Ten, kto dziś ma akta sprawy Roberta Biedronia, może decydować o jego politycznej przyszłości. Już ujawniona przez „Warszawską” bulwersująca historia pobicia matki przez Roberta Biedronia mocno zachwiała wyborczymi szansami jego partii. Jeżeli pojawiłyby się zdjęcia i cytaty z wówczas składanych zeznań, to kariera polityczna Biedronia mogłaby legnąć w gruzach. Nasi informatorzy wskazują, że do zaginięcia akt doszło w maju 2018 r. Zaangażowany w to miał być wpływowy sędzia o szerokich kontaktach politycznych.
Z kolei pracownicy Sądu Rejonowego w Krośnie oficjalnie twierdzą, że „do zaginięcia akt sprawy o sygn. akt II K 319/00 doszło jeszcze przed czerwcem 2013, kiedy to ówczesny Prezes Sądu Rejonowego w Krośnie wszczął postępowanie wyjaśniające w celu ustalenia przyczyn braku akt, których ostatecznie nie ustalono”.
W sprawie jest wątek nie tylko szantażystów, ale również czyszczenia własnej przeszłości przez Roberta Biedronia. Dotarliśmy do D., byłego funkcjonariusza jednej z tajnych służb, który według naszych informatorów rozważał podjęcie się zlecenia sprawdzenia i wyczyszczenia przeszłości polityka. D. nie chciał w żaden sposób o sprawie rozmawiać, a Robert Biedroń wciąż nie odpowiada na pytania „Warszawskiej”. To standardowa metoda stosowana przez ludzi profesjonalnie zajmujących się polityką. Wynajmują oni specjalistów od szukania brudów, którzy mają sprawdzić, co jest na daną osobę dostępne i sprawić, aby kompromitujące fakty trudniej było ujawnić.
Przerzucanie się winą
Obecnie rządzący w krośnieńskich sądach szukają początków całej sprawy w 2013 r. To wygodne, bo wówczas kto inny rządził. Nasi informatorzy jednak twierdzą, iż cała sprawa rozgrywa się w tle bieżącej polityki.
Szokujące jest, że wszyscy nasi rozmówcy w tej sprawie wiedzieli, że akta zginęły, zanim to ujawniliśmy. Tak było też w rozmowie z posłem Stanisławem Piotrowiczem, byłym prokuratorem w krośnieńskiej prokuraturze. Kiedy zaczynamy rozpytywać już wprost o zaginione akta, jeden z naszych rozmówców, chcący pozostać anonimowy, wskazuje, że za sprawą zaginięcia akt stoi sędzia, który robił karierę za rządów PO-PSL (2007-2015). Nasi informatorzy uważają, że to fałszywe oskarżenia, mające odwrócić uwagę od rzeczywistych sprawców.
Rozmawiamy z członkiem ugrupowania Pawła Kukiza (Kukiz '15).
– Był plan, aby sprawę Biedronia zanieść do tabloidów, ale czekano na odpowiedni moment – mówi nasz informator. – Dogadali się, że akta mają zniknąć, a Biedronia będą szachować tym do rzeczywistości, jaka się stworzy po wyborach parlamentarnych, gdyby oczywiście Wiosna do sejmu weszła.
Zdaniem tego samego rozmówcy Biedroń o tym, że taki jest plan poza jego kontrolą, wiedział.
– On był nawet raz tym zaszantażowany, właśnie wtedy, kiedy okazało się, że tych akt nie ma w krośnieńskim sądzie. W tym samym niemal czasie zrezygnował z ubiegania się o prezydenturę Słupska, w maju 2018 roku ludzie związani z Biedroniem dokonują też rejestracji „Kocham Wolność”, mimo że wtedy Biedroń oficjalnie zaprzeczał, iż tworzy partię polityczną.
Nasz rozmówca uważa, że nie był to przypadek.
Sędzia, któremu przypisuje się związki z Kukiz '15, miał być tym, który wyniósł akta. Ma on również dobre kontakty z politykami obecnej władzy. Czy akta tej sprawy się odnajdą?
– Oczywiście, że tak. W momencie, gdy atmosfera jeszcze bardziej zgęstnieje w krośnieńskim sądzie – uważa nasz informator. Według niego szykowana jest już wersja o cudownym odnalezieniu akt sprawy Biedronia. Okaże się, że akta były przez przypadek włożone do innych akt. Taką wersję już na dzień przed oddaniem tego artykułu do druku podała jedna z gazet. Pytanie na dziś brzmi: czy w związku z ujawnieniem sprawy przez „Warszawską”, gra aktami sprawy Biedronia się skończyła, czy dopiero zaczęła?
Ilustracja © brak informacji / za: www.warszawskagazeta.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz