Kreml przywiązuje olbrzymią wagę do polityki historycznej. Dlatego w nadchodzącym roku można się spodziewać rosyjskiej ofensywy na tym polu.
Przed nami dwie ważne okrągłe rocznice: minie 75 lat od wyzwolenia obozu w Auschwitz (międzynarodowe obchody odbędą się w Izraelu) i tyle samo od zwycięstwa aliantów nad III Rzeszą. I można się spodziewać, że Rosjanie nie przepuszczą takiej okazji, żeby pamięć o przeszłości wykorzystać w sprawach jak najbardziej bieżących.
Przedsmak zbliżających się wydarzeń Polacy mają od 20 grudnia. Wpierw było długie wystąpienie Władimira Putina podczas nieformalnego szczytu państw Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej w Petersburgu. Potem zaś gospodarz Kremla zabrał głos na kolegium Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej. Putinowi wtórowali wysocy rangą politycy rosyjscy: przewodniczący Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin oraz rzeczniczka Ministerstwa Spraw Zagranicznych Maria Zacharowa.
W Petersburgu prezydent Rosji szczególnie sporo miejsca poświęcił międzywojennym relacjom polsko-niemieckim. Cytując fragmenty różnych dokumentów postawił tezę, iż II Rzeczpospolita układała się z III Rzeszą przeciw Czechosłowacji i Związkowi Sowieckiemu. A zarazem usprawiedliwiał Pakt Ribbentrop-Mołotow, przypisując ZSRR intencje pokojowe.
Ta pełna przekłamań i przemilczeń mowa była poniekąd odpowiedzią na rezolucję Parlamentu Europejskiego z 19 września bieżącego roku, wzywającą do ustanowienia Międzynarodowego Dnia Bohaterów Walki z Totalitaryzmem. Europosłowie w tym akcie między innymi potępili Pakt Ribbentrop-Mołotow i postawili znak równości między niemieckim narodowym socjalizmem a sowieckim komunizmem.
Dla kremlowskiego establishmentu owa rezolucja to kamień obrazy. Rosyjskie elity polityczne nie od dziś nerwowo reagują, gdy przypomina się im o współodpowiedzialności ZSRR za wywołanie drugiej wojny światowej i zbrodniach tego państwa popełnionych na mieszkańcach krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Warto zgłębić przyczyny takiej postawy.
Federacja Rosyjska jest z punktu widzenia prawa międzynarodowego spadkobiercą Związku Sowieckiego. I rosyjska polityczna wierchuszka poczuwa się do tego dziedzictwa, choć bynajmniej nie w wymiarze ideologicznym. To prawda, że dzisiejszą Rosją władają ludzie uformowani przez sowiecki system, niemniej komunizm już dawno został przez nich odrzucony.
Natomiast czym innym jest stosunek do sowieckiej państwowości i jej zbrojnego ramienia, czyli Armii Czerwonej. ZSRR był globalnym mocarstwem, któremu współczesna Rosja nie dorównuje. Z tego powodu Kreml odczuwa, że brakuje mu w oczach świata prestiżu. Usiłuje więc go czerpać z sowieckiej przeszłości, a konkretnie z faktu rozgromienia hitlerowskich Niemiec przez Armię Czerwoną.
To nie jest odwoływanie się do sowieckiego komunizmu. Natomiast mamy tu do czynienia z nawiązaniem do sowieckiej „teologii politycznej”.
Interpretuje ona dzieje XX wieku w kategoriach starcia Światłości z Ciemnością. Metafizyczne Dobro reprezentuje Związek Sowiecki (i Rosja jako jego spadkobierca), a metafizyczne Zło – III Rzesza i jej sojusznicy (czyżby po petersburskim wystąpieniu Putina można do nich zaliczyć też Polskę?).
Wydarzeniem mesjańskim okazuje się 9 maja 1945 roku. Jego kolejne rocznice są w niby powracającej do prawosławia Rosji znacznie bardziej uroczyście świętowane niż Niedziela Wielkanocna. Przekaz, jaki idzie z Moskwy, jest następujący: zwycięstwo nad „faszyzmem” było możliwe dzięki zmartwychwstaniu narodu rosyjskiego i innych narodów ZSRR. To one przyniosły światu zbawienie.
Owa „teologia polityczna” bazuje na zbiorowych emocjach społeczeństwa rosyjskiego. Kreml cynicznie nimi zarządza, także poprzez propagandową pracę tak zwanych polittechnologów. Jednym z nich jest Siergiej Markow.
Dziesięć lat temu zapytałem go, dlaczego władze rosyjskie tak bardzo się wzbraniają przed napiętnowaniem na forum międzynarodowym stalinizmu jak nazizmu. Markow odpowiedział, że w takich sytuacjach dyskusje o stalinizmie nie dotyczą przeszłości, a są wyłącznie pretekstem do upokarzania Rosji i wywoływania rusofobicznych nastrojów.
Ten argument jednak można odwrócić: przecież w wywodach Putina na temat współpracy II Rzeczypospolitej z III Rzeszą nie chodzi o dociekanie, jak było, lecz o to, żeby uderzyć w wizerunek dzisiejszej Polski, zwłaszcza w oczach Żydów.
W petersburskim wystąpieniu prezydenta Rosji szczególnie bulwersująca była pewna wypowiedź. Putin powołał się na korespondencję ambasadora RP w Berlinie Józefa Lipskiego z szefem polskiej dyplomacji Józefem Beckiem z roku 1938. Lipski w liście do swojego przełożonego miał się rzekomo entuzjastycznie odnieść do pomysłu Adolfa Hitlera, żeby wysłać Żydów z Europy do Afryki, skazując ich tym samym na zagładę.
Kilka dni później na kolegium Ministerstwa Obrony Rosji gospodarz Kremla owo ciężkie oskarżenie powtórzył nazywając Lipskiego „łajdakiem i antysemicką świnią”. Tym samym dopuścił się ordynarnej manipulacji. Należy przypomnieć, że w pierwszych dekadach XX stulecia debata nad osadnictwem żydowskim w brytyjskich koloniach w Afryce toczyła się także w środowiskach syjonistycznych. Brane było pod uwagę choćby terytorium dzisiejszej Ugandy.
Masowa emigracja Żydów z Europy była w programie syjonistów. Chcieli oni po prostu dla narodu żydowskiego własnego państwa. I w latach 30. niemieccy naziści, jeszcze deklarowali poparcie dla takiego rozwiązania. Po drugiej wojnie światowej temat tej zbieżności celów podnosiła amerykańska filozof żydowskiego pochodzenia, Hannah Arendt. I za to spotkała ją ostra krytyka ze strony Żydów.
Wystąpienie Władimira Putina wpisuje się w szereg działań, które świadczą o tym, że na polu polityki historycznej Kreml liczy na wspólną grę z Izraelem i diasporą żydowską przeciw takim krajom, jak Polska. Ale jeśli tak, to przecież Federacja Rosyjska będąc spadkobiercą Związku Sowieckiego, nie ma czystego konta jeśli chodzi o politykę wobec Żydów.
Po drugiej wojnie światowej Józef Stalin tropił ślady „syjonistycznego spisku” wśród prominentnych lekarzy. Z kolei w roku 1967, gdy na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna sześciodniowa, Kreml opowiedział się po stronie państw arabskich przeciw Izraelowi. Zerwane zostały – jak się okazało na ponad dwie dekady – sowiecko-izraelskie stosunki dyplomatyczne.
W ZSRR niemal do kresu jego istnienia dyskryminacyjne praktyki wobec osób narodowości żydowskiej – na przykład przy przyjmowaniu do pracy lub na studia – były tolerowane przez państwo. Tego wstydliwego wątku – co skądinąd jest zrozumiałe – prezydent Rosji jednak woli nie poruszać.
Jednocześnie trudno się oprzeć wrażeniu, że wystąpienie Putina współbrzmi z wieloma tekstami i wypowiedziami polityków i publicystów nad Wisłą, którzy od trzech dekad głoszą pogląd o przodownictwie Polaków w antysemityzmie. Jest to o tyle intrygujące, że to osoby z lewicowo-liberalnych kręgów, a więc ostentacyjni antagoniści obecnego kremlowskiego reżimu.
Dla nich Putin to dziś ikona politycznego Zła – wielkoruski nacjonalista i prześladowca gejów. A jednak kiedy trzeba podnieść krzyk w świecie, że w Polsce odradza się antysemityzm, to prezydentowi Rosji z polskimi ojkofobami robi się po drodze.
Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz