OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Żydokomuna spycha Kościół do katakumb. Co sodomici mają w głowach? Pospolitość skrzeczy

Żydokomuna spycha Kościół do katakumb


        W awangardzie rewolucji bolszewickiej z roku 1917, podobnie jak w awangardzie rewolucji komunistycznej z roku 1968 była żydokomuna, to znaczy – Żydzi komunizujący, albo Żydzi – komuniści. Żydzi na użytek wewnętrzny pozostają nacjonalistami, a nawet szowinistami, co znalazło wyraz w niedawnej decyzji Knesetu, że Izrael jest „państwem żydowskim” - ale w rajach swego osiedlenia nacjonalizm zajadle zwalczają i patronują wszelkim przedsięwzięciom, które maja na celu przekształcenie historycznych narodów europejskich w tak zwany „nawóz Historii”, który będzie użyźniał rotszyldowskie pardesy. Żydokomuna chętnie korumpuje tak zwanych „gojów”, którzy dla miłego grosza gotowi są na wszystko, a zwłaszcza na odgrywaniu roli ratlerków. Właśnie możemy to obserwować w naszym nieszczęśliwym kraju, kiedy to pani Kinga Rusin zażądała od pani Zofii Klepackiej, medalistki w windsurfingu, by zdjęła koszulkę z orłem i swój medal. Poszło o to, że pani Klepacka wyraziła dezaprobatę dla propagandy sodomii i gomorii, która jest oczywiście częścią komunistycznej „rewolucji kulturalnej”, w której wykorzystane są instytucje Unii Europejskiej. Całe szczęście, że pani Klepacka nie jest złośliwa, bo w przeciwnym razie mogłaby zrewanżować się pani Rusin radą, by ta zdjęła majtki, bo wydaje mi się, że między koszulką z orłem i medalem pani Klepackiej, a majtkami pani Rusin, jest pewien wspólny mianownik. Nie będą wchodził w szczegóły, bo zaraz zaczną targać mnie za nogawki ormowcy politycznej poprawności z portalu „Okopress”, ale nie mogę się powstrzymać, by nie strawestować uwagi z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”: nachalne są te sodomity i zuchwałe.

        Propaganda sodomizmu i gomoryzmu skierowana jest na to, by wszyscy zaczęli gzić się ze wszystkimi – to znaczy – nie za wszystkimi, bo żydokomuna przeforsowała pewne tabu, jako ze beż żadnego tabu funkcjonować niepodobna. Dla przykładu, obecnie forsowane jest tabu w postaci holokaustu i potępienia antysemityzmu. Sęk w tym, że o tym, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest, decyduje żydowska Liga Antydefamacyjna, obcinająca kupony od hitlerowskiej masakry europejskich Żydów. Jeśli tedy inne narody dadzą narzucić sobie tabu w sprawie antysemityzmu, to będzie to oznaczało, że poddadzą się duchowemu kierownictwu pana Abrahama Foxmana, stojącego na czele owej Ligi. Czy pan Foxman ma kwalifikacje na duchowego kierownika, alias „Ojca Narodów”, to osobna sprawa – ale mechanizm tej operacji jest prosty, jak budowa cepa. Więc chociaż propaganda sodomizmu i gomoryzmu skierowana jest na to, by wszyscy zaczęli gzić się ze wszystkimi, to gwoli symetrii uczyniono wyjątek w postaci potępienia pedofilii. Pedofilia stała się podobna do antysemityzmu również w tym sensie, że i z jednego i z drugiego można wyciągać szmal. Na gruncie walki z antysemityzmem powstał potężny przemysł holokaustu, który w tak zwanym „majestacie prawa” rabuje całe narody, podczas gdy na gruncie walki z pedofilią powstał i rozwija się przemysł molestowania. Jak to wynika choćby z opisu przypadku niejakiego pana Marka Lisińskiego, do niedawna prezesa fundacji „Nie bzykajcze sze!”, który został zdemaskowany jako naciągacz, w dodatku nigdy przez nikogo nie molestowany, technologia przemysłu molestowania jest też prosta; jakieś dziecko przypomina sobie, jak to przed 40 laty było molestowane i dzięki szczodrobliwości niezawisłego sądu może ustawić się finansowo do końca życia. W tej sytuacji nikt nie jest pewien dnia ani godziny, bo upatrzony przez takie dziecko na ofiarę, jest w gruncie rzeczy bezbronny, zwłaszcza gdy w niezawisłych sądach litera prawa zostanie odsunięta w niepamięć przez tak zwane „uczucia siostrzane”.

Szklanka i pedofilia


        Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi, a przynajmniej – nie przede wszystkim. Nieubłaganej walce z pedofilią, podobnie jak nachalnej propagandzie zapładniania w szklance, towarzyszy jeszcze jeden, chociaż starannie ukrywany motyw. W przypadku propagandy zapładniania w szklance pretekstem jest empatia wobec par bezpłodnych, ale o ile przedtem bezpłodność się leczyło, to teraz już nie i remedium na nią jest szklanka. Dlaczego? Ano dlatego, że przy okazji zapładniania w szklance pewna liczba „nieudanych” albo „niepotrzebnych” embrionów jest wylewana do zlewu. Toteż naciski, by pod preterkstem empatii metodę szklanki zaaprobował również Kościół, są skierowane na to, by w końcu, niejako kuchennymi drzwiami, usprawiedliwił aborcję na życzenie. Postępactwo, które oczywiście „współczuje” i nieubłaganym palcem wytyka Kościołowi niewrażliwość na niewymowne cierpienia par bezpłodnych, nie zdaje sobie oczywiście sprawy, że w ten sposób podcina gałąź na której jeszcze siedzi. Jeżeli bowiem nie będzie już żadnych hamulców przed zabijaniem ludzi bardzo małych, to na jakiej zasadzie będzie można utrzymać zakaz zabijania ludzi większych, to znaczy – zygot wyrośniętych, czy przerośniętych? Żadnego argumentu już nie będzie i pani profesorowa Magdalena Środa, którą pewnego dnia odwiedziłaby ekipa dokonująca aborcji opóźnionych, musiałaby poddać się przerobieniu na konserwy dla psów. Aborcja i eutanazja to dwie strony tego samego medalu – ale postępactwo jest zbyt głupie, by takie rzeczy zrozumieć, Gdyby zrozumiało – przestałoby być postępactwem.

        W przypadku pedofilii dopiero całkiem niedawno okazało się, o co chodzi naprawdę. Otóż w stanie Kalifornia tamtejszy Senat właśnie przegłosował ustawę nr 360, na podstawie której księża katoliccy byliby prawnie zobowiązani do informowania policji o przypadkach pedofilii, o których dowiedzieli się od penitenta podczas spowiedzi. Wprawdzie ta ustawa jest sprzeczna z amerykańską konstytucją, gwarantującą swobodę wyznania, ale jak nieubłagany postęp każe, to kto by się przejmował jakimiś konstytucjami? „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – zauważył Voltaire. Jest to faszystowski zamach na podstawowe prawo człowieka, jakim jest wolność wyznania, a pedofilia, zwłaszcza w stanie Kalifornia, gdzie od sodomitów i gomorytów aż się roi, jest tylko pretekstem, przy pomocy którego żydokomuna próbuje zniszczyć Kościół.

Od czasów cesarza Trajana


        Siłą Kościoła jest bowiem nie tylko doktryna, ale i – a może nawet przede wszystkim – sakramenty. Ta siła dała o sobie znać już w głębokiej starożytności, o czym świadczy korespondencja Pliniusza Młodszego, który był gubernatorem Bitynii, z cesarzem Trajanem. Pliniusz pragnie zasięgnąć rady cesarza, jak ma postępować z chrześcijanami. - Tych, którzy zaprzeczali przynależności do sekty, od razu zwalniałem, bo prawdziwego chrześcijanina żadna siła do tego zmusić nie może – pisze we wspomnianym liście.

        Ta nieugięta postawa przetrwała aż do naszych czasów. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina w swoich pamiętnikach przypadek pewnego proboszcza wiejskiej parafii, podejrzewanego o zdrożny stosunek z organiściną, „jarą” - jak pisze autor pamiętników – kobietą. Organista wielokrotnie groził księdzu z tego powodu, a razu pewnego prawie że nakrył żonę z księdzem in flagranti. I stało się, że pewnego dnia w obejściu znaleziono trupa organisty, jeszcze ciepłego. Podejrzenie padło na księdza, który na rozprawie sądowej wypierał się zbrodni wszelkimi siłami, ale okoliczności świadczyły przeciwko niemu, więc został skazany na dożywotnią katorgę w Nerczyńsku – bo rzecz się działa jeszcze za czasów rosyjskich. Mijały lata, ludzie zapomnieli o sprawie, ale oto pewnego dnia pewien umierający starzec poprosił księdza o spowiedź. Podczas spowiedzi wyznał, że to on zabił organistę, a ponieważ wydawało mu się, że ksiądz mógł go widzieć, poszedł do niego i poprosił o natychmiastową spowiedź. Na spowiedzi przyznał się do zbrodni i sobie poszedł. Umierający starzec żył jeszcze kilka dni, wezwał śledczego i do protokołu powtórzył to, co wyznał księdzu na spowiedzi. Z protokołu śledczego rzecz stała się jawna. Śledczy go zapytał: więc byłeś pewien, że ksiądz nic nie powie? - Przecież jest księdzem – odparł zabójca, zbrodniarz – ale wychowany w wierze katolickiej. Zatem ksiądz doskonale wiedział, kto jest zabójcą, ale związany tajemnicą spowiedzi nie ujawnił tego na sądzie, robiąc dla świętości sakramentu ofiarę z całego życia. Oczywiście został z katorgi zwolniony, a jego powrót stał się okazją do niezmiernie licznej manifestacji okolicznych mieszkańców.

        Ciekawe, jak teraz będzie w Kalifornii, bo arcybiskup Los Angeles, Jose H. Gomez nie krył „rozczarowania” decyzją Senatu, zaś William Donohue, przewodniczący Ligi Katolickiej do spraw Praw Religijnych i Obywatelskich z góry zapowiedział, że „żaden ksiądz nie będzie przestrzegał ustawy i nie pogwałci świętości spowiedzi”. Nie potrzebuję dodawać, że ustawa nr 360 ma charakter faszystowski, jako że istotą, najtwardszym jądrem faszyzmu, jest przekonanie, że państwu wszystko wolno. Twórca faszyzmu Mussolini przedstawił taką właśnie formułę: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!”. Warto dodać, że faszyzm i komunizm to są tylko dwie radykalne postacie socjalizmu, a w socjalizmie – jak to w socjalizmie – awangardę zawsze stanowiła żydokomuna, która przy pomocy tej i tej podobnych prowokacji, usiłuje zepchnąć Kościół do katakumb. Czy to aby nie pora, by żydokomunie przypomnieć, skąd wyrastają jej nogi?



Pospolitość skrzeczy?


        Polska znowu jednym susem wskoczyła do centrum światowej polityki. Nawet nie dlatego, że niezawisły, oczywiście niewątpliwie, sąd administracyjny uznał, że uzasadnienie decyzji o deportacji pani Ludmiły Kozłowskiej było „ogólnikowe”, co oznacza, że pani Kozłowska, która obecnie rezyduje w Brukseli, będzie mogła wrócić na rodziny łono i wraz z małżonkiem, panem Bartoszem Kramkiem, podjąć nieubłaganą walkę o demokrację i praworządność. Nie jest to dobry znak, bo skoro potężne państwo polskie i jego Naczelnik Jarosław Kaczyński nie są w stanie poradzić sobie z panią Kozłowską, to jak traktować niedawne buńczuczne deklaracje, że nie oddamy Żydom ani guzika z tej całej „własności bezdziedzicznej”, w ramach łapówki za amerykańskie poparcie dla projektu Trójmorza?

        Dopóki jednak nie padnie salwa, niech humory nam dopisują tym bardziej, że prezydent Duda po raz drugi został w Waszyngtonie przyjęty przez prezydenta Trumpa w Białym Domu. Chodzi o „zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej” w Polsce o dalszy tysiąc żołnierzy, którym państwo nasze wybuduje bazę, albo tylko koszary za 2 miliardy dolarów, a potem będzie opłacało jeszcze inne koszty. Słowem, robimy interes stulecia, tym bardziej, że te dwa miliardy dolarów, to dopiero początek, bo później będziemy musieli jeszcze dopłacić 300 miliardów dolarów Żydom z tytułu „własności bezdziedzicznej”. Wprawdzie Naczelnik Państwa gwarantował, że nie odda – i tak dalej – ale skoro nie może poradzić sobie z panią Ludmiłą Kozłowską, której nasi europejscy sojusznicy urządzili prawdziwy festiwal, to czy będzie mógł wierzgnąć przeciwko amerykańskiemu ościeniowi, kiedy sekretarz stanu obsztorcuje Polskę w jesiennym raporcie dla Kongresu? Tak czy owak jednym susem do centrum światowej polityki, z jednej strony z powodu pani Ludmiły, która musi mieć jakieś ukryte zalety, skoro - jak pisał poeta - „w lot pani Ludmiły spełniają zachcianki bankierzy, masoni, kapłani” - a z drugiej – z powodu konieczności zapłacenia takich bajońskich sum. Z pewnością z jednego i z drugiego powodu Polska trafi do Księgi Guinessa, co związane z rządem dobrej zmiany niezależne media ogłoszą jako sukces, jak to było w przypadku uchylenia nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej.

        Taki sukces, to oczywiście dobra rzecz, trzeba tylko patrzeć, żeby nie przedobrzyć. Wymowni Francuzi nazywają to l’embarras de richesse, co się wykłada, jako kłopot z nadmiaru. W tym konkretnym przypadku – z nadmiaru troski o praworządność. Oto pan Marek Falenta został przed bodaj dwoma laty skazany przez niezawisły sąd na 2 lata więzienia za zorganizowanie straszliwego spisku przeciwko III Rzeczypospolitej, który polegał na podsłuchiwaniu dygnitarzy Platformy Obywatelskiej oraz ówczesnych kolaborantów obozu zdrady i zaprzaństwa, jak np. pana Mateusza Morawieckiego – obecnie nawróconego na dobrą zmianę. Niezawisły sąd uznał go za głównego szatana tego spisku, bo widocznie taki dostał rozkaz – ale pan Falenta wyjechał za granicę i do więzienia nie poszedł. Może nie byłoby z tego powodu dziury w niebie, ale w ramach troski o praworządność, został ciupasem sprowadzony do naszego nieszczęśliwego kraju. Tu, zamiast okazać skruchę i poddać się resocjalizacji, pan Falenta zaczął się odgrażać, że jak go pan prezydent Duda nie ułaskawi, to on ujawni nazwiska swoich mocodawców, których nie odważył się wykryć niezawisły sąd. Wśród nich – pana Stanisława Kostrzewskiego, co to z niejednego komina wygartywał, bo był i członkiem PZPR aż do samego końca i wszechmocnym, chociaż pozostającym w cieniu, skarbnikiem Prawa i Sprawiedliwości. Poza tym jest ojcem pani Małgorzaty Rozenek, która też składa się z samych zalet, podobnie jak pani Ludmiła Kozłowska z tą różnicą, że nie ma chyba tyle pieniędzy. Pan minister Ziobro ostentacyjnie zbagatelizował te rewelacje pana Falenty mówiąc, że każdy skazaniec próbuje się tak ratować. To nawet może być prawda, bo jeśli pan Falenta rzeczywiście potajemnie ponagrywał obietnice, jakich podobno nie szczędzili mu jego rozmówcy, to może z tego wyniknąć niezła awantura, chyba, że wcześniej w więzieniu odwiedzi go seryjny samobójca. Zakładam jednak, że pan Falenta jest dużym chłopczykiem i sprokurował sobie jakąś polisę ubezpieczeniową również na wypadek niespodziewanego samobójstwa i w związku z tym twierdzi, że ma nagranego samego prezesa Jarosława-Polskę-Zbawa-Kaczyńskiego.

        W tej sytuacji politycy, których w 2013 roku podsłuchiwali kelnerzy, murem stają za panem Falentą i żądają, by najbliższe posiedzenie Sejmu zostało poświęcone wyjaśnieniu tej sprawy. Oskarżają PiS o zorganizowanie pełzającego zamachu stanu, więc zapowiada się kampania wyborcza na czternaście fajerek. Warto w tej sytuacji przypomnieć, że spisek swój zorganizowali kelnerzy zaraz po tym, jak prezydent Obama powrócił do aktywnej polityki amerykańskiej w naszym zakątku Europy, więc Polska, spod kurateli strategicznych partnerów, to znaczy – Niemiec i Rosji - ponownie wróciła pod kuratelę amerykańską. A kiedy jakiś kraj trafia pod kuratelę takiego wielkiego mocarstwa, to to mocarstwo zaraz dokonuje przetasować na tubylczej scenie politycznej pod kątem potrzeb polityki, jaką zamierza w tym zakątku świata uprawiać. Dopóki tedy Polska pozostawała pod kuratelą strategicznych partnerów, to rzeczą naturalną było, że na pozycji lidera sceny politycznej była ekspozytura Stronnictwa Pruskiego przy niejakim udziale ekspozytury Stronnictwa Ruskiego. Kiedy jednak przeszła pod kuratelę amerykańską, to Amerykanom ekspozytura Stronnictwa Pruskiego na pozycji lidera politycznej sceny była potrzebna, jak psu piąta noga. Toteż kelnerzy... - i tak dalej – w następstwie czego wybory prezydenckie w 2015 roku wygrał pan Andrzej Duda, o którym jeszcze w 2014 roku nikt w Polsce nie słyszał, jako o polityku samodzielnym, a wybory parlamentarne – Prawo i Sprawiedliwość, które utworzyło rząd przy udziale niedawnych dysydentów w osobie pana Zbigniewa Ziobry z „Solidarnej Polski”, utworzonej przez grono osobistości wyrzuconych z PiS oraz „Polski Razem” pod przewodnictwem pobożnego posła Jarosława Gowina, który też wygartywał z rozmaitych kominów i nawet był dygnitarzem w obozie zdrady i zaprzaństwa, ale się nawrócił i w nagrodę został ministrem w rządzie „dobrej zmiany”. Wydawało się, ze wszystko zostało załatwione w najlepszym porządku, ale na skutek nadmiernej troski o praworządność, sprowadzony ciupasem do Polski pan Marek Falenta próbuje rozdrapywać stare rany, które zaczynały już zarastać błoną podłości. Trudno wymagać, by z takiego daru Niebios nie skorzystali dygnitarze z obozu zdrady i zaprzaństwa, których z pewności wesprze w tych zabiegach Nasza Złota Pani, najwyraźniej nie pogodzona z ograniczeniem wpływów politycznych w naszym bantustanie.



Co sodomici mają w głowach?


        Przez coraz to nowe miasta Polski przeciągają parady sodomitów. Częściowo można tłumaczyć to upałami, bo wiadomo; w upale ludziom gotują się mózgi, a w tej sytuacji mogą sami nie wiedzieć, do jakiej płci aktualnie należą i w którą stronę w związku z tym kierować swoją pożądliwość. No dobrze – ale dlaczego właściwie mamy taką falę upałów? Standartowa odpowiedź wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu brzmi, ze z powodu globalnego ocieplenia. No dobrze – ale skoro u nas jest globalne ocieplenie, to dlaczego w takim Chicago temperatura w ostatnią niedzielę wynosiła tylko 15 stopni? Czyżby Stany Zjednoczone zostały spod globalnego ocieplenia wyłączone? Znam teorię spiskową, według której różne zaburzenia klimatyczne mają charakter celowy – że to po prostu próby rozmaitych technologii wojskowych, mających na celu podstępne rzucenie wrogich państw na kolana. Ciekawe, czy jest to możliwe, bo jeśli jest możliwe, to z pewnością wojsko to wykorzysta, o ile już nie wykorzystuje. Oczywiście ludzkość przeżywałaby z tego powodu rozmaite paroksyzmy, a już najgłupiej wyszliby na tym ekologowie, z tymi swoimi rzewnymi opowieściami o gazach cieplarnianych, którymi ostatnio tak bardzo przejęła się pani filozofowa Magdalena Środzina. Jeśli jednak przy pomocy technologii wojskowych można wypływać na klimat, do dlaczego nie można by podstępnie wpływać na ludzkie mózgi, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy się gotują?

        Stanisław Cat-Mackiewicz powołuje się na kronikę Jana Długosza, według której dzieci w całej Europie wychodziły z domów i całymi gromadami ciągnęły w stronę Mont Saint-Michel we Francji. Długosz pisze o tym, jako o wydarzeniu mu współczesnym, więc w jaki sposób można to wytłumaczyć? Coś musiało na mózgi tych dzieci wpłynąć i w dodatku w taki sposób, że z różnych stron Europy ciągnęły w tym samym kierunku. Konrad Lorenz definiując stado twierdzi, że jest to rodzaj psychicznego oddziaływania na siebie poszczególnych osobników, które sprawia, że na przykład chmara gawronów leci w jednym kierunku. Skoro tak, to dlaczego stado ludzi nie może zachowywać się podobnie do chmary gawronów? Wspomniany Konrad Lorenz twierdzi ponadto, że zdecydowana większość, a może nawet wszystkie ludzkie zachowania uważane za kulturowe, ma podłoże biologiczne, tylko ludzie z pychy nie chcą się do tego przyznać i wymyślają rozmaite szamaństwa w rodzaju gender, które na uniwersytetach traktowane jest z całą powagą, jako dyscyplina naukowa. Warto przypomnieć, że takie rzeczy zdarzały się za komuny, kiedy to na uniwersytetach w Rosji i innych nieszczęśliwych krajach za naukowca i to wyjatkowego, uchodził Trofim Łysenko, którego tezy dotyczące genetyki były bardzo podobne w założeniach do genderyzmu. Powiadają, że kult Łysenki wziął się stąd, że szczególnie upoxdobał w nim sobie Józef Stalin. Mogło i tak być, ale w takim razie jak wytłumaczyć, że taki na przykład członek Polskiej Akademii Nauk, Kazimierz Petrusewicz, wierzył w Łysenkę aż do 1964 roku, kiedy Stalin nie żył już od 11 lat? Obok strachu przed Stalinem musiała być w takim razie jeszcze jakaś inna, tajemnicza przyczyna, być może podobna do tej, dla której ludzie podobno niegłupi, a w każdym razie – utytułowani – twierdzą nie tylko że istnieje co najmniej 7 płci, ale również – że ze związków jednopłciowych rodzi się więcej dzieci, niż z tradycyjnych związków różnopłciowych – jak to ostatnio wykryła pani prof. Monika Płatek, skądinąd działaczka feministyczna, kandydująca do Parlamentu Europejskiego z kierowanej przez ostentacyjnego sodomitę pana Biedronia. Jestem przekonany, ze przynajmniej w momencie, gdy pani prof. Płatek ogłaszała swoje odkrycie, w jej mózgu musiała odbywać się jakaś fermentacja. Mózg ludzki jest bardzo słabo zbadany, więc chyba nikt nie wie, czy taka fermentacja w mózgu jednego osobnika nie oddziałuje przypadkiem na mózgi innych osobników zwłaszcza, gdy znajdują się oni w niewielkiej od siebie odległości, tworząc stado podążające w tym samym kierunku? Myślę, że nic złego by się nie stało, gdyby próbę wyjaśnienia tej kwestii podjęli weterynarze, bo wtedy pojawiłaby się szansa odpowiedzi na pytanie nie tylko o przyczyny organizowania Marszów Równości, ale i o przyczyny uczestnictwa w nich wielu ludzi, którzy chyba nie dostają za to wynagrodzenia od Fundacji Batorego. Ta Fundacja, zasilana jest, jak wiadomo, pieniędzmi starego żydowskiego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa, który na działalność zmierzającą do destrukcji organicznych więzi społecznych w historycznych narodach europejskich wyłozył ostatnio 18 miliardów dolarów. Co Soros, który – rzecz charakterystyczna – nie podejmuje żadnych prób destrukcji organicznych więzi społecznych w narodzie żydowskim, z tego ma, albo zamierza mieć – to sprawa osobna. Więc uczestnicy Marszów Równości chyba nie dostają za to wynagrodzenia, chociaż pewnosci zadnej co do tego mieć nie można, bo kiedy w grudniu 2016 roku byłem w Nowym Jorku, to wpadła mi w ręce ulotka werbująca ochotników na demonstracje przeciwko Donaldowi Trumpowi za 18,5 dolara za godzinę. Myślę jednak, że – w odróżnieniu od organizatorów takich przedsięwzieć – polskim uczestnikom nikt takich stawek nie wypłaca, a może nawet nie wypłaca żadnych. No dobrze – ale w takim razie jaka motywacja tym uczestnikom przyświeca? Niektórzy z nich z całą pewnością kierują się potrzebą ekshibicjonizmu i być może nawet pochlebia im możliwość nadania swemu zboczeniu motywacji ideologicznej. Na taką mozliwość wskazują również bilboardy z hasłem: „Bądź kimkolwiek chcesz”. Od razu widać, że autor tego hasła niezbyt dokładnie je przemyślał. Jeśli bowiem „kimkolwiek”, to czy na przykład idiotą, złodziejem, pedofilem, mordercą z lubieżności – i tak dalej? Obawiam się, że przyzwolenie społeczne aż tak daleko by nie sięgnęło, a skoro tak, to powinniśmy zastanowić się również nad Marszami Równości, jako jednej z metod propagowania sodomii i gomorii.

        Wiadomo, że w każdej albo prawie każdej społeczności, jest pewien odsetek syfilityków. Przyczybny syfilisu są naturalne, ale – o ile mi wiadomo – syfilityków nie dopuszcza się do prac związnych z przygotowywaniem żywności i nikt nie uważa tego za dyskryminację, stygmatyzację, czy wykluczenie. A dlaczego? A dlatego, że po drugiej stronie równania jest możliwość spowodowania niebezpieczeństwa powszechnego w postaci pandemii syfilisu. W przypadku takiej pandemii zagłada gatunku ludzkiego mogłaby nastapić na przestrzeni kilku pokoleń. Z propagandą sodomii i gomorii jest jeszcze gorzej. Jaki bowiem jeset cel takiej propagady? Ano – przekonanie wszystkich, by zostali sodomitami lub gomorytami. Powiedzmy, ze ta propaganda okazałaby się w stu procentach skuteczna i cała ludzkość nazwróciłaby się konsekwentnie na sodomię i gomorię. W tej sytuacji zagłada gatunku ludzkiego nastąpiłaby na przestrzeni jednego pokolenia. Jeśli tedy uczestnicy – bo z organizatorami jest inna sprawa – nie zdają sobie z tego sprawy, to znaczy, że z ich mózgami dzieje się coś złego.


© Stanisław Michalkiewicz
15-17 czerwca 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2