OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dlaczego Tusk nie będzie prezydentem Polski? Opłatek i Chanuka „Bogini” na Boże Narodzenie, proces z TVN, rzekoma znajomość JKM i Urbana

Opłatek i Chanuka


        Chociaż to bardzo przykre, ale trudno nie zgodzić się z byłym ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska, Wielce Czcigodnym Bartłomiejem Sienkiewiczem, który w podsłuchanej rozmowie stwierdził, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”. Jedną z poszlak, jakie by na to wskazywały było podpalenie budki strażniczej przy rosyjskiej ambasadzie. Początkowo przypisywano sprawstwo tej zbrodni organizatorom i uczestnikom Marszu Niepodległości, ale potem mówiono na mieście, że ten pożar wziął początek z serca gorejącego pana ministra Sienkiewicza, który nie mógł już ścierpieć tego całego Marszu Niepodległości i wydawało mu się, że jak jego organizatorów skompromituje, jako winowajców pogorszenia stosunków polsko-rosyjskich, to przy pomocy niezawisłych sądów powsadza ich do kozy i w ten sposób problem niepodległości zostanie raz na zawsze zlikwidowany. Podobnie kombinowali bezpieczniaccy poprzednicy pana ministra Sienkiewicza w marcu 1968 roku, kiedy to „aktywiści” pałami zapędzili studentów na schody kościoła Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu, a potem kilkakrotnie próbowali szturmu. Wraz z wycofującymi się do wnętrza kościoła studentami wdarł się osobnik, który udając silne wzburzenie próbował sięgnąć lichtarzy przy jednym z ołtarzy w zamiarze użycia ich przeciwko „aktywistom” i ZOMO-wcom. Został jednak ściągnięty i wyrzucony na zewnątrz, gdzie nie tylko nie został spałowany, ale natychmiast się z „aktywistami” pobratał. I tylko „Trybuna Ludu” - ówczesny odpowiednik „Gazety Wyborczej” napisała, że studenci sprofanowali kościół – bo taki rozwój wydarzeń pewnie został zatwierdzony. Tedy i w przypadku nieszczęsnej budki mogło być podobnie, z tą tylko różnicą, że jakaś Schwein się wygadała. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było – mawiał dobry wojak Szwejk – ale rzeczywiście z tą niepodległością mamy same zgryzoty. To znaczy – nie tyle może my, co nasi Umiłowani Przywódcy, uprawiający slalom między volkslistami, który – ak tak dalej pójdzie – stanie się ulubionym sportem naszej szlachty.

        Teraz u steru naszego teoretycznie istniejącego państwa jest formacja, którą podejrzewam, iż jest polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, ale nikt przecież nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, bo sam prezydent Donald Trump podczas konferencji prasowej z panem prezydentem Andrzejem Dudą powiedział, że „jest pewien”, że wkrótce Polska będzie miała dobre stosunki z Rosją, podobnie jak Stany Zjednoczone. Rzeczywiście – gdyby władze Stanów Zjednoczonych nam kazały, to nie byłoby wyjścia i musielibyśmy poprawić stosunki z Rosją podobnie, jak to miało miejsce za czasów Katarzyny, albo Józefa Stalina. Na razie jednak taki rozkaz nie padł, więc mamy stosunki takie, jakie nam mieć przystoi, w związku z czym prawdziwi patrioci co i rusz demaskują ruskich agentów, również podwójnych, a nawet potrójnych – jak niżej podpisany. Ja bowiem w tygodnie parzyste jestem agentem ruskim, a nieparzyste – niemiecko-francuskim, a w niedziele i święta – agentem watykańskim – co nieubłaganym palcem wytykają mi odkrywcy Wielkiej Lechii. Bardzo możliwe, że temu właśnie zawdzięczam przysolenie mi przez niezawisły Sąd Okręgowy w Poznaniu tak wysokiego zadośćuczynienia pani Żanecie Kąkolewskiej. Najwyraźniej niezawisły sąd musi uważać, że ruscy agenci śpią na pieniądzach, a tymczasem im tylko śmierdzą onuce, co specjalnym nosem wyczuwają publicyści niezależni.

        Bo w sytuacji slalomu między volkslistami również do patriotyzmu trzeba pochodzić dialektycznie. Parafrazując spostrzeżenie towarzysza więziennej niedoli Antoniego Zambrowskiego można powiedzieć, że nie ten patriota, co patriota, tylko ten, kogo partia wskaże. Toteż podczas Targów Książki Historycznej, kiedy to aktywistki i aktywiści należący do wszystkich siedmiu płci protestowali przeciwko mojej tam obecności, Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz wygłosił pogląd, że przypominanie o amerykańskiej ustawie nr 447 JUST jest działalnością antypolską. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że ta teza demaskuje wszystkich wrogów polskości, ale przy zastosowaniu dialektyki sprawa zaczyna wyglądać trochę inaczej. Bo jeśli nawet ktoś tam o tej ustawie przypomina, to przecież może to robić tylko dlatego, że w 2018 roku Kongres Stanów Zjednoczonych ustawę tę uchwalił, a prezydent Donald Trump ją podpisał. Gdyby tak się nie stało, wrogowie Polski nie mieliby czego przypominać. Wynika z tego, że – zgodnie z wykładnią a minori ad maius – jeśli samo przypominanie o tej ustawie jest działalnością antypolską, to uchwalanie takich ustaw jest jeszcze gorszym rodzajem antypolskiej działalności. Oczywiście Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz tego nie powiedział, ale nie da się ukryć, że taki wniosek dialektycznie wprost wynika z tego, co – chyba trochę lekkomyślnie – powiedział. Jak oczywiście zdaję sobie sprawę, że Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz chciał jak najlepiej, ale słowo wylatuje wróblem, a powraca wołem i żyje własnym życiem. Co tedy będzie, jeśli Nasz Najważniejszy Sojusznik dowie się, że w tak podstępny sposób Wielce Czcigodny zdemaskował go, jako wroga Polski jeszcze większego od tych, to tylko „przypominają”? Zimny czekista Putin przypomniałby mu „ruski miesiąc” - a co w takiej sytuacji może zrobić Nasz Najważniejszy Sojusznik? Pewnej wskazówki dostarcza rozmowa, jaką miałem okazję przeprowadzić w Denver Colorado. Starszy pan opowiadał mi o funkcjonowaniu branży górniczej w USA i en passant wtrącił w pewnym momencie: wie pan, niektóre rządy próbują nam podskakiwać. Jak za bardzo podskakują, to my je zmieniamy. Skoro takie rzeczy wiemy nawet my, biedni felietoniści, to cóż dopiero nasi Umiłowani Przywódcy, co to uprawiają slalom między volkslistami? Oni jeszcze bardziej to wiedzą, toteż prześcigają się w usłużności, jak nie w stosunku do Jednego, to w stosunku do Drugiego, albo Trzeciego Sojusznika, a nawet Sojusznika Naszego Sojusznika. Znakomitym testem może być zachowanie naszych Umiłowanych Przywódców 23 grudnia br. Tego dnia przypada tegoroczne święto Chanuki, którego obchody w Pałacu Prezydenckim zainaugurował w roku 2006 prezydent Lech Kaczyński i które kontynuowali jego następcy – zarówno reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa Bronisław Komorowski, jak i przedstawiciel obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm Andrzej Duda. W tym roku Chanuka przypada 23 grudnia, no i zobaczymy, co zrobi prezydent Warszawy, pan Rafał Trzaskowski. Akurat radni warszawscy stanowczo sprzeciwili się urządzeniu w ratuszu opłatka, żeby się nie strefić religijnie. Ciekawe, czy z taką samą stanowczością odmówiliby zapalenia chanukowych świeczek, gdyby na przykład Nasz Najnowszy Przyjaciel, pan Jonatan Daniels, wpadł na pomysł urządzenia w ratuszu takiej imprezy? Myślę, że nawet pryncypialna pani Agata Diduszko-Zyglewska nie ośmieliłaby się zaprotestować w obawie, że starsi i mądrzejsi przypomną jej, skąd wyrastają jej nogi. Skoro tak, to świętowanie Chanuki stanie się nową, świecką, to znaczy – gdzieżby tam „świecką”, kiedy właśnie nie świecką, tylko religijną tradycją naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, zwłaszcza gdy zostaną nam objawione skutki amerykańskiej ustawy nr 447 JUST, o której chciałby zapomnieć nie tylko Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz, ale chciałby, żeby zapomnieli o niej również wszyscy inni – pod rygorem pozbawienia patriotyzmu.



O procesie z TVN oraz rzekomej znajomości Janusza Korwin-Mikkego i Jerzego Urbana


        Stanisław Michalkiewicz o procesie, jaki wytoczyła mu stacja TVN za to, że napisał o niej, że jest telewizyjną ekspozyturą WSI. Proces zakończył się ugodą sądową. Wypowiada się na temat afery FOZZ, rzekomej znajomości Janusza Korwin-Mikke i Jerzego Urbana, eutanazji oraz polityce Unii Europejskiej, likwidacji obrotu gotówkowego:






Dlaczego Donald Tusk nie będzie prezydentem Polski?


        Kilka mało znanych faktów z życia politycznego byłego premiera Donalda Tuska omawia Stanisław Michalkiewicz podczas dyskusji z publicznością, po spotkaniu w Białej Podlaskiej:






„Bogini” na Boże Narodzenie


        „Wielkie święto dziś u Gucia” - to znaczy – u „wszystkich”, bo „my wszyscy” zachwycamy się panią Olgą Tokarczuk, która właśnie dostała ubiegłoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. A zachwycamy się „wszyscy”, bo taki jest rozkaz, więc kto się nie zachwyca, to jest albo odrażającym prymitywem, a prawdopodobnie – faszystą, a nawet świętokradcą. Że „faszystą”, to rzecz oczywista, bo tylko faszysta może nie zachwycać się panią Olgą Tokarczuk, która przecież napisała „Księgi Jakubowe”, co to – tylko patrzeć – jak zostaną nagrodzone również w Ameryce – bo podobno i tam padły już rozkazy. A do tego dochodzi jeszcze świętokradztwo. Taki wniosek można, a nawet koniecznie trzeba wyciągnąć z apologetycznego artykułu pani red. Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin, która po wysłuchaniu przemówienia Nagrodzonej napisała, że „Ona była boginią”. To ładnie, że pani redaktor tak panią Olgę Tokarczuk chwali, zwłaszcza, że taki jest rozkaz – ale nawet jak się chwali, to trzeba uważać, żeby nie przechwalić. Bardzo dobrym przykładem takiego przechwalenia jest tytuł „Geniusza Karpackiego”, jakim został udelektowany rumuński pierwszy sekretarz Mikołaj Ceaucescu, u progu transformacji ustrojowej rozstrzelany razem z żoną Eleną. Bo z jednej strony niby „geniusz”, ale z drugiej – tylko „karpacki”, zatem jakiś taki prowincjonalny, można by powiedzieć – parafiański - gdyby taki przymiotnik pasował do pierwszego sekretarza Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Nie da się ukryć, że tytuł „Geniusza Karpackiego” można by uznać za rodzaj zakamuflowanego, wyrafinowanego szyderstwa – podobnie jak tytuł „bogini” - jakim panią Tokarczuk udelektowała pani redaktor Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin. Niby „bogini” - ale tylko jednodniowa, niczym jętka jednodniówka. Jestem oczywiście pewien, że pani redaktor chciała jak najlepiej, zwłaszcza, że był stosowny rozkaz, ale właśnie przy takich okazjach ryzyko przechwalenia jest bardzo duże. A przecież nie jest to pochwała jedyna, bo panią Tokarczuk chwalą wszyscy, a każdy na swój sposób. Na przykład bojownicy z globalnym ociepleniem są zachwyceni, że wyjaśniła przyczyny nadejścia małej epoki lodowcowej. Oto roślinność, wybujała w następstwie globalnego ocieplenia, pochłonęła wielkie ilości dwutlenku węgla, osłabiając efekt cieplarniany. Zrobiło się zimno dlatego, że było ciepło, no i wtedy, zamiast rolnictwa, zaczęto „rozwijać handel i przemysł”. No a przemysł – wiadomo: emituje gazy cieplarniane, co powoduje globalne ocieplenie i w rezultacie „świat umiera”, a na domiar złego „my tego nie zauważamy”. Słowem – i tak źle i tak niedobrze; jak się rozwija przemysł, to robi się ocieplenie, w następstwie którego bujnie rozwija się roślinność, pochłania dwutlenek węgla i robi się zimno, więc nie ma innej rady, jak znowu rozwijać „handel i przemysł”, no ale od przemysłu robi się przecież globalne ocieplenie – i tak w kółko Macieju. Od razu widać, że „świat umiera” - ale czy my naprawdę tego nie zauważamy? Myślę, że aż tak źle to nie jest, bo przypominam sobie, jak w roku 1971, kiedy pani Olga Tokarczuk miała zaledwie 9 lat, a partia raczej mobilizowała wszystkich do walki klasowej, pożyczała od kapitalistów cenne dewizy i budowała fabryki, od których wprawdzie przybywało gazów cieplarnianych, ale wtedy rozkazy były inne, bo chodziło o to, by „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej” - więc przypominam sobie, jak to właśnie w roku 1971 wpadło mi w ręce pismo „Strażnica”, wydawane przez Świadków Jehowy. Numer otwierał artykuł, a na początku było następujące zdanie: „Świat nasz zmierza ku katastrofie – jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty.” Okazuje się, że ten „Murzyn z Atlanty” wszystko przewidział już wtedy, ale skoro już pani Tokarczuk dostała Nagrodę Nobla, to nie wypada odbierać jej palmy pierwszeństwa, zwłaszcza że jest rozkaz, by się zachwycać i w ogóle.

        Tymczasem, gdy my się tu zachwycamy, narasta kryzys w wymiarze sprawiedliwości. Okazuje się, że sędziowie zasiadający w „nadmiernie upolitycznionej”, a przez to „niedostatecznie niezależnej” Krajowej Radzie Sądownictwa, jak gdyby nigdy nic rekomendują panu prezydentowi nowych sędziów do mianowania. Pani Małgorzata Gersdorf upomniała sędziów Izby Dyscyplinarnej, by wzięli sobie na wstrzymanie, bo rzeczywiście – kto to widział, „żeby szlachtę przed sądy pozywały chłopy”? Zwłaszcza szlachtę nobilitowaną przez prezydentów, a zwłaszcza pana Aleksandra Kwaśniewskiego, który przecież najlepiej wiedział, kogo nobilitować, a kogo nie, czy przez faworyta Wojskowych Służb Informacyjnych, pana Bronisława Komorowskiego – która doskonale funkcjonuje rozsławiając imię Polski całym świecie nie tylko za sprawą literatury, ale i sędziowskiej niezawisłości. Cały świat zazdrości nam pięknych wyroków, zwłaszcza tych zaocznych, więc rzeczywiście – Izba Dyscyplinarna jest tu pogrzebna, jak psu piąta noga. Cóż jednak będzie, jeśli sędziowie Izby Dyscyplinarnej nie posłuchają upomnienia pani Gersdorf, za nic mając orzeczenie Sądu Najwyższego, który prawomocnie ustalił, że ta cała Izba jest właściwie nielegalna? Wyrok bez sankcji, to jak Cygan bez drumli, więc trzeba będzie jakoś na te bezeceństwa zareagować i niepoprawnych sędziów aresztować. Ale oni też mogą wydać prawomocne postanowienia o zastosowaniu aresztu wobec sędziów, którzy kazali ich aresztować i co wtedy będzie? Jestem pewien, że Nasza Złota Pani coś tam już na tę okoliczność wymyśliła, więc na pewno cała sprawa zakończy się wesołym oberkiem, od którego zakipią nam w głowach gersdorfiny.

        Ale to nie koniec paroksyzmów, bo polowanie na prezesa Najwyższej Izby Kontroli, pana Mariana Banasia, weszło w nową fazę. Na polowaniu – jak to na polowaniu; psy gonią wilka, on niby ucieka, ale nagle się odwraca i zahacza paszczą któregoś z gończych. Ugodzony podnosi lament i całe polowanie na moment się odwraca. Coś podobnego zrobił pan prezes Banaś, składając do niezależnej prokuratury aż 16 zawiadomień o przestępstwach, na początek nieubłaganym palcem wskazując na Wielce Czcigodnego Patryka Jakiego, który wprawdzie nie podniósł jeszcze lamentu, ale na wszelki wypadek chroni się za murami polityczności – że zarzuty są niby „polityczne”, a wiadomo, że jak zarzuty są „polityczne”, to nie ma co się nimi przejmować, tylko pominąć wzgardliwym milczeniem. Ale to dopiero początek polowania odwróconego i jak tak dalej pójdzie, to może polać się posoka, chyba że niezależna prokuratura powinność swej służby zrozumie, a pan minister Ziobro udowodni, że sytuację trzyma w garści. Bo wygląda na to, że z tych 16 zawiadomień, wszystkie dotyczą Prawa i Sprawiedliwości, więc sytuacja jest poważna. Z jednej strony niezawisłe sądy, a z drugiej – prezes Banaś. Co tu ukrywać; święta Bożego Narodzenia nie zapowiadają się wesoło, więc w tej sytuacji Nagroda Nobla dla pani Olgi Tokarczuk może być dla nas jedyną pociechą, bo przecież tyle naszego, co się trochę pośmiejemy.


© Stanisław Michalkiewicz
15-17 grudnia 2019
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji
Media © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2