Feudałowie dzisiejszego świata
Kilka dni temu zastanowiła mnie informacja o tym, że korporacja Black Rock stała się czwartym – co do wielkości – akcjonariuszem banku PKO S.A. Firma posiada już ponad 5 procent akcji „repolonizowanego” banku. Od wielu tygodni upowszechniam informacje na temat Black Rock, a także Fidelity, Vanguard i State Street. Józef Białek w znakomitej książce „Czas niewolników” udowadnia (i to na faktach oraz wynalezieniu wielu powiązań), że te cztery korporacje – dzięki posiadaniu długoterminowych akcji – mają wpływ na największe światowe firmy i korporacje. Zdaniem Białka udziały w tych podmiotach posiada kilka rodzin, które nawet nie goszczą w popularnych rankingach najbogatszych osób w świecie. Oczywiście znajdziecie tam rody Rotschildów. Rockefelerów i Wartburgów.
Jaki z tego płynie wniosek?
Otóż takie informacje prowadzą do prostej konstatacji, że większość światowych aktywów znajduje się w rękach bardzo nielicznej grupy ludzi. Mają oni nienaturalne zasoby finansowe i ogromny, acz zakulisowy, wpływ na wydarzenia w światowej polityce i gospodarce. Baron Rotschild posiada już udziały w dużej polskiej firmie medycznej – Lux Med., teraz nadeszła informacja o wzrastającej roli Black Rock w PKO S.A. Świat błyskawicznie się globalizuje i także nasza gospodarka stała się areną tego globalnego teatru. Czym to może skutkować dla Polaków? Niestety tym samym co dla innych mieszkańców naszej planety, którzy powoli stają się masą mieloną przez… finansowych feudałów.
Dla feudałów lepszy jest krwawy i zamordystyczny dyktator w Afryce niż nierozpoznani działacze walczący o wolność. Co ciekawe, kontrolowane przez feudałów media zupełnie nie przejmują się „prawami człowieka” w krajach, z których można wyciągać jak największy zysk. Feudałów nie interesują „wolność słowa” i „demokracja” w Chinach rządzonych przez Komunistyczną Partię Chin, gdzie wprowadzono tzw „indeks oceny obywatela”, który punktuje nieomal każde zachowanie mieszkańca tego kraju i zamyka drogę do działania każdemu, kto jedynie napomknie o prawach człowieka. Chiny, które stosują drakońską cenzurę i inwigilację swoich obywateli u światowych działaczy praw człowieka, są zepchnięte gdzieś w kat ich zainteresowania. Dziennikarze nie przygotowują, lub robią to rzadko, materiałów o szokującym zniewoleniu obywateli Państwa Środka. Nie robi się tego, bo feudałowie finansów sobie tego po prostu nie życzą. Z Chinami robi się dobre interesy i póki tak będzie, to nikt nie poważy się na sankcje, walkę o demokrację w tym kraju czy choćby raportowanie o szokujących praktykach jakie tam mają miejsce. Wydarzenia z Placu Niebiańskiego Pokoju już dawno zostały przykryte hipokryzją mamony. Media bardziej już nami manipulują niż pozwalają wejrzeć w świat. O wszystkim decyduje magiczny kamień współczesnego świata – kapitał. Śmiem twierdzić, że nigdy jeszcze tak mała grupa ludzi nie rozporządzała życiem i majątkiem miliardów współmieszkańców naszej planety. Nie piszę jednak kolejnego spiskowego elaboratu mającego dowieść, że magnateria finansowa steruje losami większości państw i ich mieszkańców – tego bowiem dowodzi każdy mijający dzień. Chciałbym natomiast skierowań państwa uwagę na znamienny fakt, że właśnie radykalnie zmienia się nam formacja cywilizacyjna, która dominuje. Politycy przestają już odnosić się do tradycyjnych wartości, nie mamią nas nawet chęcią nawiązywania do idei wolności i równych praw każdego człowieka. Teoretycznie sporo się jeszcze mówi o tzw „demokracji” nie dodając jednak, że w tej „demokratycznej grze” panuje ten, kto włada kapitałem i coraz bardziej zależną od niego informacją. Powoli pięść finansowych feudałów zaciska się także na internecie. Dotychczas był on traktowany jako azyl dla wolnych duchów, miejsce gdzie można było wygrzebać nieco prawdy o otaczającej nas rzeczywistości. Ten czas powoli się już kończy. Feudałowie najpierw opanowali najbardziej znaczące media klasyczne, narzucili im rolę tanich rozbawiaczy, którzy uciekają od opisu realności w stronę tworzenia iluzji i zajmowania publiczności coraz niższej konduity rozrywką. Te media dziś mają raczej odciągać od poważnych rzeczy i zapełniać naszą świadomość niepotrzebnym, psychicznym i myślowym smogiem. Teraz feudałowie postanowili zacieśnić swoje okowy także na internecie. Robią to w najprostszy sposób: wykupują globalne firmy, które dostarczają usług dla miliardów : Google, Facebook i inne popularne komunikatory. Jest ich niewielu więc skupiają się na firmach, które dostarczają swoje usługi dla miliardów. Dzięki tym działaniom potrafią też gromadzić wiedzę o użytkownikach, której nie zdradziliby nigdy sami. Wydzierają nam intymność i nawet tego nie czujemy. Potem pożytkują to przede wszystkim do celów sprzedawania nam tego, czego pewnie nigdy własnowolnie byśmy nie kupili. Jednak wobec tych, którzy zaczną się buntować potrafią zmienić te informacje w unicestwiający ich publicznie oręż. Dzięki „wolnościowemu” internetowi uzyskują więc jeszcze większe wpływy i władzę. Za pomocą medialnych kampanii przekonują nas do zrezygnowania z płacenia gotówką, wymuszają na nas posiadanie smartfonów (bez nich nie załatwi się już wielu spraw) i dzięki nim śledzą nasze poczynania i zainteresowania. Weszliśmy w epokę masowej inwigilacji, gwałcenia prywatności i tresowania nas za pomocą anonimowych „administratorów”. Potrafią jednocześnie przekonać nas, że to nieunikniony kierunek rozwoju ludzkiej cywilizacji, „tego nie da się zatrzymać” – słyszymy wokół.
Weźmy jednak głębszy oddech i zastanówmy się jak można określić ten czas – ten etap w przekształcaniu się ludzkiej cywilizacji? Twierdzę, że coraz mocniej wkraczamy w etap finansowego feudalizmu!
Nieliczni feudałowie posiadają swoje ogromne – często wirtualne też – latyfundia, decydują o wielu zdarzeniach. Czasem – jak w epoce pierwszego feudalizmu – prowadzą pomiędzy sobą krwawe wojny. Najczęściej jednak pozorują cały teatr wydarzeń, aby wywołać konflikty na których niepomiernie się znów bogacą np. zaopatrując wszystkie walczące strony w broń a potem zajmując terytoria opustoszałe na skutek walk i eksploatując je do granic możliwości. Wszystko to odbywa się oczywiście w sztafażu troski o nasze życie, prawa i egzystencję. Czasem coś rozdziera zasłonę i do naszego świata wpada jakiś flesz pokazujący styl życia tego współczesnego Olimpu. Tak stało się gdy bankier Epstein został oskarżony i trafił do więzienia, a następnie profilaktycznie się tam „powiesił”. Jeżeli jednak myślicie, że ten feudalizm będzie różnił się od znanych nam już form istnienia władców, to muszę przypomnieć, że w dobie globalnej kontroli i absolutnego uzależnienia miliardów ludzi od tzw „cywilizacji” będzie w nim znacznie mniej swobody niż w epoce „ciemnych wieków”. Dzisiejsi władcy widzą co robimy, a nawet mogą sprawdzać co myślimy i wiemy. Jedną z cech feudalizmu jest tzw „lenno”, czyli płacenie wyznaczonych haraczy dla władcy tylko z powodu tego, że żyje się na jego ziemiach. Wtedy nawet chłopi płacili najwyżej trzecia część swoich zbiorów, dziś finansowi feudałowie pobierają nawet osiem dziesiątych tego co posiadamy, uzależniają nas tysiącem zobowiązań i bezlitośnie egzekwują swoje roszczenia. Dawni władcy posługiwali się poborcami i zbrojnymi. Dzisiejsi wymuszają na nas daniny za pomocą banków i systemu walutowego, podporządkowanego dolarowi. O ile w czasach feudalnych moneta opierała się na wartości kruszcu – najczęściej złota, to dziś dolar nie jest nawet pieniądzem fiducjalnym (opartym na zaufaniu). W dzisiejszym świecie jednemu papierowemu dolarowi odpowiada prawie trzysta tysięcy dolarów znajdujących się jedynie w obiegu rachunków cyfrowych. Gdybyśmy dziś chcieli spieniężyć nasze aktywa i wybrać je z banków, skończyłoby się to wielkim skandalem bowiem rychło okazałoby się, że nawet papierowych pieniędzy starczy jedynie dla pierwszych klientów banków. Feudalizm finansowy opiera się na rozbudzaniu potrzeb, zaspokajaniu ich i uzależnianiu ludzi od dostarczanych przez siebie usług.
Przyczerniłem za bardzo wizję naszej rzeczywistości? Jak zatem spojrzeć na fakt, że większość światowych mediów należy do bardzo wąskiej grupy osób. Akcje takich potentatów jak: Time Warner, Walt Disney, Viacom, CBS, NBC Universal w różnej części już znajdują się w rękach Vanguard, Fidelity i Black Rock…. Uff na dziś wystarczy.
Kultura – ta praca nas dopiero czeka
Bijemy się o sprawy codzienne, przeżywamy boje, w których nie mamy nic do powiedzenia i …tracimy z oczu to na co mamy rzeczywisty wpływ codziennie. Nie każdy ma smak i wrażliwość do zajmowania się polityką, ale przecież każdy z nas może wpływać na kulturę. Może to robić choćby poprzez swoje konsumenckie decyzje.
Konstatacja oczywista: tak naprawdę tym, co po nas – po naszych pokoleniach – zostanie jest właśnie kultura. Przeminą wojenki polityczne, publicystyczne połajanki…zostaną książki, filmy, muzyka, dramaty, plastyka i architektura. Jak umeblowaliśmy – w tym kąciku – naszą rzeczywistość?
Czy naprawdę naszymi ustami są zblazowani celebryci, czy istotnie naszym głosem mówi Agnieszka Holland, czy wreszcie ducha naszego czasu wyrażają kolejni – coraz bardziej wyobcowani z naszej rzeczywistości – autorzy nagradzani michnikową nagrodą „Nike”?
Co prawda ministerstwo kultury już od nieomal czterech lat zawiadywane jest przez pana, który utożsamia się z PiS, ale efekty działalności tej instytucji są mocno dyskusyjne. Prawdziwym ministerstwem kultury musimy być my – zwykli Polacy.
Politycy nie wprowadzili nawet najbardziej oczywistego pomysłu, aby stworzyć wielką nagrodę literacką, w całości finansowaną ze środków pochodzących z budżetu ministerstwa. Taka nagroda byłaby okazją do powstania Akademii Literatury Polskiej, w skład której co roku wchodziłby nowy laureat głównej nagrody. Laureaci byliby promowani przez media publiczne, oraz wszystkie media które chcą wyzwolenia polskiej kultury z okowów neomarksistowskich mrzonek rozsiewanych z ulicy Czerskiej w Warszawie, mogłyby w tym pomagać. Dyktat środowisk niechętnych Polsce i polskiej tradycji trwa, ergo trudno taką kulturę utożsamiać z tym, do czego przyznaje się większość Polaków.
Czymże więc jest ta kultura, na którą kieruje uwagę czytelników?
To przecież próba syntezy tego co przeżywamy, co nas inspiruje, to trud znalezienia języka, który wiedzie do najważniejszych dylematów naszej współczesności. Jak dziś wyglądają te sprawy? Otóż z jednej strony mamy obyczaj i towarzyszącą mu muzykę disco polo, co jest oczywiście zaproszeniem do niewymuszonej zabawy, ale przecież nie odpowiada na dylematy przed którymi stajemy, nie niesie odpowiedzi na trapiące nas kwestie. Z drugiej strony mamy małpowanie zachodnich wzorców, które często razi wtórnością, ale u nas postrzegane jest jako nowoczesna awangarda. Prostą receptą na odniesienie sukcesu na polskim firmamencie kultury jest więc kwestionowanie wszystkiego co tradycyjne, polskie, właściwe nam od pokoleń. Wystarczy zanegować dotychczasowe wartości i doprawić to sokiem bluźnierstwa, kpiny z polskości i już mamy „dzieło”, które jest promowane przez media tzw mainstreamu i natychmiast honorowane przez zagraniczne ośrodki, które Polsce są co najmniej nieprzychylne. Wyśmiać prostego Polaka, dołożyć mu gębę prymitywnego chama i już sukces murowany. Takie „dzieła” oczywiście publiczność światowa nie będzie doceniała bowiem rażą wtórnością i umysłowym kompleksem niższości, ale oczywiście zyskają nieco poklasku u tych, którzy Polski po prostu nie cierpią. Można jednak utyskiwać i nadal tkwić w chocholim tańcu niemożności i przekonania, że nie jesteśmy zdolni do konkurowania z nacjami, które apriori postrzegane są jako bardziej predestynowane do kulturowych laurów.
Smutny wniosek: pozostanie po nas twórczość pana Stasiuka, pana Kuczoka, pani Bator, czy pani Tokarczuk, twórczość której oczywiście nie można przeszkadzać, ale trudno uznać ja za głos pokolenia Polaków z początku XXI wieku. Gdzie tu jest miejsce na syntezę naszych realnych doświadczeń? Przecież analizując dzisiejsze sztuki plastyczne, literaturę i muzykę popularną następujące po nas pokolenia uznają, ze zżyliśmy w epoce powszechnie panującego obskurantyzmu, ciemnoty i marazmu intelektualnego, dojdą także do wniosku, że elity dzisiejszych pokoleń miały w sobie jakiś niekontrolowany gen masochizmu i samobiczowania się. Czy zatem środowiska polskie nie posiadają zdolnych pisarzy, muzyków, czy artystów plastycznych? Nawet statystycznie odpowiedź na tak postawione pytanie musi brzmieć: ależ oczywiście, że posiadają. Dlaczego zatem ich dzieła nie docierają do świadomości dzisiejszych Polaków?
Sporo podróżuje po Polsce i w wielu miasteczkach odkrywam ciekawe zespoły muzyczne, nowe brzmienia, ta muzyka istnieje i jest tworzona pomimo braku jakiegokolwiek wsparcia. Nigdy nie usłyszycie jej jednak w działających w naszym kraju największych stacjach radiowych. Dlaczego? Bo albo puszcza się tam muzykę kompletnie wyjałowiona z wartości, albo też playlisty tych stacji okupowane są przez pupilków największych wytwórni fonograficznych. Wielu zdolnych ludzi pisze ciekawe rzeczy, jak jednak ich rodacy maja się o tym dowiedzieć skoro nikt nie pomoże w ich promocji. Wydają swoje powieści, opowiadania, eseje w kilkusetegzemplarzowych nakładach. Nie mogą liczyć na nagłośnienie w głównych mediach, bo zajmują się opisem naszego życia, nie poniżają Polaków, czasem nawet nadają zwykłym sytuacjom uniwersalne walory. Co prawda powstała Polska Fundacja Narodowa, ale czy wsparła choć jeden talent literacki?
Cała kultura zaczyna się od opowieści. Bez wspaniałej opowieści nie ma ani filmu, ani dobrego dramatu, ba - opowieść leży u podstaw także niebanalnego malarstwa i rzeźby, opowieść kryje się w dobrej muzyce. Oczywiście zaraz obruszą się wielbiciele „czystej formy”, niestety mam dla nich niezbijalny kontrargument: forma służy przekazaniu treści, sama w sobie jest jak naczynie, do którego nigdy nie wlano zawartości – posiada walory estetyczne, lecz jest puste wewnętrznie. Piękno naturalne samo w sobie jest frapujące, jednak niesie w sobie treść budzącą zachwyt lub prowokującą do ożywienia wyobraźni. Darujcie państwo tą niezaawansowaną wprawkę z dziedziny estetyki i recepcji dzieła, ale jest ona konieczna, aby zdać sobie sprawę z faktu, że luminarze dzisiejszej polskiej kultury nawet nie kuszą się o to, aby być w czymś istotnie nowatorskim i inspirującym dla zwykłego odbiorcy. Im wystarczy niewolnicze kopiowanie zachodnich wzorców. Sztuka nie może być wykoncypowana, nie może być sprytną pułapką zastawiona li tylko na pieniądze. Odnoszę wrażenie, że tak hołubieni w większości mediów polscy „pisarze” za cel podstawowy obrali sobie łaszenie się do postępowego, europejskiego salonu…a ten obsycha intelektualnie już od dawna i stara się za fasadą rzekomej nowoczesności skryć ropiejący umysł, który już dawno jest bezpłodny.
Czy dziś nie może powstać dzieło tak syntetycznie opisujące czas jak niedoceniana ciągle „Lalka” Bolesława Prusa?
Zostanie po nas kultura i jej wytwory. Spójrzcie na to co nas otacza, czy jest to architektura, którą chcielibyśmy się chlubić, która wytycza nowe drogi w tej dziedzinie?
Niestety tak jak w świecie biznesu, tak i w naszej kulturze - od niemal trzydziestu lat - dominuje postkomunistyczna, sztucznie w Polsce introdukowana, „elita”. Jej potencje nie tylko, że u samego początku były niewielkie, to jeszcze – z biegiem lat – uległy wyczerpaniu.
No dobrze! Stwierdzicie państwo, ale jaki wpływ na te sprawy ma szary Kowalski, ktoś kto nie bywa na salonach i ani nie ma czasu, ani też środków na działanie?.
Każdy z nas jest jednak klientem, konsumentem. Wystarczy – w dziedzinach kultury – dokonywać świadomych i przemyślanych wyborów. Nie kupujmy w wielkiej sieci, która nie tylko nie należy do polskiego kapitału, ale wyraźnie nastawiona jest na promocję antypolskich wydarzeń, nie kupujmy autorów, którzy otwarcie występują przeciwko polskiej idei narodowej, katolicyzmowi czy po prostu tworzą nieprawdziwy obraz współczesnej Polski i Polaków. Starajmy się docierać do autorów, którzy jednak tworzą wartościowe treści, promujmy ich wśród swoich znajomych. To wystarczy, aby właśnie pieniądze zwykłych ludzi przyczyniały się do zdrowienia naszej kultury współczesnej. Do tego nie potrzeba wielkiej determinacji.
Przede wszystkim jednak odkrywajmy dla siebie to, co w naszej kulturze jest wartościowe i budujące. Poziom kultury jest miernikiem świadomości naszych pokoleń. Nie możemy być w tej dziedzinie leniwi, nie możemy też polegać na „doradztwie i recenzjach” głównych mediów. Kultura wymaga aktywności „szarych obywateli”.
Zdrada niejedno ma imię
„Każdego można kupić trzeba tylko znać cenę i rodzaj waluty”
Waldemar Łysiak
Rzecz będzie o zdrajcach, a nawet bardziej o tym jak kończą się igraszki z zasadami, wśród których jedną z pierwszych jest wierność i dotrzymywanie słowa.
Nic tak nie degeneruje polityka jak publicznie popełniona zdrada. Już słyszę śmiech dzisiejszych polityków – spokojnie! Poczytajcie dalej, nacie, ale poczytajcie.
Zdrada, nawet jeśli początkowo przynosi frukty zawsze kończy się wolniejszą lub szybszą degeneracją
W polskiej polityce od dawna mówienie o stałości poglądów, poważnym stosunku do deklarowanych wartości uznawane jest za naiwniactwo, lub w najlepszym razie: hipokryzję. Niestety jest wiele przykładów potwierdzających ten stan rzeczy.
Jak zatem powodzi się zdrajcom? Przyjrzyjmy się kilku intrygującym przypadkom.
Stefan Niesiołowski
Jego możemy uznać za zdrajcę generalnego, bowiem dziś głosi poglądy, z którymi – jeszcze kilka lat temu – żarliwie się spierał. Gdzie zatem tkwi sprężyna przemiany szanowanego, konserwatywnego profesora w odrażającego i tryskającego jadem klowna?
Możemy dziś spoglądać na Niesiołowskiego jako na uosobienie koniunkturalnego hipokryty, który sam wpadł we własne sidła. Poziom zniesławiania i nienawiści, w prezentowanych przez niego publicznie postawach i poglądach sięgnął już takiego natężenia, że przestał być interesujący. Jednocześnie do głosu doszła w nim jakaś wewnętrzna erozja, która sprawiła, ze działacz opozycji i profesor – przez opinię publiczną – zostanie zapamiętany jako „jurny Stefan”, człowiek kompletnie zdemoralizowany i pozbawiony hamulców wewnętrznych. Koniec Niesiołowskiego powinien być przestrogą dla wszystkich, którzy uważają, że życie prywatne nie ma nic wspólnego z głoszonymi publicznie poglądami.
Marek Migalski
Człowiek wyniesiony przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego do godności europosła. Kiedyś uznawany za jednego z najbardziej obiecujących polityków tej formacji, dziś przewidywalny do bólu „komentator” wynajmowany przez media, które programowo zwalczają dzisiejsze władze. Autor kilku słabych książek, próbował swoich sił nawet w skandalizującej beletrystyce. Po konflikcie z prezesem PiS i wykluczeniu z klubu PiS w Parlamencie Europejskim Migalski systematycznie atakuje to ugrupowanie i stał się jednym z czołowych komentatorów w telewizji TVN, która zawsze może liczyć na jego „niezaangażowaną” ocenę. Jednocześnie nie znalazł sobie miejsca po stronie opozycji, jak widać tam także nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na pisarzy i analityków o potencjale Marka Migalskiego.
Joanna Kluzik Rostkowska
Jarosława Kaczyńskiego poznała w czasie dziennikarskiej pracy w „Tygodniku Solidarność”. Była bliską współpracowniczką prezydenta Lecha Kaczyńskiego jeszcze w czasach gdy sprawował on urząd prezydenta Warszawy. Była podsekretarzem stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej w rządzie koalicji PiS, LPS, Samoobrona. W rządzie kierowanym przez Jarosława Kaczyńskiego pełniła funkcję sekretarza stanu z Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. Jarosław Kaczyński powierzył jej nawet stanowisko szefa sztabu w swojej kampanii prezydenckiej. Po skonfliktowaniu się z PiS – wraz z Migalskim – zakładała partyjkę „Polska Jest Najważniejsza”. Kiedy okazało się, że nowa partia nie ma żadnych szans, przystała do PO i z listy tej partii została najpierw posłanką a potem ministrem edukacji narodowej w rządzie Donalda Tuska. Funkcję tą pełniła również w gabinecie Ewy Kopacz. Z chwilą przejścia do PO stała się żarliwą przeciwniczką PiS i jego pomysłów edukacyjnych. Dziś ponownie jest posłanką, jednak jej głos nie jest już słyszalny. Kojarzona jest z najbardziej zapiekłymi środowiskami totalnej opozycji jednak image, który towarzyszył jej w czasach działalności dla partii Jarosława Kaczyńskiego rozwiał się kompletnie. Dziś jest już tylko jedną z wielu propagandzistek agitujących przeciwko reformie Polski.
Kazimierz Marcinkiewicz
Najbardziej spektakularna przemiana w Trzeciej RP. Z pozycji konserwatywnego katolika przeszedł na funkcję dyżurnego krytyka wszelkich działań na rzecz budowy niepodległości polskiego państwa. Ideowy towarzysz Marka Jurka nagle stał się kolegą innego politycznego kameleona Romana Giertycha i wspólnie udzielają swoich wizerunków w najbardziej antyrządowych krucjatach telewizji TVN. Marcinkiewicz PiS zawdzięcza niemal wszystko. Ze skromnego nauczyciela z Gorzowa Wielkopolskiego stał się premierem rządu RP, kandydował na urząd prezydenta Warszawy i przez dwa lata piastował dochodową funkcję dyrektora w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. W 2005 roku otrzymał nawet nagrodę „Wiktora” dla najpopularniejszego (zdaniem jury kapituły) polskiego polityka. Od 2007 roku można obserwować już tylko pogrążanie się Marcinkiewicza w coraz większej magmie frustracji i zagubienia. Był zatrudniony przez bank Goldman Sachs. Systematycznie i na zamówienie opozycyjnych mediów, które eksploatują go bez żadnej taryfy ulgowej, krytykuje PiS w każdej dziedzinie.
Słynne stały się przypadki z jego życia osobistego, gdy płomienny romans połączył go z młodszą Izabelą (Isabel). Od tej pory życie prywatne tego „konserwatysty” stało się pasmem publicznych wyznań, ekscesów i….konfliktów. Teraz, po rozwodzie z Isabel, nękany jest przez byłą żonę wezwaniami do płacenia zasądzonych mu alimentów, z czego ponoć niezbyt sumiennie się wywiązuje. Upadek Marcinkiewicza jest jednym z najbardziej – obok Niesiołowskiego – spektakularnych i pokazuje czym kończy się poszukiwanie taniej popularności i sprzeniewierzenie wyznawanym publicznie zasadom.
Michał Kamiński
„Wunderkind polskiej prawicy”. Jeszcze całkiem niedawno pokazywany, w czasie wyprawy do Londynu, gdzie zatrzymany był generał Augusto Pinochet, – wraz z Markiem Jurkiem i Tomaszem Wołkiem (!) – jako konserwatyści składający pamiątkowy ryngraf i wyrazy szacunku na ręce Pinocheta, a dziś jedna z najbardziej aktywnych twarzy totalnej opozycji.
Działacz Narodowego Odrodzenia Polski i jeden z założycieli ZChN – u. W 1995 roku był rzecznikiem prasowym komitetu wyborczego Hanny Gronkiewicz Waltz. Potem poseł prawicy i PiS w krajowym parlamencie, a następnie – przez trzy kadencje – eurodeputowany tej partii. Był nawet kandydatem frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów na stanowisko jednego z wiceprzewodniczących parlamentu. W 2010 roku wystąpił z PiS i przeszedł do projektu „Polska Jest Najważniejsza”. W 2012 roku na rynku ukazał się przeprowadzony z nim wywiad – rzeka zatytułowany: „Koniec PiS”. Wygląda jednak na to, że tytułowe słowa okazały się prorocze bardziej dla samego autora niż dla coraz bardziej nielubianej przez niego partii. Był jeszcze sekretarzem stanu w gabinecie premier Ewy Kopacz, w ostatnich wyborach uzyskał mandat poselski z listy PO. W 2016 roku został jednak zarówno z klubu parlamentarnego tej partii jaki i z samej PO wykluczony. Założył rachityczne koło Europejskich Demokratów, które następnie stało się częścią klubu parlamentarnego PSL. W nowym ugrupowaniu działa razem ze Stefanem Niesiołowskim. Ostatnio – podobnie jak Migalski - próbuje sił jako autor podrzędnej beletrystyki sensacyjnej.
* * *
Oczywiście postaci kojarzonych z publiczną zdradą poglądów i politycznych przyjaciół jest o wiele więcej niż tylko te wymienione, ale niech ich losy staną się powodem do zadumy dla tych, którzy uważają, że polityka jest wesołym wehikułem do urządzenia sobie wygodnego i pozbawionego obowiązków życia.
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz