O nadstawianiu policzka, dupy i portfela
Chwilowo odsuwam na bok kurtuazję i maniery, z których jestem szeroko znany, muszę bowiem zabrać głos w sprawie nader istotnej, której ogląd jest spaczony przez media, tak w krótkiej, jak i w dłuższej perspektywie. Postaram się być poważny, choć będzie mi trudno. Oto biskup Jan Tyrawa wysłał na emeryturę księdza Romana Kneblewskiego, co media zwane mainstreamowymi przywitały zgodnym, entuzjastycznym rykiem. Wirtualna Polska zaś napisała, że wypowiedziana kiedyś przez księdza opinia dotycząca przyjmowania komunii na kolanach i do ust jest niewybrednym żartem z pedofilii. To jest naprawdę niezwykłe. Mam na myśli sposób interpretacji różnych zjawisk przez dziennikarzy elektronicznych mediów. Komunia jest żartem z pedofilii. No dobrze, ale przejdźmy do meritum. Oto biskup diecezjalny bydgoski odwołuje jednego z proboszczów na osiem lat przez przepisową emeryturą. Oczywiście – jak donoszą media – czyni to w sposób kurtuazyjny. A nie powinien, prawda?
Powinien księdza Kneblewskiego poczęstować kopniakiem. Tak by było dobrze, albowiem ksiądz Kneblewski wypowiadał się źle o tak zwanych uchodźcach. Sprawdzamy więc co sam biskup Tyrawa mówił o tak zwanych emigrantach. Otóż on powiedział, że emigranci są jak polscy powstańcy. To jest, pardon, gówno prawda, z czego taki nieuk historyczny jak jego ekscelencja ksiądz biskup Jan Tyrawa sprawy sobie zdawać nie może. I my to tym wiemy, wystarczy nam jeden rzut oka w głębię ócz ekscelencji. Emigranci nie są jak polscy powstańcy, albowiem kiedy ci w 1831 roku szli na emigrację Stolica Apostolska wydała komunikat treści następującej – porządek panuje w Warszawie. Poza tym, o czym biskup diecezji bydgoskiej wiedzieć powinien dokładnie, kiedy emigranci przekraczali granicę pruską, landwera strzelała do nich i zabijała ich bagnetami, choć nie byli wcale uzbrojeni. Fakty te nie przeszkadzają księdzu biskupowi bredzić, albowiem chodzi o to, by prawda – z wyżyn autorytetu wyświęconego – zamieniła się w kłamstwo. I to właśnie dzieje się na naszych oczach. Biskup Jan Tyrawa okłamuje wiernych, w czyimś interesie. Nie jest to z pewnością interes tych wiernych i nie jest to także interes księdza biskupa. On jest tylko pasem transmisyjnym treści, które mu ktoś podsuwa. Być może jakiś sekretarz. Powtórzę więc jeszcze raz, żeby wszystko dobrze i wyraźnie wybrzmiało – jego ekscelencja biskup Jan Tyrawa kłamie w żywe oczy porównując współczesną emigrację z Bliskiego Wschodu do wielkiej emigracji po powstaniu listopadowym. Jego zaś decyzja dotycząca księdza Romana Kneblewskiego nosi wszelkie cechy dealu z Sekielskim i jego mocodawcami. Biskup Jan Tyrawa bowiem jest w filmie Sekielskiego oskarżany o to, że krył, przenosząc z parafii do parafii księdza pedofila Pawła K. To jest tylko moja opinia i każdy może mieć inną, oryginalniejszą, ale ja mam właśnie taką. Uważam, że ksiądz biskup Jan Tyrawa ugiął się przed presją, być może w okolicznościach dla niego samego niepięknych i postanowił wysłać na emeryturę księdza prałata Romana Kneblewskiego. Poczekajmy teraz co zrobią media, bo logika podpowiada, że Sekielski i jego ludzie (jacy ku…a ludzie, to jacyś chu….e nie ludzie), posługując się takim fantastycznym narzędziem jakim są rozmiękczeni biskupi, zaczną dyktować hierarchii różne warunki. Jeśli mamy w rękach, udostępnione przez kogoś, ja nie mówię od razu, że przez służby, może po prostu przez kogoś znajomego, z kim Sekielski zwykle chlał i jadł tłuste jedzenie, kompromaty, możemy przecież wpływać na różne decyzje. Nawet na nominacje biskupie. Bo w zasadzie czemu nie, skoro za pomocą jednego, nędznego pedofila, który jest biskupowi Tyrawie bliższy niż ksiądz Roman Kneblewski, można tego ostatniego posłać na emeryturę. Oczywiście, w tych samych mediach, które piszą, że komunia na kolanach to żart z pedofilii, piszą, że ksiądz biskup Jan Tyrawa nie ukrywał żadnego pedofila, że to jest nadużycie. No, ale ja nie wierzę ani tym mediom, ani samemu biskupowi, bo jak to tu wykazałem czarno na białym ksiądz biskup kłamie. A jeśli kłamie w jednej kwestii może też kłamać w innej.
Sekielski doskonale wie, że póki co nic nie może go zatrzymać. Wie też, że to on ma władzę nad episkopatem i tylko kwestią czasu jest, kiedy biskupi po kolei zaczną realizować to co mu się tam w tym pustym łbie uroi. Los księdza Romana Kneblewskiego zaś jest nie do pozazdroszczenia. Co prawda na emeryturę został wysłany w okolicznościach pełnych kurtuazji, ale myślę, że na tym się kurtuazja skończy. Czeka go ciężkie życie i ciężka emerytura. Przeszliśmy bowiem, dzięki postawie hierarchów, na nowy etap komunikacji. Oni będą nas kopać po dupie, a my będziemy musieli opowiadać, że to fajne, albowiem hierarchia przyjęła taki sposób komunikacji. Nie możemy się na to zgodzić – non possumus – nie możemy, albowiem wielu z nas nie spotkało nigdy księdza pedofila i uważam, że jeśli biskupi kogoś takiego znają, to ich problem. My nie musimy rozmawiać z Sekielskim wystawiając tyłek, nadstawiając policzek, czy wyciągając portfel zza pazuchy. My, wierni, widząc Sekielskiego w naszym obejściu, sięgamy po widły. Nie jesteśmy bowiem pewni, czy to człowiek, czy może wielka, włochata świnia, która przyszła na nasze podwórko poczytać na głos konstytucję. Narzucony przez media sposób komunikacji – komunia jest żartem z pedofilii – wywołuje w naszych oczach te niesamowite złudzenia.
Mając za przykład postawę księdza biskupa Jana Tyrawy mam prawo przypuszczać, że hierarchowie raczej będą skłonni porozumiewać się z tymi, którzy oskarżają Kościół o popieranie pedofilii, mam prawo sądzić, że tam, wśród nich będą wręcz szukać sojuszników i oparcia. A czynić to będą bo wyczują w nich siłę. Dla wiernych, których i tak nie traktowali zbyt serio, będą mieli tylko kłamstwa, których wagi sami nie są w stanie rozpoznać. Cóż to powiem jest dla jednego z drugim pseudoerudyty w purpurze bałaknąć coś o powstańcach i uchodźcach, ta ciemna masa i tak się nie zorientuje o co chodzi. Wobec takiej postawy biskupów i wobec tego strasznego faktu jakim jest wysłanie na emeryturę księdza Romana Kneblewskiego, uważam, że my wierni powinniśmy jasno i wyraźnie mówić co myślimy o postawach hierarchów. Jeśli bowiem oni idą na kompromis z Sekielskim, to niech im Sekielski daje na tacę. To jest prosta sprawa i nie wymagająca didaskaliów. Kiedy jako mały, krnąbrny niedorostek próbowałem szantażować matkę, tym, że nie zjem obiadu, (a ona gotowała bardzo smacznie), rzekła macierz słowa trzy – to nie żryj. I potem już zawsze jadłem i nie szemrałem. No więc jeśli komunia jest żartem z pedofilii, jeśli uchodźcy przypominają powstańców, a ksiądz Kneblewski musi iść na emeryturę, to niech Sekielski weźmie na utrzymanie księdza biskupa Tyrawę, albo niech ekscelencja idzie gdzieś do pracy. Ksiądz biskup Vlk z Czech, za komuny, mył okna w biurach i jakoś sobie radził. A nie był przecież takim erudytą jak biskup Jan Tyrawa.
Podsumowując – odesłanie na emeryturę księdza Romana Kneblewskiego uważam za agresywny atak na Kościół. Atak ten powiódł się albowiem biskup diecezji bydgoskiej, ma, jak sądzę, na sumieniu jakieś niepiękne rzeczy, które czynią go wspólnikiem Sekielskiego. Ten zaś będzie teraz po kolei wykorzystywał zebrane przy produkcji filmu informacje i haki, żeby zmuszać innych hierarchów do decyzji personalnych, albo do wydawania oświadczeń zgodnych z globalną propagandą antykościelną. W efekcie, przepraszam za górnolotny język, owce zostaną oddzielone od pasterzy i wydane na pastwę wilków. Pasterze zaś, pozbawieni zostaną natychmiast złudnego poczucia bezpieczeństwa, potem będą odarci ze wszystkiego i wyrzuceni gdzieś w diabły. Ja wiem, że to co napisałem, może być powodem szczerej wesołości wielu biskupów, którzy wiedzą swoje i taki szmondak, jak ja nie będzie im mówił jak wygląda życie. No, ale poczekajcie…
Chcę także zwrócić uwagę na fakt, że w obronie ksiądza Romana Kneblewskiego uważanego za kapelana środowisk narodowych, wystąpili bydgoscy radni PiS. Oczekuję teraz na jakieś oświadczenie środowisk narodowych. Mam tylko nadzieję, że Winnicki z Bosakiem nie podejmą decyzji o jakiejś nowej demonstracji.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Żywoty ludowców
Jakoś nie mogę oderwać myśli od partii zwanej PSL, która mieni się być partią reprezentującą wieś. To jest jedno z najbardziej oczywistych oszustw, z jakimi mamy do czynienia w przestrzeni publicznej. Niby wszyscy to widzą, ale nikt nie śmie w to uwierzyć. Ja się wczoraj przekonałem o tym po raz kolejny widząc telewizyjny występ niejakiej Urszuli Pasławskiej oraz objawionego światu, nie wiadomo skąd przybyłego, działacza ludowego Władysława Teofila Bartoszewskiego. Oboje państwo występowali w telewizji i opowiadali tam rzeczy nadzwyczaj zajmujące i demaskatorskie. Sami nie mając świadomości tego faktu, rzecz jasna. A może i mieli tę świadomość, ale mają to, pardon, w nosie i nie interesuje ich w ogóle co sobie o nich pomyślimy i co będziemy o nich pisać. Zostawmy ich jednak na chwilę i cofnijmy się w nieodległą przeszłość. Jak wszyscy pamiętają, a może nie, pracowałem kiedyś w tygodniku „Pani domu”, prowadziłem tam kilka kolumn, a jedną z nich była kolumna porad eksperckich. Współpracowałem nie tylko z weterynarzem, nie tylko z panią psycholog z ministerstwa sprawiedliwości, nie tylko ze sławnym Andrzejem Samsonem, ale także z Mikołajem Kozakiewiczem. Nie wiem czy ktoś pamięta tę postać. Mikołaj Kozakiewicz był działaczem ZSL, potem PSL, marszałkiem sejmu w czasie pamiętnego sejmu kontraktowego i kolejnego jeszcze, a do tego seksuologiem i profesorem nauk humanistycznych. Tę ostatnią informację zdobyłem wczoraj, zaglądając do wiki, bo kiedy z nim współpracowałem, a było to w ostatnich latach jego życia, byłem święcie przekonany, że jest on doktorem nauk medycznych. O sprawach zdrowotnych bowiem pisał, no i o seksie rzecz jasna. Pamiętam, że w czasie nielicznych rozmów poruszających tematy nie związane z pracą, zastanawialiśmy się czasem, jak to jest, że człowiek o takim wykształceniu został działaczem partii ludowej. Nie mogliśmy tego odgadnąć. Ów brak zrozumienia wyborów życiowych Mikołaja Kozakiewicza wynikał wprost z faktu, że nie rozumieliśmy co to jest PSL i partie ludowe w ogóle i po co one zostały do życia powołane. Na przykładzie Mikołaja Kozakiewicza widać, że celem powstania partii ludowych było szerzenie oświaty na wsi. Najpierw takiej normalnej oświaty, a potem oświaty seksualnej. Gdyby było inaczej Mikołaj Kozakiewicz nie zostałby marszałkiem sejmu, jednego, a potem drugiego. Profesor nauk humanistycznych, seksuolog i psycholog, autor książki „Małżeństwo prawie doskonałe”, w dwóch kadencjach parlamentarnych reprezentował partię ludową, którą my dziś kojarzymy z osobnikami takimi jak drewniany Waldek. To ciekawe, prawda? Mamy więc zdefiniowaną jedną misję rodzimej partii ludowej. Jest nią deprawacja wsi, a raczej inna organizacja tej deprawacji, która na wsi była obecna zawsze, ale spotykała się z potępieniem proboszcza i ostracyzmem sąsiadów. PSL, a potem ZSL, miał sprawić, żeby pozamałżeńskie i kawalerskie ekscesy wieśniaków miały bardziej cywilizowany charakter i były społecznie akceptowane.
Idźmy dalej. W telewizji wystąpiła wczoraj pani Urszula Pasławska. To jest ciekawa postać, także ze względu na piastowane funkcje. Pani ta była wicemarszałkiem województwa Warmińsko-Mazurskiego, jest wiceprezesem PSL i należy do kościoła ewangelicko-augsburskiego. Jest także praprawnuczką założyciela Mazurskiej Partii Ludowej Bogumiła Labusza. Z wykształcenia zaś jest prawnikiem. W czasie wczorajszego sporu z Kosmą Złotowskim powiedziała w pewnym momencie, że ona uważa iż PiS szydzi z protestantów. Poszło oczywiście o nieszczęsnego Szymona Niemca, który według Złotowskiego, szydził z liturgii katolickiej. No i jak to usłyszała Pasławska to wystrzeliła, że w sejmie PiS szydził z protestantów. A czemu? Otóż dlatego, że w czasie rocznicy wystąpienia Lutra sejm nie wydał żadnej związanej z tym uchwały. Ja nie wiem dlaczego miałby wydawać taką uchwałę, skoro większość posłów to katolicy, a mniejszość to agnostycy albo ludzie niezorientowani i zagubieni. I niby dlaczego polski sejm ma się w ogóle przejmować Lutrem i jego wystąpieniem?
Słowa pani Pasławskiej dały nam podstawę do postawienia kolejnej hipotezy na temat roli jaką PSL ma odgrywać na wsi. Jego prominentni działacze – tacy jak Pasławska – są wyznania protestanckiego, a to oznacza, że tradycyjnie rozumiany wiejski katolicyzm musi ustąpić przed partyjnym ekumenizmem. I pozostanie jedynie wstydliwym wspomnieniem, jakimś wyrzutem sumienia, skrywanym gdzieś głęboko na dnie duszy. Mamy już więc dwie postaci – seksuolog i protestantka. Idźmy dalej. Do studia w programie „Minęła dwudziesta” zaproszono wczoraj działacza ludowego, doktora Władysława Teofila Bartoszewskiego. Nie chcę tu za bardzo szydzić, ale pan ten wygląda jak Szmul Zbytkower, faktor Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jest on z wykształcenia historykiem i antropologiem. Pan Bartoszewski urodził się i wychował w Warszawie, tam studiował i robił naukową karierę. W latach dziewięćdziesiątych mieszkał w Kijowie i Moskwie. Studiował też w Cambrigde i pracował w Oksfordzie. Współpracował z KOR, i tu się zatrzymajmy, ja bowiem myślałem, że lista KOR-owców jest już wszystkim dobrze znana i wszyscy mają swoje miejsca w różnych partiach politycznych, a tu nagle bęc, wyskakuje ten nikomu wcześniej nieznany Bartoszewski Władysław i Teofil jeszcze do tego. Jego życiorys zawodowy jest tak niezwykły, że ja może za wikipedią zacytuję go tu w całości. Proszę bardzo:
Wykładał na Uniwersytecie w Cambridge, był wykładowcą na Uniwersytecie Warwick i był samodzielnym pracownikiem naukowym na Uniwersytecie Oksfordzkim.Jeśli o mnie idzie to wystarczy owo szefowanie w polskim oddziale JP Morgan. No i data podjęcia współpracy z PSL – rok 2018.
W latach 90. zajmował się doradztwem strategicznym w angielskich i francuskich firmach COBA-M.I.D. oraz Central Europe Trust Company. W tym okresie specjalizował się w opracowywaniu strategii wejścia międzynarodowych korporacji i funduszów inwestycyjnych na rynki Europy Środkowej i Wschodniej.
W latach 1992–1993 mieszkał i pracował w Kijowie. W latach 1993–1997 oraz 2004–2005 mieszkał i pracował w Moskwie, skąd nadzorował działalność spółki na Ukrainie. W latach 1997–2000 pracował w amerykańskim banku inwestycyjnym JP Morgan w Londynie i w Warszawie (jako szef banku na Polskę), gdzie nadzorował m.in. projekty w sektorze telekomunikacyjnym i energetycznym. Następnie był dyrektorem zarządzającym w ING Barings odpowiedzialnym za wszystkie związane z Polską transakcje: fuzji i przejęć oraz na rynkach kapitałowych.
Koordynował też problematykę bezpieczeństwa energetycznego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, gdzie był zatrudniony na stanowisku doradcy ministra.
W latach 2007–2012 pracował w szwajcarskim banku Credit Suisse, ostatnio jako dyrektor generalny banku w Polsce.
W latach 2012–2016 był zatrudniony w Grupie Kapitałowej PGE jako prezes zarządu Domu Maklerskiego PGE oraz wiceprezes spółki Exatel S.A[1].
Od 2015 kierownik katedry im. W. Bartoszewskiego w Collegium Civitas w Warszawie[2].
W 2018 podjął współpracę z Polskim Stronnictwem Ludowym. Poparł kandydatów tej partii w wyborach samorządowych w Warszawie[3], a w 2019 był kandydatem PSL do Parlamentu Europejskiego na liście Koalicji Europejskiej.
Mamy więc trzy postaci: seksuolog, protestantka i bankier. To ci ludzie definiują misję partii ludowej w Polsce. My zaś niepotrzebnie zupełnie przywiązywaliśmy się do tego co tam sobie gadają Pawlak z Piechocińskim. Kiedy przyszło co do czego, obaj zostali stanowczo odsunięci od spraw ważnych, a na ich miejsce wprowadzono ludzi odpowiedniejszych, stosowniejszych, którzy lepiej niż oni rozumieją problemy wsi. I teraz ciekawa rzecz, ja jestem wielce zainteresowany tym, jak ludzi takich jak Pasławska i Bartoszewski, bo rozumiem, że o Kozakiewiczu nikt już nie pamięta, odbierają mieszkańcy wsi, a także terenowi działacze PSL. Ja mam nawet kolegę, który jest takim działaczem w dość newralgicznym regionie, ale on mi pewnie na to nie odpowie, a szkoda. Jak to jest, że szeregi polskich chłopów, godzą się na to, by reprezentował ich w mediach, a pewnie niebawem i w sejmie, były dyrektor JP Morgan na Polskę, a także prawniczka wyznania protestanckiego? Ja oczywiście mam kilka sugerowanych odpowiedzi, ale nie udzielę ich celowo.
Dodajmy do tego jeszcze prezesa Kosiniaka Kamysza, lekarza, doktora nauk medycznych, należącego do jednego ze sławnych krakowskich gangów, które trzęsą miastem od stu ponad lat i gotowe. Pytanie, które ciśnie się na usta brzmi – która z tych osób potrafi kierować ciągnikiem rolniczym i umie odróżnić bronę talerzową od wieloskibowego pługa? Która z tych osób potrafi powiedzieć coś o frakcjach glebowych, albo rozpoznać ze dwie rośliny występujące na przeciętnej łące? Obstawiam, że żadna. A wszystko to są działacze PSL. Uważam też, że pojawienie się Władysława Teofila Bartoszewskiego to podzwonne dla polskiej wsi. Jeśli były szef JP Morgan, historyk i antropolog z wykształcenia, będzie reprezentował chłopów, to koniec. Sprawa kolejna – uważam, że PiS powinien definitywnie rozwiązać kwestię PSL, tak jak generał Sherman definitywnie rozwiązał kwestię dominacji wielkoobszarowych gospodarstw produkujących bawełnę na południu USA. Po prostu wszystkie je spalił. Nie może być litości dla działaczy PSL, a im silniej powołują się oni na tradycję, na zielone świątki i temu podobne kwestie z tym większym okrucieństwem należy ich traktować. Nie można wchodzić z nimi w żadne układy, ani nawet słuchać tego co mówią. Bo to są dewastatorzy, niszczyciele i przedstawiciele sił ciemności. Tyle mam w tej kwestii do powiedzenia. Dodam jeszcze tylko, że poparcie wyrażone przez Kosiniaka Kamysza dla parady równości nie jest żadną aberracją i politycznym koniunkturalizmem. To jest rzecz naturalna i wpisana w istotną misję PSL, misję, o której my – oszukani przez Pawlaka i Piechocińskiego – pojęcia zielonego nie mamy. I dziwne jest doprawdy, że teraz Kosiniak Kamysz wycofuje się z tego poparcia. Ja wiem, że on się wystraszył marginalizacji swojego ugrupowania, ale wiem, że jeśli tylko ta groza minie, oni na powrót zajmą się edukacją seksualną na wsi, jak w „Konopielce”.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Czym Żydzi różnią się od Indian Onondaga?
W zasadzie niczym. W mojej ocenie wszystkie różnice, wobec podstawowych podobieństw są nieistotne, wręcz marne. Ktoś powie, że Żydzi ubierali się i ubierają nadal inaczej niż Indianie Onondaga i pozostali Irokezi, że gadają inaczej, że odnieśli, w przeciwieństwie do tych ostatnich, sukces. To są drobiazgi bez znaczenia. Najważniejsze jest podobieństwo, czyli przekonanie o wybraństwie, odwiecznym prawie do posiadania zagrabionej ziemi oraz schemat, na którym zbudowana jest lojalność grupy.
Jak pamiętamy, a może nie, Irokezi zostali w drugiej połowie XVI wieku wypchnięci z terenów obecnej północnej Kanady i musieli rozpocząć swoją niełatwą i pełną niebezpieczeństw wędrówkę na południe. Kiedy wreszcie osiedli, na południe od jeziora Ontario, zaczęli budować swoją potęgę. Była ona oparta o serię mitów, a także o szczególną siatkę lojalności, w zasadzie nie dającą się zerwać. Przede wszystkim przyznali sobie prawo do ziemi, którą wydarli innym, słabszym plemionom. Senekowie, Kajugowie i Onondagowie opowiadali, że wyszli w tym miejscu z ziemi i ona należy przez to do nich. To wygodne tłumaczenie, szczególnie, że dla jego pokrycia nie stosuje się dokumentów, ale nagą przemoc. Ta zaś była siłą straszliwą, a jej napędem była wewnętrzna lojalność. Miała ona, jak już powiedziałem, szczególny charakter. To znaczy dziedziczenie odbywało się poprzez matkę, a dzieci należały do klanu matki. Powodowało to konsekwencję takie, że ojciec był w zasadzie obcy w rodzinie. Nikomu też nie zależało za bardzo na ustaleni ojcostwa. Najbliższym krewnym w linii męskiej był zawsze wuj, brat matki. Dla ojca z kolei najbliższe, bo należące do tego samego klanu (niedźwiedzia, żółwia, bekasa, albo czegoś innego) były dzieci siostry. Zasada na miała zastosowanie także wobec klanów z innych irokeskich ludów. Zmieniała się skala po prostu. I tak ludzie Onondaga z klanu Niedźwiedzia, byli połączeni niewidocznymi więzami z ludźmi z klanu Niedźwiedzia w plemieniu Mohawk i Seneca, choć mieszkali oddaleni od siebie o wiele mil. Cała zaś Liga Irokeska była przedstawiana w gawędach i polityce plemienia jako rodzina mieszkająca w jednym, długim domu. Załatwiało to jedną, ważną i niszczącą inne plemiona kwestię – porachunki wewnętrzne. Nikt, żaden irokeski klan żyjący w obrębie jakiegoś ludu, czy to Onondaga, czy Oneida, czy Kajuga, nie ryzykował głupich starć o błahostki z innymi żyjącymi wewnątrz tego ludu klanami, albowiem ryzykował wtedy, że spokrewnione klany Seneca i Mohawk zjawią się zaraz, by pomścić swoich braci. Było to rozwiązanie nowatorskie, wypracowane w wyniku wielu długich narad, które miały – co widać jasno – charakter wizjonerski. Opanowanie bowiem temperamentów ludzi neolitu, nie posiadających żadnych zewnętrznych ani wewnętrznych hamulców, prowadzenie polityki potem, nader skutecznej dodajmy, wymagało narzędzi specjalnych. I niepiśmienni sachemowie irokescy takie narzędzia wymyślili. Mówiąc wprost – wymyślili doktrynę, która dawała Lidze bezwzględną przewagę nad wszystkimi żyjącymi wokoło ludami. Pisałem już o tym, ale jeszcze przypomnę – Irokezi, rozpoczęli w XVII wieku budowę imperium wokół wielkich jezior, a ich ofiarami padały całe, liczne nieraz, tubylcze ludy. Nie tylko jednak – Irokezi trwale i chronicznie zagrażali Montrealowi i koloniom francuskim w Kanadzie. Zawiązali też nierozerwalny niemal, z jednym wyjątkiem, sojusz z Brytyjczykami, który oparty był na zasadach egoistycznych i na poszanowaniu wzajemnej siły. Katastrofa przyszła dopiero wtedy kiedy rozpoczęła się wojna brytyjsko-amerykańska. Tylko lud Onondaga, najliczniejszy i posiadający wśród Irokezów szczególe prerogatywy, posiadający też największą ilość sachemów, bo aż czternastu, opowiedział się za umiarkowaną i izolacjonistyczną polityką, która dawałaby lekkie fory Amerykanom. Pozostałe ludy tradycyjnie poparły Brytyjczyków i ruszyły na wojnę przeciwko kolonistom. Zasada jednomyślności i lojalności została złamana. Kiedy jednak Brytyjczycy zawierali pokój z USA, nie było w tym dokumencie ani jednej klauzuli dotyczącej ludów irokeskich. Zostały one wydane na pastwę nowego, agresywnego tworu politycznego czyli USA. Autor książki „Liga Irokezów”, którą tu kiedyś sprzedawaliśmy, twierdzi, że Irokezi przegrali z rasą saksońską. No nie wiem, czy akurat z tą rasą, ale niech mu będzie.
Jeśli ten schemat przyłożymy teraz do historii Żydów, zauważymy, że lojalności rodzinne, plemienne i świątynne są w zasadzie identyczne. Rozproszenie zaś plemion Izraela dokonało się po ataku agresywnego tworu politycznego, posiadającego doktrynę globalną i bardzo sprawną administrację oraz hierarchię sztywniejszą niż wszystkie żydowskie tajne lojalności razem wzięte, czyli Rzymu. Lojalność Rzymian wobec siebie i pogarda dla ludów podbijanych była także legendarna, a siła i liczebność legionów znacznie przekraczały to czym dysponowały plemiona izraelskie. Zajadłość jednak walk pomiędzy Rzymem i Żydami bardzo przypomina wojny toczone nad Wielkimi Jeziorami w XVII i XVIII wieku. Żydzi jednak mieli szansę czegoś się nauczyć, przede wszystkim przestali myśleć o sobie jako o ludzie osiadłym. Irokezi tej sztuki nie dokazali i najpierw zostali wydziedziczeni, potem okradzeni z tego co im zostało, a następnie zamknięci w rezerwatach rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych. Dziś nikt nawet nie próbuje sprawdzać, czy ludzie z klanu żółwia należący do plemienia Kajuga są lojalni wobec żółwi Oneida. Nikogo te kwestie nie zajmują. Odeszły bowiem w przeszłość razem z całym ludem mieszkającym w długim domu.
Jaka z tego wszystkiego płynie nauka? No taka, jakiej mówiliśmy w czasie ostatniego panelu w Stężycy – kwestie doktrynalne są absolutnie priorytetowe. Reszta to dodatki, didaskalia, które, w najgorszym razie można zrzucić na barki ludów podbitych bądź do załatwienia ich wynająć kogoś po prostu. Tak jak się wynajmuje sprzątaczkę do biura. Nie martwcie się więc losem Brytyjczyków przyjmujących na wyspę imigrantów, albowiem Brytyjczycy mają silę spoiwo doktrynalne, które – póki działa państwo – jest zabezpieczeniem wystarczającym. Trochę inaczej jest we Francji i w Niemczech. No, ale to zostawmy. Jak jest w Polsce? Słabo. Powodem jest przede wszystkim całkowite zerwanie więzi klanowych i rodzinnych, wynikające – moim zdaniem – z fatalnych zasad dziedziczenia i całkowicie niewydolnego aparatu sądowniczego. Byle głupstwo, spór o kawałek pola czy domek jakiś, rozwala lojalność spokrewnionej grupy na zawsze. Administracja zaś państwowa nie jest w stanie tej przypadłości leczyć, ale jeszcze ją pogłębia. Nie ma żadnej tradycji, która łączyła by w sposób trwały rodziny i klany, albowiem te żyją według rytmu i zasad narzucanych przez zewnętrzną propagandę. Jeśli do tego dołożymy migrację ze wsi do miast i migrację zagraniczną, mamy komplet katastrof. Oczywiście, mamy jedną wiarę i mówimy jednym językiem, ale słowa, które wypowiadamy znaczą w każdych ustach co innego. Odwrotnie niż u Irokezów, których mowa różniła się znacznie, choć przecież nawet skrajnie odległe od siebie ludy – Seneca i Mohawk – mogły się ze sobą dogadać. Jedna wiara zaś, którą wyznajemy i kasta kapłańska, do której jesteśmy przywiązani właśnie jest rozbijana w sposób podstępny i skuteczny. Politycy zaś, choć potrafią czytać i pisać, nie są w stanie skonstruować doktryny dającej nam bezpieczeństwo i przewagę nas sąsiednimi ludami. Dlaczego tak jest mniej więcej wszyscy wiemy. Wiemy jednak także jak może się to skończyć.
Ciekawa jest jeszcze kwestia wojny i stosunku do niej. W tym względzie doktryna Irokezów przypomina dość wyraźnie doktrynę brytyjską. Oto każda irokeska wojna, każda wyprawa na Huronów, Erie, czy Algonkinów, była prywatnym przedsięwzięciem jakiegoś wodza. Korzyści zaś z niej czerpał cały lud długiego domu. I nikomu tam do głowy nie przyszło, żeby zmuszać kogokolwiek do obrony długiego domu przed atakami, w imię jakiejś wyższej racji. To było niepotrzebne, albowiem wojna zawsze była na zewnątrz. Bezpieczeństwo zaś zapewniał system lojalności i polityka sachemów. Irokezi pomylili się raz, ale wynikało to tylko ze złej oceny sytuacji, a pewnie po trosze z tego, że najważniejszy Mohawk – Joseph Brandt zamiast ożenić się z kobietą z klanu bekasa, czy czapli, pojął za żonę białą Brytyjkę. Polityka Irokezów była polityką zewnętrzną, wewnętrzna była raz na zawsze uregulowana doktryną wybraństwa. Tego nie mamy i nie zanosi się, byśmy kiedykolwiek mieli.
Okazało się wczoraj, że w magazynie jest jeszcze 5 egz. książki o Irokezach.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/liga-ho-de-no-sau-nee-czyli-irokezow/
Zapraszam także na portal www.prawygornyrog.pl gdzie wczoraj umieściłem niesamowity zupełnie film z 2012 roku opowiadający o blogosferze. Występują same gwiazdy: kominek, Budzich i porcelanowa.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz