pozycji biletera w kinie. Oni chcą sprzedawać bilety na jeden i ten sam seans, którego tytuł brzmi – „Strzały i pieniądze znikąd”.

Żeby zrobić wielki film o jakimś paprochu, nie wystarczy reżyser, zaplecze produkcyjnej i budżet. Potrzebna jest także intencja i ona musi być od początku do końca oszukana. Tylko powiem bardzo poważne organizacje zabierają się serio za oszukiwanie ludzi tak, by ci tego nie zauważyli. Brytyjczycy są w tej konkurencji mistrzami. Jak się kiedyś okazało, że księżniczka Anna, puszczała się gdzieś z jakimiś Murzynami, a MI5 zamiast to zatuszować i przyklepać, wszystko schrzaniło, powstał natychmiast film o bohaterskich agentach walczących z wrogiem tak przebiegłym i podstępnym, że widz dostawał oczopląsu. Tak dynamiczna była akcja. Tytułu niestety nie pamiętam. W Polsce nie można zrobić czegoś podobnego, bo w całej tradycji socjalistycznej jest jedna rzecz bezwzględnie trwała. Jest nią pogarda i lekceważenie dla słabszych i poddanych. Celowo piszę poddanych, bo socjaliści nie tratują ludzi, jak obywateli, oni tylko tak mówią. Traktują ich jak poddanych, albo niewolników. Po Piłsudskim i jego ludziach to nam właśnie zostało i to – ową pogardę i lekceważenie możemy obserwować także dziś. Nie dajmy się jednak zwariować i pamiętajmy zawsze do czego ci faceci aspirują – do posady biletera w multipleksie. Z ewentualnym widokiem na awans, na sprzedawcę popcornu. To jest do stwierdzenia namacalnego i naocznego. Jest widoczne w tekstach, wypowiedziach i postawach. Nie może powstać prawdziwy film o Piłsudskim, albowiem historia tego człowieka jest zakłamana od początku do końca. Do tego stopnia, że bileterzy muszą jeszcze wręczać ludziom libretto przed seansem, żeby na pewno zrozumieli właściwie o czym jest ten film.



Plastikowe noże w zębach czyli atak frontalny


Zdumiewa mnie zawsze rozdźwięk pomiędzy deklaracjami, nie tylko politycznymi, a skutecznością ich wykonywania. Jestem już na tyle stary, że powinienem przestać się dziwić, ale jakoś nie mogę. Ciągle zastanawiam się z czego on wynika. Wczoraj naszła mnie taka myśl – ludzie nie rozumieją skuteczności, albowiem niczego naprawdę nie tworzą. Co najwyżej sprzątają w domu, albo myją samochód. Skuteczność zaś w ich mniemaniu, to przede wszystkim skuteczność polityczna, ta zaś może być realizowana tylko nadzwyczajnymi środkami, na które ich – zwykłych ludzi – nie stać. Stąd bierze się z kolei ta przemożna chęć dyskutowania wszystkiego i wskazywania na metody, które mają przynieść sukces. Rzecz jasna, bez ryzyka podjęcia jakichkolwiek działań. Sukces polityczny mylony jest często z sukcesem propagandowym. Ten zaś jest całkowicie źle definiowany. Uchodzi bowiem zań publiczne wznoszenie okrzyków i nakręcanie atmosfery strachu, która prowadzi wprost do przekonania, że człowiek wznoszący okrzyki, a unikający aresztowania przez policję polityczną jest najprawdziwszym bohaterem. To jest obłęd. I my ten obłęd oglądamy w zasadzie codziennie, a niektórzy jeszcze w nim uczestniczą. Sukcesu politycznego nie można osiągnąć startując z ulicy, to jest jasne. Można jednak osiągnąć w ten sposób sukces propagandowy. Problem polega na tym, że on jest z definicji bardzo dyskretny. To znaczy, że po jego osiągnięciu wrogowie nie padają bez życia na trotuar, nie rozrywają sobie koszuli na piersiach, a zwycięzca nie jest obwożony po mieście w lektyce. Sukces propagandowy polega na tym, że przestrzeń wymiany myśli zmienia się na korzyść tego, kto sukces osiągnął i wzbogaca się o proponowane przezeń treści. Tyle. Kluczem do zrozumienia tej formuły jest słowo „wzbogaca”. Ciężko jest bowiem tak naprawdę wzbogacić przestrzeń publicystyczną w Polsce, albowiem jest to kuchnia gdzie serwuje się odgrzewane kotlety, spleśniałą marchew i jakieś podejrzane dodatki. Zanim przejdę do ich omówienia, przypomnę tylko w jaki sposób Grzegorz Braun wyszydzał nieskuteczność polityczną. Mówił, że nie można rzucać się na czołgi z plastikowym nożem w zębach. To prawda, nie można. Trudno jednak zrozumieć dlaczego – używając tak ciekawej metafory – Grzegorz Braun nie stosuje jej do opisu rynku propagandy politycznej, a jedynie do twardej polityki. To moim zdaniem dziwne. Czyżby w propagandowym lansie plastikowe noże były dozwolone, a nawet wręcz promowane? A może po prostu sukces propagandowy partii, którą reprezentuje Grzegorz Braun nie jest tożsamy z tym, co my tutaj za ten sukces uważamy?

Wczoraj kolega Ongaku napisał ciekawy komentarz dotyczący mojej postawy. Tekst ów przekonał mnie do jednego – jakiekolwiek tłumaczenie czegokolwiek komukolwiek nie ma najmniejszego sensu. Ja podejrzewałem to już wcześniej, ale wczoraj się w tym utwierdziłem. Kolega Ongaku próbował namówić mnie na zaangażowanie się w działalność trupy aktorskiej firmowanej przez Witolda Gadowskiego, Wojciecha Sumlińskiego i innych, bliskich im warsztatowo i emocjonalnie ludzi. Nie zrobię tego, choćby z tego powodu, który ktoś już wczoraj zauważył, że książki pana Sumlińskiego są najzwyczajniej w świecie sprzedawane w Empiku i Biedronce. Dystrybucja zaś, co było wielokrotnie do okazania na tym i na innych blogach, jest kwestią kluczową do zrozumienia motywów i inspiracji autorów. A nie dość, że kluczową, to jeszcze demaskatorską. Kolega Ongaku znajduje się w tym momencie swojego życia – być może on się z tego miejsca nie rusza od lat i stąd jego dziwne wypowiedzi – kiedy myli się sukces rynkowy/polityczny z sukcesem propagandowym. To się przejawia także w innych niż tu opisywane zakresach, na przykład z faktu, że ktoś zapisze dziecko na lekcję skrzypiec nie wynika wcale iż to dziecko nauczy się grać. Efekty tego mogą być wręcz odwrotne, mogą być całkowicie dewastujące, a to co uda się uzyskać będzie jedynie bardzo wątłym sukcesem propagandowym – można się pochwalić, że dzieciak chodzi na te lekcje. I tyle.

Co wynika z działań Wojciecha Sumlińskiego i popierającego go Grzegorza Brauna? No tyle, że jesteśmy jako grupa mówiąca jednym językiem i aspirująca do wyłaniania spośród siebie ludzi reprezentujących nasze zbiorowe interesy, w – pardon – czarnej dupie. Nic ponadto. Wyrzucają nas z lokali, musimy marznąć na dworze, żeby posłuchać naszego ulubionego autora, który pisze prawdę, samą prawdę i tylko prawdę. Nikt poza nami go nie rozumie, ludzie z niego szydzą, ale to nic, najważniejsze, żebyśmy zacieśnili szeregi i porozumiewali się półszeptem i półsłówkami, mrugając do siebie znacząco. I – co ważne – byśmy stanowili wyizolowaną, łatwą do rozpoznania i rozpracowania operacyjnego grupę. Czy ta metoda prezentowania treści ubogaca przestrzeń publiczną, przestrzeń wymiany myśli? A skąd. To jest odgrzewany kotlet, zabawa w konspirację, poświęcenie dla ojczyzny i orkę na ugorze. Tyle, że bez gestapo, NKWD, szpicli esbeków i pałowania na ulicach. Bo to zabawa przecież, a w każdej zabawie musi być jakaś hierarchia, musi być prowadzący i muszą być zasady. I one są wyraźne, jeśli ktoś się do zasad nie stosuje naraża się na takie zarzuty, jakie postawił mi wczoraj kolega Ongaku. On bowiem oczekuje sukcesu, najlepiej natychmiastowego, takiego jak osiąga przy grze w bilard, w której kiwa frajerów. Kiwanie frajerów zaś jest najbardziej inspirującym zajęciem na świecie. I zawsze jest oceniane jednoznacznie. Nikt nie protestuje wszyscy klaszczą. Pozwolicie, że ja w takich razach będę opuszczał salę. No chyba, że sala jest moja wtedy wszyscy wyjdą, a ja zostanę. Prawo własności bowiem, w przeciwieństwie do Jana Pawła II, uważam za święte.

Teraz przejdźmy do konkretów. Co ja uważam za plastikowy nóż w zębach? Na przykład telewizję Wrealu, albo inne podobne projekty, tworzące zamknięte i bezwolne kręgi ludzi ograniczających swoją aktywność do sprzątania, mycia samochodów i gry w bilard. Kręgi łatwe do penetracji, całkowicie przejrzyste jeśli idzie o reakcje i nie zdolne do niczego ponadto, co zostało zaprogramowane w projektach cybernetycznych, których są one częścią. Psy Pawłowa mogłyby uchodzić na tym tle za uosobienie osobistej wolności, niezależności i uporu w dążeniu do prawdy. Czy obecni tam ludzie mogą konkurować z kimś takim jak Remigiusz Mróz albo Katarzyna Bonda? A po co?! Co to za pytanie idiotyczne?! Przecież te cuda tworzone są po coś innego, po to, by pouczać polityków, tworzyć kadry dla przyszłej, naprawdę wolnej Polski i rzucać wprost w twarz oskarżenia ludziom tak potężnym jak Donald Trump. Kto by się tam przejmował jakimś Mrozem czy Bondą, to przecież jest śmieszne. Aha, skoro tak, to może ktoś, na przykład kolega Ongaku, potrafi wyjaśnić dlaczego to Szymon Hołownia, a nie Marcin Rola będzie kandydował na prezydenta? Przecież Hołownia stronił od polityki, zajmował się religią, pomocą ubogim i chorym, jest chodzącym współczuciem i na pewno nie kiwa frajerów grając w bilard. I co? Będzie kandydatem. Osiągnął sukces propagandowy, a może wkrótce osiągnie także sukces polityczny. Moim zdaniem to jest niezwykłe, a jakie przy tym trudne do zrozumienia, ho, ho, tak, tak….

Przypomnę na koniec, że czytelnicy moich książek i blogów na SN, nie spotykają się na zimnie, przed salą w klubie, z którego ich wyrzucono. Spotykają się w starych zamkach, luksusowych hotelach, gdzie można popływać w basenie, w malowniczych okolicznościach, w których miło słucha się wykładów specjalistów z różnych dziedzin. I przez to właśnie, my tutaj jesteśmy całkowicie niewiarygodni dla prawdziwych Polaków i prawdziwych patriotów. Jesteśmy mniej wiarygodni niż Biedronka i Empik. Uważam, że to duże osiągnięcie, może nawet sukces propagandowy. Najbliższe spotkanie – konferencja w Kazimierzu Dolnym już 28 marca. Mamy listopad, a już zapisało się 20 osób.



Granice obłędu


Bardzo przepraszam, że nie komentuję tak frapujących wątków, jak te poruszane pod moim ostatnim tekstem, ale sprawa z komiksem Sacco do Roma, schłodziła mój zapał na długo. Zawiozłem wczoraj książki na targi, które zaczynają się dzisiaj, o 10.00 – a ja ciągle siedzę w biurze – i przejrzałem ofertę. To jest dramat. Patrząc po tytułach, okładkach i sposobie prezentacji poszczególnych pozycji, wszyscy autorzy i wydawcy usiłują odnaleźć tak zwany żelazny target, który będzie na tyle sfanatyzowany, że nie pytając o nic, wyda pieniądze widząc na okładce słowo klucz. Tych słów kluczy jest kilka, najważniejsze z nich to „tajemnica” i „templariusze”. Zbigniew Nienacki triumfuje zza grobu. Nie wiem jak to jest, ale wszyscy przecież widzą dokładnie, że unifikacja oferty nie prowadzi do niczego dobrego, bo wszędzie jest to samo. Jak nie męczeństwo narodu, to tajemnice templariuszy i w zasadzie tyle, nic więcej wydusić się z rynku nie da. No, jeśli nie liczyć zagrań politycznych, takich jak omawiane tu wczoraj, czyli kłótni prawicowych dziennikarzy i autorów o to, kto jest ładniejszy, wdzięczniej się uśmiecha i mówi lepszą prawdę. Nie mam do tego słów. Zastanawiam się, czy czasem nie wycofać się z tych targów w przyszłym roku, bo to jest przecież obłęd. Dorośli ludzie wierzą w to, że cały naród może być jednolicie partyjny. To znaczy jacyś cyngle będą decydować czy mamy czytać Sumlińskiego, czy innego jakiegoś miśka. A jak nam przyjdzie ochota nie czytać w ogóle to przyleci dron nad nasze obejście sprawdzi, że nie czytamy i będzie mandat. Jasno widzimy, jak wielkim błędem była powszechna edukacja. Zbieramy dziś zatrute owoce tego siewu i nie możemy nic zrobić. Nie możemy albowiem każdy emerytowany w wieku 36 lat trep czy stójkowy musi, podkreślam musi, być pisarzem. Być może oni wszyscy chodzą na jakąś terapię i tam im psycholog mówi, że mają spisywać swoje przeżycia, to im się poprawi, nie wiem. Oni zaś są przekonani, że to co widzieli wstrząśnie ludźmi tak mocno, że się rozpłaczą. I w żaden sposób nie da się im wyjaśnić, że to tak nie działa, a jak ktoś będzie próbował takiej sztuki, to mu pogrożą palcem i powiedzą – oj bo się pogniewamy.

Pisałem już o tym, ale jeszcze powtórzę. Podszedł do mnie kiedyś w Szczecinie pan, który był kapitanem statku przetwórni pływającego gdzieś, hen, po północnych wodach. Zaczął mi opowiadać o tym, jak wygląda życie na takim statku i jakie niebezpieczeństwa czyhają na ludzi, którzy łowią duże ilości ryb w zimnych morzach. Dodał też, że gdyby to spisał to, ho, ho, ho….Próbowałem mu wyjaśnić, że jednak nie, że nie ho, ho, ho, bo na czym innym polega pisanie. Nie wierzył. Po pół godzinie zamilkł, albowiem dokładnie tyle czasu zajęło mu streszczenie wszystkich przygód ze statku przetwórni. I tak jest ze wszystkimi, którzy biorą udział w dynamicznych przygodach. Nie mają czasu rozejrzeć się wokół i kończą swoją gawędę jakąś, pardon, przedwczesną ejakulacją. A potem mają pretensje do całego świata, a najwięcej do czytelników, którzy nie zrozumieli ich głębokiego przesłania.

Z Sumlińskim jest inaczej, bo jemu ktoś przepisuje te książki, on zaś wstawia swoje nazwisko na górze i załatwione. Treść jest podobna do prozy McLeana, ale co to ma za znaczenie, dla prawdziwych patriotów przekonanych, że dzięki Sumlińskiemu zapuszkowali Komorowskiego. Są tacy, którzy w to wierzą, naprawdę. Myślą, że Komorowski siedzi, a niebawem posadzą Tuska, a wszystko to zasługa pana Wojtka.

Wczoraj Bartek powiedział mi, że doszło do jakiejś awantury pomiędzy Sumlińskim, a Somerem i Pińskim, którzy oskarżyli pana Wojtka o zagrania nieuczciwe. A on ponoć zachował się jak łapsy w książce „Piękni dwudziestoletni” Marka Hłaski, powiedział do nich – oj, bo się pogniewamy….

Jeśli dołożymy do tego występ Grzegorza Brauna, którzy przyleciał specjalnie z Rzeszowa na spotkanie z tym Sumlińskim, to widzimy, że sprawa wygląda poważnie. Oni wszyscy za chwilę wezmą się za łby, a jak już się dobrze wytarmoszą, zaczną szukać winnego wszystkich swoich klęsk. No, bo przecież żaden z nich nie ponosi żadnej winy. Oni są czyści i święci jak pierwsze kochanie, oni chcieli tylko opanować duży kawał rynku i uwiarygodnić się na tym rynku poprzez różne dynamiczne zagrywki. Nie wiem co powiedzieć…taka myśl mi przychodzi do głowy, taki schemat – widnokrąg zamknięty dwoma medycznymi pojęcia mi: eiaculatio precox i dementia precox, pomiędzy nimi zaś szczera, nie wypełniona niczym pustka.

Ludzie, musicie powoli i uczciwie pracować, a nie wszczynać awantury, dopiero wtedy możecie myśleć o zbudowaniu wokół swoich treści jakiegoś rynku. Przepraszam, że głoszę takie oczywistości, ale to niestety tak jest i nic się z tym nie da zrobić. Żadne gwarancje na sukces, czy to rynkowe i czy to resortowe nie istnieją. Pycha zaś kroczy przed upadkiem.

Jadę na te targi, choć sensu to wielkiego nie ma.



Czy niedźwiedź Wojtek był obrzezany?


Siedzimy na tych targach i widzimy, że jest coraz gorzej. Wyczerpała się formuła programu po prostu. Wydawcy są niewolnikami formatów, które działały jakoś tam przez kilkanaście lat, ale zwycięstwo wyborcze PiS i triumf tak zwanej prawicy oraz narracji z nią związanych odebrały książkom o tematyce patriotycznej i demaskatorskiej walor zakazanego owocu. Wszystko wolno, a więc nie ma się czym ekscytować. Nawet na żydów wolno nadawać, jak widać na przykładzie Sumlińskiego, nawet przez empik, nie ma już więc nic na tym rynku, na czym warto by było oko zawiesić. Najtajniejsze demaskacje i wszechświatowe spiski chodzą po 10 zeta od egzemplarza, martyrologia i martwi bohaterowie wywołują już tylko ziewanie. Żywi autorzy, których jest nieprzebrane mnóstwo nie interesują nikogo. Wczoraj swoje książki podpisywała na przykład Dorota Łosiewicz, a targowy muezin nawoływał czytelników z dziesięć razy, żeby do niej przyszli, ale efekt był chyba mizerny. Nie krzyczałby przecież aż tak nachalnie, gdyby to kogoś naprawdę interesowało. Mnie to zdumiewa – owo przekonanie, że wystarczy się parę razy pokazać w telewizji, a potem napisać książkę i już, gotowe, tłum przyjdzie.

Sprawy wyglądają źle. Nie ma oferty, a wydawcy, autorzy i sprzedawcy nie mają pojęcia jak je poprawić. Jakość przechodzi w ilość, a serwowane tematy stają się coraz bardziej nachalne. Wielokrotnie słyszałem wczoraj od ludzi słowa – nie ma oferty. I rzeczywiście, nie ma oferty. Poważne książki nikogo nie skuszą, bo nie ma jak ich przedyskutować u szwagra. Widać przy tym wyraźnie, że tak zwani fachowcy, czyli historycy, chętnie zabetonowali by rynek wyrzucając zeń wszystko poza dotacjami dla własnych publikacji. Następnie zaś zorganizowaliby biletowaną imprezę dla wybranych, na której rozdawaliby wewnętrzne nagrody dla tego profesora, który ma najładniejsze zęby.

Wszystko zmierza ku temu, by tak się stało, a rynek został zlikwidowany. Nic bowiem nie da się zrobić. Patriotyzm nie idzie, tajemnice templariuszy nie idą, gołych bab jakoś nie można pokazywać, żydzi już dawno wszystkich znudzili. Trzeba by się chwycić jakichś środków nadzwyczajnych, ale kto niby ma to zrobić? Jak się jeden z drugim autor nauczył pisać na jedno kopyto, nie zmieni tego choćby nie wiem co. I jeszcze będzie miał pretensje do całego świata, że nie chce go czytać. Niebawem te pretensje zaczną zgłaszać wszyscy czynni na rynku autorzy. Ktoś powinien coś z tym zrobić, albowiem czytelnik pożąda sukcesu i z sukcesem chce mieć do czynienia. Póki coś jednak nie ma sukcesu, a jest dziamdzianie. Nie wszyscy jedna dziamdziają, ktoś wpadł na pomysł, że skoro w Polsce jest ten kult klęski, bohaterów przegranych, skoro są te demaskacje obnażające podłość ubeków, wsioków, czy kogo tam, to może zaproponować coś innego. Jakiś jednoznaczny sukces. No i jest coś takiego – książka o izraelskim czołgu Merkava. Myślę sobie, że to jest początek pewnej tendencji. Skoro i tak ci żydzi rządzą, to nie ma się co ochrzaniać i trzeba drukować książki o ich sukcesach i przewagach. Ludziska kupią, albowiem chcą mieć wreszcie coś nowego, interesującego, coś co nie jojczy, nie płacze i nie narzeka. No i na razie mają ten czołg. Na kolejnych targach – zapamiętajcie moje słowa – pojawi się książka o okolicznościach obrzezania i bar micwy niedźwiedzia Wojtka. Nie ma bowiem ludzkiej siły, która by polskich autorów uwolniła od takich tendencji i takich przeznaczeń. Dobra, na dziś to tyle. Lecę na targ. Dziś okaże się czy w sprzedaży będzie komiks Sacco di Roma.

Aha, jeszcze jedno. Nasz kolega Bartek, który zawsze stał ze mną na targach robi jakieś badania i prosił mnie, bym umieścił tu anonimową ankietę, do wypełnienia przez chętnych. Jak ktoś chce pomóc Bartkowi, nich wypełni, przymusu nie ma. Bartka nie ma z nami na stoisku, za to jest Szymon. A oto link do ankiety:
https://warsawpsy.eu.qualtrics.com/jfe/form/SV_838t5GHnJgAEg3r?fbclid=IwAR2DvVKnhOkZ37ynDYRXcUPxjC4MDO_tUlfu7cxizdCWkmzZ5mBn8tNtvKk


© Gabriel Maciejewski
25-29 listopada 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2