IX kadencja Europarlamentu nie zapowiada się na przełomową ani rewolucyjną. Tym bardziej – nie wygląda wcale na to, że będziemy mieli do czynienia z ostatnią kadencją unijnego parlamentu, o czym tak bardzo pragną nas przekonać spece od propagandy, i to bynajmniej nie tylko z jednej strony barykady politycznej.
Pakiet kontrolny w PE wciąż pozostaje w rękach mainstreamowych sił, opowiadających się za utrzymaniem UE – w tym dwóch największych frakcji: Europejskiej Partii Ludowej (EPP) oraz Socjaldemokratów (S&D), które jednocześnie odnotowały też duży spadek, a liczba posłów populistycznych i eurosceptycznych wzrosła, jednakże nie w sposób gigantyczny. W dobie powszechnego w wielu krajach odwrotu wyborców od ugrupowań liberalnych zaskakiwać może wzrost stanu posiadania Postępowego Sojuszu Liberałów i Demokratów na Rzecz Europy (ALDE).
Dwa złudzenia
Sondaże nie przewidziały relatywnie dużego poparcia dla Zielonych w Niemczech, Francji, Austrii, krajach Beneluksu oraz Hiszpanii. Uczyniło ono z dotychczasowej grupy Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego (Greens/EFA) czwartą siłę w Europarlamencie, po EPP, S&D i ALDE. Utrzymując złoty i srebrny medal na podium wyborczym, chadecy i socjaldemokraci stracili w stosunku do poprzedniej kadencji łącznie blisko 80 foteli. Zyskali, i to prawie o 40 miejsc, liberałowie. Czy oznacza to swego rodzaju renesans liberalizmu na Starym Kontynencie i – jednak – powolny zmierzch sił populistycznych? Odpowiedź nie jest jeszcze tak oczywista. Powinna wziąć pod uwagę przynajmniej dwa istotne trendy, które pokazało zakończone w niedzielę głosowanie, w którym wzięło udział blisko 220 mln Europejczyków.
Pierwszy trend to duże zróżnicowanie w preferencjach wyborczych elektoratu w zależności od kraju. Można z niego wyciągnąć wniosek, że wbrew różnym płomiennych analizom pouczających od lat, że UE to „totalitarny eurokołchoz”, na Starym Kontynencie wciąż podmiotem polityki są państwa narodowe. I to w ich ramach demos suwerennie decyduje o najważniejszych sprawach publicznych. Wyniki najnowszych wyborów trudno analizować pod kątem zależności regionalnych, a nawet makroekonomicznych i geostrategicznych. Dotknięta wciąż kryzysem Europa Południowa nie głosowała jednolicie, młoda Europa niekoniecznie poparła gremialnie populistów i zdeklasowała liberałów, a „twarde jądro” Unii po obydwu stronach Renu również nie skreślało list jak jeden mąż. Równocześnie, klęskę poniosły ruchy paneuropejskie, wystawiające swoje listy w kilku krajach Wspólnoty: DiEM 25 byłego ministra finansów Grecji Janisa Warufakisa i Volt Europa (zdobyła jeden mandat). Europejczycy wciąż czują się przede wszystkim Polakami, Grekami, Włochami i Francuzami, i głosują w kluczu interesów narodowych.
Drugi trend pokazał, że ostrzeżenia przed „nacjonalistyczną falą”, zalewającą kontynent były w dużej mierze przesadzone. Statystyczny wyborca europejski nie był szczególnie skłonny do masowego poparcia radykałów z prawej strony (podobnie zresztą jak i z lewej). Głosował raczej za mainstreamem, w wielu krajach z nachyleniem „niebiesko-zielonym”. W wielu krajach wyborcy dostrzegają, że prawicowy populizm nie zawsze ma cudowne recepty na zmianę, a radykalna lewica żyje we własnej, szczelnej bańce i chce przede wszystkim gonić króliczka, a nie go złapać. Dlatego wciąż ufa się bardziej sprawdzonej centroprawicy i niekiedy wciąż centrolewicy – stronnictwom, którym nie brakuje mankamentów, dalekie są od nieomylności i ideału, ale jednak są znaną marką.
W wielu krajach alternatywą i partią kolejnego wyboru stali się z kolei liberałowie i zieloni, mający podobne właściwości jak chadecy i socjaldemokraci, ale niekiedy mniej uwikłani w codzienne rządzenie na szczeblu krajowym. I przede wszystkim – co Europejczycy wciąż mimo wszystko cenią – podkreślają oni znaczenie ekologii, wolności osobistych i obywatelskich oraz wolność prywatnego sektora gospodarczego, wypracowującego przecież potężną część unijnego PKB.
Zróżnicowana logika wyników
Rozstrzał eurogłosów widać, gdy przyjrzymy się wynikom wyborów w poszczególnych krajach. W niektórych z nich populiści bardzo zyskali, w innych, wręcz przeciwnie. Sukcesem może pochwalić się Liga Północna (LN) wicepremiera Włoch Matteo Salviniego. 34 proc. głosów i 29 eurofoteli utrwaliło dominację partii na krajowej scenie, która zostawiła w tyle koalicyjnego partnera z Ruchu 5 Gwiazd (M5S), który uzyskał dopiero trzecie miejsce po centrolewicowej, opozycyjnej Partii Demokratycznej (PD) z 22 proc. poparcia i 19 mandatami. LN udało się również zdeklasować niegdyś potężną Forza Italia Silvio Berlusconiego, będącą przez lata filarem Europejskiej Partii Ludowej. Dawny hegemon włoskiej i europejskiej sceny musi zadowolić się tylko ponad 8 proc. głosów i 7 mandatami, schodząc ze sceny pokonanym.
W Grecji, jedynym kraju UE, gdzie szefem rządu jest polityk radykalnej lewicy, sondaże od dawna zapowiadały klęskę Syrizy premiera Aleksisa Ciprasa. Jego partia była także dotychczas jednym z motorów napędowych grupy Zjednoczonej Lewicy Europejskiej/Nordyckiej Zielonej Lewicy (GUE/NGL). Faktycznie wybory wygrała centroprawicowa Nowa Demokracja (ND), związana z EPP, uzyskując blisko 10 proc. więcej głosów. Pod kreską znalazł się zaś występujący w koalicji Złoty Świt (HA), niegdyś typowany na główne, nacjonalistyczne zagrożenie kraju. Wciąż nie najlepiej idzie pozostałościom greckiej socjaldemokracji, która jeszcze w eurowyborach w 2009 roku otrzymywała ponad 40 proc. poparcia. Dzisiaj ruch Kinima Allagis związany z S&D dostał trochę ponad 7 proc. głosów i wprowadzi 2 europosłów.
Zdecydowanie lepiej poszło mainstreamowej lewicy w Portugalii i Hiszpanii, gdzie socjaliści utrzymali pozycję liderów. Za Pirenejami całkiem przyzwoity wynik uzyskali liberałowie z Ciudadanos związani z ALDE (12 proc. poparcia i 7 foteli), a osłabła radykalna lewica z Podemos, która w stosunku do poprzednich eurowyborów straciła dla grupy GUE/NGL aż pięciu eurodeputowanych.
Tradycyjna lewica arytmetycznie wygrała też w Holandii, gdzie sromotna klęskę ponieśli populiści z Partii Wolności (PVV) Geerta Wildersa, którzy nie przekroczyli progu wyborczego. Partia tak popularnego z różnych powodów w Polsce Fransa Timmermansa będzie musiała jednak po równo dzielić liczbę mandatów z liberałami z VVD, wchodzącymi w skład ALDE. Zaskakująco dobry wynik uzyskali również rządzący socjaldemokraci (laburzyści) na Malcie, uwikłani w szereg skandali korupcyjnych (zyskali blisko 17 proc. więcej od centroprawicy).
W naszym regionie novum stała się klęska populistycznego SMER-u, który wygrywał na Słowacji wszystkie wybory parlamentarne i europejskie od 2006 roku. Liderem stało się nowe ugrupowanie Progresywna Słowacja (PS) związane z ALDE. Niedawno wyniosło one do władzy prezydent Zuzanę Čaputovą. Sukces odnieśli jednak również nacjonalistyczni populiści Mariana Kotleby, uzyskując trzeci wynik w kraju i 2 mandaty. ALDE wygrało również w Czechach, gdzie ruch ANO premiera Andreja Babiša wyprzedził w peletonie zarówno dość popularną w ostatnim czasie centroprawicę z ODS (partia odniosła spory sukces w ubiegłorocznych wyborach lokalnych), oraz pokonał antyimigranckich populistów z partii Tomio Okamury o ponad 12 proc., a socjaldemokraci z ČSSD, niegdyś potężni, znaleźli się poza Europarlamentem. Węgry to oczywiście znów potężne zwycięstwo Fideszu, którego przewaga nad opozycją sięga blisko 35 proc., ale jednocześnie klęska Jobbiku (trochę ponad 6 proc. poparcia i 3 mandaty), który w zasadzie przestaje być potrzebny bardziej radykalnej prawicy nad Dunajem. Najważniejsze pytanie w przypadku partii Orbána to oczywiście jej przyszłość w PE. Na szybki powrót do EPP się nie zapowiada, raczej prawdopodobna wydaje się koalicja z Salvinim. Centroprawica związana z EPP wygrała też w Słowenii i Chorwacji oraz zremisowała w Austrii – pomimo tego, że wszystkie w różnym stopniu sympatyzują z węgierskim sąsiadem ideowym, swojej grupy w PE raczej nie opuszczą. Dochodzą do tego Rumuni, którzy dali czerwoną kartkę rządzącym socjaldemokratom i poparli centroprawicę i liberałów oraz Bułgarzy, którzy znów poparli rządzącą partię GERB należącą do EPP.
Francja i Niemcy poszły trochę w poprzek oczekiwań. Pomimo niewielkiej, arytmetycznej przewagi ugrupowania Marine Le Pen, trudno mówić o wiktorii, gdy macronowcy związani z ALDE otrzymali taką samą liczbę 23 foteli. Bardzo słaby wynik socjalistów i centroprawicy, do niedawna przecież głównych sił politycznych V Republiki, wskazuje raczej na koniec systemu zbudowanego nad Sekwaną przez generała de Gaulle’a w 1958 roku. W Niemczech o triumfie mogą mówić Zieloni, chociaż koalicja CDU-CSU utrzymała palmę pierwszeństwa i nie wypadła wcale tak źle, jak wieszczono to przez ostatnie lata w Polsce. O sukcesie nie może jednak mówić AfD – 11 proc. poparcia i 11 eurofoteli to z pewnością nie wynik marzeń jej kierownictwa, podobnież jak słaby wynik Die Linke związanej z GUE/NGL.
I na koniec Wielka Brytania. Sukces partii Brexit, niewątpliwie wydarzenie historyczne w brytyjskiej polityce, od pokoleń zdominowanej przez duopol torysów i labourzystów, zasługuje na oddzielny artykuł. W tym miejscu wystarczy zasygnalizować, że w przypadku rzeczywistego wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE wynik ten nie będzie miał takiego znaczenia, jak klęska torysów, przekładająca się tylko na 4 eurofotele. Przegrana uczyniła przypadkowo z PiS największą delegację narodową w dotychczasowej grupie Konserwatystów i Reformatorów (ECR). Nic jednak nie wskazuje na to, aby w nowym rozdaniu miała ona wiele do powiedzenia w PE.
Dryf i rozdrobnienie
Co dalej? Możliwa jest proponowana przez Fransa Timmermansa z S&D koalicja lewicy różnych odcieni, zielonych i liberałów, jak i szersza platforma współpracy największych grup, sygnalizowana na razie ostrożnie przez „spitzenkandidata” EPP Manfreda Webera. Nie jest jednak pewne, czy przy tak delikatnym balansie sił, nowy PE będzie rzeczywiście w stanie podjąć reformy, których Unia potrzebuje jak kania dżdżu. Chodzi tu nie tylko o wzmocnienie roli samego parlamentu, być może nawet wyposażenie go w inicjatywę ustawodawczą, ale o wzmocnienie nowej perspektywy budżetowej, o rozwiązanie problemów związanych z państwami objętymi procedurą ochrony praworządności, o dalsze losy dość rachitycznej na razie unii bankowej i strefy wspólnego budżetu strefy euro oraz o jasny kierunek polityki ekologicznej i surowcowej, nie wspominając już o pozostającej tylko na papierze solidarności energetycznej. Co dalej z Brexitem i europejskimi siłami zbrojnymi? Czy będą nowe rozwiązania problemu uchodźców, jakie stanowisko zając w rywalizacji USA z Chinami, czy utrzymać sankcje wobec Moskwy, a jak zachować się wobec rosnącej, wojennej presji Waszyngtonu na Iran? Co dalej z poszerzeniem UE o kraje Bałkanów Zachodnich i nierozwiązanych rozbieżności pomiędzy Serbią i Kosowem oraz niepewną przyszłością Bośni i Hercegowiny?
Można oczywiście kreślić kolejne manifesty w stylu nośnych haseł z „Białej Księgi” Jean-Claude’a Junckera z poprzedniej kadencji. Można nawet powrócić do fantastyki w stylu zapomnianej strategii lizbońskiej i jej „najbardziej konkurencyjnej gospodarki światowej”, tym razem już nie do 2020, ale może do 2050 roku. W podzielonym PE IX kadencji bardziej prawdopodobny wydaje się bezładny dryf niż odważne decyzje i reformy. Oby jednak polityka nas zaskoczyła, a racjonalne siły europejskie stać było na coś więcej niż nowe dokumenty i komunikaty, że UE znajduje się na rozdrożu i przechodzi kryzys.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz