„Kiedy słyszę, że ktoś jest dumny z bycia Polakiem, w głowie zapala mi się światełko ostrzegawcze”- ten cytat z „Gazety Wyborczej” jest charakterystyczny dla środowiska wyrosłego pod skrzydłami Adama Michnika. „Gazeta Wyborcza” została utworzona i była prowadzona przez ludzi, których za Pawłem Śpiewakiem można nazwać „żydokomuną”. Nawet jeśli oni sami ze względu na młody wiek, nie zdążyli zaangażować się w zbrodnie systemu komunistycznego, to ich rodziny pochodziły ze środowisk związanych z władzą komunistyczną, w tym z aparatem represji oraz z sowiecką agenturą. Można sobie tylko wyobrazić, w jakim duchu kształtowali młodych ludzi ich rodzice, którzy tradycyjnej Polski nienawidzili z dwóch powodów: po pierwsze, że jako żydowscy komuniści czuli się w niej niedowartościowani oraz odsunięci na społeczny margines, a po drugie, że jako związani ze Związkiem Sowieckim komuniści czuli odrazę do wartości patriotycznych, religijnych, do spajającego społeczeństwo kulturowego dziedzictwa. I dlatego właśnie to kulturowe dziedzictwo pragnęli unicestwić. Najpierw za pomocą fizycznej eliminacji polskich patriotów, później za pomocą procesów edukacyjnych i kulturowych, mających stworzyć „nowego człowieka”. Michnik et consortes przejęli dzieło po swoich stalinowskich poprzednikach oraz wychowawcach. Oczywiście fizyczna likwidacja przeciwników nie była już możliwa, ale dzięki potężnym wpływom politycznym i medialnym możliwe stało się formatowanie i modelowanie społeczeństwa. Stąd ciągłe ataki na patriotyzm, na pamięć historycznych triumfów, na tradycję, na religię. Stąd wezwania, by „patrzeć w przyszłość, a nie przeszłość”, stąd również próby rozgrzeszania zbrodni popełnianych na Polakach przy jednoczesnym epatowaniu rzekomymi zbrodniami popełnianymi przez Polaków. Krótko mówiąc: stąd właśnie pochodziła trwająca wiele lat kampania zohydzania naszej tradycji, kultury i historii.
Zadaniem lewicowej inżynierii społecznej jest stworzenie człowieka nieulokowanego w konkretnej tradycji historyczno-kulturowej. Już nie Polak, a po prostu mieszkaniec Europy urodzony na Mazowszu – taka wizja samoidentyfikacji obywatela jest wręcz idealna z punktu widzenia środowisk kosmopolitycznych. Bo obywatelem oderwanym od korzeni jest znacznie łatwiej sterować. Kogoś, kto nie ma oparcia w tradycji, w rodzinie, w kulturowym etosie, w historycznej symbolice, w przykazaniach wiary, w wywodzących się z antyku zasadach prawa, niezwykle łatwo jest omamić, ogłupić, a potem poprowadzić niczym barana na rzeź.
Koligacje rodzinne i towarzyskie stanowią również ważny czynnik spajający przeciwników Polski. Dziadek stalinowski komunista, ojciec działacz PZPR, syn dziennikarz w TVN lub Agorze albo działacz obecnej opozycji – to modelowy wręcz przykład kariery w kręgach lewicowo-liberalnych. Nawet dla człowieka, który w pewnym momencie zrozumiałby, jak złej sprawie służy, wycofanie się nie byłoby takie łatwe. On przecież nie ma innych kontaktów towarzyskich i zawodowych poza tym kręgiem. Zerwanie z dotychczasowym towarzystwem oznaczałoby koniec pozycji zawodowej i ograniczenie dochodów, ale też koniec kontaktów towarzyskich (ponieważ tak jak w sekcie, przejście na inne pozycje polityczne wiązałoby się z całkowitym wykluczeniem). Ludzie ci żyją w odizolowanej bańce towarzyskiej, w której „nikt, kogo znam, nie głosuje na PiS”. Dodatkowo są autentycznie wściekli, jak to jest możliwe, że „pisoski motłoch” ośmiela się nie słuchać światłych autorytetów (fanatyczne tyrady zapoznanej pisarki Marii Nurowskiej mogą tu być najlepszym przykładem).
Podziałowi Polaków z całą pewnością sprzyjają niemieckie pieniądze. Wydawane w Polsce media należące do niemieckiego kapitału zazwyczaj wiernie pracują na rzecz niemieckich interesów. Tego się zresztą od nich wymaga. Ale to tylko czubek góry lodowej, (chociaż czubek aż nadto wyraźny). Bowiem rząd Niemiec jest od lat znany z pompowania miliardów marek w krajach na których mu zależy, by tworzyć tam pewnego rodzaju agenturę wpływu, a więc krąg ludzi nie tylko wdzięcznych Niemcom za ogromną pomoc finansową (często również za uznanie zawodowe), lecz spodziewających się dalszych korzyści. Z Niemiec finansowane są przeróżne fundacje (wielka ich część prowadzi antypolską działalność), z Niemiec można również otrzymać stypendia naukowe czy artystyczne. Do Niemiec można być zaproszonym na wystawy i festiwale, dostać wielomiesięczne, świetnie płatne stypendia i nagrody (korzystają z nich nie tylko artyści, ale na przykład politycy samorządowi) albo chociaż medale. Na przykład polski literat czy dziennikarz może w Niemczech spotkać się z życzliwością wydawniczą. Jego artykuł zostanie opublikowany w prasie i sowicie opłacony albo jego książka zostanie wydana w znaczącym nakładzie, co przyniesie autorowi dochód w Polsce niemożliwy do uzyskania. Dzięki Niemcom można uzyskać wysokie stanowiska w organizacjach międzynarodowych. Zrozumiałe, że od takich ludzi: artystów, dziennikarzy, naukowców, polityków, działaczy społecznych itp., władze niemieckie oczekują następnie jednego: życzliwości w stosunku do polityki Niemiec. Stąd między innymi rodzą się te zmasowane antyrządowe akcje, kiedy tylko obecna władza poweźmie decyzję godzącą w niemieckie interesy. Zapowiedź starania się o reparacje za zbrodnie hitlerowskie i wywołana nią kampania histerycznej nienawiści (sterowana oczywiście przez Niemców) może tu być najlepszym przykładem. Wielu prominentnych polskich obywateli nie wahało się w tym wypadku wystąpić przeciwko interesom własnego kraju. Z nienawiści do Polski? Niekoniecznie. Raczej z powodu głębokiego zrozumienia, na której półce stoją konfitury. I że półka ta jest podpisana „Gehorsam”…
Polska jest dzisiaj krajem bardzo mocno podzielonym politycznie i tak silne pozycjonowanie prowokuje do skrajnych zachowań. Dlatego coś, co odbieramy jako nienawiść do Polski, może być zaledwie przejawem infantylnej niechęci do partii rządzącej. Na zasadzie: „jeśli PiS twierdzi, że przekop Mierzei Wiślanej jest konieczny, to będę protestował”, nie przejmując się tym, że te protesty są sponsorowane przez Niemców i Rosjan, w których interesy ekonomiczne godzi ta inwestycja (podobnie wygląda sprawa z projektem budowy wielkiego lotniska międzynarodowego, który budzi wściekłość Niemców). Rzecz jasna nie oznacza to, że takie zachowania nie są szkodliwe. Lecz ich szkodliwość wynika czasami nie z intencjonalności, lecz ze zwykłej głupoty oraz braku obywatelskiej odpowiedzialności. Podobne zachowania obserwujemy, kiedy ludzie związani sympatiami z opozycją, zaczynają solidaryzować się ze zwykłymi przestępcami tylko dlatego, że owi przestępcy zostali schwytani przez „pisoskie służby”.
Warto zwrócić uwagę, że obie strony konfliktu wciąż wzmacniają mechanizmy, pozwalające członkom ich grup upewniać się w słuszności dokonywanego wyboru. Jeżeli chcą państwo obejrzeć, jak wygląda to w kabaretowym wydaniu, proszę zapoznać się ze skeczem Kabaretu Dudek „Kolejka”. W nim, w prześmiewczej formie pokazano eskalację konfliktu pomiędzy dwoma naprędce stworzonymi „plemionami”. Oczywiście konflikt rzeczywisty, którego doświadczamy w Polsce, różni się od kabaretu tym, że nie jest wydumany. Dotyczy bowiem nie tylko wartości, a wręcz kwestii fizycznego istnienia narodu. I jestem przekonany, że abyśmy mieli szansę przetrwać, musimy wcześniej całkowicie odebrać naszym wrogom możliwość decydowania o przyszłości gospodarczej, kulturalnej i politycznej kraju. Odebrać im wpływ od poziomu sołectwa aż po poziom prezydenta, od najmniejszej gazety po największą telewizję.
Tylko wtedy, tylko po likwidacji tej „piątej kolumny”, będziemy mieli szansę, by spokojnie prowadzić sprawy kraju w dobrą stronę.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz