Mój kot ma kota
Na ulicy parkuje samochód – na jego burcie czytam: „koci detektyw”. Zachodzę w głowę co to może oznaczać, ale skoro na burcie widniał także numer telefonu „detektywa”, to zadzwoniłem. W słuchawce usłyszałem miły, damski głos. Zapytałem wiec czym zajmuje się taki „koci detektyw”? przypuszczałem bowiem, że pewnie poszukuje zaginionych kotków, lub śledzi gdzie nocą kocury znikają, aby nad ranem znów pojawić się w domowych pieleszach.
Ale gdzie tam! Nic podobnego. „Koci detektyw” zajmuje się – tak usłyszałem od miłego damskiego głosu – terapią związków pana/pani z kotem!
Tak, tak! Nie przywidziało wam się. Oto w Warszawie – no bo gdzie by indziej - pojawił się nowy zawód, który widocznie przynosi korzyści, skoro jeżdżą samochody oklejone kocimi reklamami takiej profesyji. Taki detektyw jest „zwierzęcym psychologiem”, w tym wypadku wyspecjalizowanym w „psychologii kotów”.
— Ustawiam relacje pomiędzy człowiekiem i kotem, tak aby wspólnie rozwiązać pojawiające się problemy i kryzysy — poinformował mnie damski głos. Ho ho, to już warsiawskim pańciom i pankom zachciało się rozwiązywać kryzysy pomiędzy nimi a ukochanymi kotkami?
Nieźle, ale gdyby zastanowić się nad tym, co damski głos mi powiedział, to nieuchronnie dojdziemy do wniosku, że oto kotki zostały niezwykle awansowane i właśnie dostąpiły już zaszczytu posiadania psychiki, a kto wie – może i duszy nieśmiertelnej. Choć w to ostatnie bym wątpił bowiem warsiawskie towarzystwo w dusze raczej nie dowierza, a jak już dowierza to musi na ten temat obejrzeć film i podyskutować w którejś z modnych knajp, skąd aż bucha zjełczałym intelektem.
Rodzina z dziećmi, to w tym kręgu, przereklamowany przeżytek, o ileż wspanialej jest usynowić sobie niewielkiego piesia, albo ładnego kotka. To nie tylko egzotyczne pomysły warsiawskiej śmietanki, która przecież nic oryginalnego nigdy nie wymyśliła, poza tępym małpowaniem tzw „Zachodu”, to syndrom nowych czasów, czegoś co rośnie i niedługo złapie nas za pysk.
Zwierzętom należy się coraz więcej praw, zasługują już nawet na swoich psychologów, którzy będą im prowadzić terapie małżeńskie z ludźmi. Zwierzęta windowane są na ludzki pułap. Ludziom natomiast należy się coraz mniej. Ot kotka mogą sobie przysposobić, „pokochać”, wejść z nim w „głębsze relacje”. Proszę mi tu się nie podśmiewać pod nosem. Jak jest prikaz, aby wchodzić w głębsze relacje z kotami, to mi tu nie opowiadajcie o wyjątkowej roli człowieka wśród stworzenia wszelkiego. Kot ma swoje potrzeby, już nie wystarczy mu kuweta i jakie takie jedzenie, on ma prawo do podmiotowego, partnerskiego traktowania. Kto tego nie zrozumie, to prędzej czy później wyląduje w klatce …nowej cywilizacji.
Możliwość wyspy
— Ktoś, czarnobrody muzułmanin z Dagestanu, przywozi do Warszawy nielegalne (bo nierejestrowane) kozy. Idzie do urzędu miasta i zawiera tam kontrakt, dzięki któremu będzie zarabiał 16 tysięcy miesięcznie za wypasanie swoich kóz na wiślanej wyspie.
— Proszę pana ja rozumiem, że ostatnio produkują słabe komedie, ale ten pomysł nie przejdzie, wyobraźnia pana poniosła.
— Chciałbym opowiedzieć dalej, bo akcja naprawdę się rozkręca.
— Dobrze, komisja okaże jeszcze odrobinę cierpliwości. Proszę mówić dalej.
— No więc dalej akcja nabiera tempa. Czarnobrody oddaje kozy bezdomnemu, wręcza mu przy tym 50 złotych i parówki. Bezdomny płynie z kozami na wyspę i tam mają one wypełnić zobowiązanie Czarnobrodego wobec władz stolicy: wyjedzą trawę jak biologiczne kosiarki. Kozy wyjadają co mogą, ale przybyły przecież z Dagestanu więc szybko zaczynają głodować. Bezdomny karmi je więc resztkami jakie poznajdował w koszach na śmieci po obu brzegach Warszawy.
— Czy pan jest trzeźwy? Co pan opowiada, to ma być realistyczna komedia?
— Tak, bo to jeszcze nie koniec. Czarnobrody bierze z urzędu pieniądze i udaje, że interesuje się swoimi kozami, a tak naprawdę to baluje na mieście. Tymczasem na wyspę zakradają się bezpańskie psy i napadają na stado kóz. Bezdomny akurat trochę wypił i przespał sprawę.
— To już się robi jakaś ekologiczna tragedia, nie ma w tym krztyny komedii, pan nas chce nabrać?
— Wysoka komisjo, to właściwie jest tragikomedia. Bo kozy padają jedna po drugiej i bezdomny nie jest w stanie ich zakopywać, więc niektóre wrzuca wprost do Wisły, a tam akurat płynie łajno z zepsutej oczyszczalni.
— Pan myśli, że jakikolwiek widz ze zdrowym rozumem to wytrzyma. Takie nonsensy? Kogo pan zamierza obsadzić w głównych rolach?
— A pana Stuhra na przykład. Jak tylko usłyszał mój pomysł, to się rozmarzył: wyspa Capri na Wiśle …powtarzał. Film więc będzie nosił tytuł „ Capri”, bo to przecież po włosku znaczy „Kozia wyspa”.
— Pan Stuhr to autorytet – prawda drodzy państwo?
— Tak, tak! – gorliwie odkrzykuje Wysoka Komisja
— No to zmienia postać rzeczy. Ten scenariusz zaczyna mi się podobać. W końcu musimy robić nową kinematografię, dość już tej prostej rozrywki dla fornali z czworaków.
— I jeszcze młody pan Stuhr obiecał, no i pan Olbrychski zagra Czarnobrodego jak kiedyś Azję Tuchajbejowicza i pani Janda w roli jednej z jego trzech żon.
— Zapowiada się wspaniałe kino. Taki angielsko – nadwiślański suspens i humor. Pięknie, niech pan jeszcze skonsultuje się z panią Holland, ona zna się na filmach o zwierzętach leżących pokotem.
Sitwa – zmora polskiej państwowości
Polska nie urośnie bez Polaków. Zdanie powalające banałem, ale czy na pewno? Spróbujmy głębiej wniknąć w sens tej prawdy.
Mankamentem naszego kraju jest poczucie bezsilności obecne w wielu kręgach społeczeństwa, szczególnie mocno dojmujące na tzw „polskiej prowincji”. Bierze się ono stąd, że dotąd żadnej władzy nie udało się przezwyciężyć zjawiska, które opętuje Polaków i odbiera im sens jakichkolwiek starań – nie udało się zwyciężyć lokalnej sitwy!
Stare prawda mówi, że im słabsze jest państwo tym silniejsze są wpływy i władza lokalnych sitw, które z czasem przeradzają się we wrastające w społeczną tkankę mafie.
Widmo południa Włoch, gdzie rolę administracji i służb policyjnych, wymiaru sprawiedliwości, przejęły organizacje mafijne (N drangheta, Camorra, Sacra Corona Unita, czy osławiona Cosa Nostra) nie jest wcale oddalone od Polski. Im bardziej polski wymiar sprawiedliwości będzie niewydolny i klinczujący się z władzami centralnymi, tym bliżej będziemy powstawania lokalnych gangów, a z czasem i struktur mafijnych, które swoimi pieniędzmi i wpływami powoli będą przenikać, aż na szczyty władzy. Dojmujące przekonanie o wszechwładzy ludzi służb specjalnych, które w Trzeciej Rzeczpospolitej panuje ( niestety zasadnie) od jej zarania psuje atmosferę, blokuje przedsiębiorczość i wolne inicjatywy obywateli.
Smród PRL - u
Po PRL i „okrągłym stole” odziedziczyliśmy system, który osłaniał przestępców ze służb specjalnych i dawnego aparatu władzy. Słynne słowa gangstera „Masy” z gangu pruszkowskiego, który podkreślał, że osławieni – w latach dziewięćdziesiątych – gangsterzy byli jedynie „mafią spod trzepaka”, która pozostawała na usługach funkcjonariuszy dawnych służb specjalnych, są tu najbardziej zwięzła definicją systemu. Na początku tzw Trzeciej RP wystarczył swoisty strajk włoski w policji, aby zastraszyć społeczeństwo i wykazać jak bardzo potrzebuje „starych fachowców”. Medialnie podbijana wszechwładza gangsterów skończyła się z chwilą, gdy dawni esbecy i funkcjonariusze wojskówki wygodnie urządzili się na najwyższych piętrach biznesu i mogli spokojnie wycofać „gangsterskie straszaki”. Co ciekawe w momencie gdy „Masa” zdecydował się ujawnić nieco faktów mówiących o powiązaniach świata przestępczego i służb natychmiast otrzymał mocno pretekstualne zarzuty i aresztowany zamilkł. Wcześniej był współautorem cyklu bajek opowiadających o barwnym życiu półświatka i dobrze na tym zarabiał, kiedy jednak zdecydował się przekroczyć magiczną granicę tabu Trzeciej RP, rychło trafił za kratki.
Dziś wielkie wpływy w Polsce posiadają oligarchowie finansowi, którzy mocno troszczą się o to, aby media nigdy ich tak nie tytułowały. Możemy jednak śmiało sformułować tezę, że – nawet w polskiej polityce – mamy dziś do czynienia z „partią Zygmunta Solorza”, „partią Artura Balazsa”, czy np. „stronnictwem rodziny Kulczyków”. To tylko kilka, losowo wybranych przykładów. Co oczywiste „partie” te zbudowane są w poprzek oficjalnego świata polityki i zrzeszają ludzi, którzy często – w studiach telewizyjnych – urządzają pomiędzy sobą widowiskowe spektakle polemik i sporów.
Dziś pewne maski spadają, ciągle jednak niezręcznie, a czasem wręcz niebezpiecznie jest mówić o tym, że wielcy biznesmeni kiedyś byli małymi figurkami na szachownicy służb, a potem dorobili się jachtów, na których z lubością bywają znani politycy. Czasem nawet takie spotkania są drobiazgowo rejestrowane w zapisie wideo i służą jako polityczne wiano i zabezpieczenie dla przezornych biznesmenów.
Szklany sufit sitwy
Im dalej od Warszawy, tym mocniej widzimy umowność polskich podziałów politycznych. Opiszę to na przykładzie miasteczka S. położonego całkiem jeszcze niedaleko od stolicy.
W S. panuje M., znany przedsiębiorca budowlany. M. właściwie od wielu lat rozdaje lokalne karty. Nikt w S. i okolicach nie wybije się bez poparcia biznesmena. M. kontroluje zarówno lokalnych działaczy PO jak i PiS, w czasie kolejnych przesileń na centralnej arenie umiejętnie tasuje posiadane w dłoniach karty. Z M. „zaprzyjaźnieni” są właściwie wszyscy członkowie lokalnej elity. Odbiera nagrody za „działalność społeczną” zarówno w kościele, jak i wśród zagorzałych lewicowców. Miastem rządzi zawsze namaszczony przez niego burmistrz. Każdy kto chciałby zmienić układ, sprawić że nieco świeżego powietrza wleci do S. rychło ponosi klęskę i to tak spektakularną, aby innym mieszkańcom miasteczka odechciało się „spiskować”. M. wygrywa wszelkie ważne przetargi i inkasuje spore pieniądze z racji realizowania różnych publicznych przedsięwzięć. Sitwa wyznacza każdemu jego miejsce w lokalnej stratyfikacji społecznej. Wszyscy wiedzą, że nad S. wisi szklany sufit zbudowany przez M. Jak to skutkuje? W miasteczku sporo jest emerytów i młodzieży szkolnej, gdzieś wyparował jednak „demograficzny środek”, ludzie w pełni sił i ambicji, którzy muszą szukać sobie miejsca poza S., najczęściej za granicą lub z dużych miastach. Lokalną sitwę może rozbić jedynie atak z centrali, najazd specjalnej grupy śledczej i śledztwo prowadzone przez maksymalnie oddaloną od S. prokuraturę. Sitwa ma oczywiście i swoje dobre strony: tam gdzie słabość państwowej administracji wprowadza chaos, sitwa wyznacza precyzyjne reguły gry, przejmuje rolę państwa i zazdrośnie strzeże swojej niewidocznej oficjalnie władzy.
Funkcjonalność sitwy
Można nawet powiedzieć, że w takich sytuacjach sitwa i jej siła są funkcjonalne: ludzie wiedzą z kim się liczyć i co robić, aby zrealizować swoje plany.
Obserwowałem działania klanu N dranghety w niewielkim calabryjskim miasteczku Sibari (słynnym z tego, że papież Franciszek wygłosił w nim ostre przemówienie przeciwko mafii). W miasteczku najważniejszą postacią był don F….oficjalnie zwykły emeryt po przejściach. Całymi dniami siedział w kawiarni i załatwiał rozmaite sprawy. Ludzie odwiedzali jego stolik aby załatwić sobie pozwolenie na budowę domu, ukaranie dręczycieli, ochronę przed emigrantami lub po prostu przychylność donna F. na przyszłość. Ja również odwiedziłem jego stolik i odbyliśmy uroczą rozmowę o szachach i przemijaniu. Mojej ekipie jedynie z ukrytej kamery udało się nagrać kilka momentów gdy się zaniepokoił i tłumaczył, że nie może nic mówić o mafii, ani o jej ludziach bo „karabinierzy i inna gadzina nieustannie siedzą mu na plecach”. Miasteczko funkcjonowało spokojnie, panował w nim spokój a emigranci z Afryki bardzo nerwowo i szybko opuszczali jego teren.
To pewnie rodzaj porządku, jednak czy chcemy, aby właśnie takie warunki zastępowały w lokalnej Polsce funkcjonowanie regularnego państwa i jego służb?
Co robić
Należy jak najszybciej złamać opozycyjny opór środowisk sędziowskich i przeprowadzić radykalną – personalną i strukturalną - reformę polskiego wymiaru sprawiedliwości. Sądy muszą działać błyskawicznie, a ich wyroki powinny zacząć budować zaufanie obywatela do państwa.
Przebudowa służb specjalny, a właściwie ich ponowne stworzenie, to warunek nieodzowny i powtarzany od wielu lat.
Do tego wszystkiego musi wreszcie pojawić się generacja polityków, którzy prawdziwie uwierzą w sens budowy sprawnego państwa.
Tylko tyle… prawda jakie to proste?
Czas naszego pokolenia
Bądź dumny ze swoich blizn, one świadczą o tym, że walczyłeś i przetrwałeś…takie motto znalazłem kiedyś w jednej z angielskich książek. Ono oddaje stan ducha, który powinien towarzyszyć dziś polskim katolikom. Od początku tego roku uderza się w nas coraz mocniej, coraz mocniej też stara się zasiać w nas zwątpienie i niewiarę w to, że polski kościół pomoże nam uporać się ze wzmagającą się burzą. Emocje, strachy, przeświadczenie, że nie potrafimy uporać się z siłą „nowych czasów”, że nasz sposób życia i myślenia staje się anachroniczny, że nieubłagany „rozwój” prędzej czy później nas pochłonie. Dajemy sobie wmówić, że kościół musi iść z „duchem czasów”, że coraz mocniej odstaje od tego co modne, zwycięskie i nieuchronne.
Spokojnie. Zatrzymajmy się na chwilę, usiądźmy i w spokoju rozważmy ten nowy kod, który rzekomo ma nas całkowicie unieważnić. Czy istotnie przyszły nowe czasy, w których głos nauczycielski kościoła odgrywa coraz mniejszą rolę?
Czasy są zawsze takie same, istotą dzisiejszego przeżywania jest jednak inwazja propagandy, niesionej przez masowe media informacji, która w istocie informacją nie jest, a jedynie sprytną jej atrapą, w którą wsączane są agresywne, odbierające chęć oporu, przekazy. Dziś ci, którzy posiadają media kształtują obraz świata u ich odbiorców. Dziennikarze przestali odgrywać istotną rolę, mają jedynie wykonywać wyznaczoną im agitacyjną robotę. Ci, którzy mają zbyt twarde zasady, zbyt mocne osobowości, są z mediów bezlitośnie eliminowani. Zawód dziennikarski stał się jedynie zawodem służebnym wobec wielkich grup kapitału, które – za pomocą własnych mediów – załatwiają swoje, bardzo merkantylne, interesy. Dziś prawdziwi dziennikarze ocaleli jedynie w niszach, coraz rzadszych, do których nie sięga globalnie propagowana ideologia i w miejscach, gdzie sami są właścicielami mediów (przeważnie słabych, niszowych i mocno atakowanych przez globalistów). Zmienił się zatem sposób informowania nas o świecie, jest bardziej podstępny i jadowity, u źródła zawierający programowane toksyny manipulacji. Mamy zatem do czynienia nie z nowymi czasami i nowymi wyzwaniami – te pozostają niezmienne – tylko z nowym sposobem agresji na naszą wolną wolę i myślenie. Czy jednak rzeczywiście myślicie, że ludzi, którzy czują podobnie jak wy jest tak niewielu, jak podają to największe media, sondażownie czy modni rezonatorzy opinii, którym się za to sowicie płaci? Świat stawia przed nami zawsze te same dylematy. Dotyczą one najprostszych wyborów etycznych i światopoglądowych. Uważacie, że Pan Bóg dał się zagonić do wizyjnego okienka, że rzeczywiście kapituluje przed rzekomą wszechmocą globalnych mediów?
Nie? To czego się obawiacie? A może brakuje nam odwagi, aby wyznać – samemu przed sobą – że moja wiara jest mniejsza niż siła telewizji, internetu, hologramów rzeczywistości produkowanych dla sterowania masami przez posiadaczy kapitału?
Czy naprawdę myślicie, że nasz świat jest tak płaski jak przekazy CNN czy TVN?
Prawda zawsze będzie wzbudzała emocje, często nienawiść, czy zatem – w imię świętego spokoju i bożka kompromisu za wszelką cenę – mamy z niej rezygnować. Czy nigdy nie słyszeliście o tym, że jeden odważny człowiek może mieć rację wbrew agresywnemu tłumowi? Czy myślicie, że można nas przykryć czapką?
O to im właśnie chodzi. Chcą nas tak oddalić od siebie, abyśmy się już wzajemnie nie słuchali, rozmowę pomiędzy nami ma zastąpić przymusowy przekaz płynący z mediów. A co z naszą wolnością, nieujarzmieniem, dążeniem do poznania prawdziwej istoty życia i otaczającego nas, prawdziwego świata?
Czasy zatem są takie same, tylko my dostaliśmy do ręki o wiele więcej niż kiedyś „argumentów”, które mają zamaskować nasze tchórzostwo, niewiarę, kalkulacje na dziś i jutro. Jeśli nasza wiara ma być jedynie odruchem handlowca, który kalkuluje co mu się bardziej opłaci, to istotnie…przegrywamy z „nowymi czasami” i ojcem tej iluzji ukrytym w gigantycznych majątkach zgromadzonych kosztem nas wszystkich. Bożek mamony triumfuje nad naszym poczuciem wolności i sprawiedliwości.
Problem drugi: czy istotnie prawdziwy rozwój polega na tym, czego chcą od nas media, polega na modyfikowaniu naszych postaw aż do pozycji niemyślącego niewolnika?
Przecież każde dziecko, któremu nieobce są podstawowe lekcje historii, wie, że rozwój społeczeństw przebiegał od niewolnictwa do społeczeństwa, w którym wszyscy są sobie równi. Jak wiele wieków było potrzeba, aby odkryć to o czym mówił Jezus Chrystus. Czy zatem dziś, kiedy dopada nas znów niewolnictwo: wobec materialnych smyczy, wobec pokusy czynienia zadość chwilowym przyjemnościom, wobec wreszcie „tych co przecież wiedzą już wszystko znacznie lepiej od nas”, uważamy że tak właśnie wygląda rzeczywisty rozwój?!
Mamy sobie czynić ziemię poddaną, to fakt, ale czy jednocześnie mamy przemiany oddawać w ręce tych, którzy mają więcej środków materialnych, czy to zwalnia nas z troski o świat, oddala od nas odpowiedzialność za własne decyzje i przedsięwzięcia?
Tak jest wygodniej, nie potrzeba o nic walczyć. Czy jednak katolicy nie są ludźmi odwagi i upartego dążenia do prawdziwego rozwoju, do zapewnienia wszystkim ludziom sprawiedliwego korzystania z darów, którymi zostaliśmy – jako istoty nadzwyczajne – obdarowani?
Nic nie jest dobre, co nie przynosi dobrych owoców. Czy już zapomnieliśmy o tej, najpewniejszej ze wszystkich, wadze odmierzającej prawdziwe oceny zmian, działań i postaw?
Z tego, że nie żyjemy wcale w nowych czasach i z wniosku, że rozwój przebiega zupełnie gdzie indziej niż pouczają nas o tym medialni półbogowie, wynika prosta konstatacja: nie możemy usunąć ani źdźbła z naszego kanonu wiary i etyki. Nie możemy rozregulować steru, dzięki któremu wznieśliśmy ogromny gmach dobrej, ludzkiej cywilizacji. To my to uczyniliśmy – my ludzie wierzący w Jezusa Chrystusa, gdyż tylko z jego inspiracji powstawały dobre i niezniszczalne dzieła.
Czujecie już więcej dumy i odpowiedzialności w sobie? To jeszcze nie wszystko. Zajmijmy się największym pytaniem: dlaczego właśnie na nas idzie teraz największy atak?
Bo jesteśmy zobowiązani do pozostania wolnymi. Ten kto uzyskał władzę nad globalną maszyną iluzji doskonale wie, że jeżeli nie zdoła nam wmówić anachroniczności naszego dążenia do wolności, to wszystkie jego wysiłki spełzną na niczym.
Jeżeli właśnie teraz polscy katolicy zostali szczególnie mocno zaatakowani, to właśnie dlatego że stanowią istotną przeszkodę na drodze do radykalnej zmiany świata. Dotychczas – właściwie od czasów komunizmu – znajdowaliśmy się w komfortowej sytuacji, nikt nie wymagał od nas mocnych świadectw. Nieco rozleniwiliśmy się przez lata spokoju i właśnie przyszedł moment sprawdzianu. Arcybiskup Marek Jędraszewski wypowiedział za nas mocne i ważne słowa. Czy możemy postawić go samemu sobie, wydanego na pastwę neomarksistowskich mediów i kręgów opiniotwórczych?
Dotychczas te rozważania były teoretyczne, ale właśnie nadchodzi bardzo konkretny sprawdzian. Wystąpił jeden z najważniejszych naszych duchowych przywódców i nie wystarczy, że w zaciszu domowego azylu pomyślimy o tym, że wypowiedział treść naszych myśli. Nadszedł moment działania. Rozważnego, pozbawionego złych emocji, ale jednak ruchu. Stanięcie murem w szeregu z naszym arcybiskupem jest właściwie odruchem, który powinniśmy wykonać bez żadnego wahania. Walka wchodzi w fazę zaszczuwania naszych ludzi. Nikt nie może w niej pozostać sam. Nie czas też na to aby oglądać się na innych.
Oni nie maja takiej siły, jak wyolbrzymiają to media, oni nie mają tak przygotowanych do duchowej walki ludzi. Wszystko zatem jest w naszych głowach. Czas na działanie, dziś nasze pokolenie stoi przed najważniejszym dla siebie wyzwaniem. Nie można już uciekać w prywatność. Polski katolicyzm musi być widoczny wszędzie. To nasz czas. Chyba powinniśmy czuć z tego powodu radość. Prawda?
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji
Bardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie !!!
OdpowiedzUsuń