OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Demokracja cierpi, sztuczna granica, niedzielna szkółka liderów, gersdorfiny, poseł łajza i paraliż Schetyny

Niedzielna szkółka liderów


        Jak się zostaje liderem, to znaczy – przywódcą? W koszmarnych, poprzednich czasach zostawało się nim albo z racji urodzenia, albo przywódca się objawiał. Na przykład dziedziczny monarcha stawał się przywódcą z racji urodzenia. Takim przywódcą mógłby być nazwany car Piotr Holsztyński, małżonek Katarzyny, zwanej później Wielką, gdyby nie był wariatem. Ale niestety (albo „stety”) był, więc przywódcą została Katarzyna, która najpierw przeprowadziła udany zamach stanu, a potem kazała swego niewydarzonego małżonka udusić. W przypadku Katarzyny mamy już do czynienia z sytuacją mieszaną, stała się przywódczynią po części dzięki swemu małżeństwu z carem, a właściwie – następcą rosyjskiego tronu – bo gdy to małżeństwo było zawierane, carycą była Elżbieta, córka Piotra Wielkiego i zawodowej prostytutki, co włóczyła się za wojskiem. Katarzyna pochodziła z rodziny książęcej, ale nader podupadłej; tych książąt było w Niemczech na pęczki, a książę – ojciec Katarzyny - był zaledwie dowódcą jakiegoś zakazanego pułku w Szczecinie, więc chociaż wydawało się, że los przeznaczył jej w prezencie życie u boku utytułowanego wariata, to jednak, dzięki własnym zaletom nie tylko zajęła stanowisko samodzielne, ale utrwaliła pozycję Rosji, jako mocarstwa europejskiego, a więc wtedy – również światowego. Ale to było w dawnych, koszmarnych czasach, bo teraz jest inaczej. Teraz, żeby zostać liderem, trzeba najpierw ukończyć szkołę liderów. Ale szkoła szkole nierówna; nawet gdy nie kształcą one liderów, to jedne dają dyplomy bardziej poza nimi, to znaczy – w świecie – cenione, podczas gdy takie na przykład wyższe szkoły gotowania na gazie – już niekoniecznie, chociaż te dyplomy są pozornie tyle samo warte. Toteż i w przypadku uczelni kształcącymi dyplomowanych liderów są wielkie różnice. Absolwenci niektórych szkół mogą zostać liderami państw poważnych, podczas gdy absolwenci tych drugich, takich niedzielnych szkółek liderów – mogą zadawać szyku tylko w państwach pozostałych. Przykładem szkoły liderów, której dyplomy są w cenie, jest francuska Ecole Nationale d’ Administration (ENA), którą założył generał de Gaulle i jego pierwszy minister Michel Debre. Absolwenci tej szkoły rządzą Francją, albo z ramienia jednej partii, albo z ramienia drugiej, co – jak się domyślamy – w niczym tamtejszej demokracji nie szkodzi, bo – jak przenikliwie zauważył partyjny buc, którego w filmie „Kontrakt” grał Janusz Gajos - „demokracja – demokracją, ale ktoś musi tym kierować”.

        Toteż na przykład w naszym nieszczęśliwym kraju, gdzie nawet dawny SGPiS nie miał rangi francuskiej ENA , ani nawet Wyższa Szkoła Nauk Społecznych przy KC PZPR, z której wychodziło co prawda sporo liderów, ale raczej kalibru „geniuszów karpackich” - takim dwuznacznym tytułem został obdarzony Mikołaj Ceaucescu – nie dorównuje Szkole Liderów przy Departamencie Stanu USA. Kandydatów do tej Szkoły wybiera Ambasada amerykańska, a jakimi kryteriami się kieruje – tego nie wiem, więc nie wykluczam, że przyszłych liderów rozpoznaje po zapachu. O takiej możliwości świadczyłaby okoliczność, że absolwentami tej szkoły byli liderzy zarówno z obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Na przykład wśród absolwentów był Mieczysław Rakowski, Donald Tusk, Bronisław Komorowski, Kazimierz Marcinkiewicz, Hanna Suchocka, Aleksander Kwaśniewski i Beata Szydło. W czasie trzytygodniowego kursu kandydaci na liderów zapoznają się między innymi z „celami polityki zagranicznej USA”, no a potem zostają liderami, jak nie z ramienia obozu zdrady i zaprzaństwa, to z ramienia obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Zwraca uwagę, ze absolwentem „Szkoły Liderów” chyba nie jest Jarosław Kaczyński, w związku z czym przez obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i środowisko żydowskie w Polsce, uważany jest za uzurpatora i musi zadowalać się rangą prostego posła, chociaż faktycznie jest Naczelnikiem Państwa.W niczym nie przeszkadza to oczywiście naszej młodej demokracji, kształtowanej również przez starych kiejkutów, którzy w zdalnym sterowaniu demokracją mają dobre, a w każdym razie - bogate doświadczenia i rzadko, a właściwie chyba nigdy na pozycje liderów nie wysuwają kandydatów, na których nie mają żadnych „haków”, przy pomocy których zapewniają sobie ich lojalność.

        Jak widzimy, taki jeden z drugim lider musi sprostać nie lada wymaganiom, często ze sobą sprzecznych, na przykład teraz, gdy pojawił się konflikt interesów między „diasporą żydowską”, a konkretnie – żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu, wspieranymi przez Stany Zjednoczone, a Polską, której w tym konflikcie nie odważają się wspierać ani liderzy patentowani, ani nawet liderzy samozwańczy w rodzaju wspomnianego Jarosława Kaczyńskiego. Żeby tedy zapobiec ich przepracowaniu, w Szczawnicy odbyły się zajęcia niedzielnej szkółki liderów – oczywiście znacznie mniejszego kalibru – których liderowania nauczali liderzy doświadczeni w rodzaju charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka, co to wprowadzić cztery wiekopomne reformy z których skutków nie możemy otrząsnąć się do dnia dzisiejszego. Na przykład – reformę ochrony zdrowia, której hasłem przewodnim było, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą, ale w takiej odległości, że nie tylko wzrokowy, ale w ogóle wszelki kontakt między nimi, a pacjentem już dawno został zerwany. Trwałą pozostałością tej reformy, podobnie jak i pozostałych, są ogromne aparaty biurokratyczne, powołane do przychylania obywatelom nieba. W tym duchu kandydaci na liderów narzucani byli „ekonomii papieża Franciszka”, który przekazał jakiś rzymski pałac bezdomnym, chociaż „Watykan tonie w długach”. Skoro już „tonie” to rzeczywiście – jeden pałac go nie uratuje, bezdomnych zresztą też, chociaż z drugiej strony podawanie go kandydatom na liderów za wzór do naśladowania w dziedzinie ekonomii, może budzić rozmaite wzruszające wątpliwości. Ale te wątpliwości są chyba nieuzasadnione, bo „w ekonomii chodzi o to, żeby człowiek rósł” - wyjaśnił uczestnikom krótkiego kursu liderowania JE arcybiskup Grzegorz Ryś, który prezentuje bardzo oryginalne poglądy nie tylko w dziedzinie ekonomii. „Ekonomia, która przestaje inwestować w człowieka dla krótkotrwałego zysku, jest bardzo złym biznesem dla społeczeństwa” – stwierdził lider archidiecezji łódzkiej. No dobrze – ale kiedy można zainwestować w człowieka – cokolwiek by to znaczyło? Myślę, ze dopiero wtedy, gdy jest co zainwestować, to znaczy – gdy wcześniej pojawił się „zysk” niechby nawet „krótkotrwały”, bo w przeciwnym razie „zainwestowanie w człowieka” nie jest możliwe. A kiedy pojawia się zysk? Ano wtedy, kiedy taki jeden z drugim krwiopijca trafnie odgadnie potrzeby innych ludzi. W przeciwnym razie zostanie ukarany stratą tego, co zainwestował. Zatem odrzucając dotychczasową ekonomię, jesteśmy skazani na politykę rozdawnictwa – na przykład pałaców – podczas gdy cały interes „tonie w długach”. Rzecz w tym, że kto inny przychyla ludziom nieba, a kto inny spłaca długi. Jak kandydaci na liderów opanują tę sztukę, to śmiało można będzie powierzyć im kierowanie – nie tyle może państwem, bo ono, zgodnie z zasadami demokracji, jest zarezerwowane dla liderów wykształconych przy Departamencie Stanu – ale w innych miejscach jest też sporo konfitur, którymi można się pożywić, służąc człowiekowi.



Demokracja cierpi


        Minęło dopiero 10 dni od wyborów do Sejmu i Senatu w Polsce. Jak wiadomo, wszyscy je wygrali, a zwłaszcza obóz dobrej zmiany, podczas gdy obóz zdrady i zaprzaństwa oczywiście też wygrał, ale niekoniecznie. To zresztą nieważne, bo jeszcze nie opadł kurz, jaki podczas kampanii wyborczej podnosili funkcjonariusze niezależnych stacji telewizyjnych obydwu, a właściwie – wszystkich trzech obrządków – a tu okazało się, że nikt nie jest do końca zadowolony z wyniku. Świadczą o tym protesty wyborcze. Prawo i Sprawiedliwość złożyło do Sądu Najwyższego wniosek o ponowne przeliczenie głosów w wyborach do Senatu w trzech okręgach, bo PiS-owi akurat zabrakło tych trzech głosów, by mogło odzyskać większość w Senacie. Od razu widać, ile racji miał wybitny klasyk demokracji Józef Stalin twierdząc, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. W związku z tym gwałtownie zaprotestował wybrany na senatora pan Michał Kamiński, że to byłby „koniec demokracji”. Najwyraźniej jeden z tych wątpliwych okręgów to ten, w którym on został wybrany, więc gdyby niezawisły Sąd Najwyższy nakazał ponowne przeliczenie głosów, to nie jest wykluczone, że demokracja mogłaby się dla niego zakończyć, zanim się jeszcze zaczęła.

        Czy jednak niezawisły Sąd Najwyższy zaakceptuje wniosek PiS-? Tego jeszcze nie wiemy, ale może go odrzuci – z czego Naczelnik Państwa wcale nie musi być niezadowolony. Rzecz w tym, że pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro próbował wykorzystać okoliczność, iż rząd „dobrej zmiany” dysponuje w Sejmie nadwyżką zaledwie 4 posłów ponad większość bezwzględną, więc gdyby tak któryś się przeziębił, a inny znów się nadąsał, to losy całej demokracji zawisłyby na włosku. W tej sytuacji liczy się każdy prosty poseł, a warto pamiętać, że obóz „dobrej zmiany” jest koalicją co najmniej trzech partii, z których jedną, to znaczy – Solidarną Polską – kieruje właśnie Zbigniew Ziobro. Już raz się zbisurmanił, a chociaż nie przyniosło mu to sukcesu i przed objęciem stanowiska ministra i generalnego prokuratora został trochę przez Naczelnika Państwa przeczołgany, to przecież może wykorzystać każdą sposobność do powiększenia nie tylko zakresu swojej władzy, ale i do zdobycia nowych frumentariów dla umożliwienia swoim zwolennikom umoczenia ust w melasie, żeby nadal go kochali i nadal mu, to znaczy – Polsce oczywiście – służyli. Tak głoszą fałszywe pogłoski, które oczywiście zostały niezwłocznie i energicznie zdementowane. Nie jest tedy wykluczone, że wniosek do niezawisłego Sądu Najwyższego może mieć też drugie dno – bo jeśli Sąd najwyższy wniosek odrzuci, to z pewnością nie przysporzy to ministrowi sprawiedliwości chwały, a wtedy stanie się w rękach Naczelnika Państwa trochę bardziej plastyczny. Ta plastyczność może jeszcze wzrosnąć, gdyby się okazało, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości, do którego niemiecki owczarek z Komisji Europejskiej, czyli Franciszek Timmermans złożył na Polskę skargę w sprawie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i w sprawie Izby Dyscyplinarnej dla sędziów Sądzie Najwyższym, nakaże te ustawy uchylić. Ponieważ są one jeśli nawet nie autorstwa Zbigniewa Ziobry to z pewnością powstały z jego inspiracji, to może to pogorszyć jego polityczną pozycję, co przewidział jeszcze w XVIII wieku pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki: „Kogut winien, więc na niego. On sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził on czas oziębił, on zasiew zgnębił” - i tak dalej. Taka krytyka każdego może zdyscyplinować, o czym świadczy postępowanie starszego pana Stempowskiego, właściciela majątku Szeputyńce na Podolu. Zgodnie z filosemicką tradycją tej rodziny miał w swoim majątku ekonoma Żyda. Ilekroć coś w polu, albo na folwarku nie wyszło, wzywał go do kancelarii i surowym głosem mówił: „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, na co skruszony ekonom zdejmował czapkę i mówił: „nu, niech będzie!”

        Znacznie gorzej wygląda sytuacja w obozie zdrady i zaprzaństwa, gdzie objawy dintojry wyszły na zewnątrz. Obserwatorzy powiadają, że Grzegorz Schetyna jest zwalczany przez tak zwanych „młodych” to znaczy Wielce Czcigodnego posła Dupkę, czy jakoś tak oraz wybranego do Senatu byłego posła Łajzę. Z jednym i drugim może by sobie jakoś poradził, gdyby nie okoliczność, że – jak sam się pożalił w telewizji – że za kulisami tej operacji stoi Donald Tusk, który zamierza nie tylko wysadzić go z siodła, ale i strącić w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów. Wprawdzie inne niezależne media donoszą, że Donaldu Tusku oferowane jest i to „na sto procent” stanowisko przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, ale nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania”), że od tego – oczywiście niewątpliwie – prestiżowego stanowiska, jeszcze bardziej prestiżowe byłoby stanowisko prezydenta naszego bantustanu i wcale nie jest wykluczone, że Nasza Złota Pani, która w Donaldu Tusku wyraźnie sobie upodobała, przeznaczyła go do takich właśnie wyższych rzeczy – żeby w przyszłym roku wjechał do Pałacu Prezydenckiego na białym koniu, niczym – jak głosi legenda - generał Bolesław Wieniawa-Dłogoszowski do „Adrii”. Przy takiej kombinacji („taka, panie kombinacja” - jak mawiał Antoni Lange), Grzegorz Schetyna potrzebny jest, niczym psu piąta noga, bo po pierwsze – żadnych wyborów prezydenckich by nie wygrał nawet z panem prezydentem Andrzejem Dudą, podczas gdy Donald Tusk może tego dokonać zwłaszcza, gdy objawią się skutki amerykańskiej ustawy nr 447 JUST – i w ten sposób Niemcy odzyskają w Polsce przynajmniej część utraconych przed czterema laty wpływów, które próbowały odzyskać w grudniu 2016 roku inicjując w Warszawie tak zwany „ciamajdan”. Jeśli operację tę powierzono do wykonania Grzegorzowi Schetynie – a chyba tak właśnie było - to nie da się ukryć, że chwały mu ona nie przynosi, bo szczerze mówiąc, została spartolona. W tej sytuacji trudno dziwić się „młodym”, że orientują się na Donalda Tuska, który z pewnością potrafi ich wynagrodzić jeśli nie w takiej, to innej formie, w zależności od tego, czy sam będzie miał fart, czy nie.

        Na razie jednak również obóz zdrady i zaprzaństwa skierował do niezawisłego Sądu Najwyższego swoje protesty wyborcze, domagając się ponownego przeliczenia głosów w trzech okręgach: jeleniogórskim, łomżyńskim i pabianickim, poruszając przy okazji niebo i ziemię, to znaczy – OBWE, Radę Europy i Komisję Wenecką, a także – panią pierwszą prezes Małgorzatę Gersdorf, której – jak pamiętamy – w swoim czasie uderzały do głowy gersdorfiny tak, że nie wiedziała, czy jest pierwszym prezesem, czy może nie. Teraz z pewnością stanie na wysokości zadania i jestem pewien, ze nie zależny Sąd Najwyższy dostanie instrukcje, czyje protesty uwzględnić, a czyich nie, żeby nasza młoda demokracja aby na tym nie ucierpiała. Bo nie ma nic gorszego, jak obserwować, jak demokracja cierpi. To może być jeszcze gorsze od widoku pękającego człowieka, o czym w piosence o Makarym śpiewał Maciej Zembaty: „Musiał pęknąć jakoś w pół ci, bo się rozszedł zapach żółci i swąd siarki piekielny. Oj wielka to jest męka widzieć, jako człek pęka...”. A cóż dopiero demokracja!



Sztuczna granica między ludźmi a zwierzętami.
Ostaszewska/Tokarczuk/Peszek


Stanisław Michalkiewicz rozważa, czy rozsądne są głosy i opinie, że kobiety powinny rządzić światem. Pan Stanisław ma wątpliwości, czy to dobry pomysł, a dostarczają ich same kobiety. Choćby Maja Ostaszewska, która w wywiadzie dla Wysokich Obcasów stwierdziła, że świnie mruczą swoim dzieciom jakby kołysanki. Odnosi się także do przemyśleń Olgi Tokarczuk, która stwierdziła, że granica między człowiekiem, a zwierzętami jest postawiona w sztuczny sposób.
Pan Stanisław wypowiada się także na temat słów Marii Peszek, która stwierdziła w jednym z wywiadów, że ludzi jest za dużo i że w Polsce rolę prześladowanych Żydów przejęli geje.






Gersdorfiny, poseł łajza i paraliż Schetyny


Stanisław Michalkiewicz wypowiada się o sytuacji na polskiej scenie politycznej tuż po wyborach. Jego zdaniem na języczek u wagi zaczyna wybijać się PSL, które podobno miało dostać propozycję od Prawa i Sprawiedliwości. Politycy partii, która wygrała wybory, ponoć zaoferowali Ludowcom stanowisko marszałka Senatu dla Jana Filipa Libickiego w zamian za głosy poparcia dla PiS w Sejmie. Widać, że Prawo i Sprawiedliwość obawia się wyniku przyszłorocznych wyborów prezydenckich i już dziś próbuje się zabezpieczyć. Świadczy o tym także fakt, że politycy tej formacji domagają się od Sądu Najwyższego ponownego przeliczenia głosów w czterech okręgach wyborczych, gdzie ich kandydaci nieznacznie przegrali wybory do Senatu.
Stanisław Michalkiewicz wypowiada się także na temat sytuacji w Platformie Obywatelskiej, gdzie, jak głoszą pogłoski, szykuje się bunt młodych, na czele którego stoi Borys Budka.





© Stanisław Michalkiewicz
23-27 października 2019
www.Michalkiewicz.pl / www.YouTube.com
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji / za: www.derblogdasblog.wordpress.com
Wideo © Stanisław Michalkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2