Zanim nastąpi potop
Coraz więcej osób z niepewnością szuka konkretnej odpowiedzi na odwieczne pytanie: czy żyjemy w czasach nadzwyczajnie ostatecznych? Czy właśnie – nieomal na naszych oczach – kończy się nasz polski świat? Tak zwykle się dzieje, gdy wokół jest coraz więcej zgiełku, a coraz mniej informacji.
Promocja zboczeń, coraz bardziej zajadłe ataki na kościół katolicki i święte dla większości wartości. Tracimy zaufanie do polityków, wokół wzmaga się wrzawa związana z żydowskimi roszczeniami dotyczącymi mienia bezdziedzicznego. Rządzący odpowiadają – co prawda – twardo, ale ze strony narodowców ciągle płyną oskarżenia o udawanie, kłamstwo, nie podejmowanie walki w obronie polskich interesów. To wszystko budzi lęk i niechęcenie. Panuje coraz większy zamęt, a zatem może – po raz kolejny – podejmę próbę uporządkowania rzeczy i pokazania gdzie mamy do czynienia ze sprawami naprawdę istotnymi, a gdzie panuje jedynie propagandowa mgła.
Neomarksizm (operuje wieloma narzędziami: nadmiernie rozumiane prawa kobiet, dzieci, zwierząt, LGBT i jej polityczne emanacje, tzw „postępowy kościół” a la „Tygodnik Powszechny”, „Więź” i „Znak”,polityczna poprawność, walka z „mową nienawiści”, przymusowe etykietowanie osób mających inne poglądy mianem „nazistów”, „faszystów”, „wrogów wolności”, czy też układy z ponadnarodowymi korporacjami i bezwstydna promocja ich interesów kosztem wartości tradycyjnych) poprawnie zdefiniował swoich głównych przeciwników. Bez rozbicia wszystkich tradycyjnych instytucji jego wizja przemiany społeczeństwa i wprowadzenia „władzy filozofów” („ekspertów i autorytetów”), bez przemiany tradycyjnej estetyki opartej na dostępnym każdemu mechanizmie wartościującym, bez oderwania ludzi od ich naturalnej historii i dziedzictwa, nie uda się niczego przeprowadzić, nie wzejdą owoce forsowanej dziś (na nowo) rewolucji.
Rewolucja
Jeśli myślicie, że marksiści poniechali swoją wiarę w rewolucyjne – a więc i związane z przemocą – zaprowadzenie swoich rządów w utopijnym „społeczeństwie szczęśliwym”, to jesteście w brzemiennym błędzie. Brzemiennym, bo przynoszącym tragiczne skutki.
Oni zrozumieli jedynie, że za pomocą tępych Kałmuków, matrosów z „Aurory” i wszelkiego innego ludu z realnego „Mordoru”, nie da się zmienić świata. Nie istnieją siły, które przemocą mogą zagnać wszystkich – na powrót – do kołchozów i zmusić masy do poparcia sztucznych idei stanowiących woal dla konkretnych interesów. Rewolucja polegająca na masowym upuszczeniu krwi, jak onegdaj bywało, nie jest dziś już możliwa. Każda bowiem większa światowa zawierucha wywoła jedynie jądrową hekatombę i prawdziwy koniec dotychczasowego istnienia.
Pojętni uczniowie Lwa Trockiego zaprojektowali wiec zupełnie nową rewolucję – Rewolucję 2.0.
Dziś realne panowanie przynosi władza nad sieciami komunikacji i przenoszenia informacji. Nie potrzeba wielu komisarzy, aby opanować najbardziej newralgiczne węzły świata. Wystarczy tylko odpowiedni zasób pieniędzy, aby mieć ich tam, gdzie ich właśnie potrzeba, tam gdzie mogą kontrolować treści.
Tworzy się więc coraz bardziej zglobalizowany i homogeniczny przekaz. Panuje tylko jedna szkoła rozumienia świata. Rewolucja się uda jeśli nowi architekci osiągną znaczące panowanie we wszystkich dziedzinach ludzkiej aktywności, a że ta aktywność coraz mocniej przenosi się do informatycznych sieci neuronowych, więc należy mieć władzę nad punktami kontrolnymi tej sieci. Za pomocą sieci przekazu musza opanować język i narzucić ludziom nowe znaczenia i nowe rozumienia odwiecznych sytuacji . Ciągle pozorują demokrację, ale przecież w istocie są totalitarystami najczystszej wody. Mało inteligentni politycy Koalicji Europejskiej nie potrafią nawet utrzymać języka za zębami i wprost mówią o tym, że swoje plany muszą dawkować stopniowo, aby nie wywołać w społeczeństwie szoku i aby „prowincja” ich nie przegoniła.
Postępowcy są też rasistami ideowymi, którzy wyznawców wszelkich innych poglądów chcą sprowadzić do kategorii podludzi i poddać efektywnej eksterminacji.
Rewolucjoniści się nie zmieniają, zmieniają się jedynie ich metody. Nie zmienia się także ich przeświadczenie o własnej wyższości i konieczności poświęcenia części ludzkości dla realizacji własnych planów. Dzisiejsi rewolucjoniści starannie ukryli się w garniturach demokratów (w rzeczywistości nieograniczenie tą demokracją pogardzają) i egalitarystów (realnie żywią przeświadczenie o własnej predestynacji i pogardę dla reszty społeczeństwa, którą traktują jak bezkształtną masę złożoną z ludzi mniejszej przydatności i wartości).
Dziś nie jest istotne do jakiej partii politycznej należą…oni są w każdej partii i w większości redakcji, pilnują, aby nic nie wymknęło się spod rewolucyjnej kontroli. Co ciekawe, tym razem mają znaczną przewagę finansową nad swoimi przeciwnikami. Zbiega się to oczywiście z przekonaniem kręgów elity finansowej, ze właśnie rewolucja może zapewnić im niewzruszalną pozycję światowej arystokracji, Ta rewolucja bowiem opiera się na założeniu, że jeśli zmienimy język tradycji, to świat pozostanie własnością tych, którzy nadają mu materialny impet.
Reduty obrony
Pomimo wielkiej przewagi finansowej i technologicznej napastników nie jesteśmy bezbronni. Musimy jednak pamiętać, że tylko pozostanie nieczułym na syrenie śpiewy rewolucji pozwoli nam ocaleć i zwyciężyć.
Broni nas religia katolicka – to bowiem jedyny system wartości i zbiorowego natchnienia, który stawia przed człowiekiem wymóg bycia wolnym. I właśnie wolność – pojmowana jako równowaga etyczno – poznawcza – jest najbardziej zwalczanym przez rewolucjonistów objawem oporu. Nie może zatem dziwić, że przygotowany jest scenariusz rozbicia kościoła i zepchnięcia go na margines społecznej świadomości. Stąd biorą się seryjne ataki na religijne symbole, zwyczaje i na księży jako takich. Jeśli uda się oderwać przywiązanie Polaków od kościoła, to zostanie powtórzony ten sam eksperyment, który powiódł się w większości krajów Zachodniej Europy. Zeświecczone społeczeństwo kieruje się już tylko nakazami mód i dyktatem płynącym z globalnych przekazów. Techniki marketingowe i kulty kreowane przez celebrytów zastępują w nim tradycyjne normy etyczne. Jedynym wyjściem jest zatem pozostać głuchym na nawoływania współczesności i trwać razem z kościołem, zwłaszcza w czasie gdy przychodzi na niego próba i wielu fałszywych przyjaciół zacznie gromadnie kontestować zarówno jego ideowe przesłanie jak i sama instytucję.
Niebezpieczeństwo nadchodzi także z wewnątrz instytucji kościoła. Tworzy się środowiska, które napierają na „reformy i modernizację doktryny”. W Polsce nieliczne ośrodki „progresywnych katolików” mogą liczyć na pieniądze firmowane przez George Sorosa: „Tygodnik Powszechny”, „Więź”, „Znak” agresywnie promują pomysły, które sprawić mają, że najpierw polski kościół nasiąknie protestantyzmem, a potem będzie stawał się coraz bardziej jałowy i pozbawiony sacrum.
W takiej sytuacji wierne i uparte trwanie we wsparciu kościoła jest także wspieraniem obrony Polski przed rewolucjonistami.
Drugim filarem obrony jest tradycyjnie pojmowany polski patriotyzm i solidaryzm wobec własnego narodu. Im bardziej wmawia się nam, że jesteśmy nic nie znaczącym w świecie narodem, którego istnienie jest w zasadzie anachronizmem, tym bardziej powinniśmy szukać tego co nas łączy i opierać się wszelkim tendencjom do rozmywania nas multikulturalizmem. Polski patriotyzm ciągle ma sens i swoją siłę. Co więcej, właśnie ten patriotyzm sprawia, ze jesteśmy dla innych ciekawi i wnosimy nowe wartości do ogólnej wspólnoty. Wolni ludzie zawsze gdzieś mają swoje korzenie, to daje im siłę oraz nadaje sens upartemu opieraniu się modnym tendencjom.
Przyszłość będzie należeć do wspólnot solidarnych wewnętrznie i nastawionych na wzajemne wspomaganie swoich najlepszych przedstawicieli. Nie bogactwa naturalne, ani nawet potęga demograficzna będą decydować o tym kto zdobędzie przyszłość. O tym zadecyduje silna ideowość, motywacja, która za nią idzie oraz wewnętrzna spoistość. Nam – Polakom bardzo wiele jeszcze brakuje do solidarnego spostrzegania siebie nawzajem, lata rządów obcych, nasiana tu agentura, kodowanie zachowań antyspołecznościowych, to wszystko jeszcze długo wielkim cieniem będzie kładło się na funkcjonowaniu polskiego narodu. Musimy zatem sformułować funkcjonalną, pragmatyczną definicję nowoczesnego polskiego patriotyzmu, a następnie zaaplikować wynikające z tego wnioski do tworzenia polskich doktryn i strategii w każdej dziedzinie.
Patriotyzm niesie dziś ogromny potencjał antyrewolucyjny, powoduje że zachowujemy stare kody kulturowe oraz pierwotne znaczenie podstawowych pojęć.
Siłą w walce z rewolucjonistami musi być odwaga wypływająca z silnej ideowości oraz oddania się narodowej wspólnocie. Nie jest oczywiście łatwo aplikować tak pojmowane – abstrakcyjnie brzmiące – zadanie do praktycznej realności. Musimy nauczyć się czerpać z własnych dziejów i kultury, odkrywać nowe źródła i stale doskonalić metody edukacji młodego pokolenia Polaków.
Dziś właśnie młode pokolenie może stać się istotnym bastionem oporu, stąd jednym z najważniejszych starć musi być walka o kształt narodowej edukacji. Młodzi Polacy muszą być uczeni nie tylko historii i języka ojczystego, ale także klasycznej logiki i podstaw filozofii. To właśnie te dziedziny budują podstawy do wolnego spojrzenia na otaczający świat. Nie dajmy sobie wypaczyć modelu nauczania. Trzeba twardo trwać w oporze wobec próby inwazji LGBT do szkół i przedszkoli. Nie wolno dopuścić do zaśmiecania świadomości dzieci deprawującymi treściami seksualnymi. To już ostatni dzwonek, aby bronić nasze szkoły. Niedawno, w Krakowie, odbyła się manifestacja zboczeńców, w której uczestniczyło kilka tysięcy, przeważnie bardzo młodych osób. Jeszcze kilka lat temu baliby się wychodzić na ulicę, a dziś maszerują pewni swojej siły i wsparcia ze strony prominentnych środowisk. Niestety bezczynność środowisk konserwatywnych sprawiła, że noga dewiantów wstawiona w publiczne drzwi sprawiła, że staja się one coraz mocniej rozwarte. Gorszycieli należy strzec się szczególnie, oni bowiem wykonują najbrudniejszą i najbardziej rozbijającą wspólnotę robotę. Często czynią to za pieniądze krajów i organizacji, które u siebie przestrzegają norm moralności w przestrzeni publicznej i tępią wszystko co, co nasyłają do krajów ościennych, które chcieliby opanować za pomocą mentalnego i moralnego wydrążenia.
W walce, którą przyszło nam prowadzić ufać możemy jedynie naszej religii i własnemu zdrowemu rozsądkowi. Nie możemy przejmować się tym czym będą nam grozić i jakie oskarżenia przeciwko nam wytoczą. Nie musimy wcale być modni, ani budzący zachwyt. Nie musimy imponować odnoszonymi przez nas sukcesami, wystarczy, że zachowamy odwagę i hart ducha, które niezbędne są do skutecznego oporu. Musimy obronić nasz język, nasze wartości i naszą tradycję. Tylko tyle…czyżby takie zadanie przerastało możliwości pokolenia, które reprezentujemy?
Raport z Wyzwolonego Miasta
Był chyba 1984 rok, w kościele ojców Redemptorystów w Krakowie tuż obok ołtarza, siedział starszy, siwy mężczyzna. Monotonnym głosem czytał swój wiersz. Czytał o oblężonym Mieście, ale tak w istocie zerkał na nas i czuliśmy, że w ten sposób rozmawia właśnie z nami. Z tymi, którym wtedy przyszło nosić swoją młodość. Zaciskaliśmy pieści, gdy padały słowa:
„ (...)patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierciNasze sny wówczas były wspólne. Wiedzieliśmy kto oblega Miasto.
najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady
i tylko sny nasze nie zostały upokorzone (...)”
Każdy z nas wyobrażał sobie, że to właśnie on będzie ocalony, on się nie ugnie i poniesie Miasto w sobie.
Starszy pan uśmiechał się do nas smutno – tak jakby coś wiedział - ściskał dłonie, niewielkimi literami wpisywał nam, do przyniesionych ze soba tomików, swoje imię i nazwisko.
Dziś chowam ten tomik jak największą relikwię, pożółkł, poplamił się od częstego czytania.
Nieśliśmy to Miasto, aż przyszły wybory w 1989 roku.
Wtedy wielu złożyło broń, zaczęli pisać Miasto małą literą, boć przecież Miasto się oparło, zwyciężyło, jego mieszkańcy mogli wreszcie swobodnie oddychać. Nie było potrzeby kontynuowania wojennego patosu.
Wyszliśmy za mury, nie w szyku bojowym jednak, ale każdy na własną rękę.
Dowódcy oblężenia przywdziali nasze barwy, to oni właśnie odbierali od nas broń i gładzili po głowach. Tak, zwycięstwo przyszło niespodziewanie, nie wytoczono nawet kropli krwi – ot barbarzyńcy, którzy dotąd topili naszych dziadków i rodziców w gnojówce, teraz umyli ręce i stali na trybunach odbierając spontaniczne defilady.
Ani się spostrzegliśmy jak znów „jednostką obiegową stał się szczur”. Szczur szybko wyparł pieniądze, które tajemnie przechowaliśmy po piwnicach. Nasza waluta stała się śmieszna. Rychło też niemodne stały się szare stroje z czasów oblężenia.
Festyny zaroiły się od kolorowych barw barbarzyńców, stały się modne, nosili je artyści i kuglarze...rychło też przywdziali je nasi młodzi.
Minęło tyle lat, starszy pan już dawno nie żyje.
Po jego śmierci usiłowano nawet i jego otoczyć wiarą barbarzyńców. Był okadzany i w tych dymach coraz więcej było ich słów, tego co dawniej – bombami - chcieli wcisnąć nam za mury.
Dziś barbarzyńcy defilują po placach naszego Miasta, zamieszkują w Pałacu Dożów, ich mowa wypiera naszą nawet z naszych najstarszych kościołów, w których szykowaliśmy się do odpierania kolejnych szturmów na mury Miasta.
Wtedy, u Redemptorystów, miejsce obok mnie zajmował młody chłopak, tak jak i ja i wszyscy tam miał w sobie ponieść Miasto.
Poniósł je do...”Gazety Wyborczej”, tam dali mu dobre żarcie i splendory.
Nie poznaję Miasta.
Tak, jakby wjechał do niego niewidzialny drewniany koń, i z jego trzewi wypełzła słodka, nieodczuwalna zaraza.
Coś zmieniło tamtych ludzi. Nie był to tylko czas. Nie była to tylko zdrada.
Nie czuliśmy nawet kiedy zaczęto nam odbierać nawet nasze ostatnie ruiny.
Nie poznaję Miasta, nie ma już murów, maleje liczba tych, którzy kiedyś je bronili.
Młodzi nie chcą wierzyć w to, ze kiedyś w ogóle istniało.
Obrońców powszechnie chcą leczyć w klinikach psychiatrii. Masowo rozdaje się też pigułki na niepamięć.
Zaczęła panować nowa ideologia, to dowódcy barbarzyńców chowani są przy wtórze świętych piesni Miasta. To barbarzyńców ubrano w barwy jego obrońców.
Przepłaceni heroldowie głoszą, że Miasto było jeno wesołym miasteczkiem, a zwycięstwo zawdzięcza „bohaterom” za murami, wśród wojsk oblężenia. Oni uratowali substancję. Obronili ją przed „ciemną hordą” nielicznych obrońców.
Ukradli nasze hymny i hasła, tworzą z nich teraz pomniki z cukru i wazeliny.
Nasz upór stał się „wrogiem postępu”, nasze wiersze „mową nienawiści”.
Nie żyje już stary kronikarz, a jego słowa wypucowano do czysta i oddano we władanie kałmukowi , którego obwołano stróżem majestatu Miasta.
Brudne stopy tłuszczy rozniosły nawet proch Miasta na wszystkie strony bezsensu.
Na głównym placu wyszydzono Krzyż. Nie jest już potrzebny. Wszak miasto jest wolne...
***
Codziennie siadam do swej bezsensownej pracy, z uporu, z nawyku, z poczucia, że nic innego nie potrafię.
Czepiając się sensu opowiadam tedy swym topornym językiem o Mieście, które istnieje.
Codziennie, gdy kładę się spać, widzę światła zapalające się w górach. Jest ich coraz mniej...
Trudno jest walczyć z podłością codziennego kurzu, trudno jest odczytywac znaki, gdy wokół huczą tuby barbarzyńców.
Trudno jest żyć bez walki wręcz, do której już nie jestem zdatny.
Podaj rękę księdzu Janowi
Czy znasz swojego proboszcza, znasz księży ze swojej parafii?
Pytanie zaskakujące a jednak obecnie mające wielkie znaczenie. Trwa atak na duchownych, tworzy się ich wynaturzony publiczny wizerunek i – na zasadzie histerycznej, podpartej emocjami propagandy – upowszechnia się krzywdzące ten stan stereotypy. Przypadek? Rezultat zaangażowania twórców i reporterów w walkę ze skrywaną patologią?
Stereotyp księdza przejawiającego najniższe instynkty upowszechniany jest dziś z mocą o wiele większą niż w czasach PRL. Atak poprzez „sztukę” i „dziennikarstwo” ma wielkie wsparcie i jest szeroko kolportowany. Najpierw film „Kler” przedstawiający bardzo ponurą wizję życia duchownych, a teraz film Tomasza Sekielskiego. Film przeciętny i to zarówno jeśli chodzi o jego warstwę realizacyjną jak też dziennikarski warsztat i „odkrycia”. Jednak temat tak sprzyjający uderzeniu w znienawidzony przez lewicę kościół, że podniesiony i nagłaśniany wszędzie.
Sekielski niczego nie odkrył, nie pokusił się nawet o własne dziennikarskie śledztwo. Jego film opiera się na znanych od dawna przypadkach, można je odnaleźć już w aktach IV departamentu MSW. Ludzie złamani przez SB byli księżmi już tylko zewnętrznie, wewnątrz nich trwał proces degeneracji – tak jak w przypadku byłego kapelana prezydenta Wałęsy. Swoje zamiary Sekielski już wcześniej opisywał w antykościelnym piśmie „Fakty i Fikcje”, zbierał pieniądze na film, który miał być wymierzony w stan duchowny i taki film powstał. Nie znaczy to oczywiście, że wśród tysięcy księży nie było – i nie ma! -ludzi zboczonych. Byli i pewnie są, ale opowiadanie tylko o nich, czasem po wieludziesięciu latach od popełnienia niegodziwych czynów, siłą rzeczy staje się oskarżeniem całego stanu duchownego. Wolność wypowiedzi, wolność działań dziennikarskich to piękna zasada i powinniśmy jej strzec, jednak w momencie gdy dziennikarz zmienia się w propagandzistę, trudno już mówić jedynie o wolności słowa. Czy w filmie Sekielskiego występuje choć jeden normalny ksiądz? Czy występuje w nim choćby ksiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski od lat znany z odważnej walki z patologiami wśród księży? Nie, bo gdyby choć jeden normalny ksiądz mógł się w tym filmie wypowiedzieć jego wymowa nie byłaby już tak ostra i nośna jak zamierzano.
Sekielski pokazuje księży tylko w sytuacjach gdy np. po całym dniu nękania kapelan więziennictwa „wychodzi z siebie”. Oczywiście robi rzecz naganną – używa przekleństw, ale w filmie nie wspomniano o całodziennym pobycie „ekipy” na jego terenie. To zresztą nieliczne sekwencje gdy Sekielski kontaktuje się z normalnymi duchownymi. Większość dwugodzinnej narracji filmu zajmują – przerażające i zapewne oparte na faktach – opisy przestępstw pedofilów w sutannach i cierpienia ich ofiar. Pedofilię, także wśród księży, należy bezwzględnie karać i tępić, ale czy celem filmu Sekielskiego było rzeczywiście ulżenie ofiarom i zapoznanie widza z obiektywnym śledztwem dziennikarskim? Mam co do tego poważne wątpliwości.
W latach siedemdziesiątych byłem chłopcem i jak większość moich rówieśników uczęszczałem na lekcje religii organizowane w pomieszczeniach parafii. Zapamiętałem salwatorianina księdza Jana Trybobę, był bardzo poważny i wymagający. Kilka razy mnie ukarał, raz nawet narysował mi na czole telewizor – było to w momencie gdy bezkrytycznie powtórzyłem opinię z „Dziennika telewizyjnego” dotyczącą religii. Początkowo go nie lubiłem i obawiałem się jego surowości. Z czasem jednak poznałem go bliżej. Nosił zawsze starą, połataną sutannę i dziurawe buty. Rodzice na Bulwarach Słowackiego w Zakopanem złożyli się kiedyś, aby kupić mu nowe buty. Pamiętam jak się czerwienił i chciał zapaść się pod ziemię, gdy próbowali mu je wręczyć. Grał z nami w piłkę i nieraz widzieliśmy jak rozdziera się jego niemiłosiernie pocerowana sutanna, innej nie miał. Pewnego dnia uśmiechnięty przyszedł do mnie do domu i zapytał czy poszedłbym z nim na narty na stok pobliskiej Antałówki. Poszliśmy, w drodze zobaczyłem, że ma stare drewniane narty, bylejakie, skórzane buty i sprężynowe wiązania. Ja miałem już plastiki „Kasprowy”, dobre „Polsporty” i automatyczne wiązania „Markery”.
- Patrz, dostałem pierwsze narty w życiu i nie gniewaj się, ale nie bardzo potrafię jeździć, może byś mnie trochę nauczył – szepnął zawstydzony gdy wdrapaliśmy się na stok. Jeździliśmy kilka godzin, on co jakiś czas widowiskowo się przewracał. Spędziłem w życiu wiele godzin na nartach, ale właśnie tą jazdę zapamiętałem najbardziej. Był nieśmiały, nie umiał prosić i tylko w czasie lekcji religii zmieniał się w poważnego, budzącego respekt nauczyciela – prawdziwego nauczyciela. Przylgnęliśmy do księdza Jana całą gromadką łobuzów – mistrzów strzelania z procy, podkradania cudzych jabłek, „bójek na solo”. Jestem pewien, że każdy z nas do dziś pamięta nasze spacery z księdzem Janem, nasze sportowe zawody, które nam organizował, nasze poważne rozmowy przy ognisku. Dorastaliśmy, pewnego dnia księdza Jana nie było już w kościółku Salwatorianów na Bulwarach Słowackiego w Zakopanem. Zaniepokojeni pobiegliśmy do superiora i tam dowiedzieliśmy się, że na własną prośbę wyjechał do Brazylii, aby prowadzić dalej swoje działania w fawelach. Napisał do nas jeszcze kilka głębokich listów. Przepraszał w nich, że się nie pożegnał, ale - jak pisał – takie pożegnanie byłoby trudniejsze dla niego niż dla nas.
Takich miałem księży w dzieciństwie, kiedy nawet nie wiedziałem, że istnieją jakiekolwiek zboczenia, dzięki księdzu Janowi wiedziałem jednak, że był ktoś taki jak Platon, czy Arystoteles, że warto przeczytać Bułhakowa, że mój kościół ma wielką historię i piękny dorobek w walce o prawdę i człowieka. To wszystko wypływało z naszych zwykłych, naturalnych rozmów. Ksiądz Jan był roztargniony i niezdarny, ale gdy zaczynał mówić wszyscy wokół cichli i wsłuchiwali się w jego opowieści wypowiadane ciepłym, spokojnym głosem. Zawsze był zamyślony, schowany gdzieś w głąb siebie, ale zawsze miał dla nas czas. Wiem, że parafianie podrzucali mu czasem pod drzwi ascetycznego pokoju różne wartościowe rzeczy…on potem bawił się w świętego Mikołaja i na święta, anonimowo, podrzucał paczki najbiedniejszym dzieciakom. Musieliśmy przeprowadzić wymyślne śledztwo, aby wykryć, że autorem tych mikołajowych niespodzianek jest właśnie ksiądz Jan Tryboba.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy oglądałem film Sekielskiego poczułem jakby obok mnie właśnie siedział mój ksiądz Jan z dzieciństwa. Było mi go strasznie żal…widziałem jego minę i zaszklone oczy. Kiedyś miał takie same oczy, gdy opowiadał nam o śmierci swojego ojca zabitego przez Niemców, podczas drugiej wojny światowej. Było mi go bardzo żal….gdy wraz ze mną oglądał ten film.
Spotkałem w życiu wielu księży, były wśród nich nerwusy, pyszałkowie, karierowicze, ale większość to byli porządni, uduchowieni ludzie.
Pamiętam jak w kościele na krakowskich Dębnikach trwała głodówka w obronie nauki historii w szkołach… codziennie odwiedzał nas ksiądz Adam. Po dziesięciu dniach zauważyłem, że jest bardzo blady.
- Adaś czy ty jesteś zdrowy? – zapytałem
- Tak – a potem przyciśnięty wyznał, że po cichu też głoduje, tylko nakazał abym nikomu o tym nie mówił. Mogę opowiedzieć wiele takich zdarzeń.
Jeśli nie znacie jeszcze swoich proboszczów i księży, idźcie do nich. Porozmawiajcie. Prawdopodobnie właśnie teraz – jak nigdy wcześniej – potrzebują waszej uwagi i wsparcia. Nie zostawiajcie ich samych ze wstydem, który rzucili na całe środowisko ukrywający się w nim zboczeńcy.
Jeśli teraz pozwolimy na to, aby księża byli zaszczuwani i publicznie obrażani, to rychło odbije się na całej naszej Polsce. Oni są nam potrzebni i przecież rzadko zastanawiamy się nad ich życiem, nad ich samotnością. Wierzcie mi ciepło i wsparcie jakie właśnie teraz im okażemy wróci.
Potrzebujemy bezkompromisowych, odważnych kapłanów, a oni potrzebują nas. To takie proste.
© Witold Gadowski
brak daty publikacji
źródło publikacji z dnia 16 czerwca 2019 za:
www.GadowskiWitold.pl
brak daty publikacji
źródło publikacji z dnia 16 czerwca 2019 za:
www.GadowskiWitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji / za: www.demotywatory.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz