Przewrotnie zacznijmy od tego, jakie sukcesy Platformie Obywatelskiej udało się osiągnąć. Otóż moim zdaniem największym sukcesem było zwasalizowanie i wchłonięcie Nowoczesnej oraz likwidacja KOD jako siły politycznej. Nowoczesna tkwiła w platformerskim ciele niczym najbardziej jadowity cierń, cierń, który przy sprzyjających okolicznościach mógł doprowadzić to ciało do bardzo poważnej choroby.
Przecież warto pamiętać, że Nowoczesna prowadzona przez Ryszarda Petru powstała jako wyraz sprzeciwu w stosunku do polityki PO, również do nieustających afer, jakie toczyły partię Tuska, Kopacz i Schetyny. Była groźna dlatego, że odwoływała się do tego samego elektoratu i, co ważne, wyborca Platformy, przechodząc do Nowoczesnej, mógł nie mieć żadnych wyrzutów sumienia i powodów do wstydu, gdyż przechodził do partii podobnej ideowo, która po prostu zapewniała, że będzie realizować program PO, tylko będzie to robić wierniej i lepiej. Dramatyczne błędy przywódców spowodowały, że Nowoczesna zniknęła z mapy politycznej, a elektorat wrócił pod skrzydła Platformy. Jeśli chodzi o Komitet Obrony Demokracji, dziś już faktycznie nieistniejący, to przez pewien czas uzurpował sobie prawo, by być instytucją zwierzchnią nad wszystkimi partiami opozycyjnymi. To Mateusz Kijowski, lider KOD, miał być głównym rozgrywającym, protektorem i rozjemcą w ramach opozycji. Takim primus inter pares z zaznaczeniem jednak słowa „primus”. Platforma spokojnie przeczekała okres dominacji KOD, wiedząc doskonale, że pozbawione znaczących środków finansowych i posługujące się pospolitym ruszeniem wolontariuszy, ruchy obywatelskie prędzej czy później muszą ustąpić przed walcem partii politycznej. Partii dysponującej ogromnymi funduszami, zdyscyplinowanymi działaczami, spójnym kierownictwem i, co ważne, mogącej zaproponować członkom wiele kontraktów, stanowisk i innych udogodnień prestiżowych czy finansowych. Trzecim sukcesem PO jest fakt, że utrzymała pewną pozycję na mapie politycznej i chociaż PiS wysforował się daleko do przodu (16 procent więcej), to jednak Lewica została daleko z tyłu (15 procent mniej). Czwarty sukces to pomyślny dla całej opozycji układ mandatów w Senacie, który nie pozwala (przynajmniej w chwili, kiedy piszę te słowa) na przejęcie Senatu przez PiS. Nie jest to może sukces przynoszący duże realne korzyści, ale na pewno dający się wykorzystać propagandowo.
Przejdźmy teraz do klęsk Platformy. Po pierwsze jesienne wybory były już piątymi przegranymi. I wiąże się z tym powszechna świadomość, że zwycięstwo PiS w 2015 roku to nie był „wypadek przy pracy” i incydent, gdyż partia Jarosława Kaczyńskiego wzmocniła swoją pozycję wśród wyborców. Po drugie, na Platformę i powiązany z nią polityczny plankton zagłosowało w tym roku 5 milionów wyborców. A to tylko 200 tysięcy głosów więcej niż 4 lata wcześniej. Zważywszy, że na PiS głosowało 2 miliony osób więcej niż w 2015 roku, różnica jest tym bardziej wyraźna i bolesna. Po trzecie przewodniczący PO jest, nawet w gronie wyborców tej partii, uważany za nieudacznego przywódcę i osobę odpowiedzialną za wyborcze klęski. Natomiast w rankingach popularności polityków Schetyna okupuje najniższe pozycje, nie tylko hen daleko za wszystkimi ważnymi politykami PiS, ale również za plecami innych przedstawicieli opozycji. Po czwarte, Platforma zacznie po raz pierwszy być poważnie „nadgryzana” z obu stron. Z lewej strony na elektorat Platformy czyha, mająca solidną reprezentację sejmową, Lewica. Z prawej strony połączone siły PSL i Kukiz ‘15. A PSL, jak dostrzegają analitycy, przekształca się z typowej partii wiejskiej czy organizacji zawodowej rolników, w centrową partię ludową, mającą reprezentować również tzw. drobnomieszczaństwo (np. PSL odniósł zaskakujący sukces w Warszawie, zdobywając w niej dziewięć razy więcej głosów niż cztery lata wcześniej). Tak więc PSL z partii uzupełniającej się elektoratami z PO powoli transformuje w partię, której ambicją stanie się konkurowanie z PO o podobny elektorat.
Krótko mówiąc, jeśli Platforma będzie się skłaniać ku stronie tęczowej, ku ruchom progresywnym, ku lewackim szaleństwom, to część jej wyborców bez wyrzutów sumienia przepłynie do, przynajmniej w teorii gwarantującej spokój i szacunek wobec tradycyjnych wartości, partii Władysława Kosiniaka-Kamysza (a przecież tak już się stało w wypadku kilku znanych polityków kojarzonych z prawym skrzydłem PO, którzy uciekli z partii, nie mogąc wytrzymać ideologicznego naporu). Jeżeli natomiast PO będzie tonowała język wypowiedzi oraz pacyfikowała najbardziej radykalnych działaczy, to natychmiast w opuszczone miejsce zacznie wpychać się progresywna Lewica.
Piątą, najświeższą klęską PO jest fakt, że nie przekonała Donalda Tuska, by kandydował w wyborach prezydenckich. Tusk dawał szansę może nie na zwycięstwo w wyborach (sondaże były raczej mu nieprzychylne), ale na skonsolidowanie partii, skupienie jej wokół jednego celu. Inna rzecz, że im większy zapał byłby na początku kampanii, tym boleśniejsza byłaby klęska na jej końcu. Widać, że nawet Tusk nie wierzy w tej chwili, iż ktokolwiek może pokonać Andrzeja Dudę. No i nie chce angażować się we wspólne, ryzykowne i wymagające poświęcenia projekty polityczne z dawnymi kolegami. Na pewno nie jest to konstatacja dla PO przyjemna.
Wróćmy do pytania z początku tekstu: czy Platforma, targana wewnętrznymi konfliktami, stłamszona klęskami, z perspektywą kolejnych lat w opozycji, ma szansę przetrwać do następnych wyborów? A jeśli tak, to czy nadal będzie drugą siłą polityczną i głównym konkurentem PiS? Na łamach lewicowej „Kultury Liberalnej” zadano pytanie, czy Lewica jest w stanie zastąpić Platformę i odpowiedź była negatywna. Ale czy na scenie politycznej długo jeszcze będzie miejsce dla ugrupowania, które nie potrafi się wyraźnie spozycjonować? Które jednego dnia pomstuje na program 500+, a kolejnego dnia nawołuje do jego rozszerzenia. Które jednego dnia popiera homoseksualne małżeństwa, a kolejnego dnia twierdzi, że nigdy ich nie popierało. Które jednego dnia mówi o szacunku dla polskich patriotów i antykomunistów, a kolejnego dnia zabiera nazwy ulic polskim bohaterom, by oddać je ich komunistycznym oprawcom. I tak dalej, i tak dalej… Bo tak naprawdę Platforma nie ma Polsce do zaproponowania niczego poza byciem anty-PiS i poza niejasnymi (nawet dla samych członków PO) hasłami „przywrócenia demokracji”. Problemem dla PO może stać się aktywność Lewicy i PSL, które będą przedstawiać propozycje programowe. A rozdarta na stronnictwa Platforma nie będzie mogła odpowiedzieć podobną aktywnością ze względu na konflikty we własnym środowisku.
I oczywiście wypada na koniec zadać pytanie najważniejsze: kto na wiosnę 2020 roku wygra wybory prezydenckie? Jeśli będzie to Andrzej Duda, to Platformę czekają lata przygnębiającego kryzysu. Może nawet rozpad lub rozkład. Jeśli będzie to kandydat PO, partia nabierze wiatru w żagle i wokół prezydenta zbuduje silny ośrodek propagandowy oraz zatrzyma na trzy lata jakąkolwiek znaczącą działalność ustawodawczą Sejmu, poważnie utrudniając PiS-owi rządzenie. Jeśli prezydentem natomiast zostałby kandydat pochodzący z innej partii niż PO lub PiS (realnie rzecz biorąc w grę wchodzi tylko Władysław Kosiniak-Kamysz, chociaż spekulacje o jego możliwym triumfie są raczej rodem z science-fiction niż z politycznej analizy), to Platformie nie będzie łatwo przedstawić to wydarzenie jako własny sukces.
Podsumowując: Platforma znajduje się w tej chwili w najcięższej sytuacji ze wszystkich partii. Pokiereszowana klęskami, ze słabym przywództwem, skłócona wewnętrznie, rozchwiana programowo, narażona na ataki z każdej strony. Porównałbym ją do zdychającego hipopotama. Bestia leży skłuta włóczniami przez wojowników PiS i otoczona przez wygłodniałe lewicowo-peeselowskie hieny, pragnące wyrywać z niej kawały mięcha. Ale to nadal jest hipopotam. Kawał zwierza. Może jeszcze wstać. Może jeszcze się odwinąć. I do czasu wyborów prezydenckich raczej nie poznamy odpowiedzi na pytanie, czy podobna regeneracja jest naprawdę możliwa…
☞ Kula jasnowidzenia, część 3: plankton
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz