Zorganizujmy zrzutkę na siodło dla Lisa!
Przyznam, że niemal do łez uśmiałem się czytając na Twitterze wpis Tomasza Lisa przerażonego wzrostem popularności ekipy rządzącej oraz spadkiem poparcia dla „totalnej opozycji”.Lis pisze: Muszą Państwo wiedzieć, że w najbliższych miesiącach gwałtownie przybędzie żurnalistów twierdzących, że opozycja jest beznadziejna, a PIS na pewno wygra, bo doskonale rozumie Polaków.
Te słowa bardziej niż dowodem zdolności analitycznych, będą dowodem umiejętności adaptacyjnych.
Oczywiście natychmiast w sukurs Lisowi pospieszył salonowy jajogłowiec, profesorek Wojciech Sadurski dodając: Już jest ich coraz więcej. Czasem kamuflują się pod nazwą „symetryści”.
Otóż szanowni i mocno spanikowani panowie to, że coraz więcej osób, w tym żurnalistów, zauważa, iż mimo pewnych mankamentów mamy dzisiaj w Polsce najlepszy rząd po 1989 roku nie jest „dowodem zdolności adaptacyjnych”, ale trzeźwej oceny otaczającej na rzeczywistości i to na podstawie oczywistych faktów.
To wielka wartość, jeżeli istoty rozumne, czyli ludzie potrafią - choć czasem z dużym opóźnieniem - ocenić sytuację na podstawie twardych danych oraz własnych doświadczeń i obserwacji. To dobra wiadomość, że w końcu postanawiają spojrzeć na Polskę własnymi oczami, a nie brylami wciskanymi im siłą na nos przez tych wszystkich lisów i sadurskich. W dżungli na wyspie Guam w 1964 roku odnaleziono japońskiego szeregowego ShoichiYokoi, który nadal ukrywał się przed wojskami amerykańskimi, choć od zakończenia wojny minęło 28 lat. Jego usprawiedliwia fakt, że nie wiedział, iż wojna dawno się skończyła i nie mógł takiej wiedzy zdobyć.
Gefreiter Lis tkwi w tej dżungli, choć doskonale wie, że Polsce pod rządami PiS-u nic nie grozi, a wręcz przeciwnie Polska ma się świetnie. I na koniec rada. Redaktorze Lis, jeśli jedna osoba mówi ci, że jesteś osłem to ją zignoruj, jeśli dwie osoby mówią ci ze jesteś osłem to je zignoruj. Jednak jeśli pięć osób mówi ci, że jesteś osłem to idź i kup sobie siodło. Mało tego „Warszawska Gazeta” to siodło gotowa jest sfinansować.
ACHTUNG! ACHTUNG! Chcą rozbioru Polski
Wspaniały, choć realizowany z trudem, projekt suwerennej i podmiotowej Polski przeraził Berlin, Moskwę oraz całą lewacką międzynarodówkę, zwłaszcza, że spotkał się on z aprobatą większości świadomych Polaków, czemu dali wyraz 26 maja tego roku. Nie mówię, że wszyscy głosowali mając pełną wiedzę i rozeznanie na temat tego, co nam szykuje miejscowa partia Niemiec z lokajem Berlina, Tuskiem, na czele.
Polska od dawna jest wielkim problemem dla neomarksistowskiej międzynarodówki i jej miejscowych sługusów. Z każdym dniem z coraz większą wyrazistością odkrywamy wielkie błogosławieństwo, jakim jest monolityczność etniczna, religijna, kulturowa i językowa naszego państwa. Problem w tym, że to, co jest błogosławieństwem dla nas, dla naszych wrogów jest wielkim przekleństwem. Skoro jesteśmy tak jednorodni, to przecież oczywistym jest, że postanowiono nas, Polaków, podzielić i wmówić nam, że tak naprawdę krainę między Odrą a Bugiem zamieszkują dwa zwaśnione i zwalczające się, zupełnie obce sobie plemiona. Zapewniam, że ten sztuczny i wymyślony podział nie zrodził się w głowach miejscowych polityków i tutejszych speców od inżynierii społecznej. Co najwyżej można powiedzieć, że znaleziono na naszej ziemi cały szereg zdrajców, agentów, karierowiczów i, jak to zwykle bywa, całą zgraję pożytecznych idiotów, którzy dzisiaj po przegranych wyborach nawołują do federalizacji Polski pod płaszczykiem decentralizacji, co tak naprawdę ma prowadzić wprost do dekompozycji państwa polskiego. Dla tych renegatów Polska jest niczym tusza wieprzowa, którą można rozebrać tak, aby wykroić dla siebie co smakowitsze kawałki, zaś przerąbanie państwu polskiemu kręgosłupa nie jest dla nich żadnym problemem. Tylko wyjątkowi szkodnicy, zdrajcy i łotry mogą dążyć do podziału tak homogenicznego narodu, zamykając ludzi w jakichś autonomicznych stanach, krajach związkowych, prowincjach czy kantonach. To, co można jeszcze jakoś uzasadnić w takich państwach jak Szwajcaria, Francja czy nawet Niemcy, w Polsce żadnego logicznego uzasadnienia nie ma. O co więc chodzi? Po co lansuje się ten sztuczny podział Polski i Polaków?
Wspaniały, choć realizowany z trudem projekt suwerennej i podmiotowej Polski przeraził Berlin, Moskwę oraz całą lewacką międzynarodówkę, zwłaszcza, że spotkał się on z aprobatą większości świadomych Polaków, czemu dali wyraz 26 maja tego roku. Nie mówię, że wszyscy głosowali mając pełną wiedzę i rozeznanie na temat tego, co nam szykuje miejscowa partia Niemiec z lokajem Berlina, Tuskiem, na czele. Właśnie największą wartością wyborczego wyniku i rekordowej frekwencji jest to, że wielu Polaków wykazało się jakąś wyjątkową patriotyczną intuicją, uruchomioną przez zakodowany w naszych genach instynkt przetrwania jako państwo i naród. To, że ktoś zagłosował bardziej sercem niż rozumem to tylko powód do dumy, ponieważ łatwiej jest zmanipulować rozum niż serce. Ostatnio niektóre prawicowe media zaczęły niezwykle demonizować takie dążące do rozbicia dzielnicowego Polski postaci jak Maciej Kisilowski i Paweł Lisiewicz, czyli autorów planu rozmontowania państwa, zatytułowanego „Wielka Polska Obywatelska”. Jak zwykle czujny i znany Państwu z łamów naszego tygodnika Rafał Brzeski bardzo szybko zauważył, że plan Kramka „Wyłączmy rząd” oraz projekt Kisilowskiego i Lisiewicza tworzą dwa podstawowe dokumenty, których jedynym celem jest demontaż polskiego państwa w interesie Niemiec i Rosji. Tylko ktoś wyjątkowo naiwny może uwierzyć, że ten plan zrodził się w głowach tych dwóch panów. Pamiętajmy, że Kisilowski to tylko zwykły wytresowany człowiek George’a Sorosa. Z kolei Lisiewicz to wyhodowany w Unii Wolności karierowicz, który w randze ministra był szefem gabinetu prezydenta Bronisława Komorowskiego. Warto dodać, że jest rodzonym bratem Piotra Lisiewicza z „Gazety Polskiej”, która niestrudzenie tropi obcą agenturę wpływu, ale jakoś nie wpadła jeszcze na trop brata prawej ręki Tomasza Sakiewicza. Gdyby taka sytuacja jak z braćmi Lisiewiczami miała miejsce w „Warszawskiej Gazecie”, to Tomasz Sakiewicz już dawno okrzyknął by nas ekspozyturą Sorosa na Polskę.
Teraz wypadałoby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego system III RP dąży do tego dzielnicowego rozbicia Polski? Wbrew pozorom odpowiedź jest prosta. To leży we wspólnym interesie Rosji, Niemiec oraz przedstawicieli totalnej opozycji, którzy kosztem podziału Polski zakonserwowaliby albo jeszcze bardziej wzmocnili swoje wpływy tam, gdzie jeszcze je posiadają. Oni doskonale wiedzą, w jakim kierunku podążają dzisiejsze nastroje Polaków i świetnie zdają sobie sprawę z tego, że po kolejnych wyborach może być dla nich już tylko gorzej. Chcą sparaliżować państwo, pozbawiając je silnego centralnego ośrodka decyzyjnego. To dlatego tak boli ich porównywanie tych szaleńczych planów do rozbicia dzielnicowego Polski po śmierci Bolesława III Krzywoustego. Pupilek sędziowskiej kasty, Marcin Matczak ironizuje: J. Kaczyński kreuje się na króla Łokietka, który chce przeciwdziałać rozbiciu dzielnicowemu Polski. Na szczęście samorządy to nie średniowiecze, ale nowoczesna Polska, która wie, jak zarządzać swoimi sprawami. A krytyka samorządów to skok władzy na obszar, którego nie kontroluje.
Niestety, zawsze przy takim nienaturalnym rozczłonkowaniu państwo słabnie, rosną napięcia między regionami i nie ma mowy o harmonijnym rozwoju całego państwa, ponieważ do głosu dochodzi lokalna oligarchia, która nie dostrzega całokształtu potrzeb społeczeństwa. Inaczej mówiąc, zyskują tylko niezbędne do utrzymania władzy w regionie grupy społeczne i grupy interesu. Takie feudalne rozdrobnienie już doprowadziło kiedyś Polskę do niemocy i rozpadu na konfederację księstw i księstewek, które dostały się pod wpływy Brandenburgii, królestwa czeskiego, zaś księstwo gdańskie włączone zostało do państwa krzyżackiego. Pewnie nowa prezydent Gdańska, Dulkiewicz, nie miałaby dzisiaj nic przeciwko przyłączeniu Gdańska do Niemiec, które w nagrodę i na znak jej ważności, jako lokalnego wodza, wetknęłyby jej z tyłu niemieckie trójbarwne, czarno-czerwono-złote piórko.
Na szczęście najważniejsze osoby w naszym państwie widzą, w co grają zdrajcy sterowani z tajnych gabinetów usytułowanych poza Polską i rozumieją to zagrożenie, a premier Morawiecki bez owijania w bawełnę mówi: Tutaj sytuacja jest rzeczywiście niezwykle poważna, bo musimy zdawać sobie sprawę z tego, że są siły w Europie, które chcą doprowadzić do tego, żeby doszło do swego rodzaju rozczłonkowania dzielnicowego, jak to się mówiło kiedyś, do regionalizacji Polski. To jest niebezpieczne. Już Grzegorz Schetyna o tym mówił podczas wyborów samorządowych. Otóż nasi przodkowie po to przelewali krew, po to walczyli o scalenie kraju, o to, żeby rozwój był równomierny, żebyśmy dzisiaj walczyli o spójność Polski. O to, żeby rozwój zajrzał pod każdą strzechę, nie tylko do tych wspaniałych wieżowców w Warszawie, w Poznaniu czy we Wrocławiu. My staramy się i wydajemy ogromne środki – również oczywiście na rozwój miast – ale przede wszystkim kładziemy nacisk na równość szans. Ktoś, kto chce doprowadzić do takiego rozczłonkowania, proponuje bardzo niebezpieczną rzecz dla Polski. Ja uważam, że powinniśmy dbać o spójność Rzeczypospolitej, o równość szans dla wszystkich Polaków. Mówiąc w największym uproszczeniu: miejscowi zdrajcy dążą do tego, aby Polskę zachodnią podać na tacy Niemcom, a wschodnią Rosji.
Najbardziej przerażający jest w tym wszystkim fakt, że głoszenie takich planów, które de facto zapowiadają rozbiór Polski, odbywa się u nas zupełnie bezkarnie i przy aplauzie „Gazety Wyborczej”, TVN-u czy usadowionych w Polsce mediów niemieckich. Przecież to jest łamanie prawa, bo jak napisała na portalu Wpolityce pani poseł prof. Krystyna Pawłowicz: Samorządowcy, organy administracji lokalnej, chcąc realizować swe prywatne, polityczne aspiracje mogą zapisać się do partii politycznej (np. do PO czy SLD) i mogą to robić na własne konto i na własne ryzyko finansowo-polityczne. Samorządowcy – wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast i marszałkowie województw nie są reprezentantami poglądów politycznych mieszkańców na swym terenie. Warto i trzeba o tym pamiętać. Samorządowcy o osobiście opozycyjnych poglądach politycznych – A. Dulkiewicz, J. Jaśkiewicz, H. Zdanowska, R. Trzaskowski, J. Karnowski, J. Sutryk i in., którzy włóczą się teraz i jeżdżą na spotkania z nieformalnym przywódcą opozycji Donaldem Tuskiem, występując w różnych miejscach Polski, protestując przeciwko legalnej władzy państwa – drastycznie łamią prawo. Tego rodzaju nadużycie powinno być wyeliminowane w przyszłej konstytucji, a może nawet już w obecnych ustawach samorządowych.
No, ale mamy też Kodeks karny, który w art. 127. Zamach stanu mówi:
§ 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.§ 2. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1,podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3.Nasuwa się pytanie: czy polskie państwo powinno tolerować taką jawnie antypaństwową działalność? Przecież tych zdrajców, którzy ostatnią pieją o „decentralizacji”, wspierają głośno organizacje pozarządowe finansowane z zagranicy; wymienię choćby Fundację Batorego. Przecież nie tylko służby, ale i tak zwani zwykli zjadacze chleba dostrzegają tę antypolska V kolumnę, która czuje się u nas zupełnie nietykalna i bezkarna. Jak długo jeszcze będziemy takim bezzębnym państwem? Mam nadzieję – a tak naprawdę szczerze wierzę – że Polacy w najbliższych wyborach nie dadzą się uwieść tej lansowanej przez obcą agenturę utopijnej wizji Polski szczęśliwej, bo podzielonej. Nie wszyscy dzisiaj pamiętają, że to Donald Tusk już 13 czerwca 1992 roku podczas Zjazdu Kaszubów w swoim przemówieniu zatytułowanym „Pomorska idea regionalna jako zadanie polityczne” nawoływał do całkowitej autonomii Pomorza i Kaszub, które według niego powinny posiadać własny rząd, walutę i wojsko. Doszło wtedy do skandalu, a dostawszy się na trybunę poseł ZChN, Feliks Pieczka, wykrzyczał: Oddzielenie Kaszub od Polski byłoby nie tylko przestępstwem wobec racji stanu, ale i wobec interesu Kaszub! – i zacytował słowa kaszubskiego hymnu: Nie ma Kaszub bez Polonii – a bez Kaszub Polski. Zastanówmy się, jakim sposobem zdrajca, który już niemal 30 lat temu nie ukrywał swoich planów, mógł zostać premierem Polski? Na koniec Tuskowi i tej całej zdradzieckiej ferajnie złożonej z niedoszłych udzielnych książąt wymienionych przez prof. Krystynę Pawłowicz przypomnę ku przestrodze pewną pouczającą historię.
7 listopada 1939 roku Hansa Franka, wjeżdżającego z wielką pompą do udekorowanego swastykami Krakowa, witał znany na Podhalu przedwojenny działacz ludowy, Wacław Krzeptowski, w otoczeniu uroczyście wystrojonych w ludowe stroje góralek i górali. Wiernopoddańcze przemówienie Krzeptowskiego przeszło do historii jako „Hołd Krakowski”. Już pięć dni później przybyłego do Zakopanego Hansa Franka Krzeptowski i jego zwolennicy witali pod udekorowaną symbolami hitlerowskimi bramą Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS). Tak oto narodziła się na Podhalu idea Goralenvolk. Powstał specjalny Komitet Góralski w Zakopanem, którego przywódcą został Wacław Krzeptowski. Członkowie tego komitetu mieli stanowić bazę, w oparciu, o którą zbudowany zostanie przyszły rząd „państwa góralskiego” z „goralenführerem” Krzeptowskim na jego czele. To wtedy na Podhalu zaczęła krążyć przyśpiewka „Oj Wacuś, Wacuś, będziesz wisiał za cóś”. Pod koniec wojny ukrywającego się w szałasie na Polanie na Stołach Krzeptowskiego pojmał oddział dywersyjny Armii Krajowej „Kurniawa”, dowodzony przez por. Tadeusza Studzińskiego „Kurzawę” i po odczytaniu mu wyroku oraz wypełniając proroctwo z góralskiej przyśpiewki, powiesił go na dorodnym smreku 20 stycznia 1945 roku. Na ciele powieszonego wisiał list tej treści:
— Ja, niżej podpisany Wacław Krzeptowski urodzony 1897 roku dnia 24 czerwca w Kościeliskach, przekazuję cały swój nieruchomy i ruchomy majątek uwidoczniony w księgach hipotecznych w Zakopanem na rzecz oddziału partyzanckiego Kurniawa grupy Chełm AK z własnej nieprzymuszonej woli, jako jedyne zadośćuczynienie dla narodu polskiego za błędy i winy popełnione przeze mnie wobec polskiej ludności Podhala w okresie okupacji niemieckiej od roku 1939 do 1945. Kościelisko, 20 stycznia 1945, 22.30
Co prawda czasy mamy dzisiaj pokojowe, a nie wojenne, ale skoro współcześni magnaci chcą rozbioru Polski, to czy zgodnie ze starą polską tradycją nie powinniśmy ich wywieźć na kupie gnoju poza rogatki naszego państwa?.
© Mirosław Kokoszkiewicz
24-28 czerwca 2019
źródło publikacji:
www.WarszawskaGazeta.pl / www.PolskaNiepodlegla.pl
24-28 czerwca 2019
źródło publikacji:
www.WarszawskaGazeta.pl / www.PolskaNiepodlegla.pl
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz