OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Ubaw przy niedzielnym śniadanku

Przy niedzielnym śniadanku miałem taki ubaw, że muszę się tym podzielić. Żona włączyła – pewnie powtórkę – programu Marcina Mellera „Drugie Śniadanie Mistrzów” na TVN-24bis. Zaszedłem na ostatni kwadrans, więc za późno, by zobaczyć, jak pani Sobolewska z „Polityki” upierała się, że 1 listopada to Dzień Zaduszny, a Wszystkich Świętych to drugiego.
Ale jak w raz, żeby wysłuchać długiego, przejmującego monologu aktorki Julii Wyszyńskiej – tej, która zasłynęła „robieniem laski” figurze Jana Pawła II w spektaklu-prowokacji „Klątwa” w warszawskim teatrze.

Pani Wyszyńska opowiadała o swoim męczeństwie. Z twarzą nieruchomą, wzrokiem zaszczutym, wbitym w róg sufitu, cykając powoli słowa, tak, jak w programach typu „nocne rozmowy” mówią o swych traumach ofiary gwałtów czy innych zbrodni, pani Wyszyńska zwierzała się, co ją spotkało po owym spektaklu. A pozostali uczestnicy słuchali w nabożnym skupieniu, ze zgrozą i współczuciem malującym się na twarzach.

Co spotkało aktorkę? Z opowieści wynikało, że nic. TVP nie wyrzuciła jej z serialu. Nie zetknęła się bezpośrednio z żadną agresją, nikt jej nie naubliżał ani nie przysłał anonimu. Nie wyrzucono jej z teatru ani nie odmówiono roli. Przeciwnie, ona sama chciała z tego wszystkiego odejść, tylko przyjaciele namówili ją, żeby wróciła i grała dalej.

Ale nie dajcie się zwieść – pani Wyszyńska bowiem BAŁA SIĘ. I cała opowieść, jaką snuła, była o tym, jak bardzo bała się, że ten PiS, ci faszyści, ta katolicko narodowa tłuszcza COŚ jej zrobi. Coś, co będzie straszne. Z tego strachu nie mogła grać, nie mogła normalnie funkcjonować. Jej nazwisko pojawiło się w gazetach, stało się znane (dla aktora rzecz niezwykła i straszna, prawda?). Czuła, że jest nienawidzona. Czuła to przez skórę, jak, trudno nie mieć takiego skojarzania, pastowany na czarno pajac z „Wyborczej”, który podobnych traum doznawał szwendając się godzinami po Marszu Niepodległości, żeby ktoś go zaczepił.

Na szczęście, zadzwoniła do niej sama Olga Tokarczuk. I ona, też będąca ofiarą straszliwych prześladowań i hejtu, wsparła Wyszyńską. Powiedziała jej, żeby się nie bała.

I Wyszyńska, nie żeby przestała się bać, bo się boi nadal – ale nabrała wiary, i jednak żyje dalej. I chce dalej grać.

To nie koniec. Gdy przebrzmiały fanfary, włączył się Grzegorz Kasdepke – kiedyś autor fajnych książeczek dla dzieci, od kilku lat kompletny kodziarski oszołom – i ogłosił, że założyli fundusz i zespół pomocy prawnej dla takich jak ona prześladowanych artystów. I Julia Wyszyńska, ani żaden artysta, którego PiS prześladuje, nie pozostanie sam. Będą im organizować pomoc prawników (o dużo bardziej potrzebnej pomocy psychiatrycznej nie wspomniał) i pomagać finansowo. Niech sobie nikt nie myśli, że niepokornych aktorów czy pisarzy można zastraszyć. Nie!

No, to mamy hepyendziarską płentę, ucieszył się Marcin Meller, dając hasło zakończenia seansu.

Moje pióro nie jest w stanie tego unieść. Tak, pięcioro ludzi uważających się za poważnych (może czworo, nie zauważyłem, by przez ten ostatni kwadrans Łukasz Orbitowski wtrącił się jakoś – wyglądał na przytłoczonego mrożkowskim absurdem, może znalazł się w tej małpiarni tam przypadkowo) z zapałem przeżywających grozę tego, co się nie zdarzyło, ale przecież MOGŁO, bo wszyscy wiemy, gdzie żyjemy, jaki jest ten PiS. I ta faszystowska widownia, która, zupełnie nie wiadomo dlaczego, reaguje na „artystyczne” prowokacje w taki sposób, że daje się sprowokować do wyrażenia niezadowolenia – a to sprawia, że potem taka pani Julia nie może spać, jeść, grać ani w ogóle. Gdzieś na krawędzi świadomości pojawiło mi się wspomnienie z roku 2007, z czasów poprzedniego PiS, jak Manuela Gretkowska opowiadała w TOK FM o grozie życia w „dusznej atmosferze rządów opartych na nienawiści”. Otóż jak wracała wieczorem do domu, jechał za nią jakiś samochód. Jechał i jechał, i co prawda potem skręcił i pojechał gdzie indziej, ale strach pozostał długo – sami wiecie, jak to jest (pamiętam, że rozmówcy w TOK FM wiedzieli).

Moje pióro tego nie udźwignie. Ale gdyby zmartwychwstali Mrożek, Gombrowicz, Witkacy i Ionesco, też nie daliby rady. To trzeba było zobaczyć. Ten ton, te miny, tę grozę, że nic, zupełnie nic się nie stało, ale jednak – strach był, hejt i duszna atmosfera czaiły się, niczym u Lovecrafta, na granicy zaistnienia, i nawet sama Tokarczuk nie do końca rozproszyła grozę…

Mistrzowie. Marcin Meller, kiedyś sensowny, sympatyczny dziennikarz i podróżnik. Duszna atmosfera potencjalnego męczeństwa i wirtualnej konspiracji. Co za psychiatryk! Siostro, kaftan. A raczej – od razu pięć kaftanów. Obejrzyjcie to sami, pewnie jeszcze będzie powtórka, albo na VOD wrzucą.


© Rafał A. Ziemkiewicz
3 listopada 2019
źródło publikacji: wpis Autora na profilu
www.facebook.com





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2