OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Kwiat ciemnej nocy. Portki w dół? Sakiewicz najzabawniejszym Polakiem? Nieubłagany palec wskazuje wroga: faszysty i ruskie onuce.

Kwiat ciemnej nocy


        Co tu dużo gadać; krytyka pod adresem sędziów jest w znacznej mierze uzasadniona. Tę intuicję w całej rozciągłości potwierdziły raporty sejmowych komisji badających aferę Amber Gold i aferę reprywatyzacyjną w Warszawie. Jak pamiętamy, komisje stwierdziły, ze organy państwowe – przede wszystkim sądy – nie działały prawidłowo. To akurat wiadome było od samego początku, niestety komisje nie wyjaśniły – a nawet nie próbowały wyjaśnić – dlaczego tak było. W tej sytuacji skazani jesteśmy na domysły, a skoro już jesteśmy skazani, to śmiało się domyślajmy. Ja na przykład się domyślam co najmniej dwóch przyczyn. Po pierwsze – zgodnie z obserwacją poczynioną jeszcze przez starożytnych Rzymian – nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Dotyczy to również bram niezawisłych sądów i znakomicie tłumaczy rozmaite dziwne, w innych sposób całkowicie niewytłumaczalne, wyroki. Takich wyroków jest całkiem sporo, a to znaczy, że podobny musi być też stopień skorumpowania sędziów w naszym nieszczęśliwym kraju. Ale korupcja – chociaż akurat w tej dziedzinie, to znaczy – w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości, jest szczególnie szkodliwa, co zauważył jeszcze św. Tomasz z Akwinu pisząc, że corruptio optimi pessima, co się wykłada, że zepsucie najlepszego np. sprawiedliwości, jest najgorsze – więc korupcja chyba nie tłumaczy wszystkiego, zwłaszcza – przymykania oczu na ewidentne szwindle w rodzaju pełnomocnictw wystawianych przez osoby w wieku 158 lat i temu podobne. Afery badane przez sejmowe komisje byłyby niemożliwe tylko dzięki korupcji, bo przecież konieczność skorumpowania tylu osobistości, które przecież byle czym się nie zadowolą, stawiałaby pod znakiem zapytania ekonomiczny sens tych wszystkich afer. Zatem musi wchodzić w grę jeszcze inna przyczyna. Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową uważam, że tą przyczyną jest zdominowanie środowiska sędziowskiego przez agenturę.

        Jak wiadomo, wywiad wojskowy PRL, który przygotował i przeprowadził transformację ustrojową w naszym nieszczęśliwym kraju, nie tylko dysponował licznymi konfidentami zwerbowanymi jeszcze w PRL, ale już w „wolnej Polsce” też werbował agenturę i to nie w środowisku gospodyń domowych, tylko między innymi w prokuraturze i sądach. Ci zwerbowani nie tylko byli prowadzeni szybką ścieżką na drodze kariery, ale doskonale wiedzą, czemu i przede wszystkim – komu zawdzięczają swoją pozycję społeczną i materialną, więc są dyspozycyjni i karni, wykonując wszystkie zlecenia swoich protektorów, którzy dzięki temu ręcznie sterują nie tylko poszczególnymi sektorami państwa, którego organy w rezultacie nie funkcjonują prawidłowo, ale i rozmaitymi dziedzinami życia publicznego. Charakterystyczna jest na tym tle reakcja sądów na wnioski, jakie składają tam obywatele, domagając się odroczenia postępowania do czasu dostarczenia udokumentowanej informacji, czy członkowie składu sądzącego byli w przeszłości lub są aktualnie tajnymi współpracownikami SB, Urzędu Ochrony Państwa, Wojskowych Służb Informacyjnych, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego (które wypączkowały z WSI), Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Centralnego Biura Śledczego oraz Policji Skarbowej. Sądy odmawiają uwzględniania takich wniosków, wykręcając się sianem, że „nie dysponują” takimi informacjami, a jeśli obywatel jest ciekawy, to żeby sobie takich informacji poszukał na własną rękę. Sęk w tym, że to nie jest kwestia ciekawości, tylko konstytucyjnych gwarancji praworządności, w szczególności – prawa „każdego”, a więc nawet nie obywatela RP, do „bezstronnego” i „niezawisłego” sądu. Tajna współpraca sędziego z tajnymi służbami wszelką niezawisłość i bezstronność wyklucza, więc obywatel ma oczywisty interes prawny w uzyskaniu takich informacji, a obowiązek ich dostarczenia spoczywa na sądach, jako organach państwa, które tej konstytucyjnej gwarancji udziela.

        Niestety sędziowie, którzy w ostatnich 30 latach wyemancypowali się z jakiejkolwiek zależności od jakiegokolwiek organu władzy państwowej – bo państwo tylko im płaci – lekce sobie ważą nie tylko prawo, ale również Rzeczpospolitą Polską. Obrzydliwą ilustracją takiego ostentacyjnego lekceważenia Rzeczypospolitej Polskiej był wybryk pana profesora Piotra Hofmańskiego, pełniącego funkcję sędziego Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Do złożenia wizyty w tym Trybunale zaproszony został podczas swej oficjalnej wizyty w Holandii pan prezydent Rzeczpospolitej Andrzej Duda. Podczas wizyty polskiego prezydenta w Trybunale, obecni byli tamtejsi sędziowie – z wyjątkiem pana prof. Piotra Hofmańskiego, który swoją ostentacyjną nieobecność wyjaśnił tym, że nie podoba mu się postępowanie prezydenta Dudy, który „nie bardzo rozumie ideę państwa prawa”.

        Oczywiście z powodu nieobecności pana Hofmańskiego dziury w niebie nie będzie, ani – jak sądzę – prezydentowi Dudzie nie pęknie z tego powodu serce. Ale ta okazja skłania do prześledzenia kariery pana Piotra Hofmańskiego. W tej karierze zwraca uwagę wyjątkowa nonszalancja zwłaszcza przy orzekaniu w sprawach lustracyjnych. Pan sędzia Hofmański, przy udziale jeszcze dwóch wspólników, zakwestionował był zarzut kłamstwa lustracyjnego w sprawie, gdzie wcześniej trzy sądy apelacyjne fakt tajnej współpracy potwierdziły na podstawie odręcznego zobowiązania do współpracy, własnoręcznie pisanych donosów i pokwitowania wynagrodzeń za nie. Tenże Piotr Hofmański był autorem uzasadnienia skandalicznego wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Mariana Jurczyka. Wbrew oczywistym dowodom, wśród których były pokwitowania wynagrodzeń, sędzia Piotr Hofmański uznał, że współpraca Mariana Jurczyka z SB była „pozorowana”. Bardzo go za to chwalił Aleksander Kwaśniewski (TW „Alek”), no i niezawodny w popieraniu konfidentów SB Adam Michnik.

        Taka linia orzecznicza w sprawach lustracyjnych nasuwa podejrzenia, iż pan sędzia Piotr Hofmański nie robi tego przypadkowo. Wskazywałaby na to również jego kariera zawodowa. Po studiach ,które ukończył w roku 1978 na UMK w Toruniu, pracował w Urzędzie Dyrekcji Rejonowych Kolei Państwowych w Słupsku, skąd już w następnym roku trafia w charakterze asystenta do Instytutu Prawa Karnego UMK. Jak powiada przysłowie, dobry kogut w jajku pieje, toteż pan Piotr Hofmański w ciągu niecałych dwóch lata pisze i broni doktorat. Rok później jest już na Uniwersytecie Śląskim, gdzie po 8 latach uzyskuje habilitację za pracę o wiele w jego przypadku mówiącym tytule: „Samodzielność jurysdykcyjna sądu karnego”. Ciekawe, czy swoje wyroki w sprawach lustracyjnych ferował „samodzielnie” czy też słyszał jakieś głosy, które tak mu doradzały? Takie głosy bywają wydawane przez Moce, które nie tylko surowo przykazują chronić konfidentów, ale i sprawiają, że „organy państwowe nie działają prawidłowo”. Tak czy owak w roku 2014 został wydelegowany przez ówczesne władze Rzeczypospolitej Polskiej, których zależność od wywiadu wojskowego była tajemnicą poliszynela do Międzynarodowego Trybunału karnego w Hadze, gdzie został zaprzysiężony w marcu 2015 roku.

        Jak widzimy, działalność pana prof. Piotra Hofmańskiego skłania do stawiania różnych znaków zapytania, na które prawdopodobnie nigdy nie padnie żadna odpowiedź, bo takie osoby Moce chronią jak źrenicę oka. Niezależnie jednak od tego okazuje się, że i na tej placówce pan Piotr Hofmański wprawdzie przestrzega „samodzielności jurysdykcyjnej”, a przynajmniej stwarza takiego pozory dopóty, dopóki nie musi zdefiniować się politycznie. No i się definiuje w dodatku z takim zacietrzewieniem, że nie zdaje sobie sprawy z głupoty swojego wybryku. Może mu bowiem nie podobać się pan prezydent Duda, ale on podczas wizyty w Holandii reprezentował Rzeczpospolitą Polską, której majestat pan Piotr Hofmański tak ostentacyjnie obsrał.



Portki w dół?


        Z filozofami jest sto pociech, ale z niektórymi nawet więcej. Do tych „niektórych” niewątpliwie należy pan Jan Hartman, który biega po Krakowie za filozofa, a nawet – za profesora. Taki profesor zażywa wielkiego respektu, wyjaśniając biednym studentom, że „byt jest, a niebytu nie ma” - a oni, jeśli nawet nie myślą, że to wszystko naprawdę, to przecież nie będą mu się sprzeciwiać, ryzykując dwójkę w indeksie. Z tego też powodu filozofowie, zwłaszcza ci, którzy zostali profesorami, są coraz bardziej zadowoleni ze swego rozumu, a że z obfitości serca usta mówią, to coraz częściej dają temu zadowoleniu wyraz, co często wywołuje niezamierzony efekt komiczny.
Ponieważ z jakichś tajemniczych powodów środowisko żydowskie, do którego pan Jan Hartman się zalicza, jako braciszek Zakonu Synów Przymierza, czyli żydowskiej loży masońskiej B`nai B`rith, od lat popiera importowany z Ameryki obyczaj tak zwanego „halloween”. Polega on na tym, że w święto Wszystkich Świętych, kiedy to katolicy oddają cześć świętym, czyli ludziom zbawionym, entuzjaści naśladowania obyczajów amerykańskich przebierają się za kościotrupy, trupy żywe, słowem – eksploatują wszelkie możliwe makabry, jakie zabobon wiąże ze śmiercią. Obyczaj ten początkowo nie miał żadnych akcentów polemicznych, ale od pewnego czasu jest wykorzystywany i propagowany jako swego rodzaju konkurencja dla katolickiego święta Wszystkich Świętych. Być może nie dzieje się to przypadkowo, to tworzący środowisko „Gazety Wyborczej” mikrocefale, często mają rozmaite „haczyki pochodzeniowe”, na przykład – są potomkami resortowych rodzin. W ich sytuacji przypuszczenie, że ich resortowi protoplaści mogliby zostać zbawieni, graniczy z niepodobieństwem. To już prędzej przyjmują w zaświatach jakieś odrażające formy istnienia. A skoro tak, to celebrowanie „halloween” przez te środowiska jest jak najbardziej uzasadnione przyczynami quasi-teologicznymi. To jest jeszcze jedna ilustracja tezy, że historyczny naród polski musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która ma nawet odmienny stosunek do swoich zmarłych przodków. Wprawdzie pan Jan Hartman mi się nie zwierza, ale nie wykluczam, że i w jego przypadku taka motywacja jest możliwa tym bardziej, że wykazuje on w tej sprawie zacietrzewienie niegodne filozofa.

        Oto kreował się rzecznikiem a nawet mścicielem „milionów ofiar walki z pogaństwem i herezją”. Te „miliony” jakoś dziwnie łatwo Żydom przychodzą, bez względu na to, czy liczą ofiary Oświęcimia, czy też ofiary „walki z pogaństwem i herezją”. Na razie jeszcze nie nawołuje do eksterminacji sprawców tych prześladowań, ale 30-letni okres pieriedyszki zakończył się dopiero niedawno i dopiero niedawno wkroczyliśmy w etap surowości, więc i pan Jan Hartman nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a z żydowskich ksiąg wiemy, że nie tylko sami lubią się mścić, aż do „dziesiątego pokolenia”, ale w dodatku tę skłonność przypisali również samemu Stwórcy Wszechświata, który rzekomo właśnie w potomstwie mezopotamskiego koczownika szczególnie sobie upodobał. Jak tam było, tak tam było, a może wcale tak nie było, jednak poczucie wyższości, jeśli nawet bezzasadne, jest prawdziwe, z czego bierze się skłonność nie tylko do instrumentalnego traktowania innych narodów, zwanych „gojami”, ale również do wyszydzania ich własnych wierzeń. Robili to za bolszewików rodacy pana Jana Hartmana, wydający rodzaj bolszewickiego „Der Sturmera” pod tytułem „Bezbożnik”, a nawet zakładający młodzieżowe stowarzyszenia bezbożników, dopóki Ojciec Narodów i Chorąży Pokoju im tego nie zabronił, chcąc zyskać przebaczenie „sióstr i braci” - bo taką właśnie inwokacją zwrócił się w kilka tygodni po niemieckim uderzeniu w czerwcu 1941 roku.

        No a teraz Jan Hartman kreuje się na rzecznika a nawet mściciela milionowych ofiar walki z pogaństwem i herezjami. Te „miliony” mają mniej więcej taki sam rytualny charakter, jaki „6 milionów” ofiar Oświęcimia, ale mniejsza z tym, bo pan Hartman nawołuje swoich zwolenników, by „ciemięzcom” pokazali „takiego wała”. Najwyraźniej myśli, ze ten „wał” kogokolwiek wystraszy, ale zapomina, że aby komukolwiek „pokazać wała”, najpierw trzeba spuścić portki w dół. Podatki w dół i portki w dół – wołał Wojciech Cejrowski podczas „Ciemnogrodu” z moim udziałem. Żydowska gazeta dla Polaków poniosła w związku z tym niebywały klangor, z którego pochodząca ze świętej rodziny pani Dominika Welowieyska do dziś nie może się otrząsnąć i ilekroć mnie wspomina, to zawsze nazwisko moje poprzedza inwokacją: „znany z antysemickich poglądów”. No a teraz do spuszczania portek w dół nawołuje sam Jan Hartman. Czyżby i on zaraził się jakimiś antysemickimi poglądami, czy też aż tak go zaślepiła nienawiść do Kościoła katolickiego, który w latach 80-tych podał mu pomocną dłoń, pozwalając ukończyć studia na swoim uniwersytecie w Lublinie? Może to był błąd, bo wydaje się że pan Jan Hartman nie może udźwignąć ciężaru tego wykształcenia i nieświadomie wystawia się na pośmiewisko? Jeśli tak, to nie ma czego żałować, bo w sytuacji, gdy 30-letni okres pieriedyszki właśnie dobiega końca, a wchodzimy w etap surowości, tyle naszego, co się pośmiejemy – niechby i z „wała” pana Jana Hartmana.



Nieubłagany palec wskazuje wroga


        Wprawdzie wiadomo, że demokracja, to pełny spontan i odlot, niczym na festiwalu u „Jurka Owsiaka”, ale ktoś chyba musi tym całym interesem kierować. Świadczą o tym nieubłagane decyzje niezawisłego Sądu Najwyższego, który odrzuca jeden po drugim wyborcze protesty. Okazuje się, że głosy zostały policzone prawidłowo, a jeśli nawet nie – to na pewno nie miało to wpływu na wynik wyborów – bo od kiedy to na wynik wyborów mają wpływ jakieś głosy? Głosy to słyszą schizofrenicy, ale jeszcze tego brakowało, żeby przy decydowaniu o losach całego państwa słuchać jakichś głosów, które w dodatku nie wiadomo skąd dobiegają. Toteż niezawisły Sąd Najwyższy, do którego należy w takich sprawach ostatnie słowo, nie ma żadnych wątpliwości, a w tej sytuacji 12 listopada nowy Sejm zbierze się w takiej postaci, jaką ustaliła Państwowa Komisja Wyborcza.

        Nowy Sejm będzie musiał dokonać wyboru nowego rządu, który następnie zostanie zatwierdzony przez pana prezydenta Andrzeja Dudę. O ile tedy z czeluści Platformy Obywatelskiej dobiegają odgłosy dintojry przeciwko Grzegorzowi Schetynie, który sprawia takie smutne wrażenie, że aż ujęła się za nim wrażliwa na męskie cierpienia pani profesor Jadwiga Staniszkis, to z czeluści obozu „dobrej zmiany” dobiegają fałszywe pogłoski o warunkach, od jakich Zbigniew Ziobro uzależnia swoje poparcie dla Mateusza Morawieckiego na stanowisko premiera. Według tych fałszywych pogłosek pan minister Ziobro oczekiwałby zgody Naczelnika Państwa nie tylko na obsadzenie go na stanowisku wicepremiera, a także – utworzenia, a właściwie przywrócenia ministerstwa skarbu, które nadzorowałoby spółki Skarbu Państwa. Jeśli te fałszywe pogłoski jakimś cudem by się potwierdziły, to oznaczałoby, że Zbigniew Ziobro przejmuje coraz większy kawałek władzy i to w dodatku bardzo ważne jej segmenty – tak ważne, że w tej sytuacji pan Mateusz Morawiecki byłby premierem tytularnym. To by wszelako oznaczało, że w obozie „dobrej zmiany” rozpoczęła się walka diadochów o schedę po Naczelniku Państwa, w której każdy pretendent będzie starał się uzyskać najlepszą sytuację wyjściową. Coś może być na rzeczy, bo o ile kiedyś Jarosław Kaczyński podawał rok 2027 jako cezurę, to ostatnio wymienił rok 2023, a więc akurat koniec kadencji nowego Sejmu. No a dlaczego akurat Zbigniew Ziobro? Tu nasuwa mi się analogia z Mieczysławem Moczarem, który po nieudanym puczu przeciwko Edwardowi Gierkowi w roku 1971, został zesłany na polityczną emeryturę do Najwyższej Izby Kontroli. Ale jako prezes NIK nagromadził przez te lata tyle „haków” na rozmaitych sekretarzy z Edwardem Gierkiem na czele, że powołana w roku 1981 „Komisja Grabskiego” zatrzęsła podstawami partii, otwierając tym samym drogę do oficjalnego zdominowania struktur państwa przez bezpiekę wojskową i SB. Zbigniew Ziobro w rządzie „dobrej zmiany” piastował stanowisko ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, więc byłoby dziwne, gdyby nie zebrał na nikogo żadnego „haka”. Nie jest wykluczone, że sprawa pana Banasia, który nie chce się zdymisjonować z funkcji szefa NIK, mogła być rodzajem pierwszego poważnego ostrzeżenia i to w dodatku – ponad podziałami, bo zgodnie z ruskim przysłowiem, nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara. Toteż nie jest wykluczone, że gdyby te fałszywe pogłoski się sprawdziły, to Naczelnik Państwa musiałby jakoś ambicje pana ministra Ziobry wziąć pod uwagę, zwłaszcza, że kolejne przeczołganie go, jak to kiedyś bywało, dzisiaj nie wchodzi już w rachubę.

        Oczywiście obóz dobrej zmiany” na zewnątrz prezentuje wizerunek monolityczny, no bo jakże ma być inaczej, skoro wszyscy aż przebierają nogami, nie mogąc się doczekać, kiedy znowu zaczną służyć Polsce przez kolejną, czteroletnią kadencję. W tej sytuacji na głównego, a właściwie nie tyle „głównego”, co na jedynego wroga Polski wyrasta Konfederacja. Nie SLD z sodomitami, nie Koalicja Obywatelska, czyli PO z satelitami – bo PSL, charakteryzujący się stuprocentową zdolnością koalicyjną, żadnym wrogiem, ma się rozumieć, być nie może. Toteż medialna podpora reżymu, czyli pan red. Tomasz Sakiewicz nie szczędzi Konfederacji gorzkich słów, że go nie posłuchała i nie wycofała się z udziału w jesiennych wyborach. Co prawda każdy z posłów Konfederacji jest już dużym chłopczykiem, a w dodatku rodzice pozwolili im kandydować, ale co tam rodzice, kiedy przemówił pan redaktor Sakiewicz, który swojego pozwolenia przecież im nie dał? Rzuca to snop światła na naszą młodą demokrację, bo idąc za ciosem wymierzonym Konfederacji przez pana red. Sakiewicza, poseł Antoni Macierewicz stwierdził, że „nie reprezentuje ona narodu polskiego”. To akurat prawda, bo na Konfederację głosowało ponad 1200 tys. obywateli – ale na Antoniego Macierewicza – tylko około 30 tysięcy, więc on nie reprezentuje narodu polskiego tym bardziej, bo przecież poza tymi 30-toma tysiącami, reszta narodu polskiego na niego nie głosowała. Okazuje się, że wskazanie, kto reprezentuje naród polski, wcale nie jest takie łatwe, jakby się z pozoru wydawało tym bardziej, że i Zjednoczona Prawica, a więc PiS ze „stronnictwami sojuszniczymi” zdobyła zaledwie 43,76 procent głosów, a więc nie ma mowy, żeby uznać ją za reprezentanta całego narodu polskiego. A ponieważ pozostałe komitety wyborcze zdobyły jeszcze mniej głosów, to idąc tropem logiki posła Antoniego Macierewicza, trzeba by przyjąć, że naród polski nie ma żadnej reprezentacji. W tej sytuacji trudno się dziwić, że w tę próżnię wchodzą osobistości w zagranicy; jak nie pan Żorżeta, to izraelski ambasador Ben Zvi, który niedawno udzielił wywiadu pani red. Dorocie Wysockiej-Schnepf. Pani Dorota zaprezentowała się w roli niezwykle surowego oskarżyciela narodu polskiego, nieubłaganym palcem wytykając mu nie tylko antysemityzm, ale i skłanianie się ku faszyzmowi, czego wyrazem ma być obecność Konfederacji w Sejmie, no i oczywiście - Marsz Niepodległości. Początkowo ambasador próbował protestować, mówiąc że posądzanie narodu polskiego o antysemityzm byłoby „nieprawdziwe i krzywdzące”, ale w miarę jak pani Dorota nieubłaganym palcem dźgała naród polski w chore z nienawiści oczy, zaczął dostosowywać się do tenoru rozmowy i wyraził swoje „zaniepokojenie” tą sytuacją. Ciekawe, że oskarżenia pana red. Sakiewicza i pana posła Macierewicza prawie dokładnie pokrywają się z oskarżeniami wysuwanymi wobec Konfederacji przez panią Dorotę Wysocką-Schnepf, co mogłoby świadczyć o identycznym źródle inspiracji – ale chyba nie świadczy, bo pan red. Sakiewicz ma z pewnością inne źródła i inne zadania, niż pani Dorota, no a pan poseł Macierewicz nie ma nawet innych zadań po tym, jak podczas głębokiej rekonstrukcji rządu został przez Naczelnika Państwa spuszczony z wodą. Ale to nieważne, bo ważniejsza jest przyczyna, dla której pani Dorota nie tylko zaprezentowała się w roli surowego prokuratora, ale jeszcze zręcznie naprowadziła pana ambasadora, że aż wyraził swoje „zaniepokojenie”. Wyobrażam sobie nagłówki „prasy międzynarodowej”, że „izraelski ambasador wyraża zaniepokojenie narastaniem faszyzmu w Polsce”. Kiedy kongresmeni przeczytają takie nagłówki, to z pewnością będą wiedzieli, jak zareagować na raport, jaki musi przedstawić im pan Michaś Pompeo, bo wiadomo, co się robi z faszystami. Z faszystami robi się porządek – i oto właśnie chodzi, żeby – gdy już przyjdzie rozkaz, żeby podpisać i zapłacić – z żadnej strony nie rozległ się głos protestu.



Faszysty i ruskie onuce


— Ajajajajajajaj! Gewałt! Panie Piperman, pan bij na alarm! Ajajajajajajaj! Gewałt!

— Panie Biberglanc, dlaczego ja mam bić na alarm? Dlaczego „gewałt”, dlaczego „ajajajajajaj”? No i kogo ja mam bić na ten alarm? Ja takie rzeczy muszę wiedzieć, bo jak bić – to bić, znaczy sze – akcja – ale najpierw trzeba wiedzieć – kogo?

— Nie chodzi o to panie Piperman, żeby kogoś, tylko żeby na alarm.

— Na alarm? A kto jego ogłosił tego alarmu? Generał Dukaczewski?

— Nie generał Dukaczewski, tylko profesor Jan Hartman.

— Panie Biberglanc, co panu dzisiaj palił? Pan dobrze się czujesz? Może ja panu zaprowadzę do weterynarza?

— Ja dzisiaj nic nie paliłem, bo pan wiesz, że doktor mi zakazał palicz. Panie Piperman, ja nie potrzebuję weterynarza, bo u mnie zdrowie jak dzwon z kremlowskich kurantów. Ja panu proszę, żeby pan bił na alarm!

— Ja słyszę, że mnie panu prosisz, panie Biberglanc, ale dlaczego ja mam bić na alarmu, jak generał Dukaczewski nic nie nakazał. Pan jesteś stary czekista, a zapomninasz pan o samowolkie? Co to znaczy, że profesor Hartman nakazuje bić na alarmu? Pan przecież wiesz, że to ein myszygene Kopf i on tylko u głupich gojów biega za profesora i on im opowiada, że byt jest, a odbytu nie ma i takie różne inne, a ony sze czeszą. Nu, to niech ony sze czeszą – ale żeby pan sze przejmował takimi głupstwami? Ja panu nie poznaję. Może jednak zaprowadzę panu do weterynarzu?

— Ja panu powtarzam, że ja do weterynarzu nie potrzebuję, ja panu proszę, niech pan wysłucha profesoru Hartmanu, bo jak pan mu wysłucha, to pan sam zacznie bić na alarm, pan sam zacznie krzyczeć „ajajajajajajaj!” i pan będzie krzyczał „gewałt!”

— Panie Biberglanc, pan stary czekista i pan myszlisz, że my, stare czekisty powinniśmy bić na alarmu bez rozkazu generała Dukaczewskiego? Że my powinniśmy krzyczeć „gewałt!” - bo profesoru Hartmanu coś sze przywidziało? A co jemu sze przywidziało, panie Biberglanc?

— Jemu sze nic nie przywidziało, tylko on bije na alarmu, on krzyczy „gewałt” i „ajajajajajajaj!” z powodu konfederacja.

— Jaka znowu konfederacja? Do czego jemu potrzebna konfederacja?

— Jemu konfederacja do niczego potrzebna nie jest, on z powodu konfederacja wyraża swoje najwyższe zaniepokojenie. Bo trzeba pana wiedzieć , że ta Konfederacja dostała sze do Sejmu.

— Dostała sze do Sejmu? A kto na to pozwolił?

— Nikt na to nie pozwolił, tylko panu wiesz; jak zabrakło generała Jaruzelskiego, to głupie goje dostały małpiego rozumu i ony myszlą, że ony mogą robić, co im sze podoba i ony wzieły i głosowały na tę Konfederację, chociaż wszystkie madre, roztropne i przyzwoite, co to pan wiesz, że rozpoznają sze po zapachu mówiły, żeby na nią nie głosowacz, żeby głosowacz na inne partie, że to ruskie onuce i takie różne rzeczy – a ony wzieły i zagłosowały, no i teraz tak cała Konfederacja jest w Sejmu.

— Ruskie onuce? Tak mówiły? Nu, za Stalina ony by tak nie mówiły, ony by ćwierkały, że towarzysz Stalin usta słodsze ma od malin – bo jakby nie ćwierkały, to pojechałyby na Sołówki, albo jeszcze gorzej – no ale czasy sze zmieniły, teraz jest demokracja i na Sołówki wycieczek nie ma. Ale to nie powód, żeby głosowacz na Konfederacje, jak jest tyle porządnych, zatwierdzonych partii. O – ony na przykład mogłyby głosowacz na lewicę, tego tam Czarzastego, albo tego Zandberga, co to ma przywróczyć kołchozy i wszystkich powsadzacz do kozy. Co to sze dżeje? Ja rozumiem, że jest demokracja, ale w demokracji też ktosz muszy tym kierowacz!

— Nu, muszy, muszy – ale co pan zrobisz, jak nie kieruje? To znaczy – kieruje, ale słabo, bo kiedyś czekisty, to wiedziały, jak kierowacz, a te dzisiejsze to nie wiedzą.

— Tak pan myszlisz? Ja muszę zapytać mego zięcia; on jest w ABW, ale prywatnie to bardzo porządny człowiek. No a co bije na alarmu ten cały Hartman?

— On bije na alarmu, że powrót Korwina, Brauna i Bosaka to „nasza wielka klęska”.

— Nasza, to znaczy czyja, panie Biberglanc? On myszli o my, Żydki, czy o kogo on myszli?

— On myszli ogólnie, że do Sejmu dostały sze faszysty.

— A, to tak mnie pan mów! Jak on mówi o faszysty, to ja już wszysto rozumię.

— Co pan rozumisz, panie Piperman?

— Ja rozumiem, dlaczego on bije na alarmu, dlaczego on krzyczy „gewałt!” i „ajajajajajajaj!”

— Nu, dlaczego?

— Słuchaj pan, panie Biberglanc i ucz sze pan wielkiej polityki. On bije na alarmu, on krzyczy „gewałt!” i „ajajajajajajajaj!”, bo tylko patrzecz, jak w Ameryce ten cały Pompeo przygotuje Kongresu raport, jak tutejsze goje realizują roszczenia majątkowe, co to im kazały rabiny. Jak Pompeo napisze, że ony nie realizują roszczeniów, to Kongresu sze pogniewa i każe nałożycz sankcje, żeby ich podkręczycz. A żeby Kongresu miał jasnoszcz, to profesor Hartman bije na alarmu z powodu faszysty, bo Kongresu już jest przez rabinów wytresowany i Kongresu już wie, że z faszysty trzeba robicz porządek. No to on ich mówi, że w Sejmu są faszysty i ony, znaczy sze – kongresmeny - już będą wiedżały, bo mają zrobicz.

— Nu, to teraz i ja rozumię, po co on bije alarmu – ale ja nie rozumie dlaczego pani Krystyna Kurczab-Redlich mówi, że ro ruska onuca, że do Sejm weszła partia „jawnie prorosyjska”? Albo faszysty, albo prorosyjska, nie uważasz pan, panie Piperman?

— Panie Biblerglanc, jakbym ja panu nie znał, to ja bym pomyszlał, że pan nie jesteś żaden czekista, tylko jakiś głupi goj. O faszysty to jest dla kongresmenów, a z kolei o ruskiej onucy, to dla tutejszych głupich gojów. Powiadają na mieszcze, że ta pani Krystyna, to jeszcze w 1978 roku została wciągnięta na tajnego współpracownika SB jako „Violetta”, a że od 1982 roku przejęła ją razwiedka, znaczy sze – stare kiejkuty, czyli my, stare czekisty. I że ona nadal jest zadaniowana. Jak tak, to profesor Hartman dżała na jednym odczynku, a ona na drugim. Na jednym odczynku trzeba mówicz o Konfederacja, że to faszysty, a na drugim – że ruskie onuce – i wtedy wszystko sze zazębia, jak przykazał Stalinu. Ja muszę pana powiedżecz, że ja myszlałem, że ten Hartmanu to umi tylko opowiadacz gojom o bytu i odbytu, a tu – popatrz pan – widacz, że ma kiepełe, że tylko tak udaje tego całego filozofa. Nu, ale widacz, że tutejsze goje już są podprowadzone do rzeźnika i nawet sze nie spostrzegą, jak my ich przerobimy na konserwy dla psów.



Stanisław Michalkiewicz o Tomaszu Sakiewiczu, prawdopodobnie najbardziej zabawnym Polaku


Stanisław Michalkiewicz wypowiada się na temat sytuacji w Platformie Obywatelskiej po wyborach parlamentarnych. Ponoć trudne chwile przeżywa obecnie Grzegorz Schetyna, który może niebawem stracić stanowisko szefa partii. Odnosi się przy okazji do wywiadu, jakiego udzieliła niedawno Jadwiga Staniszkis. Zdaniem Pana Stanisława, Donald Tusk wystartuje w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.




Pan Stanisław wypowiada się także na temat Tomasza Sakiewicza, który zachwyca się rządami Prawa i Sprawiedliwości i uważa, że największym zagrożeniem dla ich owocnej kontynuacji jest Konfederacja. Konfrontuje jego słowa z opinią amerykańskiego analityka, Roberta Kagana, który nie wyklucza, że Stany Zjednoczone wystąpią z NATO. Uważa przy tym, że Polacy są zabawni, bo wierzą, że Stany Zjednoczone będą się troszczyć o bezpieczeństwo Polski. Amerykanie Wam nie pomogą, dorośnijcie!



© Stanisław Michalkiewicz
2-5 listopada 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Stanisław Michalkiewicz / za: www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2