Po staremu i po nowemu
Wybory, wybory, wybory, wybory – i już po wyborach. Jak mawia książę Salina z powieści „Lampart” - trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu – no i pierwszy powyborczy sondaż pokazuje, że tak właśnie jest – z jedną różnicą, że do Sejmu może wejść Konfederacja, którą zarówno rządzące PiS, jak i opozycyjna PO oraz lewica, to znaczy – pan Czarzasty z sodomitami, uważały za wroga. Pan Czarzasty powiedział nawet, że się Konfederacji „obawia”, bo są tam udzie, którzy wieszali na szubienicach portrety europosłów i palili kukły. Ale ideowi protoplaści pana Czarzastego tez wieszali i to nie portrety, tylko ludzi, i też palili, ale nie kukły, tylko ludzi. Adolf Hitler bowiem był wybitnym przywódcą socjalistycznym, podobnie jak Józef Stalin,
a każdy reprezentował jeden z dwóch radykalnych nurtów socjalizmu: bolszewizm i narodowy socjalizm. Teraz lewica chciałaby się od Adolfa Hitlera odciąć grubą kreską, lansując opinię, że był on przedstawicielem „prawicy” i to w dodatku „skrajnej”, ale to oczywiście nieprawda, podobnie jak opinia, że przedstawicielem prawicy był Józef Stalin. Ale w tej wrogości do Konfederacji tkwi racjonalne jądro. O ile bowiem cztery komitety wyborcze licytowały się, który wyda więcej pieniędzy podatników, to Konfederacja w tej licytacji udziału nie brała, zapowiadając, że nie chce tych pieniędzy podatnikom odbierać. W tym sensie rzeczywiście jest ona wrogiem każdego z pozostałych komitetów wyborczych, bo prezentuje całkiem inną wizję państwa, podczas gdy tamte – taką samą, więc różnice między nimi mają charakter drugorzędny.
Powyborczy sondaż pokazuje, że zwycięzcą jest PiS – ale dysponowałoby nieznaczną większością, więc żeby zapewnić sobie większą stabilność, albo będzie próbowała wyłuskiwać posłów z innych klubów, albo wejść w koalicję, albo i jedno i drugie. Zawsze bowiem na początku kadencji w Sejmie nie ma żadnych posłów niezależnych, ale pod koniec można z nich utworzyć całkiem spory klub. Czy na przykład pan Paweł Kukiz, który w tych wyborach odniósł największy sukces, bo uratował mandat, z którym w innych okolicznościach musiałby się pożegnać, nie jest materiałem do pozyskania? Skoro raz stracił dziewictwo kandydując z list PSL, to gdyby nawet przeszedł do klubu PiS, to dziewictwa po raz drugi utracić przecież już nie może. Jeśli wynik sondażowy się potwierdzi, to sukces odniosła również Konfederacja, bo udałoby się jej włożyć nogę w parlamentarne drzwi. Oczywiście nie mogłaby odgrywać żadnej wiodącej roli, ale jej kandydaci zdobyliby, albo pogłębili parlamentarne doświadczenie, a po drugie – mogliby wykorzystywać sytuacje do suflowania rozmaitych pomysłów nawet partii rządzącej. W roku 1993 w Sejmie pojawił się wniosek o wotum nieufności dla rządu panny Suchockiej i poseł Potocki odwiedzał kluby i koła poselskie próbując kaptować je do głosowania za rządem. Trafił również do koła UPR, które za moim poduszczeniem postawiło warunek, że poprze rząd, jeśli rządowa koalicja, to znaczy – Unia Demokratyczna i KLD obieca obniżenie stawki VAT z 22 do 7 procent oraz – że poprze projekt ustawy o restytucji mienia, który pierwotnie został przedstawiony Kukuńkowi, ale on odmówił wniesienia go jako własnej inicjatywy ustawodawczej. Po pięciu godzinach poseł Potocki wrócił z wiadomością, że koalicja odrzuciła obydwa warunki, wobec czego 4 posłów UPR następnego dnia głosowało przeciwko rządowi, który upadł jednym głosem, więc UPR mogłoby rząd uratować – ale nie za darmo. Ten przykład pokazuje, ze nawet niewielka grupa posłów może wykorzystywać dynamicznie zmieniające się sytuacje – o ile wie, co chce uzyskać – no a Konfederacja ma w wielu sprawach poglądy sprecyzowane.
Sukces może odnotować także lewica z sodomitami, chociaż trzeba powiedzieć, że w sporym stopniu zawdzięcza go osobliwemu wsparciu ze strony PiS. Paradoksalnie była w tym racjonalna myśl, bo lewica przelicytowała Koalicję Obywatelską zarówno w radykalizmie socjalnym, jak i obyczajowym, zabierając Platfomie i jej satelitom znaczną część wiatru z żagli. Z punktu widzenia PiS było to korzystne, bo osłabiało Platformę, uchodzącą za głównego przeciwnika – a to państwo jest silne, które ma sąsiadów słabszych od siebie, więc wszystko, co PO osłabiało, obiektywnie było dla PiS korzystne. W rezultacie Koalicja Obywatelska, czyli PO z satelitami, uzyskała wynik chyba znacznie poniżej oczekiwań tej partii i nie będzie już w stanie zagrozić dominacji PiS, zwłaszcza gdyby weszło ono w koalicję z PSL za odstąpienie tej partii Ministerstwa Rolnictwa. Stosunkowo spory rezultat lewicy też nie jest dla PiS niekorzystny, bo Jarosław Kaczyński, będący wirtuozem intrygi, będzie miał ułatwione prezentowanie się w charakterze jedynego obrońcy Polski i Kościoła przed komuną i sodomitami, dzięki czemu może liczyć na jego wsparcie.
Oczywiście teraz wszystko zależy od tego, kto liczy głosy i może powtórzyć się sytuacja z majowych wyborów do PE, kiedy to Konfederacja w sondażu uzyskała wynik powyżej 6 procent, ale po podliczeniu głosów okazało się, że nie przekroczyła 5-procentowej klauzuli zaporowej. Jeśli jednak oficjalne wyniki będą pokrywały się z sondażowymi, to będzie to oznaczało kontynuację tak zwanej „dobrej zmiany”, no i oczywiście – kontynuację politycznej wojny, a spod spódnicy pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej ponownie wyłoni się Grzegorz Schetyna ze swoim anty-PiS – owskim bzikiem.
Tymczasem nowy Sejm, kiedy tylko się ukonstytuuje, będzie musiał skonfrontować się z poważnym problemem żydowskich roszczeń, bo właśnie w październiku sekretarz stanu USA będzie musiał przedstawić Kongresowi raport o tym, jak m.in. Polska realizuje żydowskie roszczenia majątkowe. Co Kongres z tym zrobi – trochę już wiemy, choćby z listu do sekretarza stanu podpisanego przez 88 senatorów, którzy radzili mu, by podjął wobec Polski „śmiałe kroki”. Nie sądzę, by Izba Reprezentantów zajęła w tej sytuacji jakieś zasadniczo odmienne stanowisko, a w takim razie możemy oczekiwać jakichś nieprzyjemności ze strony Naszego Najważniejszego Sojusznika, który właśnie pokazał, jak potrafi swoich sojuszników spuszczać z wodą. Uważam i powtarzam, że Polska stoi w związku z tym w obliczu największego zagrożenia od 1939 roku i z rosnącym niepokojem czekam na reakcję rządu kierowanego przez PiS, który 19 lipca br. nie tylko odrzuciło projekt ustawy „antyroszczeniowej” posła Rzymkowskiego, ale w dodatku – jak przypuszczam – w zamian za umożliwienie mu kandydowania ze swoich list – w charakterze „wpisowego” przykazało mu odciąć się od projektu swojej ustawy jako „niepotrzebnej” - co poseł Rzymkowski posłusznie uczynił. Zatem wprawdzie wszystko zostaje po staremu, ale zarazem wszystko może już wkrótce rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach, o których podczas kampanii wyborczej prawie nikt nie odważył się pisnąć słowa.
Największym wygranym tych wyborów jest… Paweł Kukiz, a przegranym – PO!
Analiza wyników wyborów parlamentarnych. Co nas czeka?
Pierwszy powyborczy komentarz Stanisława Michalkiewicza.
Pan Stanisław rozkłada na czynniki pierwsze wyniki wyborów i sytuację poszczególnych ugrupowań. Jego zdaniem wynik wyborów jest niezadowalający dla wszystkich ugrupowań z wyjątkiem PSL-u i Konfederacji. Politycy Prawa i Sprawiedliwości spodziewali się lepszego wyniku, zwłaszcza że frekwencja w stosunku do poprzednich wyborów parlamentarnych była wyższa o 10%.
Stanisław Michalkiewicz nie sądzi, żeby PiS zamierzał wchodzić w koalicję z PSL.
Platforma Obywatelska też osiągnęła wynik poniżej oczekiwań, co jest także wynikiem działań Jarosława Kaczyńskiego i TVP, które przychylnym okiem patrzyło na polityków Lewicy. Także dzięki temu Lewica odebrała wiele głosów Platformie.
Większa część opinii publicznej miała wątpliwości, czy do parlamentu dostanie się Konfederacja, a stało się inaczej. Wśród wyborców Konfederacji dominowali młodzi ludzie, co - zdaniem Pana Stanisława - świadczy o tym, że to ugrupowanie ma przed sobą przyszłość.
Blaga i dekadencja
My tu w dniach ostatnich rajcowaliśmy się wyborami do parlamentu naszego bantustanu, chociaż, tak entre nous, nie są one aż tak ważne. Przede wszystkim dlatego, że ponad 80 procent obowiązującego u nas prawa, to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które nasi Umiłowani Przywódcy redagują następnie własnymi słowami, żeby suwerenowie nie nabrali podejrzeń, że z tą suwerennością jest coś nie tak. Złosliwi powiadają, że zamiast 460 posłów można by zatrudnić jednego tłumacza i nikt by nie zauważył różnicy, a skoro nie ma różnicy, to po co przepłacać?Obawiam się jednak, że jeden tumacz by nie wystarczył, bo Komisja Europejska bombarduje członkowskie bantustany dyrektywami w ilości więcej, niż jedna dziennie, więc pojedynczy tłumacz umarłby z przepracowania. Ale ekipa 20 tłumaczy z powodzeniem by już sobie poradziła. No tak – ale jak by wtedy wytłumaczyć suwerenom, że z tą suwerennością wszystko jest w jak najlepszym porządku? Byłoby to bardzo trudne, być może nawet niemożliwe, a gdyby się wydało, że traktat lizboński amputował Polsce ogromny kawał suwerenności, to podważyłoby to też podstawy kultu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który traktat ten – za błogosławieństwem brata Jarosława – bo Jarosław Kaczyński pierwszego kwietnia 2008 roku, wraz z innymi posłami PiS oraz Platformy Obywatelskiej, głosował za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji – ratyfikował.
Niedawno jeden z wyznawców prezydenta Lecha Kaczyńskiego napisał mi, że owszem – ratyfikował, ale dlatego, że musiał, bo jakby nie ratyfikował, to by go… – no właśnie – co by mu zrobili? Czy ktoś (kto?) przełożyłby go sobie przez kolano i wlepił serię bolesnych klapsów? Na takie zuchwalstwo mógłby porwać się co najwyżej brat Jarosław, ale nie słychać, by prezydent Kaczyński został przez ratyfikacją traktatu lizbońskiego przez swego brata tak boleśnie skarcony, więc te rzewne, hagiograficzne blagi o tym, że się „poświęcił”, że „musiał”, możemy śmiało włożyć między bajki. Ta ratyfikacja ma oczywiście swoje konsekwencje, podobnie jak blagierskie zapewnienia Pulardy, która wtedy była ministrem spraw zagranicznych, że na korytarzu w Brukseli, między schodami, a toaletą, otrzymała ustne gwarancje, że polskiej suwerenności nic nie zagraża. Ale gwarancje, zwłaszcza takie – gwarancjami – a życie – życiem. Bardzo ładnie to wygląda zwłaszcza na przykładzie sodomitów. Naczelnik Państwa przez ostatnie cztery lata, za pośrednictwem swoich pretorian, dysponowała zasobami całego państwa, a proszę – ani katastrofa smoleńska nie została wyjaśniona i jedyny pożytek z niej odniósł pan red. Tomasz Sakiewicz, w którego spółki Skarbu Państwa, a zwłaszcza – Polska Grupa Zbrojeniowa – pompowały szmalec w zamian za rozgłaszanie różnych fantasmagorii, ani nie została storpedowana ofensywa sodomitów, chociaż poszczególni mężykowie stanu twierdzili, że z nią „walczą”, jednak policja raczej ich demonstracje ochraniała ani nawet z panią Ludmiłą Kozłowską i jej małżonkiem, panem Kramkiem, którzy teraz zaciągają swoich krytyków przed niezawisłe sądy i prawdopodobnie tam wygrają. A dlaczego wygrają? A dlatego, że polski rząd, podobnie jak Naczelnik Państwa, mogą tylko się nadymać i to nie wszędzie, tylko w rządowej telewizji. Wyjaśniła to już wiele lat temu pani sędzia Małgorzata Jungnikiel, stwierdzając podczas dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim, poświęconej ewentualnemu wejściu Polski do unii walutowej, że sądy w Polsce będą stosowały prawo Unii Europejskiej nawet w sytuacji jego sprzeczności z konstytucją naszego bantustanu. Toteż jeśli niezawisłe sądy w naszym bantustanie się dowiedzą, że parasol ochronny nad panią Kozłowską i panem Kramkiem wcale nie został zwinięty, tylko odwrotnie – nadal trzyma go Mocna Ręka – to ani chybi posypią się piękne wyroki – bo w przeciwnym razie całą tę „niezawisłość” można by potłuc o wiadomy kant.
Ale kiedy my tu rajcowaliśmy się wyborami , to w Ameryce Południowej rozpoczął się tak zwany „synod amazoński” Kościoła katolickiego, o którym przewielebny ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski powiada, że może być początkiem „schizmy”, czyli rozpadu rzymskiego Kościoła. Przewielebny ksiądz ma oczywiscie rację, chociaż niekoniecznie, bo ten rozpad rozpoczął się już ponad pół wieku temu, podczas II Soboru Watykańskiego. Jak pisze Roberto di Mattei w swojej książce „Sobór Watykański II – historia dotąd nieopowiedziana”, jeszcze przed jego rozpoczęciem popełniony został grzech pierworodny w postaci umowy z Metzu, gdzie francuski kardynał Eugeniusz Tisserant zobowiązał się wobec prawosławnego metropolity lenigradzkiego Nikodema, „w świecie” funkcjonariusza KGB – że II Sobór Watykański nie potępi komunizmu, w zamian za co delegacja rosyjskiej Cerkwi zgodzi się zaszczycić Sobór swoją obecnością. I tak się stało; ani jeden z „ojców soborowych” nie ośmielił się na temat komunizmu zająknąć. Grzech pierworodny zdarza się raz, ale jego skutki są trwałe – i tak właśnie stało się w tym przypadku. Roberto di Mattei opowiada, jak to w trakcie Soboru powstało coś w rodzaju konspiracji „ojców” nader postępowych.
Nie byłoby może w tym nic osobliwego, bo „ojcowie” konserwatywni też mogli konspirować w drugą stronę i nawet próbowali to robić – ale konspiracja postępowa przetrwała również po Soborze – i to był właśnie, a właściwie – to jest właśnie tak zwany „duch Soboru”. Ten „duch” sprawił, iż na przykład, wbrew postanowieniom konstytucji soborowych, język łaciński został praktycznie wyrugowany z liturgii katolickiej na rzecz języków narodowych – że rozpoczął się „dialog z judaizmem”, który doprowadził do wydania watykańskiego dokumentu, iż „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje” Ewangelii, krzywdzące dla Żydów. Skoro takie „niewłaściwe interpretacje” zdarzały się „w przeszłości”, to skąd możmy mieć pewność, że te dzisiejsze są aby na pewno „właściwe”? W taki oto sposób „duch Soboru” prowadził do stopniowego rozwadniania religii katolickiej, a Kościół – jak to zauważył Mikołaj Davila – „straciwszy nadzieję, że ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią”. Ale jakże ludzie mieliby postępować zgodnie z nauczaniem Kościoła, skoro „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje” Ewangelii?
Toteż kościół hierarchiczny machnął ręką na „nauczanie”, koncentrując się na administrowaniu zaświatami, no i oczywiście – miliardem ludzi deklarujących swoją do niego przynależność. Ale czy te deklaracje o przynależności są aż tak ważne, skoro papież Franciszek w Abu Dhabi expressis verbis zauważył, że „Bóg chce”, to znaczy – życzy sobie za chować „różnorodność religii”? Jeśli by to była prawda, to o tym, jaką religię sobie wybrać, decydowałaby wygoda; jeśli wszystkie drogi prowadzą na szczyt, który uwiarygadnia każdą z nich, to dlaczego ktokolwiek miałby mozolnie wspinać się po skałach, ryzykując w każdej chwili złamanie karku, kiedy tuż obok klimatyzowane autokary dowożą turystów na szczyt bez żadnego ryzyka? No a teraz ten cały „synod amazoński”, który debatuje, czy nie wyświęcać aby żonatych mężczyzn. A dlaczegóż by nie, skoro przecież sam „Bóg chce”, by panowała „różnorodność religii”, a w innych religiach żadnego celibaty nie ma? A skoro już będą wyświęcani „żonaci mężczyźni”, to tylko patrzeć, jak zaczną być wyświęcane zamężne kobiety. Wtedy każdą plebanię będzie zamieszkiwało kilka świętych, to znaczy – wyświęconych rodzin i pewnie w tym celu niedawno zostało zmienione jedno z przykazań kościelnych – zamiast „w czasach zakazanych wesel i zabaw hucznych nie urządzać” wstawiono „troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła”.
Wygląda na to, że „duch Soboru” musiał w latach ostatnich zostać zdominowany przez osobników w rodzaju feldkurata Ottona Katza z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, którzy patronują dekadencji religii katolickiej. Może nie byłby w tym nic tragicznego, gdyby nie okoliczność, że chrześcijaństwo, a ściślej – etyka chrześcijańska, jako podstawa systemu prawnego, jest, a w każdym razie – była jednym z trzech filarów cywilizacji łacińskiej, która na naszych oczach też chyli się ku upadkowi pod naporem żydokomuny.
Krążownik „Aurora” cumuje
„Na twarz Anastazji Pietrowny padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek – a tymczasem na Newie cumował już krążownik Aurora” - śpiewał Maciej Zembaty w niezapomnianej piosence o Anastazji Pietrownie („Anastazja Pietrowna, Anastazja, kto ty jesteś – Europa, czy Azja?”). Jak pamiętamy, wkrótce potem krążownik „Aurora” wystrzelił – i od tej pory ludzkość zaczęła śpiewać inne piosenki. Tak oto rozpoczął się bolesny powrót do rzeczywistości, kiedy nadzieje na umoczenie pyska w melasie przez „raboczich i krestian” musiały ustąpić miejsca rzeczywistości kołchozowej i „nieprierywki”, czyli 7-dniowego tygodnia pracy w fabrykach. Tak i teraz, z powodzi obietnic, jakimi zasypywali suwerenów Umiłowani Przywódcy, a właściwie – kandydaci na Umiłowanych Przywódców – wyłania się rzeczywistość, zgodnie z sentencją wypowiedzianą przez księcia Salinę z powieści „Lampart” Giuseppe Tomasi di Lampedusa, że „trzeba wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu”. Nawiasem mówiąc, aż tak wiele zmieniać nie było trzeba, między innymi dlatego, że zaprojektowany przez Daniela Frieda ze strony amerykańskiej i Władimira Kriuczkowa, szefa I Zarządu Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, a następnie w naszym bantustanie wykonany przez generała Czesława Kiszczaka z pomocą grona osób zaufanych, namawiających się w Magdalence, model demokratycznego państwa prawnego, co to urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej, znalazł mnóstwo entuzjastów i kontynuatorów, którzy pięknie się rozróżnili na socjalistów bezbożnych i pobożnych. Tak było i przed wyborami, więc najwyraźniej książę Salina miał rację, to znaczy – miałby - gdyby na Newie nie cumował właśnie krążownik „Aurora” w postaci raportu, jaki sekretarz stanu USA Mike Pompeo jeszcze w tym miesiącu przedstawi Kongresowi, jak Polska wywiązuje się z oczekiwanej z niecierpliwością przez żydowskie lobby w USA realizacji tak zwanych „roszczeń” majątkowych, czyli haraczu, nałożonego na nią w nagrodę za udostępnienie naszego terytorium państwowego dla potrzeb amerykańskiej globalnej rozgrywki z innymi potężnymi szermierzami. Jak Kongres na ten raport zareaguje – to mniej więcej wiemy, choćby z listu do sekretarza stanu, by zastosował wobec Polski „śmiałe kroki”. Tak uważa co najmniej 88 senatorów, a nie sądzę, by Izba Reprezentantów miała inne zdanie, zwłaszcza w sytuacji, gdy podczas kampanii wyborczej, a i przed jej rozpoczęciem też, Umiłowani Przywódcy, zarówno z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzn, jak i z obozu zdrady i zaprzaństwa, skwapliwie korzystali z okazji, by w obliczu największego zagrożenia, jakie zawisło nad Polską, siedzieć cicho. W takiej sytuacji jest całkiem prawdopodobne, że przyszłość naszego kraju już wkrótce rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach, podobnie jak losy Kurdystanu. „Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił” - pisał jeszcze w XVIII wieku pozbawiony złudzeń biskup Krasicki. Toteż dopóki Stany Zjednoczone rękami kurdyjskimi wałczyły nie tylko z „państwem islamskim”, ale i ze znienawidzonym syryjskim tyranem, niepodległy Kurdystan wydawał się być w zasięgu ręki. Kiedy jednak „państwo islamskie” zostało rozgromione, a za syryjskim tyranem stanął zimny rosyjski czekista Putin, który – kto wie – może jeszcze się przyda na wypadek, kiedy trzeba będzie – a trzeba przecież będzie – zrobić porządek z Chinami – okazało się, że Murzyn, czyli Kurdowie mogą sobie odejść. Dokąd? A choćby do diabła, dokąd z pewnością pośle ich turecki prezydent Erdogan, któremu w tym celu prezydent Donald Trump zapalił zielone światło. Ten przykład pokazuje, jaką zbrodniczą głupotą jest stawianie „wszystkiego” na jedną kartę w postaci iluzji, że w razie czego Stany Zjednoczone będą broniły Polski do ostatniej kropli krwi. Przecież Kurdom też amerykańscy prezydenci obiecywali makagigi w postaci Kurdystanu, ale oto właśnie zobaczyliśmy, że ci wszyscy prezydenci zachowują się podobnie, jak nasz Kukuniek. Oto prezydent Trump, który zaledwie kilka dni wcześniej zaaprobował turecką inwazję na zamieszkałe przez Kurdów rejony Syrii, w swojej „wielkiej i niezrównanej mądrości” zagroził tureckiemu prezydentowi, że jeśli zrobi to, co wcześniej z nim uzgodnił, to on „zniszczy” turecką gospodarkę. O swojej „wielkiej i niezrównanej mądrości” jest przekonany również Kukuniek, który uwierzył w pracowicie budowaną przez pierwszorzędnych fachowców od propagandy własną „legendę” - no, ale Kukuniek nie trzyma palca na atomowym cynglu, a jeśli coś jest w stanie zniszczyć, to właśnie tę „legendę”. Tymczasem prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, to co innego – ale okazuje się, że kto go słucha, ten też sam sobie szkodzi – dokładnie tak samo, jak w przypadku Kukuńka. W takiej sytuacji łatwiej uwierzyć, że jego wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych mógł się dokonać dzięki machinacjom zimnego rosyjskiego czekisty Putina, który w ten sposób chciał sobie zakpić z narodu amerykańskiego tak samo, jak w 1990 roku generał Czesław Kiszczak zakpił z narodu polskiego, za pośrednictwem braci Kaczyńskich nastręczając Kukuńka na prezydenta naszego bantustanu. Nawiasem mówiąc, tuż przed wyborami, pojawiły się publikacje, jakoby PiS został też wypromowany przez Rosję ze względu na swój negatywny stosunek do Europy, to znaczy – Unii Europejskiej. To oczywiście nieprawda, bo gdyby tak było, to czyż PiS w czerwcu 2003 roku stręczyłby Polakom Anschluss w referendum akcesyjnym, podobnie zresztą, jak obóz zdrady i zaprzaństwa? Czyż gdyby tak było, to czyż PiS 1 kwietnia 2008 roku głosowałby – podobnie jak obóz zdrady i zaprzaństwa – za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego? Wchodząc w życie 1 grudnia 2009 roku, traktat ten amputował Polsce tak duży zakres suwerenności, że nawet Naczelnik Państwa, oczywiście kiedy jeszcze nie był Naczelnikiem Państwa, zauważył, że zagraża on polskiej niepodległości – ale kiedy już tym Naczelnikiem został – przecież nie próbował „polexitu” - jak to zrobili Anglicy. Zatem opowieści, że PiS jest „antyeuropejski”, możemy śmiało włożyć między bajki – a jeśli można czasami odnieść takie wrażenie, to tylko dlatego, że Platforma Obywatelska przy wydatnej pomocy Naszej Złotej Pani oraz jej niemieckich owczarków w Komisji Europejskiej, używa europejskich instytucji do politycznych przepychanek z PiS-em. PiS jednak, jako ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, instytucji europejskich się nie boi, a w każdym razie nie obawia się ich w takim stopniu, jak Departamentu Stanu, bo kiedy ten tylko tupnął, to PiS w podskokach wycofał się z nowelizacji ustawy o IPN, która nie podobała się środowiskom żydowskim. Toteż i teraz, kiedy tamtejszy rząd tupnie nogą, obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm w podskokach zrobi wszystko, co mu starsi i mądrzejsi każą. A krążownik „Aurora” właśnie dobija do portu i tylko patrzeć, jak rzuci cumy.
© Stanisław Michalkiewicz
12-16 października 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.YouTube.com / www.MagnaPolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
12-16 października 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.YouTube.com / www.MagnaPolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Wideo © Stanisław Michalkiewicz / www.youtube.com
Wideo © asmeredakcja / www.youtube.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz