W połowie września tego roku rosyjska gazeta „Kommiersant”, należąca do bliskiego kremlowi oligarchy Aliszera Usmanowa opublikowała informacje na temat planowanej umowy o integracji gospodarek Białorusi i Federacji Rosyjskiej.
Ujawniona treść parafowanego, ale jeszcze nie podpisanego, porozumienia, które przewiduje wprowadzenie od stycznia 2021 wspólnego ustawodawstwa podatkowego, Kodeksu Cywilnego, praw własności, zasada handlu zagranicznego i polityki socjalnej, a także wspólnego rynku ropy naftowej, gazu ziemnego i energetyki ożywiła dyskusję na temat perspektyw wchłonięcia Białorusi przez Rosję.
Emocje są tym większe, że już od kilku miesięcy w Rosji toczy się dyskusja na temat perspektywy odejścia Władimira Putina w związku z zakończeniem drugiej z rzędu kadencji prezydenckiej. Jeden z poważnie branych pod uwagę, przez publicystów wariantów mówi o tym, że obecny Prezydent Federacji Rosyjskiej może tylko awansować, a w związku z tym stanie na czele nowego państwa federacyjnego – Białorusi i Rosji, i w ten sposób nastąpi obejście obowiązujących w Rosji zapisów konstytucyjnych.
Integracja gospodarcza, o której zastępca redaktora naczelnego „Kommiersanta”, który zapisy umowy, miałaby być „głębsza niźli w przypadku Unii Europejskiej”, zdaniem wielu obserwatorów oznacza połknięcie 48 razy mniejszej gospodarki Białorusi przez jej znacznie silniejszego sąsiada.
Twór biurokratycznej fantazji?
W medialnym zgiełku, który wybuchł po publikacji rosyjskiej gazety kilka spraw umknęło uwadze uczestników debaty na temat przyszłości Białorusi. Dwie z nich są istotne.
Po pierwsze, informacyjnej otwartości Moskwy nie towarzyszyła podobna w Mińsku, władze raczej sprawiały wrażenie, iż ujawnienie treści parafowanego porozumienia nie jest im na rękę, mało tego, już następnego dnia w serii publicznych wystąpień, rozpoczęły umniejszanie jego znaczenia, sprowadzając je wyłącznie do kwestii natury gospodarczej.
Po drugie, jak napisał Artem Szrajbman, ekspert moskiewskiego Centrum Carnegie, plan integracji organizmów ekonomicznych i ujednolicenia sporej części ustawodawstwa obydwu krajów jest być może ambitny, tylko, że całkowicie nierealny. Nie tylko z tego powodu, że w ciągu trzech miesięcy ma zostać przygotowanych 31 szczegółowych planów działania dla rozmaitych dziedzin gospodarki, co nawet jeśliby założyć, ze negocjacje będą bardzo sprawnie prowadzone, a do tej pory nie były i wypracowywanie wspólnego stanowiska trwało na tyle długo, że planowany termin parafowania ogólnego porozumienia z tego właśnie powodu był kilkukrotnie przekładany. A na dodatek zapisy samej umowy, jak zaznacza w komentarzu redaktor „Kommiersanta”, są w wielu obszarach „niejasne i ogólne”.
Powód jest zgoła inny. Otóż przez ostatnie trzydzieści lat obydwa kraje tworzyły całkowicie odmienne systemy prawa cywilnego i podatkowego i ich ujednolicenie w ciągu 12 miesięcy, bo tyle ma upłynąć od oficjalnego, planowanego na grudzień podpisania umowy do wejścia 1 stycznia 2020 w życie jej zapisów, nie jest możliwe w tak krótkim czasie bo wymuszałoby rewolucję w zakresie rachunkowości, a zatem obejmowało wszystkie, nawet najmniejsze, firmy w obydwu krajach, nakazując im działanie według całkowicie zmienionych zasad.
Jeśli zatem plan integracji gospodarek obydwu państw może być jedynie kolejnym tworem biurokratycznej fantazji, to po co Rosja dążyła do jego podpisania, a rosyjska gazeta ujawniła na czym ma on polegać? I dlaczego Mińsk zgodził się na jego przyjęcie, a zaraz potem rozpoczął szereg działań, które skłaniają ku poglądowi, że kierownictwo Białorusi wcale nie chce jednolitego rynku ropy i gazu, nie mówiąc o proponowanej przez Rosję głębszej integracji gospodarek obydwu państw?
Mińsk szuka alternatywy
Zwróćmy uwagę choćby na ostatnie działania Mińska w tym względzie nawet nie zwracając uwagi na liczne wystąpienia Aleksandra Łukaszenki, nawet tak stanowcze jak to w którym powiedział, że efektem prowadzonej przez Rosję polityki może być utrata przez nią „ostatniego sojusznika na Zachodzie”.
I tak, kazachski minister odpowiadający za eksport ropy naftowej Aset Magaułow, powiedział pod koniec września, a zatem dwa tygodnie po ujawnieniu integracyjnych planów Białorusi i Rosji, że jego kraj negocjuje z Mińskiem zawarcie kontraktu na sprzedaż w 2020 roku 3,5 mln ton ropy naftowej. Tą nowiną najwyraźniej zaskoczony został jego rosyjski kolega, Aleksander Nowak, który poproszony o komentarz przez dziennikarza Agencji TASS powiedział, że „do nas nikt nie zwracał się z taką informacją” i uzupełnił swa wypowiedź dodając, iż spodziewa się podpisać z Białorusią normalny kontrakt eksportowy na rok 2020.
Niemal w tym samym czasie w ukraińskich mediach pojawiła się informacja, że prezydent Aleksander Łukaszenka rozmawiając z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim przy okazji forum regionów nadgranicznych zaproponował Ukrainie wspólne zakupy amerykańskiej ropy naftowej i gazu ziemnego, a następnie ich transporty przez porty Morza Czarnego.
O tym, że Mińsk poważnie szuka alternatywy wobec rosyjskich węglowodorów świadczy również ujawniona przez Warszawę informacja o trwających pracach nad rozwojem śródlądowej trasy żeglugowej mogącej łączyć, za pośrednictwem systemu wodnego Białorusi, rzeki Polski i Ukrainy a przez to umożliwiać transport towarów, w tym i ropy, zarówno z Gdańska, jak i z portów czarnomorskich.
Czy tak robi polityk, który chce już w 2021 roku stworzyć wspólny rynek ropy i gazu z jednym z największych światowych producentów tych paliw?
Białoruś nie chce obcej bazy
Rosjanie takim obrotem spraw są najwyraźniej, delikatnie sprawę ujmując, nieco podenerwowani. Być może właśnie do rozmów Białoruś – Kazachstan odniósł się prezydent Putin, który spotkał się w pierwszych dniach września na publicznej debacie z nowym prezydentem Kazachstanu Kasymem-Żomartem Tokajewem.
Odbyła się ona przy okazji corocznego spotkania wpływowego Klubu Wałdajskiego, a Putin wygłosił komentarz, który w Rosji przeszedł niemal niezauważony, ale w Kazachstanie stał się informacją dnia. Otóż na słowa Tokajewa, który opisując politykę zagraniczną swego kraju mówił, iż „lepiej nie mieć broni jądrowej, ale za to być w stanie ściągnąć więcej inwestycji zagranicznych do swojej gospodarki oraz utrzymywać i rozwijać dobre relacje ze wszystkimi państwami świata”, Putin odpowiedział, „iż w podobny sposób myślał Saddam Husajn”.
Niemal w tym samym czasie rosyjski minister spraw zagranicznych Sergiej Ławrow w długim wywiadzie, jakiego udzielił znów gazecie „Kommiersant”, przypomniał wydarzenia z roku 2015, kiedy ro Rosja oficjalnie zwróciła się do Białorusi z propozycją utworzenia na jej terytorium swej bazy lotnictwa wojskowego. Rosyjski minister nazwał odmowę, jaka wówczas spotkała Federację Rosyjską „przykrym incydentem”, a niektórzy komentatorzy uznali tę wzmiankę, zwłaszcza po tym jak w grudniu ubiegłego roku prezydent Łukaszenka powiedział na spotkaniu z rosyjskimi dziennikarzami, że „kwestia nie stoi na porządku dziennym i należy ją rozpatrywać w kategoriach PR-u”, za sygnał wysłany przez Rosje, że chciałaby wrócić do rozmów na ten temat.
Kilka dni później, Władimir Makiej, kierujący białoruskim MSZ-em, odpowiedział Ławrowowi w tonie niesłychanie pryncypialnym. „Białoruś nigdy – powiedział w długim wywiadzie, jakiego udzielił dziennikowi RBC – nie będzie podejmować fundamentalnych decyzji pod presją jakichkolwiek sił zewnętrznych” oraz dodał, że nie widzi najmniejszego sensu w umiejscowieniu na terenie Białorusi rosyjskiej bazy sił powietrznych.
W jego opinii dziś nie ma „ani praktycznego, ani politycznego, ani wojennego sensu” w planowaniu tego rodzaju przedsięwzięcia, a na dodatek, jak uzupełnił, jego kraj opowiada się za polityką stabilizowania sytuacji w naszej części kontynentu, a budowa jakichkolwiek baz wojskowych na terytorium Białorusi nie sprzyja takiej polityce.
Pytany przez dziennikarzy czy uzgodniony u ujawniony w rosyjskiej prasie plan porozumienia w kwestii integracji Białorusi z Rosją nie prowadzi do powstania państwa federacyjnego, czy konfederacji państw, minister Makiej, zdecydowanie odrzucił taką możliwość podkreślając, że „już kilka pokoleń wyrosło w niepodległym państwie i nikt nie ma zamiaru złożyć w ofierze niepodległości.”
Równolegle możemy obserwować znaczny wzrost aktywności dyplomacji Białorusi w kontaktach z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, podpisanie porozumienia z Unią Europejską w sprawie ruchu granicznego, a ostatnio ujawnienie przez Maksima Jermołowicza, białoruskiego ministra finansów, planów Mińska ubiegania się o pożyczkę w Międzynarodowym Funduszu Walutowym celem sfinansowania reform strukturalnych własnej gospodarki.
Czy tak robi państwo, którego przedstawiciele parafowali dokument oznaczający unię gospodarczą z Federacją Rosyjską?
Wywrzeć presję na elity
Kreml skupuje dolary i gromadzi oszczędności. Czy już powinniśmy zacząć się bać?
Jurij Carik, współzałożyciel białoruskiego Centrum Analiz Strategicznych i Polityki Zagranicznej, jest zdania, że to co teraz obserwujemy jest w istocie misterna grą i to prowadzoną z obydwu stron. Mińsk nie chce wcale rezygnować z suwerenności, jedyne o co walczy to uzyskanie większych pieniędzy od Moskwy.
Jeśli chodzi o Rosję, to realizuje ona w istocie scenariusz, który można byłoby określić mianem „ukrainizacji Białorusi”. Na czym miałby on polegać? Chodzi o wywarcie takiej presji, głównie o charakterze gospodarczym, na elity białoruskie, aby te w grudniu zgodziły się podpisać program faktycznego połączenia gospodarek obydwu krajów. W praktyce, biorąc pod uwagę różnicę potencjałów musiałoby się to równać poddaniu gospodarki białoruskiej kontroli Moskwy.
Ale Kreml ma świadomość tego, że Łukaszenka i białoruskie elity dobrowolnie nie zgodzą się na to, aby ich kraj został połknięty. I z tego powodu, prócz presji ekonomicznej, która jest istotna, bo przypomnijmy, że Rosja nie tylko odmówiła rekompensat za szacowane przez Mińsk na 630 mln dolarów straty (w latach 2019 – 2020) Białorusi w związku z zeszłoroczną reformą opodatkowania węglowodorów, ale również latem tego roku nie zgodziła się na odroczenie płatności białoruskiego długu, który urósł do rozmiarów 7,5 mld dolarów, zaczynają działać na rzecz destabilizacji sytuacji wewnętrznej sąsiada.
Otóż mając na względzie informacyjną przewagę Rosji, której kanały telewizyjne są powszechnie oglądane w sąsiednim państwie, Moskwa jest w stanie przedstawić grudniową umowę jako wstęp do wchłonięcia Białorusi.
W jakim celu miałaby to robić? Po to, aby wywołać wybuch niezadowolenia społecznego, trochę na wzór ukraińskiego Majdanu, ale zważywszy na białoruską specyfikę, o znacznie mniejszej skali i intensywności.
Rosja chce być „gwarantem bezpieczeństwa”
Wystarczyłoby to jednak, aby skłonić białoruskie elity, wystraszone tym, że właśnie realizowany jest u nich w kraju scenariusz „kolorowej rewolucji”, aby te poprosiły Rosję, „o braterską pomoc”. Dopiero w obliczu takiej destabilizacji sytuacji wewnętrznej na Białorusi Rosja stawałaby się panem sytuacji i mogła rozpocząć połykanie sąsiada. W przeciwnym razie lokalne elity będą zawsze przeciw i znajdą wystarczająco wiele punktów oparcia i zewnętrznych sojuszników aby równoważyć presję Moskwy.
Taki scenariusz do pewnego stopnia przypominałby to co wydarzyło się w maju ubiegłego roku w Armenii, gdzie stare elity zostały zmiecione przez aksamitną rewolucję Nikola Pasziniana. Tylko, że w jej wyniku nie zmalały wpływy Federacji Rosyjskiej w Erywaniu, można nawet mówić o ich wzmożeniu, przede wszystkim z tego powodu, że osamotniona Armenia potrzebuje spokoju i wsparcia Rosji (dostawy surowców energetycznych), aby zaspokoić rozbudzone oczekiwania społeczne w zakresie wzrostu gospodarczego, walki z korupcją i reform wewnętrznych.
Nowa władza, siłą rzeczy mniej sprawna w rozgrywkach na forum zdominowanej przez Rosję Unii Euroazjatyckiej, musi mozolnie budować swą pozycję płacąc za to pogłębieniem uzależnienia od Moskwy w kwestiach strategicznych – kupując myśliwce Su-30, wysyłając do Syrii wojskową misję humanitarną, czy orędując za zacieśnieniem współpracy z Iranem, co z pewnością nie poprawia jej opinii w Waszyngtonie.
Destabilizacja sytuacji wewnętrznej na Białorusi może być Rosji na rękę w każdym wariancie. Osłabia obecnie rządzącą w Mińsku ekipę i powoduje, że Rosja staje się „gwarantem bezpieczeństwa”. Jeśli protesty na Białorusi byłyby umiarkowanie silne, wówczas Łukaszenka lub jego następca, łatwiej pójdzie w ślady Janukowycza i zgodzi się nie tylko na ekonomiczną, ale również polityczna i wojskową integrację, o której Rosja – zdaniem wielu – myśli co najmniej od roku 2015, czyli od momentu, kiedy na porządku dnia pojawiła się sprawa bazy lotnictwa.
Na Kremlu gromadzą pieniądze
Wedle ekspertów, Moskwa, która zaproponowała Ukrainie wówczas 15 mld dolarów pomocy gospodarczej, jest dziś przygotowana na podobną szczodrość. Sama presja ekonomiczna, jak dowiodły to lata ubiegłe, nie powoduje, że białoruskie elity władzy zaczynają myśleć o zjednoczeniu z Rosją. Raczej chciałyby kontynuować politykę balansowania, szukania alternatywy w Chinach, Unii Europejskiej czy Stanach Zjednoczonych. Dopiero „kolorowa rewolucja” może im pomóc dokonać „słusznego wyboru”.
Aleksandr Razuwajew, kierujący Centrum Analitycznym Alpari, w wypowiedzi dla „Niezawisimej Gaziety” zastanawia się dlaczego rosyjskie władze z takim uporem uprawiają politykę gromadzenia rezerw, nawet ze szkodą dla perspektyw wzrostu gospodarczego kraju, a co więcej, podnosząc podatki wprost przyczyniają się do zubożenia mieszkańców Federacji Rosyjskiej.
W jego opinii powody są dwa. Rezerwy przekraczające dziś roczny budżet państwa mogą być potrzebne na wypadek załamania się światowej koniunktury i kryzysu na miarę tego, który przeżywaliśmy w 2008 roku. Ale możliwe też, że na Kremlu gromadzą pieniądze, bo będzie ich potrzeba bardzo dużo, kiedy zacznie się połykanie Białorusi.
© Marek Budzisz
21 października 2019
źródło publikacji: „Misterna gra Putina z Łukaszenką. Czy Rosja połknie Białoruś?”
www.Tygodnik.TVP.pl
21 października 2019
źródło publikacji: „Misterna gra Putina z Łukaszenką. Czy Rosja połknie Białoruś?”
www.Tygodnik.TVP.pl
Ilustracja © brak informacji / za: www.tygodnik.tvp.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz