Świat według Garpa
Klimat się ociepla, grozi nam przeludnienie ziemi, świat poddusza się dwutlenkiem węgla uwalniającym się do atmosfery w wyniku działalności przemysłu w krajach mniej rozwiniętych, biedne zwierzątka cierpią katusze z rąk złych ludzi, należy zatem ochraniać zwierzątka, ale jednocześnie kobiety mają wyłączne prawo do swojego brzucha i – jeśli ciąża godzi w plany życiowej kariery – to należy ją przerwać, płód spędzić i nie rozmawiać o tym w żadnych kategoriach etycznych, ludzie mają prawo wyboru, w jakim momencie chcą się rozstać z życiem, a nowoczesna medycyna powinna im to umożliwiać w możliwie najbardziej komfortowych warunkach, małżeństwa homoseksualne są bardziej szczęśliwe niż tradycyjne – pełne przemocy i seksizmu – rodziny.
Mogę jeszcze dodać, że istnieje pięćdziesiąt kilka płci i orientacji seksualnych, dzieci powinny poznawać uroki masturbacji już od najmłodszych lat, kobiety od wieków są uciskane przez mężczyzn, religia to opium dla ludu, a Albert Einstein w istocie…była kobietą.
Ktoś – z rogu sali – krzyknie: idź się pan leczyć na korzonki, bo na rozum już za późno!
Ktoś inny dramatycznym gestem rzuci okulary na biurko. Możecie sobie protestować, ale nowa wizja świata pełnym blaskiem zaczyna oślepiać coraz to nowe zakątki ludzkości. Im nasza wiedza bardziej oparta jest na obserwacji świata i mądrości poprzednich pokoleń, tym bardziej jest ona niepoprawna i będzie zwalczana aż do krwi. Tresują już nowe pokolenie w bezbłędnym wyłapywaniu wszelkich przejawów „mowy nienawiści”, „nietolerancji”, „seksizmu”, będą nas denuncjować jak sowiecki idol Pawka Morozow. Dzieci mają nienawidzić rodziców, ich zacofania i ciemnoty, ich idolami zostaną kapłani nowej religii. Słynne Tertulianowe „credo qvia absurdum” i „centrum est qvia impossibile est” przybiera nowe, zupełnie nieoczekiwane znaczenie. Im głupiej …tym mądrzej, im bardziej bezsensownie…tym bardziej logicznie. Wprowadza się bowiem logikę, która nie opiera się na żadnym wnioskowaniu, odnoszeniu do istniejących wcześniej analogii, tylko śmiało głosi, że prawdziwe jest tylko to, co eksperci od tolerancji i pokojowego współistnienia uznają za prawdę. Prawda stała się zrelatywizowana do kryteriów poprawności i zgodności z ideologią wyznaczającą jedyną drogę postępu.
A to, że coraz mocniej obejmują nad nami rządy zboczeńcy, umysłowi kastraci i zwykli manipulatorzy nie ma najmniejszego znaczenia. Świat, jego elity, mają być jak wyżymaczka do mózgu, która potrafi usunąć z niego ostatnie krople zdrowego rozsądku i logicznego osądu zdarzeń. Im bardziej głupkowata staje się nowa wizja świata i towarzyszące jej „nauki”, tym lepiej – tym trudniej bowiem będzie, w takim świecie, znaleźć równowagę…bez koncesjonowanych specjalistów od równowagi. Pan może być panią, a pani od jutra …może tu nie pracować, jeśli nie przystanie pani na bycie idiotką koncesjonowaną.
Polski Kościół nie jest wyschniętą studnią
Czy katolicyzm może poprowadzić Polskę do sukcesu…
– Polska i chrześcijaństwo to nierozłączna całość, musimy bronić cywilizacji chrześcijańskiej – tak brzmiące, wytarte już nieco komunały, klepią nieustannie politycy prawicy. Prezydent Andrzej Duda nieodmiennie dodaje „złote myśli” o „judeochrześcijańskim” charakterze naszej tradycji. Pomijając ziejącą z tych sloganów praktyczną pustkę warto byłoby zadać prezydentowi rzeczowe pytanie: co rozumie przez pojęcie „judeochrześcijaństwo”?, gdyż tkwi w nim zasadnicze napięcie logiczne. Trudno mówić o jednej tradycji z tymi, którzy negują świadectwo Jezusa Chrystusa.
Nie o rozważania teologiczne tutaj jednak chodzi, a o pytanie: jaką rolę w dzisiejszej Polsce pełni i pełnić powinien kościół i jego hierarchia?
Czy tradycyjne odwoływanie się polskich niepodległościowców do łączności z przesłaniem polskiego kościoła katolickiego jest dziś anachronizmem – jak chcieliby ideologiczni „reformatorzy” polskiego żywiołu spod skrzydeł Adama Michnika – czy też niesie w sobie świeże i inspirujące do działania treści?
Schronienie
Przez wieki kościół stanowił naturalne schronienie dla polskiego żywiołu. Pozbawieni niepodległości Polacy właśnie w polskim kościele odnajdowali skarbnicę negowanych na zewnątrz wartości i tradycji. Dzięki kościołowi polska wspólnota nie uległa rozproszeniu pod władzą trzech zaborców.
Dopiero gdy współczesny wielkorosyjski ideolog Aleksander Dugin z wielką niechęcią wypowiada się o polskim kościele zauważamy jak ważna jest i dziś „schronieniowa” rola polskiego katolicyzmu. Katolicyzmu, który przygarniał pod swoje skrzydła także ludzi bardzo luźno – jak choćby Józef Piłsudski – związanych z religią.
Niepodległościowa rola polskiego kościoła jest niezaprzeczalna. Długo można też wymieniać litanię księży, którzy odegrali wielką rolę w naszej walce o niepodległe państwo. Krzyż i białoczerwona flaga – w ciągu naszych dziejów – zrosły się w jeden, najważniejszy dla nas symbol. Bo czy – od XVIII wieku – możliwe było stworzenie wizji powrotu państwa Polaków bez jego religijnej symboliki i wartości?
Ci, którzy kwestionują „zbyt wielki udział kleru w polskim życiu publicznym” zdają się nie dostrzegać oczywistych faktów, lub – co gorsza – chcą Polakom wmówić, że kościół dewastuje nasze państwo i sprawia, że staje się ono anachroniczne i traci możliwości rozwoju. „Rozwój” bez kościoła uczyniłby polskie państwo coraz bardziej podobnym do chociażby dzisiejszego Beneluxu i doprowadziłby do coraz mniejszej identyfikacji z nim jego obywateli. Skoro dla większości Polaków wyznawanie religii katolickiej jest stanem naturalnym od urodzenia aż do śmierci, to postulat daleko posuniętej świeckości państwa jest w istocie propozycją roztopienia się Polskości w multikulturalnym żywiole opanowującym całą Europę Zachodnią.
Jeśli zatem dzięki kościołowi przechowało się to co najważniejsze dla Polaków, jeśli właśnie religia katolicka nadaje istotny sens publicznemu zaangażowaniu wielu Polaków, to jej wymazanie z publicznej świadomości pozbawi Polaków bardzo istotnego napędu.
Krótko mówiąc odebranie Polsce katolicyzmu sprawi, ze polski schron zostanie pozbawiony dachu i fundamentów i wydany na niszczące promieniowanie zewnętrznych żywiołów. Takie rozumowanie nie jest żadnym klerykalizmem i dewocją, to jedynie beznamiętne zauważanie niepodważalnych historycznie i społecznie faktów. Żyjemy jednak w czasach gdy przypominanie, tych z gruntu banalnych obserwacji staje się ważne i aktualne.
Kościół syty
Nie od dziś wiadomo, że ciężkie czasy i prześladowania są dla katolicyzmu niczym ożywcza woda spadająca na spragnioną glebę. Nic tak polskich katolików nie utwardza i nie uszlachetnia jak właśnie trudne czasy dla publicznego deklarowania własnej religijności. Dowodnie pokazały to czasy PRL, kiedy wiarę usiłowano zamknąć jedynie w przestrzeni osobistej, a wszelkie jej publiczne przejawy były zwalczane.
Dziś, po trzydziestu latach istnienia tzw Trzeciej Rzeczpospolitej, w której kościół otrzymał wszelkie należne mu dobra i hołdy – często nawet karykaturalnie wyolbrzymione i bizantyńsko celebrowane, kondycja polskich katolików en masse nie wydaje się być najlepsza. W tą sferę naszego życia wkradła się sztampa i teatralność, wielu kapłanów natomiast zaczęło traktować swoje posłannictwo jak spektakularną profesję. W licznych parafiach rozplenił się duch „urzędowania” i sybarytyzmu.
Polski kościół przestał walczyć o ludzi, zadowala się odcinaniem kuponów od swojej - ciągle aksamitnej - sytuacji. Taki kościół i taki kler systematycznie oddala się od codziennych problemów i zgryzot zwykłych obywateli. Polski kościół stał się często rozleniwiony i ospały, nie obchodzą go burze, które rozgrywają się na zewnątrz. Przyjemny komfort – dla wielu kapłanów – stał się ważniejszy niż walka o ludzi i ich prawa. Wielu kapłanów sprawia wrażenie jakby byli przestraszeni zewnętrznym światem i za wszelką cenę starają się nie narażać się tzw „zwykłemu człowiekowi” a la TVN często spłycając ewangeliczne wątki i dostosowując je do ograniczonych możliwości percepcyjnych gawiedzi. Od 1990 roku polski kościół jest przesycony zaszczytami i powszechnie publicznie deklarowaną estymą. To – w sposób widoczny – osłabia jego wolę do walki i dawania świadectwa.
Kościół, który musi walczyć
Są już w Polsce miasta, gdzie księża obawiają się chodzić w sutannach, są jednak i takie gdzie na widok Najświętszego Sakramentu ludzie klękają na ulicy. Długie lata sytości i przywilejów sprawiły, ze polski kościół nieco się rozleniwił. Wielu kapłanów poczęło traktować swoje powinności nieomal jak uprawianie cywilnego zawodu, urzędowanie.
Nadchodzi jednak pora, gdy wierni zaczną wymagać czegoś więcej i nie zadowolą się kolejnymi – sztywnymi – komunikatami z „konferencji plenarnej Episkopatu Polski”.
Już dziś widać – przede wszystkim w przestrzeni internetu – kapłanów, którzy potrafią zapalić tłumy, których słowa mają moc i jednoczą Polaków. Już jest ich kilku, ale z każdym tygodniem przybywa kolejny. Nie są to jednak żadne młodziki, to ludzie doświadczeni i świadomi siły prawdy i słowa. Takich właśnie rycerzy potrzeba dziś polskiej wspólnocie.
Kiedy będziemy mieli duchowe zaplecze, ludzi, którzy wzmacniają ducha i dodają odwagi, wtedy kwestia niepodległościowego prawdziwie przywództwa politycznego rozwiąże się sama. Po prostu pojawią się ludzie czyści i odważni, których nie będzie można kupić, ani zastraszyć.
Polski kościół czeka prawdziwa próba, ale spowoduje ona jedynie sformułowanie bardziej bezpośredniej komunikacji księży z ludźmi.
Uświadomienie sobie faktu, że dziś katolicka sutanna jest równoznaczna z rycerską zbroją jest tylko kwestią czasu. W polskim kościele tkwi ogromny potencjał ideowy i naturalna inspiracja do działań, które nie tylko pomogą ochronić nasz kraj przed nadciągającymi zagrożeniami, ale posłużą także do wypracowania realnego programu działań społecznych i politycznych, które będzie można nazwać patriotyzmem XXI wieku.
Felieton całkowicie niepraktyczny
Żyjemy w rzeczywistości, w której myślenie o interesie za pięćdziesiąt złotych uznawane jest za o wiele ważniejsze i bardziej angażujące, niż rozważanie o istocie świata i strukturze kosmosu.
Poniekąd jest to zrozumiałe gdyż zajmujemy się zwykle myśleniem o sprawach, na które to myślenie ma wpływ, a przecież na prędkość rozszerzania się wszechświata wpływu żadnego nie posiadamy. Żyjemy w liniowej perspektywie czasu: od, do i chromość osacza nas poszukiwaniem zysku, przyczyny i skutku we wszystkim. Ta praktyczność struktury naszego umysłu sprawia także, że więcej czasu poświęcamy na rozważanie fizjologii, niż na poszukiwanie odpowiedzi na pytania: kim jesteśmy, gdzie zdążamy i skąd przybyliśmy.
W linearnej strukturze rzeczywistości – a tylko taka jest nam dana w doświadczeniu bezpośrednim – istotny jest efekt, mniej zastanawiamy się nad metazdarzeniami, które gdzieś tam wiszą nad naszymi głowami. Są jednak umysły, które płoną zupełnie innym ogniem.
Niedawno siedziałem pod mocno rozgwieżdżonym niebem rozciągniętym nad San Diego. Miejsce o tyle niezwykłe, ze leżące na granicy dwóch światów: amerykańskiego, wygodnego, bogatego i meksykańskiego, piszczącego biedą, uwieszonego nadziei na poprawę losu poprzez nielegalne przedostanie się na drugą stronę granicy. Siedziałem i słuchałem mądrej opowieści dr Anny Russell, która zupełnie nie przejmuje się ekonomią i dolarami, ale za to z żarliwością klarowała mi o strukturze wszechświata i tendencjach jakie w niej można zaobserwować.
– Wszyscy mówią o tym, że wszechświat się rozszerza. Dlaczego jednak nie dodają odpowiedzi na to, co może powodować ten proces. – stwierdziła z zagadkowym uśmiechem Anna.
– A ty wiesz?
– Podejrzewam – odpowiedziała.
– Przyciąga je wielka siła szarej materii, która otacza wszechświat. To oczywiście tylko teoria, ale jedna z najbardziej racjonalnie tłumaczących najnowsze odkrycia – wyjaśnia.
– A wiesz co to jest ta materia – zawiesza głos i milcząco spogląda w skrzące się blaskami niebo.
– Chcesz mi powiedzieć….?
– Tak, właśnie chce ci to powiedzieć – przerywa mi i zaczyna rysować schematy kosmicznych sił.
– W ten sposób szybko dochodzimy do samego Pana Boga – słyszę po chwili.
Przypomniałem sobie tą rozmowę, która mocno zapadła mi w pamięć. Od dawna także mam doświadczenie mówiące, że rozmowy z ludźmi zajmującymi się fizyką i matematyką znacznie szybciej wiodą do rozważań o Bogu niż dialogi z innymi profesjami. Dla nich (matematyków) Bóg i jego obecność są tak oczywiste, ze nawet nie ma sensu prowadzić z tym faktem żadnej polemiki. Ich jasność wywodu wynika z nadzwyczajnego skupienia, nie zajmują się myśleniem o tzw „rzeczach praktycznych”, nie poświęcają zbyt wielkiej uwagi własnemu wyglądowi i ubraniu. Skupienie uniemożliwia rozdrabnianie swojej uwagi na rzeczy mniej ważne.
Genialny Paul Erdos nigdy nie miał własnego domu, nie zajmował też żadnego stanowiska, które dawałoby mu jaką taką stabilizację. Erdos tułał się od kolegi do kolegi, nie przeszkodziło mu to jednak w napisaniu ponad półtora tysiąca świetnych artykułów naukowych i we współpracy z ponad pięciuset najwybitniejszymi matematykami świata. Genialny John Nash (film „Piękny umysł” traktuje właśnie o nim) cierpiał na paranoidalną schizofrenię i był leczony elektrowstrząsami. Genialny logik – Austriak – Kurt Godel, na skutek zabójstwa swojego mentora, popadł w tak paranoiczny stosunek do świata, że nieustannie podejrzewał chęć otrucia go. W pewnym okresie swojego życia jadł już tylko potrawy przygotowywane przez swoją żonę. Gdy ta jednak – na skutek wylewu – znalazła się w szpitalu…zagłodził się na śmierć.
Dlaczego tak mocno eksponuje matematykę, a jednocześnie podkreślam życiowy ekscentryzm wybitnych ludzi, którzy się nią zajmują?
Mam bowiem, być może mgliste i nie oparte na wyraźnych dowodach, przekonanie, że właśnie w matematyce ważna jest niewzruszalna prawda i można do niej zdążać bardzo różnymi drogami. Chcę także dać wyraz temu, że w życiu zawsze jest coś za coś.
Kupiec i mieszczanin zwykle będą miłośnikami prostej algebry, która służy im do rachowania zysków i planowania przyszłych interesów, nikt jednak nie znajdzie w ich zachowaniu nawet odrobiny ekscentryczności. Zbyt skoncentrowani są na nienaruszaniu powszechnie uznawanych reguł i robieniu „dobrego wrażenia”. Matematyk zaś jest bliskim krewnym prawdziwego poety. Obaj starają się znaleźć syntezę prawdy absolutnej, budują precyzyjne ścieżki, które do niej wiodą. Jest to jednak działalność tak absorbująca i odpowiedzialna, że nie starcza już czasu na dbanie o konwenanse i pozory. Nie spotkałem ludzi bardziej szczerych i prawdziwych w swoich zachowaniach niż dobrzy matematycy. Co do poetów rzecz pląta się w domysłach, oni bowiem unoszą się na falach, które czasem są symulowane, a tylko w nadzwyczajnych okolicznościach tchną prawdziwą energią. Ani matematyka, ani też poezja nie mogą być zwykłymi rzemiosłami. Przyznacie jednak, że świetny wiersz to tak samo wielkie odkrycie, jak dobry wzór, który umożliwia zrozumienie kolejnego szczebla matematycznego świata. Matematyka jest po prostu prawdziwa, bez żadnych założeń: „jeśli” czy „ale”. Genialny wiersz trafia podobnie: nagle otwiera na świat, którego wcześniej nie widzieliśmy. Wszystkie te stwierdzenia są oczywiście bardzo intuicyjne, można znaleźć systemy, w których są one poddawane w wątpliwość. Ważna jest tu jednak pewna obserwacja psychologiczna: ludzie obyci z regułami bardzo precyzyjnego myślenia, które sięga głęboko poza przypadki codziennych doznań i doświadczeń, mają o wiele bardziej klarowny punkt patrzenia na świat niż inni, w większości są także przekonani, że został on uporządkowany jakąś nieograniczenie silna inteligencją.
– Świat powstający na zasadzie przypadku, kierujący się regułami losowych ulepszeń, miał o wiele mniejszą szansę powstać i tak się wyspecjalizować niż w przypadku gdyby kierowała nim porządkująca inteligencja. – powiedział mi kiedyś Adam, znakomity polski matematyk, który zresztą stał się pierwowzorem bohatera jednej z moich powieści. Poznaliśmy się w kolejowym przedziale, kiedy wyjął „Myśli” Blaise Pascala i po pewnym czasie zaczęliśmy o nich dyskutować. To on właśnie naprowadził mnie na właściwe rozumienie myśli Świętego Tomasza, a zwłaszcza jego klasycznego dowodu na istnienie Pana Boga.
– Jeśli istnieją różne rodzaje ruchu, to przecie musi istnieć i nieruchomy poruszyciel – śmiał się wtedy, w przedziale, profesor Adam. Ten dowód pasował mu zresztą najbardziej. Twierdził, że im dalej posuwa się w głąb matematyki, to tym mocniej musi się modlić, aby Bóg nie pozwolił mu oszaleć, a jednocześnie utrzymał go w skupieniu, które – jako jedyne – prowadzi do obcowania z „czymś gorejącym” (określenie Adama). Jego zdaniem znalezienie się na tropie rozwiązania trapiących nas pytań jest niemożliwe bez Boskiej ingerencji. Odkrycie – zdaniem Adama – jest taką sama łaską, jak obcowanie Abrahama, Mojżesza i Eliasza z Panem Bogiem.
Co pewien czas budzę się, chwilę spoglądam na ekran telewizora, otwieram gazety, słucham polityków i jestem zmęczony…by po chwili – wielką ulgą – zdać sobie sprawę, że istnieją bezinteresowni poszukiwacze prawdy absolutnej. Być może w wyniku ich działalności nie zmieniają się indeksy giełdowe, ale kto zaręczy, że to nie oni podtrzymują nieboskłon na swoich barkach?
© Witold Gadowski
brak daty publikacji
źródło publikacji z dnia 16 czerwca 2019 za:
www.GadowskiWitold.pl
brak daty publikacji
źródło publikacji z dnia 16 czerwca 2019 za:
www.GadowskiWitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz