OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Obłęd w Berlinie i Paryżu

Gdyby 10 proc. tego, co dzieje się we Francji Macrona i Niemczech Merkel, działo się w Polsce Jarosława Kaczyńskiego mielibyśmy całodobowy światowy festiwal moralnego oburzenia, od Nowego Jorku, poprzez Paryż, Brukselę, aż po Berlin.
Warto więc pamiętać, jakimi cynicznymi hipokrytami są międzynarodowe elity autorytetów moralnych, które bronią obłąkane polityki i obłąkane rządy tylko dlatego, że stoją na nimi tzw. swoi. Niegdyś „lokomotywy” integracji europejskiej, Francja Macrona i Niemcy Merkel cierpią, że mają coraz bardziej obłąkanych wajchowych.
Lokomotywy zjechały na zły tor i pędzą prosto w mur. We Francji krew leje się na ulicach, a przemoc państwa sięga niesłychanych wcześniej rozmiarów. W Niemczech państwo poluje na demokratycznie wybraną opozycję parlamentarną.

Ludzie na celowniku


Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy w unijną propagandę, że w Polsce i na Węgrzech panuje faszyzm, podczas kiedy kraje jądra Unii pozostają ostoją demokracji i europejskich wartości. Potiomkinowska fasada budowana przez lata przez lewicowe rządy krajów UE rozpada się na naszych oczach. Widzimy to regularnie w relacjach telewizyjnych z Francji, które cofają nas do początku lat 60. zeszłego wieku, kiedy krwawa wojna w Algierii powodowała także rozlew krwi we Francji. Najsłynniejszym wydarzeniem tamtych krwawych czasów pozostaje masakra z 17 października 1961 r. w Paryżu, w której siły policyjne zastrzeliły pomiędzy 38 i 98 manifestujących Algierczyków (dokładna liczba nie jest znana). Prefektem policji w Paryżu był wtedy Maurice Papon, który wcześniej kierował francuską policją w regionie Bordeaux w czasach okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej i nadzorował wysyłanie Żydów do obozów koncentracyjnych (Papon został w końcu skazany w 1998 r. na 10 lat więzienia za zbrodnie przeciwko ludzkości, przesiedział 3 lata). Wcześniej francuscy policjanci zwalczali żółte gwiazdy, teraz zwalczają żółte kamizelki. Manifestacje francuskich żółtych kamizelek zaczęły się też 17, ale listopada. Od tego czasu 10 osób zginęło w wypadkach na marginesie manifestacji i prawie 1900 manifestantów zostało rannych, prawie 100 z nich ciężko (jedna osoba wciąż znajduje się w stanie śpiączki). 12 osób straciło oko od policyjnych strzałów gumowymi kulami z broni LBD-40. Emerytowany generał żandarmerii Bertrand Cavallier skomentował dla francuskiej prasy: Broń LBD-40 jest zbyt wrażliwa, by dawać ją policjantom w cywilu, niewyszkolonym w jej obsłudze. W czasie ostatniej manifestacji w Paryżu 9 lutego, jeden z manifestantów stracił prawą rękę po wybuchu policyjnego granatu ogłuszającego GLI-F4. Zdjęcia ciężko rannego obiegły cały świat. Według relacji świadków policyjny granat wylądował koło kostki ofiary, która chciała odepchnąć go ręką, wtedy granat eksplodował. To dramatyczne wydarzenie wywołało w końcu reakcję ludzi Macrona, do tej pory raczej oszczędnych w słowach na temat licznych ofiar. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner zdołał wydusić z siebie, że „żałuje” tej ciężkiej rany. Większość unijnych elit ignoruje lub minimalizuje krwawe wydarzenia we Francji. Pytany przez dziennikarzy komisarz Timmermans udawał nawet, że nie wie o co chodzi (widać oślepiony sprawą „zagrożenia praworządności” w Polsce, nie widzi nic innego). Znany francusko-luksemburski ekspert od bezpieczeństwa Francois Heisbourg nonszalancko wypowiedział się na Twitterze o ofiarach wśród manifestantów: w innych krajach by do nich strzelano. Kiedy europejskie ludy próbują podnieść głowę, elity błyskawicznie pokazują swoje cyniczne i aroganckie oblicze. Tylko Matteo Salvini otwarcie wsparł żółte kamizelki, co wywołało furię Macrona i odwołanie francuskiego ambasadora w Rzymie na konsultacje do Paryża.

W oparach Kafki


Przemoc policyjna dotyka także dziennikarzy. W czasie ostatniej sobotniej manifestacji żółtych kamizelek, 9 lutego w mieście Tuluza, trzech dziennikarzy zostało ostrzelanych przez policję gumowymi kulami z broni LBD-40, pomimo tego że byli dobrze oznakowani jako prasa i znajdowali się kilkadziesiąt metrów od manifestantów. Obecni na miejscu obserwatorzy działań policji z Centrum Obserwacji Praktyk Policyjnych potwierdzili zeznania dziennikarzy: nie usłyszeliśmy żadnych rozkazów ostrzegających ze strony policji, widzieliśmy jak policjant strzela w stronę ludzi jasno i wyraźnie oznakowanych jako prasa. To było wyraźne.Obok przemocy policyjnej, państwo Macrona gnębi manifestantów aresztami, wysokimi grzywnami i procedurami sądowymi. Od 17 listopada 2018 r. ponad 5 tys. manifestantów zostało aresztowanych, 800 stanęło od razu przed sądem, przedtem wielu z nich było przesłuchiwanych bez obecności adwokatów, co reprezentanci ruchu żółtych kamizelek uważają za kopie procedur z krajów totalitarnych. Co więcej, niektórzy manifestanci zeznali, że odradzano im kontakt z adwokatem, grożąc, że to opóźni wypuszczenie ich na wolność. Wyroki sądowe wymierzone w manifestantów są z reguły surowe. Kilka dni temu jeden z nich dostał rok bezwzględnego więzienia za akty wandalizmu. Nielegalni migranci niszczący swoje ośrodki we Francji, bo przysłowiowa zupa była za słona, dostają co najwyżej lekkie wyroki w zawiasach. Wielu manifestantów zostało postawionych przed sądem za samo posiadanie rzeczy uważanych arbitralnie przez policjantów i sędziów Macrona za „zabronione”. Wystarczyło na przykład, aby patrol na ulicy znalazł u kogoś w torbie okulary narciarskie, nawet na terenie odległym od samej manifestacji. Wielu manifestantów zostało też wydalonych z miejsc manifestacji przez policję w sposób nielegalny. Niektóre zarzuty były groteskowe, np. nielegalne okupowanie przestrzeni publicznej w przypadku osób stojących kilka minut niedaleko jakiegoś ronda. Manifestanci skarżyli się też na pobyt w areszcie wobec osób, które nigdy przedtem nie miały konfliktu z prawem. Szokujące jest też to, że Macron i jego minister Castaner ferowali wyroki na manifestantów poprzez Twitter, wpływając w ten sposób na słynną francuską „niezależność sądownictwa”. Wobec niektórych manifestantów sądy użyły instrumentu kontroli sądowej do czasu procesu, zabraniając im na przykład pobytu w niektórych miastach (dla tych manifestantów, którzy przyjeżdżali na manifestacje z mniejszych ośrodków) lub zakazu prowadzenia pojazdów, zakazy nie mające nic wspólnego z zarzucanymi im czynami, ale mające raczej na celu utrudnienie lub uniemożliwienie dalszego udziału w cotygodniowych manifestacjach. Czasami przemoc prawna państwa obracała się nawet przeciwko adwokatom. W mieście Nancy jeden z nich wezwał manifestantów do przerwania kordonu policyjnego, za co został aresztowany. Mało tego, na celowniku służb Macrona znaleźli się nawet piekarze. Piekarz w dzielnicy koło placu République w Paryżu został aresztowany tylko dlatego, że odmówił zamaskowanemu policjantowi w cywilu z bronią wstępu do swojej piekarni/kawiarni. 32-letni piekarz Emmanuel G. dostał zarzuty odmowy usługi i obrażenia funkcjonariusza publicznej. Francja Macrona przerosła już najśmielsze wyobrażenia Mrożka i Kafki.

Podwójne standardy


Państwo Macrona karze obywateli nie tylko za manifestowanie i za niewpuszczanie zamaskowanych policjantów z bronią do piekarni, karze także za wypowiedzi. Już wcześniej dziennikarze dostawali wyroki sądowe (grzywny) za mówienie niewygodnych rzeczy. Jeden z najbardziej znanych francuskich felietonistów i pisarzy Eric Zemmour (warto go kiedyś zaprosić do Polski) powiedział na antenie telewizyjnej w 2010 r., że większość narkotykowych dilerów to Arabowie i murzyni. Zemmour został skazany rok później na karę grzywny 2 tys. euro za wzniecanie dyskryminacji rasowej. Co ciekawe, Zemmour nawet nie kłamał, większość dilerów narkotykowych to faktycznie Arabowie i murzyni, szczególnie teraz, kiedy dzięki Angeli Merkel do Europy napłynęło 1,5 miliona nielegalnych migrantów, którzy stanowią idealnych żołnierzy dla mafii narkotykowych (to temat na osobny artykuł). Zemmour powiedział po prostu prawdę w telewizji, prawdę niezgodna z lewicowym dogmatem, więc został przykładnie ukarany. We francuskiej telewizji można za to swobodnie kłamać, o ile kłamstwo nie uderza w interesy klasy rządzącej. I tak dla przykładu 6 stycznia 2016 r. jeden z czołowych żydowskich działaczy we Francji, Joel Mergui, powiedział na wizji programu w iTele, że Polska gazowała Żydów. Na nic zdały się moje skargi do telewizji iTele i do francuskiej KRRiT. Nikt nie widział żadnego problemu. W międzyczasie nowa ustawa o IPN została tak przemaglowana przed bezpieczniaków Netanyahu, by kłamcom takim jak Joel Mergui nie groziła kara więzienia (kilka miesięcy temu Mergui odwiedził Auschwitz z francuską delegacją, oprowadzał ich ambasador Francji w Warszawie Pierre Levy). We Francji za publiczne oskarżanie Polaków o gazowanie Żydów nic nie grozi, ale kiedy Francuz zbyt podskakuje żydowskiemu lobby, walą się na niego sądowe gromy. W styczniu sąd w Bobigny pod Paryżem skazał Alaina Sorala na rok bezwzględnego więzienia za obrazę i podsycanie nienawiści rasowej za słowa: Żydzi są manipulatorami, dominatorami i nienawistnikami. Łatwo zauważyć różnicę pomiędzy oskarżaniem narodu polskiego o ludobójstwo, w wypadku żydowskiego działacza Mergui i w ferowaniu niesmacznych subiektywnych opinii o Żydach w przypadku pana Sorala. Ale w końcu tylko opinii. Podwójne standardy. Fakt, że Alain Soral jest kontrowersyjnym, lunatycznym i niezbyt sympatycznym osobnikiem i ma już za sobą długą listę skandali i wyroków sądowych oraz niefortunnych (choć intencjonalnych) wypowiedzi, a do tego jeszcze podczas procesu obrażał sędzinę. Wcześniejsze wyroki sadowe skazywały Sorala na karę trzech miesięcy więzienia za rysunek opublikowany po zamachach w Brukseli, pokazujący podobno Charliego Chaplina na tle gwiazdy Dawida i napis Holocaust, gdzie jesteś?, uznany jako negujący Holocaust i sześć miesięcy więzienia za inne karykatury. Absolutnie nie bronię Sorala. Pokazuję tylko, że w czasach kiedy w „faszystowskiej” Polsce w ramach wolności słowa i wolności wypowiedzi artystycznej można obrażać wszystko i wszystkich (z obrażaniem uczuć religijnych katolików na czele), w teoretycznie demokratycznej i tolerancyjnej Francji śruba cenzury wypowiedzi jest przykręcana coraz mocniej. I nikogo to nie oburza i nie dziwi.

Cenzura w Niemczech


Podobnie jest w Niemczech Merkel. Po rozwaleniu delikatnej stabilności połączonych w 1990 r. Niemiec poprzez zalanie kraju falą 1,5 mln nielegalnych migrantów z obcych kulturowo krajów, rząd Merkel zaczął walczyć z naturalnym oporem społeczeństwa poprzez nałożenie cenzury na sieci społecznościowe. W czerwcu 2017 r. Bundestag przyjął ustawę nazwaną potocznie „Facebook Act”, który nakłada na duże sieci społecznościowe w internecie obowiązek autocenzury, pod groźbą słonych wielomilionowych kar. Autocenzura już działa w niemieckich mediach (pamiętamy, jak przez 3 dni wydarzenia z sylwestra 2015 r. w Kolonii były solidarnie ukrywane przed opinią publiczna). Autocenzura sieci społecznościowych to następny krok, a stąd już niedaleko do cenzury użytkowników sieci. Oczywiście rządzącej koalicji CDU-SPD chodzi o cenzurę głosów opozycji politycznej, pro-rządowa i pro-imigrancka propaganda płynie tak jak płynęła z każdego kąta internetu. Nie przypadkiem promotorem ustawy o autocenzurze sieci społecznościowych był postępowy i pro-imigrancki minister SPD Heiko Maas, wtedy minister sprawiedliwości, dzisiaj minister spraw zagranicznych. Wolność słowa w niemieckim internecie jest zwalczana pod pretekstem walki z mową nienawiści i faszyzmem. W podobny sposób rząd Merkel próbuje zwalczać demokratycznie wybraną opozycję parlamentarną, partię AfD, która ma 91 na 709 posłów w Bundestagu. Partia CDU Merkel i sojusznicze partie obrzucają na okrągło posłów AfD epitetami faszystów, pomimo tego, że AfD jest kierowana przez byłego wieloletniego członka CDU Alexandra Gaulanda. Posłowie AfD nie mają ogolonych głowy z tatuażami, przeciwnie, często lepiej wyglądają i przejawiają inteligentniej w Bundestagu niż zacietrzewieni ideologicznie posłowie „starych partii”. I to chyba bardzo boli Merkel. Dlatego na partię AfD została nasłana w majestacie prawa wewnętrzna niemiecka bezpieka (Bundesamt für Verfassungsschutz) która oficjalnie „obserwuje” partię, szukając objawów faszyzmu. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby świat się dowiedział, że PiS oficjalnie nasłał ABW na Nowoczesną? W międzyczasie AfD jest zmuszona do bronienia się w sądzie przed publiczną dyskryminacją wynikającą z postawienia tej demokratycznie wybranej partii na jednej linii z naziolami, islamistami i anarchistami. Ale tak samo jak Bruksela przeczołguje rząd PiS w Parlamencie Europejskim, Komisji Europejskiej i TSUE, tak samo demokratyczny i tolerancyjny rząd Merkel zamierza przeczołgiwać parlamentarną opozycję, używając do tego służb specjalnych. Czy to nie jest jaskrawy przykład obłędu aparatu państwa, który chce blokować siłą polityczną transformację w kraju? Pozbądźmy się więc naiwnych założeń, że Francja i Niemcy są ostojami demokracji i europejskich wartości i pamiętajmy, że gdyby 10 proc. tego, co dzieje się we Francji Macrona i Niemczech Merkel, działo się w Polsce Jarosława Kaczyńskiego, mielibyśmy całodobowy światowy festiwal moralnego oburzenia, od Nowego Jorku, poprzez Paryż, Brukselę, aż po Berlin. Warto więc pamiętać, jakimi cynicznymi hipokrytami są międzynarodowe elity autorytetów moralnych, które bronią obłąkane polityki i obłąkane rządy, tylko dlatego że stoją na nimi tzw. swoi.


© Stanislas Balcerac
3 kwietnia 2019
źródło publikacji: „Obłęd w Berlinie i Paryżu. Pozbądźmy się naiwnych założeń, że Francja i Niemcy są ostojami demokracji”
www.WarszawskaGazeta.pl







Ilustracja © brak informacji / za: www.warszawskagazeta.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2