OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Do zobaczenia w piekle! Jazgot w służbie ciszy

Jazgot w służbie ciszy


        W jaki sposób trenować hunwejbinów, żeby potem na sygnał z góry od razu wiedzieli za kogo i jak się zabierać – no i oczywiście – pod jakim pretekstem? Takimi rzeczami zajmuje się rewolucyjna teoria i dopiero za nią podąża rewolucyjna praktyka. Zatem cóż na temat takiej tresury mówi rewolucyjna teoria? Żeby rewolucyjna teoria przemówiła, to najpierw trzeba wyposażyć ją w wokabularz, który nie tylko da hunwejbinom poczucie uczestniczenia w przedsięwzięciu zbawiennym i wielkim, dzięki czemu nie trzeba im nawet będzie płacić – jak to było w przypadku hunwejbinów protestujących grudniu 2016 roku w Nowym Jorku przeciwko prezydentowi-elektowi Donaldowi Trumpowi. Ulotka werbująca opiewała na 18,5 dolara za godzinę, co pokazuje, że USA zarówno pod względem rewolucyjnej teorii, jak i rewolucyjnej praktyki są krajem zapóźnionym. U nas, to co innego. U nas pod tym względem dotrzymujemy kroku najbardziej postępowym państwom świata, co jest rezultatem nie tylko systematycznego, jak i prawidłowo przygotowanego treningu. Wokabularz został przygotowany już wcześniej i znalazły się w nim zwroty nie tylko legitymizujące terror, ale i nadające mu szlachetny pozór głębokiego humanizmu. Na przykład dzieciobójstwo zostało nazwane realizacją „praw reprodukcyjnych”, sprzeciw wobec niszczenia organicznej kultury - ohydną ksenofobią, obrona własnej tożsamości narodowej – rasizmem, a krytyka, zwłaszcza skierowana przeciwko hunwejbinom - „mową nienawiści”. Mamy zatem zestaw określeń, nazywanych przez prof. Wolniewicza „słowobijami”, które nie tylko nadają rewolucyjnej teorii pozór humanistyczny, ale wyznaczają też kierunek rewolucyjnej praktyce.

        Skoro narzędzia zostały już przygotowane, to można rozpocząć trening, wykorzystując występującą dość powszechnie u ludzi skłonność do zachowań stadnych. Tadeusz Boy-Żeleński pisał, że „bierze się do tego celu tęgiego starego pryka...” - ale to były inne czasy i dzisiaj taki jeden z drugim stary pryk nadawałby się wyłącznie jako rodzaj worka treningowego. Dzisiaj bierze się do tego celu jakąś osobę pokrzywdzoną, a potem intensywnie się ją broni, przy okazji – jak powiedziałby to Józef Ozga-Michalski „wędząc swoje półgęski ideowe”, niczym w „dymach bijących z wojny izraelsko arabskiej” w roku 1967. Ale wybór osoby pokrzywdzonej to dopiero początek, co równie ważne jest wskazanie nieubłaganym palcem winowajcy owej krzywdy. Na takiego winowajcę, pod hasłem walki z mową nienawiści, rusza cała zgraja hunwejbinów, którym z wysoka patronują ormowcy politycznej poprawności. To już jest faza rewolucyjnej praktyki, a że w etap surowości dopiero wkraczamy, to hunwejbini na razie ograniczają się do otaczania nienawistnika nienawiścią, ale wszystko jeszcze przed nami, bo taki jeden z drugim nienawistnik, jeśli nawet zostanie nienawiścią otoczony, to przecież istnieje i w dodatku rozsiewa nienawiść dalej, zatruwając nią serdeczną atmosferę, niczym jakimś gazem cieplarnianym. Toteż kiedy już się w etap surowości zagłębimy, wobec nienawistników zostaną z pewnością zastosowane metody radykalne, być może nawet – rodzaj ostatecznego rozwiązania. To nawet logiczne, bo jeśli nienawistników co do jednego wrzuci się do dołu z wapnem, to nienawiść zginie wraz z nimi i nastanie równość i braterstwo, niczym w Związku Radzieckim. Wolność oczywiście też będzie, ale tylko „do”, to znaczy – do miłowania Umiłowanych Przywódców, bo skoro świat zostanie uwolniony od nienawiści, to innego wyjścia po prostu już nie będzie i historia dobiegnie końca – jak to obiecywała spółka autorska Marks i Engels.

        Skoro tak, to nie wolno zaniedbać żadnej okazji do trenignu, bo z każdym krokiem zbliżamy się wtedy do Nowego Wspaniałego Świata. Toteż kiedy poinformowałem na swojej stronie o zablokowaniu przez komornika moich kont bankowych na skutek wyroku zaocznego wydanego przez niezawisły Sąd Okręgowy z Poznania i wymieniłem personalia mojego wierzyciela w osobie pani Żanety Kąkolewskiej, której mam zapłacić 150 tysięcy złotych, runęła na mnie fala wrażliwców moralnych, którzy w listach do mnie i w komentarzach w sieci dawali wyraz swemu nieprzejednanemu znienawidzeniu nienawiści. Ja już spotykałem się z takimi falami i wcześniej, toteż jestem do tego przyzwyczajony, chociaż z drugiej strony trochę mnie dziwi, że tak wszystkich poruszyło podanie do wiadomości imienia i nazwiska mego wierzyciela zwłaszcza w sytuacji, że wspomniane 150 tysięcy złotych mam zapłacić nie jakiejś anonimowej „Kasi”, tylko pani Żanecie Kąkolewskiej.

        Jak zwykle do nagonki zatrąbiła niezawodna „Gazeta Wyborcza”, która w trenowaniu hunwejbinów ma nie tylko 30-letnie doświadczenie, ale i niebagatelne zasługi. Na sygnał znajomej trąbki natychmiast zareagował pan red. Tomasz Terlikowski, dając na portalu „Fronda” wyraz swemu oburzeniu głębokiemu do tego stopnia, że nawet nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Sprawiało to wrażenie jakby pan red. Terlikowski był jakimś tajnym współpracownikiem „Gazety Wyborczej”, rzuconym przez redakcyjny Judenrat na kościelny odcinek frontu ideologicznego, bo to nie pierwszy przecież przypadek, kiedy niezawodnie reaguje na wspomniany sygnał. Poprzednio „zerwał ze mną współpracę”, kiedy napisałem o „chwilowo nieczynnym obozie”, chociaż jako żywo nigdy z nim nie współpracowałem, ani nawet się o to nie ubiegałem, podobnie jak PSL nie ubiegało się o poparcie Lecha Wałęsy. Ja oczywiście wiem, że pan red. Terlikowski żadnym tajnym współpracownikiem „Gazety Wyborczej” nie jest, ale cóż poradzę, kiedy sprawia to takie wrażenie tym bardziej, że tym razem pan red. Terlikowski zainteresował się moimi pieniędzmi i to w dodatku w sposób nieudolny, bo napisał, że komornik „zajął mi” 200 tys. złotych na bankowych kontach, podczas gdy on tylko je zablokował do czasu spłacenia takiej sumy. Ale nie mam mu tego za złe, bo jak ktoś żywi się manną i przepiórkami, to nie musi rozróżniać takich rzeczy. Inna sprawa, że po ujawnieniu notatki o rozmowach pana Tomasza Yazdgerdiego z panem ambasadorem Jackiem Chodorowiczem odniosłem wrażenie, jakby ABW też interesowała się moimi pieniędzmi, co o niczym przecież nie świadczy, a co z ostrożności zastrzegam na wypadek, gdybym został pozwany przed niezawisły sąd za ujawnienie nazwiska pana red. Tomasza Terlikowskiego.

        Charakterystyczne jest też, że również Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej „nie akceptuje” mojego zachowania „w odniesieniu do dzisiejszych doniesień medialnych o ujawnieniu danych personalnych”. Ja o taką akceptację nie prosiłem, chociaż rozumiem, że przewielebni zakonnicy muszą być teraz ostrożni w związku z wyznaczonym na 20 grudnia rozpatrywaniem w SN wniesionej przez nich kasacji w sprawie miliona złotych zwłaszcza, że hunwejbini zebrali tysiące podpisów pod petycją - ale czy to powód, bym akurat ja godził się na zarzynanie mnie w ciszy, wśród „milczenia owiec”?


Do zobaczenia w piekle!


        Mam nadzieję, że kiedy już zostanie wydana Złota Księga Myśli Kukuńka, to specjalnie wyeksponowane zostanie tam spostrzeżenie o „plusach dodatnich i plusach ujemnych” - bo życie nieustannie potwierdza trafność tego spostrzeżenia. Wydawać by się mogło, że – jak to się kiedyś mówiło -”kiblówka” w Poznaniu, w następstwie której komornik przystąpił do egzekucji zasądzonych ode mnie 150 tys. złotych na rzecz pani Żanety Kąkolewskiej i ponad 38 tysięcy złotych kosztów – to coś bardzo złego, rodzaj „plusa ujemnego” wielkich rozmiarów. Ja oczywiście tyle nie miałem, więc opisawszy rzecz całą na tyle, na ile znam ją ze słyszenia – bo ani nie zostałem powiadomiony o procesie, ani o wyroku, ani o wszczęciu egzekucji – podałem konto bankowe, za pośrednictwem którego Czytelnicy, Słuchacze i Widzowie zaczęli wspierać mnie finansowo, żebym jakoś wybrnął z tych tarapatów. To był w ramach owego „plusa ujemnego” oczywisty „plus dodatni”, więc dzięki temu rozmiary owego „plusa ujemnego” zaczęły się zmniejszać. Ale to nie koniec „plusów dodatnich” całej sprawy, bo wbrew rozpowszechnionym opiniom o panującej u nas znieczulicy, wezbrała fala wrażliwości moralnej, wywołanej przez niezawodną w organizowaniu takich przedsięwzięć „Gazetę Wyborczą”. Objawiła się ona w licznych listach, jakie dotarły do mnie za pośrednictwem poczty elektronicznej. Ich autorzy kierowali pod moim adresem życzenia wszystkiego najgorszego, przy okazji charakteryzując mnie epitetami, wśród których „skurwysyn” brzmi stosunkowo łagodnie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wśród wrażliwców moralnych panuje taka pomysłowość, za którą najwyraźniej nie nadąża pan red. Tomasz Terlikowski, rzucony na kościelny i w ogóle - religijny odcinek frontu ideologicznego. Oświadczył, że brak mu słów, żeby wyrazić mi swoje potępienie. Najgorsze są nieproszone rady, ale w czynie społecznym ośmielam się poradzić panu red. Terlikowskiemu, żeby zapisał się na jakiś kurs dla hunwejbinów, to zaraz mu się słownictwo wzbogaci na tyle, by mógł werbalnie stawić czoła każdej sytuacji. Myślę, że takie kursy muszą być gdzieś organizowane, bo w przeciwnym razie skąd brałoby się takie podobieństwo, prawie identyczność w wyzwiskach, nie mówiąc już o ich koordynacji? Najwyraźniej musi być gdzieś centrala, która hunwejbinów tresuje nie tylko w zachowaniach stadnych, ale również w tak zwanych spontanicznych reakcjach. Za komuny była to centralna szkoła partyjna, skąd po pobieżnej obróbce wychodzili agitatorzy i propagandyści, piętnujący „burżujów”, „kułaków”, „drobnomieszczan”, „reakcyjny kler”, „bumelantów”, „bikiniarzy”, „kolesiów” a leksykon ten zmieniał się w zależności od zapotrzebowania na kolejnych etapach budowy socjalizmu. Najgroźniejszym „słowobijem” – jak to nazywał prof. Bogusław Wolniewicz – była oczywiście „kontrrewolucja”. Tu już nie było taryfy ulgowej, tylko najpierw płomienni szermierze walki o powszechną szczęśliwość sadzali delikwentów na nodze od stołka, zrywali im paznokcie i odbierali wszelką chęć do życia, a potem niezawisłe sądy soliły piękne wyroki, na podstawie których sierżant Śmietański na Mokotowie strzelał łajdakom w tył głowy, zgodnie ze spiżowym spostrzeżeniem Józefa Stalina, że jak znika człowiek, to znika również problem. Takie rzeczy z pewnością musi pamiętać pani reżyserowa Agnieszka Holland, pochodząca z bardzo porządnej i zasłużonej w budowie socjalizmu rodziny. Takie rodziny w pierwszym pokoleniu wdeptywały w ziemię naszych rodziców, podczas gdy pokolenie drugie próbuje wdeptywać w ziemię nas, a przecież wyrosło już pokolenie trzecie, które nie może się już doczekać swego udziału w klasowej walce o socjalizm. Toteż, w odróżnieniu od pana red. Terlikowskiego, pani reżyserowa od razu wiedziała, że trzeba nazwać mnie „kanalią”, ponieważ ośmieliłem się podać do wiadomości imię i nazwisko mojej wierzycielki, której muszę zapłacić 150 tysięcy złotych. Przypuszczam, że wolałaby, żeby mord rytualny na mnie odbywał się w absolutnej ciszy, nie przerywanej nawet „milczeniem owiec”, ale ponieważ to się nie udało, więc irytacja i „kanalia”.

        Oczywiście dzisiaj jesteśmy na zupełnie innym etapie walki klasowej i po 30-letniej pieriedyszce dopiero wchodzimy w etap surowości, dla którego potrzeb już zawczasu zostały przygotowane narzędzia terroru, między innymi w postaci walki z „nienawiścią”. Na razie niezawisłe sądy raczej materialnie represjonują nienawistników, których nieubłaganym palcem wskazują im „aktywiści” - bo tak się u nas nazywają hunwejbini i „janczarowie socjalizmu” - ale przecież to dopiero początek i jak będziemy dłużej żyli, to z pewnością doczekamy czasów, gdy nienawistnicy będą wrzucani do dołów z wapnem – jak to już wcześniej zostało przećwiczone z „kontrrewolucjonistami”. Nie potrzebuję dodawać, że wszystko będzie odbywało się zgodnie z prawem, o co zadbają sądy, które były niezawisłe zarówno wtedy, jak i są teraz. Dla wrzucanych do dołów z wapnem będzie to pewną pociechą – i to jest kolejny „plus dodatni” sytuacji, która – co tu ukrywać – wygląda na „plus ujemny”.

        Ale to wszystko jeszcze nic, w porównaniu z mękami, jakie w głębi serca gorejącego zaprojektował dla mnie pan Jaś Kapela, kolaborujący to tu, to tam – między innymi również z „Krytyką Polityczną”. Pan Kapela nie tylko nieubłaganym palcem wskazał mnie niezależnej prokuraturze, ale w dodatku wyraził nadzieję, że dostanę się w najgłębszy krąg piekieł. Rozbieram to sobie z uwagą, bo wynikają z tego ciekawe wnioski i przypuszczenia. Po pierwsze – że pan Kapela wierzy w istnienie piekła, co jest – jak mi się wydaje – rzadko spotykane wśród postępków. Ale to jeszcze nic w porównaniu z towarzystwem, z jakim – po drugie - musiałbym się w tym najgłębszym kręgu piekła zetknąć. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że przebywają tam wybitni przywódcy socjalistyczni w osobach Adolfa Hitlera, Włodzimierza Lenina, Józefa Stalina, Lejby Bronsztajna (pseudonim „Lew Trocki”), Jakuba Swierdłowa, Henryka Jagody, Mikołaja Jeżowa, Wawrzyńca Berii i innych „aktywistów” drobniejszego płazu. Charakterystyczne, że niektórzy z nich są nie tylko ideowymi przewodnikami współczesnych „aktywistów”, zwłaszcza skupionych wokół „Krytyki Politycznej”, ale i wzorami do naśladowania. W tej sytuacji jest prawdopodobne, że również współcześni „aktywiści” po życiu strawionym na walce o socjalizm, też tam trafią. Kto wie, czy nie trafi tam również pan Jaś Kapela. Wprawdzie, w odróżnieniu od Pawełka Morozowa, działalnością delatorską zajął się dopiero w wieku 35 lat, ale lepiej późno, niż wcale – i to jest właśnie „plus dodatni” w samym jądrze „plusa ujemnego”.


© Stanisław Michalkiewicz
26-28 listopada 2019
www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.fort-russ.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2