Czy Saint Chapelle będzie następna?
Tak by podpowiadała logika gangsterska. Oto już zgłaszają się miliarderzy gotowi wykładać pieniądze na remont katedry, oto minister Gliński gotów jest wysyłać specjalistów konserwatorów, którzy pomogą w odtworzeniu detalu we wnętrzu. Okazuje się, że rządy a także prywatne osoby zaczyna ogarniać entuzjazm, nie rozpacz wcale, a entuzjazm. Ja zaś pytam – po co aranżuje się takie eventy? Bo w to, że katedra zapaliła się sama, nie wierzy chyba nikt, nawet żona prezydenta Macrona. Mam od razu gotową odpowiedź – czyni się to w celu zbadania jak silny będzie odzew pozytywny na takie wydarzenie i wobec niego planuje się dalsze akcje. Nie oznacza to automatycznie, że silny pozytywny odzew uchroni inne obiekty kultu od dewastacji. Tak łatwo nie będzie. Może on oznaczać coś wręcz przeciwnego. W końcu remont takiej budowli to operacja poważna, do której potrzeba armii podwykonawców, specjalistów, materiałów i narzędzi. To jest olbrzymie pole do nakręcania koniunktur i tylko ktoś bardzo nierozsądny będzie rozpatrywał tę kwestię w innych niż wspomniane tu przeze mnie kategoriach. Pożar katedry to okazja do nielichego zarobku.
Pytanie – kto będzie zarabiał? Nie martwmy się tym zawczasu, bo może okazać się, że to nie koniec. Katedrę trzeba było podpalić. Żeby to w ogóle zaaranżować należało obłożyć ją drewnem czyli wdrożyć ten cały remont, czy też rzekomy remont. O tym, by ktoś wlazł do środka i próbował podłożyć ogień pod jakiś ołtarz nie mogło być mowy. Trzeba więc było czekać aż znajdzie się dobry pretekst, albo go zaaranżować. No i to właśnie się stało. No, ale są inne obiekty w Paryżu, równie symboliczne co Notre Dame, Saint Chapelle choćby. Tam wystarczy gromada uliczników z kamieniami. Polecą szyby i sprawa załatwiona. Najlepiej zaś zrobić to zimą. Ja oczywiście trochę żartuję, ale rozwalenie witraży w tym obiekcie to by dopiero była katastrofa i jaki symbol. Obiekt wzniesiony przez Ludwika Świętego jako kaplica relikwiarzowa, symbol chrześcijaństwa i znak wiary żywej, a tu ktoś tłucze witraże. I co z tym zrobić? Najlepiej nic. Bo w to, że remont katedry zacznie się w najbliższym roku nie wierzę. Najpierw pozwolą jej stać przez długi czas sczerniałej i zbrukanej, żeby wszyscy sataniści świata mogli zrobić sobie zdjęcia na tym tle. Potem zaczną coś przy niej dłubać, ale będzie się to ciągnęło w nieskończoność. Osobiście nie wierzę, żeby katedra została odbudowana. Uważam, o czym pisałem już wielokrotnie, że znajdujemy się we wstępnej fazie rozbioru Francji. Problem polega na tym, że Francja, poprzez swoją niesłychanie skuteczną politykę promocyjną, która działała bez zarzutu od momentu kiedy Monet wystawił Olimpię, ma więcej zwolenników na świecie niż w samej Francji. Być może wielu Francuzów chciałoby już zamknąć ten interes, jakim jest dziedzictwo Świętego Ludwika, albo podzielić go na jakieś wygodniejsze kawałki, które pozwolą kilku gangom wzbogacić się znacznie, ale ten cholerny świat, do którego Francuzi mizdrzyli się przez dwieście prawie lat, nie chce im na to pozwolić. To znaczy widoczna gołym okiem opinia publiczna nie chce i tacy frajerzy jak mąż Salmy Hayek, który zadeklarował 100 milionów euro na remont, nie chcą. Przypuszczam jednak, że na świecie działają siły, które chętnie by ową operację podziału przeprowadziły. Nie jest to jednak możliwe w warunkach tak zwanej dojrzałej demokracji. No, ale cóż to za przeszkoda? Jeśli coś jest dojrzałe, to należy to szybko skonsumować, bo inaczej zgnije. Z demokracją nie jest inaczej. W tym wypadku skonsumować to znaczy wywołać kryzys. Ten zaś trwa nad Sekwaną od jesieni, ale nie jest nazywany kryzysem, nie może być tak nazywany, bo wtedy cała sprawa ze zmianą stosunków własności i podziałem dawnego królestwa się – pardon – rypnie. Płonące kościoły, bo paliła się przecież nie tylko katedra, są dalszym etapem kryzysu, ale nikt tego tak nie nazwie, bo kryzys jest po to, by odwrócić uwagę od sprawy istotniejszej, czyli toczących się zakulisowo negocjacji, których przedmiotem jest – w mojej ocenie – podział Francji. Ja to piszę lekko i bez pretensji, piszę to z dużą pewnością siebie, albowiem takie rozwiązanie podpowiada mi intuicja. I chcę żeby wszyscy to dobrze zapamiętali, bo jak już do tego podziału dojdzie wyskoczy zaraz na scenę dziesięciu profesorów i zawoła – to my, to my, my to pierwsi przewidzieliśmy. Odpowiadam więc jak Cambronne pod Waterloo – a gówno. Dewastacja kościołów we Francji jest wstępem do stworzenia tam kalifatu, albo jakiejś popapranej islamskiej demokracji, pod kontrolą niejawną rzecz jasna. Nie wiem jak projekt ów widzą ludzie nazywani tu czasem masonami, ale ich krótkowzroczność, ślepota wręcz, gamoniowatość i pycha jednocześnie są rozpoznawalne od wielu lat i czytelne. Masoni to jedyna tajna organizacja, która marzy o tym tylko, by się zdemaskować i zostać zauważoną. Tak to widzę, a im głośniej się o nich gada tym rośnie moja pewność co do tej oceny. Kto najbardziej skorzysta na podziale Francji i zamianie jest w islamską republikę? Brytyjczycy, to jasne. Myślę, że cały brexit aranżowany jest po to, by Wielka Brytania mogła wysuwać roszczenia terytorialne do wszystkiego, na czym kiedykolwiek stanęła stopa brytyjskiego grenadiera.
Co robić w takim razie? Nie bać się formułowania skrajnych i pozornie nieprawdopodobnych prognoz. To sprawa pierwsza. Głosić powyższe jawnie i z dużą pewnością siebie. Nie wierzyć w żadne zapewnienia dotyczące intencji władz i ochrony przez te władze miejsc kultu katolickiego. Władze Francji nie są w stanie ochronić samochodów Francuzów stojących na ulicach, a co dopiero mówić o miejscach kultu. Nie są w stanie rozpoznać, nazwać i zastopować serii ulicznych prowokacji. Nie są w stanie negocjować z ludźmi, którzy demonstrują od miesięcy na ulicach. Co do tego jednak, że jakieś negocjacje gdzieś prowadzą, nie mam najmniejszych wątpliwości. Jaki będzie ich efekt, jeśli jednak witraże w Saint Chapelle ocaleją? Myślę, że atak na katolickie pielgrzymki do Lourdes. No, ale…pażywiom uwidim, skazał śliepoj…
Na razie zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl i przypominam, że do końca kwietnia Wspomnienia Edwarda Woyniłłowicza kosztują po 20 zł za tom, a Autobiografia Mościckiego tylko 15 zł.
Trochę o doktrynie konserwatorskich a trochę o prowokatorach
Wiem, że zaczyna się Triduum Paschalne, ale tak jak co roku pisał będę do Wielkiej Niedzieli. Potem przerwa i zaczynamy od nowa. Tak więc musicie mi to wybaczyć. Śledziłem wczoraj wypowiedzi różnych dziwnych osób na temat pożaru w katedrze. Jestem zdumiony jak to jest powtarzalne, mam na myśli ekshibicjonizm w służbie postępu. W zasadzie wracając do tematu wczorajszej notki można dokonać podziału pisarzy postępowych na dwie kategorie – utalentowanych agentów wpływu i zboczeńców. Z tymi pierwszymi kłopot jest taki, że ludzie wierzą szczerze w ich misję i próbują ich naśladować, przeważnie bez skutku, bo tamci mają za sobą strukturę niejawną. No, ale z tego bierze się właśnie ta cała literatura i wszystkie obecne w przestrzeni publicznej treści. Dawniej można było sterować rynkiem, kreując autorów – zdolnych, niezdolnych – nieważne. Dziś w dobie wysokich technologii przestrzeń zapełnia się treściami produkowanymi przez tak zwanych amatorów i w związku z tym wzrasta rola zboczeńców idących na czele awangard wszelkich. To oni muszą kształtować opinię i deklasować tych, którzy aspirują do tego, by zająć miejsce wielkich pisarzy i nie wierzą przy tym, że wszyscy oni, jak jeden, byli agentami Korony. Tak więc przed nami i wokół nas rozciąga się przestrzeń, w której szaleją dysfunkcyjni ekshibicjoniści wyznaczeni do roli dość specjalnej – do dewastowania wszystkich co bardziej spójnych treści. Jakich narzędzi używają ci ludzie? Prostych jak cep i w mojej ocenie nieskutecznych. Używają takich narzędzi jakie im dostarczono, sami sobie żadnych nie skonstruują, bo misja tego nie przewiduje, nie chodzi bowiem o sukces, czy to ich osobisty, czy też o sukces organizacji, którą nominalnie reprezentują. Chodzi o to, by odbierać sens i powagę ludziom i słowom. Zboczeńcom jest łatwiej albowiem mają do dyspozycji media. Polemika z nimi jest z istoty niemożliwa, albowiem są to prowokatorzy i każdy odzew na ich prowokacje jest mile widziany. No, ale nie ma wyjścia, musimy jakąś polemikę rozpocząć. Wróćmy więc do tych narzędzi. Są identyczne od czasów pierwszych awangard poetycko artystycznych, które w istocie powinny nosić nazwę awangard polityczno-obyczajowych, albowiem aktywność artystyczna służyła temu jedynie, by w branży produktów malarskich i w branży papierniczej był stały ruch. Niczemu więcej. Sens misji był gdzie indziej. Tak więc każdy szanujący się artysta awangardowy w Rosji wołał – wiśniowe sady pod siekierę! Każdy szanujący się awangardowy artysta we Francji zaś chciał spalić Luwr wraz z zawartością. Czego ci ludzie chcieli w istocie wykrzykując te hasła? Dla mnie to jest jasne – ten pierwszy pożądał etatu w ochranie i chciał, by go wysłano z misją nad Sekwanę, aby tam mógł doskonalić swój poetycki lub malarski warsztat. Ten drugi zaś chciał, by jak najszybciej zatrudniono go w Surete, gdzie mógłby oddawać bezcenne usługi kapując na tego pierwszego. I popatrzcie jakie to szczęście – tu dygresja – że nikt z nas nie jest pisarzem postępowym, ani w ogóle postępowym artystą. Powtórzę – jeśli idzie o narzędzia prowokacji jakimi posługuje się awangarda jasno widać, że one się nie zmieniły, to są ciągle te same, stare cepy. Chodzi jedynie o stworzenie złudzenia, że za ich pomocą odkrywa się jakieś nowe treści lub proponuje nowe aktywności. I tak, w tym dziwnym programie, gdzie dziennikarz wozi ludzi samochodem i przepytuje na różne okoliczności, niejaki Jaś Kapela wyraził się brzydko o płonącej katedrze. W sensie, że gówno się pali i takie tam….Od razu napiszę, że nie odpowiadam za nikogo, kto znienacka da panu Jasiowi w ryja. Sam nie mam takich narowów, ani chęci. No, ale wszystko może się zdarzyć na tym najlepszym ze światów, a człowiek winien być odpowiedzialny za słowo lub gotowy na ponoszenie ryzyka. Rozumiem, że pan Jaś jest. Pan Jaś przedstawiany jest jako pisarz i poeta, a jego misją jest wkurzanie takich jak my, poprzez wygłaszanie kontrowersyjnych treści. Odzew na te treści jest z kolei notowany pilnie i skrupulatnie przez ludzi takich jak Michał Bilewicz, którego Józef Orzeł stręczy mi już od dłuższego czasu. W sensie takim, żebym się nim zainteresował, bo być może zostanie on czołowym lewicowym żydem w miejsce bełkocącego już niemożliwie Jana Hartmana. Pan Bilewicz przedstawia się na twiterze jako social and political psychologist. W ludzkim języku oznacza to zawodowego prowokatora medialnego, aktywnego na platformach społecznościowych. Pan ten ma za zadanie notowanie wypowiedzi i zachowań interesujących z punktu widzenia osób lansujących za jego pomocą światopogląd lewicowy. Jest on w zasadzie hybrydą agitatora i kapo, z tym że ta druga funkcja zostanie w jego przypadku ujawniona później. Mechanizm jest więc taki – gdzieś na świecie dochodzi do niezwykłego i kontrowersyjnego wydarzenia, które dotyczy Kościoła, tradycji, historii rozumianej inaczej niż na sposób lewicowy. Wszyscy, przejęci tym, podnoszą lament lub dostają stuporu. I wtedy media pokazują jakiegoś Jasia czy innego artystę awangardowego, a on – korzystając z Wielkiego Tygodnia – mówi jakieś obraźliwe rzeczy. Kiedy skończy zza kotary wysuwa się pan Bilewicz z kapownikiem i zaczyna zapisywać kto płacze, kto się śmieje, kto wygraża pięścią. Jeśli zbyt mało jest tych reakcji pan Bilewicz usiłuje je podkręcić atmosferę i mówi – aha, ta katedra to symbol mordów dokonywanych przez chrześcijan na żydach…a w środku była rzeźba wyobrażająca synagogę, jako ślepą kobietę owiniętą w węże. No i zaczyna się szum na całego. Ja w związku z wypowiedzią pana Bilewicza mam jedno tylko pytanie dotyczące tych mordów chrześcijan na żydach, co to ich symbolem była katedra – czy chodzi o tych sławnych żydów co wydali na śmierć wcielonego Boga? Tych co tam było o nich napisane – krew jego na nas i na dzieci nasze? Tak tylko pytam z ciekawości, bo widzi pan, panie Bilewicz, my chrześcijanie akurat świętujemy teraz to wydarzenie, to znaczy ten mord i zmartwychwstanie. Takie sprawy interesują nas więc z istoty. Ktoś może się zdziwić, że ja tak odważnie szermuję tu słowami, które łatwo mogą być uznane za antysemickie. No, ale przecież sam pan Bilewicz wskazał jasno na sprawcę podpalenia. Mam udawać, że tego nie widzę? Proszę państwa wobec jawnej prowokacji nic innego nie pozostaje. Możemy się jedynie zastanawiać czy pan Bilewicz jest prowokatorem poważnym, to znaczy czy leci ze swoimi donosami od razu do różnych międzynarodowych agentur, czy może prowokatorem komicznym, to znaczy będzie na ich podstawie pisał pracę naukową o antysemityzmie Polaków, który wyssali oni z mlekiem matki. Być może robi i jedno i drugie, a to co wychodzi spod jego pióra zostanie za lat pięćdziesiąt uznane za dokumentalny wręcz opis rzeczywistości. Jeśli tak, musimy mieć wszyscy świadomość, że to co piszemy, zostanie kawałek po kawałku zniszczone. Tak po prostu, metodycznie i planowo, albowiem taka jest logika postępu. Stąd ważne jest, by nie reagować gwałtownie na pozy i wymachy pana Bilewicza, ale po prostu mnożyć i powielać interesujące nas treści. Tworzyć je zaś należy w formach interesujących i nowatorskich, albowiem to gwarantuje nam ocalenie. To znaczy jest spora szansa, że ani Bilewicz ani Kapela nie zorientują się, że tam coś na nich jest napisane, nawet jeśli to będzie bardzo obraźliwe. Powtórzę raz jeszcze to co powiedziałem na targach w Białymstoku, treści te powinny mieć maksymalnie atrakcyjną formę, albowiem ona gwarantuje, że wszystkie nie zostaną zniszczone. Nawet najgłupszy żyd widząc coś ładnego, przed wrzuceniem tego w ogień, zastanowi się czy nie lepiej może byłoby to sprzedać. Do zniszczenia wszystkiego ładnego bowiem potrzebne jest ogłoszenie powszechnego ikonoklazmu, a i on nie gwarantuje pełnego sukcesu. No, a poza wszystkim trudno sobie wyobrazić taki ikonoklazm w świecie zdominowanym przez migające obrazki. Polemika z prowokatorami to tworzenie faktów, a nie próby przekonania ich do swoich racji. To jest z istoty niemożliwe, albowiem nie widzimy ¾ motywacji, którymi ludzie ci się kierują i uważamy, że to tylko agresywni młodzieńcy, dotknięci głęboką frustracją. To nie tak. I dobrze sobie to zapamiętajmy.
A gdzie doktryna konserwatorska – zawoła uważny czytelnik. Już mówię – oto mamy niezwykłą okazję, to znaczy nie my, ale Francuzi mają, by zakończyć budowę katedry, to znaczy, by dorobić do wież hełmy, tak jak to było zaplanowane, wysokie strzeliste hełmy. To się jednak nie stanie, albowiem świat sztuki, świat wyobrażeń, którymi żyjemy zdominowany jest z jednej strony przez rewolucyjną żydowską awangardę, a z drugiej strony przez różne talmudyczne ustalenia zapisane w tych wszystkich Kartach Ateńskich i temu podobnych bzdurach. To trzeba zmienić i to już. A wszystkie zamki w Polsce czym prędzej odbudować.
Wyjeżdżam dziś na cały dzień, ale na www.prawygornyrog.pl zostawię wykład dr Marka Budzisza, który wygłosił on ostatnio w Klubie Ronina.
Ilustracja
UAKTUALNIENIE: 2019-04-18-20:19 CET
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz