OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Polska przed wyborami: pół litra do obiadu, licytacje i symetria…

Pół litra do obiadu


        Zakończył się kolejny etap krótkiej - bo tak życzył sobie pan prezydent Duda, być może inspirowany do tego przez Naczelnika Państwa - kampanii wyborczej. Spośród wielu komitetów, które zamierzały stanąć do wyborów, udało się to tylko pięciu: Zjednoczonej Prawicy, czyli Prawu i Sprawiedliwości z satelitami, Koalicji Obywatelskiej, czyli Platformie Obywatelskiej z satelitami, Sojusz Lewicy Demokratycznej z sodomitami i „prawdziwymi” socjalistami, Koalicja Polska, czyli PSL z niedobitkami Kukiz 15, no i Konfederacja Wolność i Niepodległość. Teraz PKW sprawdza, czy komitety podpisów popierających nie sfałszowały – bo gdyby dostała rozkaz, że niektóre, wytypowane jednak sfałszowały, to zostałyby one zepchnięte w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów. Trudno zgadnąć, które komitety mogą znaleźć się na celowniku PKW, ale tego i owego możemy się domyślać. Na pewno na tym celowniku nie znajdzie się PiS, bo wtedy z PKW nie zostałaby nawet mokra plama, jako że wtedy mnóstwo dzieci przypomniałoby sobie, że przed 40 laty członkowie PKW je molestowali seksualnie i w ogóle. Na celowniku nie znajdzie się też obóz zdrady i zaprzaństwa, czyli Platforma Obywatelska, bo Nasza Złota Pani, od której to i owo jednak w naszym bantustanie zależy, mogłaby kazać niezawisłym sądom zaostrzyć walkę klasową o praworządność. Nic nie grozi też sodomitom otaczającym pana Czarzastego, bo ich komitet jest dla PiS szalenie wygodny ze względu na demoralizacyjne postulaty, które rozjątrzają znaczną cześć opinii publicznej, którą Naczelnik Państwa zamierza przekonać, że przeciwko ofensywie sodomitów on jest najlepszą obroną. PSL nie znajdzie się na celowniku ze względu na swoją stuprocentową, a w porywach serc gorejących nawet większą zdolność koalicyjną. Najbardziej tedy narażona jest na taką niespodziankę Konfederacja, która przynajmniej częściowo zwraca się do tej samej grupy wyborców, do której umizguje się PiS, a w dodatku pan dr Targalski dał wyraz pragnieniu, by „różnorodna szuria” nie dostała się do Sejmu, który wtedy oblazłaby szuria jednorodna – więc nie jest wykluczone, że jakieś sugestie, albo nawet rozkazy mogły w tej sprawie paść. Jak bowiem przenikliwie zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy, no a wiadomo, że głosy liczy PKW. Robi to oczywiście według surowych reguł przewidzianych przez ordynację wyborczą, ale czasami zdarzają się sytuacje nadzwyczajne i wtedy na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby liczenie polegało na tym, że z sumy oddanych przez suwerenów głosów wyciąga się pierwiastek kwadratowy, potem odejmuje się od niego roczną produkcję parasoli, a po takim zabiegu wybory nieubłaganie wygrywa ten komitet, który wcześniej został wytypowany przez starszych i mądrzejszych – bo przecież tą całą demokracją ktoś musi kierować. Oczywiście nie ma w tym ani słowa prawdy, więc tym bardziej możemy, a nawet powinniśmy takie opinie zacytować, choćby gwoli ich napiętnowania.

        Według ostatnich sondaży PiS miałby zagarnąć 45 procent głosów, obóz zdrady i zaprzaństwa – 30 procent, sodomici – aż 14 procent, co daje w sumie 84 procent, a to oznacza, że 11 procentami mogłyby podzielić się dwa pozostałe komitety wyborcze, to zna czy – PSL i Konfederacja. Gdyby tak się stało, to by znaczyło, że również Konfederacja mogłaby dostać się do Sejmu, bo w takiej sytuacji wszystko zależy od mobilizacji wyborców, którzy stłumiliby w sobie obawę przed „zmarnowaniem głosu”. Dlatego też sądzę, że głównym wrogiem PiS w tej kampanii będzie właśnie konfederacja, wskutek czego ani w rządowej telewizji, ani w telewizjach nierządnych jej kandydatów nie będzie można dostrzec nawet ze świecą. Ale – jak powiada przysłowie – człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, więc mogą zdarzyć się niespodzianki – bo dwupartyjny model obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm uzupełniany przez obóz zdrady i zaprzaństwa żadnych niespodzianek już nie przewiduje. Raz my was odsuwamy od władzy, innym razem – wy nas, ale w granicach wyznaczonych przez zasadę: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych.

        Kampania wyborcza już się rozpoczęła, a wraz z nią – festiwal obietnic. Naczelnik Państwa już na dzień dobry podniósł poprzeczkę tak wysoko, że po pierwsze – bardzo trudno będzie go w obietnicach przelicytować, a po drugie – jeśli wszystkie one miałyby zostać spełnione, to jest ryzyko, że pójdziemy z torbami, chociaż ekonomiści wynajęci przez rząd jeden przez drugiego takie obawy energicznie, chociaż enigmatycznie rozwiewają. Przypomina mi to trochę pana Andrzeja Leppera, który rzucił pomysł, by rząd zorganizował skup wszystkich produktów rolniczych, by mieszkańcom wsi zapewnić tak zwane „godne życie”. Zwróciliśmy się tedy do niego telefonicznie, mówiąc, że my jesteśmy dziennikarzami, piszemy artykuły, ale redakcje nie chcą ich skupować, a nawet jak chcą, to nie płacą za nie według stawek zapewniających „godne życie”. Czy w tej sytuacji państwo nie mogłoby zorganizować skupu tych artykułów? I Pan Andrzej nam to obiecał, więc tym bardziej żałujemy, że odwiedził go seryjny samobójca.

        Więc Naczelnik Państwa wśród innych obietnic wysunął i tę, że do roku 2023 płaca minimalna wyniesie 4 tysiące złotych. Krwiopijcy podnoszą, że to może doprowadzić do bankructwa znacznej części krajowych firm, ale kto by ich tam słuchał, gdy stawką jest kolejna kadencja i możliwość konsumowania konfitur władzy przez następne 4 lata? Tym bardziej, że Naczelnik Państwa nie powiedział, co będzie po 2023 roku – bo obietnice są przecież składane w perspektywie jednej kadencji, a jak ona się skończy, to niechby i potop, zwłaszcza, gdyby starsi i mądrzejsi nakazali zluzowanie na pozycji lidera politycznej sceny. Zresztą nawet i bez tego nic nam nie grozi, bo skoro od podniesienia płacy zależy dobrobyt, to co nam szkodzi zacząć drukować pieniądze, najlepiej od razu franki szwajcarskie? Dolarów lepiej nie drukować, bo Nasz Najważniejszy Sojusznik mógłby nam za to poobrywać uszy, ale franki – czemu nie? Od razu można by rozwiązać problemy frankowiczów, którzy chyba poparliby swojego wybawcę, więc choćby na tym przykładzie wydać, jakie otwierają się przed nami perspektywy. Nawiasem mówiąc, z tą płacą minimalną są różne nieporozumienia i pamiętam, jak podczas obrad okrągłego stołu delegaci związkowi oburzali się na ceny minimalne i energicznie żądali cen maksymalnych. Ten sam mechanizm można by zastosować również do płac, więc widać – jak to mawia Kukuniek” - ile mamy „wariantów na rozwiązania”, zwłaszcza te „mądre”.

        Co nam jednak szkodzi wziąć ołówek i policzyć, jakie korzyści z podwyższenia płacy ma obywatel w istniejącym systemie podatkowym. Dla ułatwienia powiedzmy, że płaca została podwyższona o 100 złotych. Z tych stu złotych państwo od razu zabiera 19 złotych tytułem podatku dochodowego, a dalsze 50 złotych zabiera ZUS. Zatem państwo ma z tej podwyżki prawie 70 złotych – ale obywatel ma 30, więc 30 lepsze niż nic. No tak – ale w gospodarce wszystko powinno się bilansować, więc skoro wszyscy obywatele dostali po 100 złotych, to muszą odpowiednio wzrosnąć ceny wszystkich towarów i usług – powiedzmy o 3 grosze na sztuce. Państwo i z tego tytułu uzyska dodatkowe pieniądze tytułem VAT, naliczanym od ceny, a co będzie miał obywatel? Ano, te 30 złotych wyda na te same towary i usługi, które kupował i przed podwyżką, bo cena każdego wzrosła o 3 grosze, a taki jeden z drugim obywatel kupuje miesięcznie około 1000 sztuk towarów i usług. Widzimy zatem, ze podwyżka płacy minimalnej ma też swoje – jakby powiedział Kukuniek - „plusy ujemne” - ale o tym ani telewizja rządowa, ani telewizje nierządne już nie mówią, bo „po co babcię denerwować; niech się babcia cieszy!”

        Ale przecież mamy dopiero początek kampanii, więc myślę, że pod koniec września któryś komitet wyborczy obieca obywatelom pół litra do obiadu – po jednym, na każde dziecko. Chodzi o to, by powiązać to z polityką demograficzną; obywatel nie mający dzieci nie dostałby nawet ćwiartki – co niewątpliwie stanowiłoby zachętę do zakładania rodzin. Co więcej, taka wymuszona abstynencja stwarzałaby gwarancję, że dzieci, przynajmniej te pierwsze, rodziłyby się zdrowe, co niewątpliwie leży zarówno w interesie państwowym – bo państwo nie musiałoby wydawać tyle na leczenie – i narodowym – bo w zdrowym ciele, wiadomo – zdrowy duch. Co więcej – państwo miałoby większe dochody z podatku akcyzowego, dzięki czemu mogłoby rozwijać kolejne programy rozdawnicze – aż w końcu uzależniłoby obywateli od państwowej, a właściwie nie tyle państwowej, co partyjnej biurokracji – jak to było za komuny.



Polska przed wyborami


Spotkanie Stanisława Michalkiewicza w Olsztynie, 8 września 2019 r.
Po wykładzie odbyła się zwyczajowa dyskusja z publicznością spotkania nad współczesnymi tematami polityczno-społecznymi.



Wspieraj niezależność telewizji internetowej TVASME! Prześlij dowolną kwotę na konto:
39 7999 9995 0652 4104 2004 0001
z dopiskiem - "Darowizna na rzecz TVASME".
Adres dla wpłat na TVASME przez PayPal:
kpawlak26@gmail.com



Licytacje i symetria


        Jeszcze nie ochłonęliśmy po nieudanej wizycie prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie, a tu sensacja goni sensację. 3 września upłynął bowiem termin, w jakim komitety wyborcze powinny zebrać podpisy umożliwiające zarejestrowanie list we wszystkich okręgach wyborczych. Okazało się, że ta sztuka udała się tylko pięciu komitetom: Zjednoczonej Prawicy, czyli Prawu i Sprawiedliwości z satelitami, Koalicji Obywatelskiej, czyli Platformie Obywatelskiej z satelitami, Sojuszowi Lewicy Demokratycznej z sodomitami, Koalicji Polskiej, to znaczy PSL-owi z Pawłem Kukizem i Stanisławem Tyszką z dawnego klubu Kukiz 15 oraz Konfederacji Wolność i Niepodległość. Sondaże pokazują, że w tegorocznych wyborach najlepszy wynik, być może nawet 45 procent głosów, uzyska PiS. Na drugim miejscu plasuje się PO (30 procent), na trzecim – pan Czarzasty z sodomitami (14 procent), a na PSL i Konfederację przypadłoby do podziału 11 procent, co w przypadku równego rozłożenia umożliwiłoby obydwu komitetom wprowadzenie do Sejmu grupy posłów.

        Ale to tylko sondaże, bo wszystko jeszcze może się zmienić. Rozpoczęła się bowiem kampania wyborcza, to znaczy – licytacja obietnic. Najwyżej zagrał prezes Kaczyński, zapowiadając, że już od przyszłego roku płaca minimalna wzrośnie do 2600 zł, a w roku 2023 – do 4 tysięcy. Wzbudziło to mieszane uczucia, bo ekonomiści sprzyjający rządowi bardzo się cieszą, ponieważ przedsiębiorcy będą musieli się uwijać jak w ukropie, żeby sprostać takim powinnościom i na przykład tacy fryzjerzy będą strzygli dwa razy więcej klientów, a jeśli by ich zabrakło – to siebie nawzajem, od czego wydatnie wzrosną wskaźniki gospodarcze i świat będzie nas podziwiał jeszcze bardziej. Krwiopijcy jednak obawiają się, że małe i średnie przedsiębiorstwa mogą takim obciążeniom nie podołać i zbankrutują, wskutek czego obywatele nie tylko nie zarobią 4 tysięcy miesięcznie, ale nie zarobią nic, bo będą na bezrobociu. Minister przedsiębiorczości w rządzie premiera Morawieckiego, pani Jadwiga Emilewicz oświadczyła, że deklaracje o tych podwyżkach nie były z nią konsultowane, ale prezes Kaczyński wyjaśnił, że na konsultacje przyjdzie pora gdy trzeba będzie przygotować ustawę, a teraz jest kampania wyborcza et n’en parlons plus. Najwyraźniej pozycja pani Emilewicz nie jest wysoka, bo – po pierwsze – na to stanowisko wylansował ją pobożny wicepremier Jarosław Gowin, więc Biuro Polityczne Pis-u żadnych spraw z nią konsultować nie musi, a po drugie – prace nad ustawą zaczną się dopiero po wyborach – o ile oczywiście się zaczną. Tak czy owak prezesa Kaczyńskiego trudno będzie przelicytować obozowi zdrady i zaprzaństwa, który w pośpiechu lansuje posągową panią Małgorzatę Kidawę-Błońską na przyszłego premiera z ramienia PO, czyli rolę pani Beaty Szydło, tyle, że przy Grzegorzu Schetynie. Obóz zdrady i zaprzaństwa nie może sobie darować, że za czasów swoich rządów wszystko pożerał sam, podczas gdy prezes Kaczyński wpadł na pomysł dzielenia się okruszkami z obywatelami. Ci są wdzięczni, bo nie rozumieją, że są przekupywani ich własnymi pieniędzmi i na tym PiS buduje swoje polityczne nadzieje. Teraz pan Schetyna też coś tam obiecuje, ale na większości nie robi to specjalnego wrażenia, bo PiS przynajmniej daje, a ten tylko obiecuje. Ale to dopiero początek, bo przecież kampania będzie trwała jeszcze cały miesiąc, więc trudno powiedzieć, do czego dojdzie na przykład na tydzień przed wyborami, zaplanowanymi, jak wiadomo, na 13 października.

        Ale licytacja na przychylanie obywatelom nieba – swoją drogą, a spór o różnicę łajdactwa – swoją. Toteż obóz zdrady i zaprzaństwa co i rusz ujawnia szczegóły afery Waterhejt w Ministerstwie Sprawiedliwości. Pani Emilia, którą podejrzewam, że została podstawiona przez bezpieczniacką watahę zadaniowaną na dokonanie podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego nieszczęśliwego kraju codziennie dostarcza „Gazecie Wyborczej” coraz to nowych wyznań, jak to w Ministerstwie Sprawiedliwości działała specjalna komórka organizująca tak zwany „hejt” na sędziów pozostających w opozycji do rządu – bo u nas jedna część środowiska sędziowskiego jest antyrządowa, a druga – prorządowa, więc w tej sytuacji o żadnej „apolityczności” środowiska nie ma oczywiście mowy. Ilustracją tego, do czego w tym politycznym zacietrzewieniu dochodzi, niech będzie decyzja prokuratury w Rybniku, a konkretnie – pani asesor Dagmary Szynkowskiej, że zwrot „kościółkowe ch...je” nie obraża ani prezesa Kaczyńskiego, ani pana prezydenta Andrzeja Dudy. Pani asesor twierdzi bowiem, że udziału w nabożeństwach nie można uważać za pełnienie obowiązków służbowych. Ciekawe, czy tę opinię podtrzymałaby w przypadku gdyby ktoś nazwał prezydenta Dudę „ch...em chanukowym” z powodu jego uczestnictwa w obrzędzie zapalania świec chanukowych. Myślę, że na samą myśl o takim zuchwalstwie splamiłaby mundur jakimiś fizjologicznymi sekrecjami, a nawet - „śmieszny średniowieczny łach”, w jakie przebierają się niezawiśli sędziowie i prokuratorzy dla przydania sobie powagi. I słusznie – bo „Gazeta Wyborcza”, nie mówiąc już o „prasie międzynarodowej”, zrobiłaby z niej marmoladę. Dzięki temu granice wolności słowa w Polsce zostały jednak poszerzone, co zauważyłem już przed kilkoma laty, zeznając jako świadek przed niezawisłym sądem w Lublinie. Pani prokurator zapytała mnie podchwytliwie, czy słowo „cham” jest obraźliwe, na co odpowiedziałem, że do niedawna było, ale skoro okazało się, że można w ten sposób zwracać się do prezydenta, to chyba już nie jest. Teraz nawet nie tylko „cham”, ale i „ch...j”, tyle - że na razie „kościółkowy”. Widać, że za sprawą niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów granice wolności słowa poszerzają się – niestety tylko w jednym kierunku.

        Wprawdzie symetria jest nieco zachwiana, ale tylko na niektórych odcinkach, bo na innych – chwalebnie się utrzymuje. Właśnie parlamentarna komisja badająca nadużycia przy reprywatyzacji w Warszawie ogłosiła swój raport, w którym stwierdza, że doszło do karygodnych nadużyć. Podobny raport ogłosiła komisja badająca sferę Amber Gold – że mianowicie organy państwowe nie działały prawidłowo – ale już nie wyjaśniła, dlaczego tak było, podobnie jak komisja od reprywatyzacji – kto trzymał parasol ochronny nad złodziejami, że działali oni nie tylko latami, ale nawet z ostentacją. Najwyraźniej tajemnica to wielka, której ujawniać nie wolno nawet w czasie kampanii wyborczej, zgodnie z niepisaną zasadą konstytuującą III Rzeczpospolitą, że my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – a poza tym możemy pięknie się różnić. Dlatego na innych odcinkach frontu symetria jest zachowana, bo o ile „Gazeta Wyborcza” pilotuje panią Emilię, niczym ongiś panią Anetę Krawczykową, to rządowa telewizja każdego dnia ujawnia szczegóły hejtu, jaki w inowrocławskim magistracie został zorganizowany z inicjatywy posła Łajzy, czy jakoś tak. Dzięki temu telewizyjny czas antenowy jest wykorzystany do ostatniej minuty, bez konieczności wspominania o pozostałych komitetach wyborczych, zwłaszcza tych, które nie zostały zatwierdzone przez starszych i mądrzejszych.

        Tymczasem trwają intensywne przygotowania do tego, co pisane jest nam już wkrótce po wyborach. Oto stacja TVN którą niedawno wykupiła firma Discovery Communications, ujawniła, że Centralne Biuro Antykorupcyjne, będące jedną z siedmiu oficjalnie działających bezpieczniackich watah, kupiło od izraelskiego producenta system inwigilacyjny „Pegasus”, za pośrednictwem „młodej polskiej firmy informatycznej”. Podobno umożliwia on podsłuchiwanie i podglądanie każdego – oczywiście „bez jego wiedzy i zgody”. Ciekawe po co Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu taki uniwersalny system inwigilacyjny i to w dodatku w momencie, gdy tylko patrzeć, jak sekretarz stanu pan Pompeo przedstawi Kongresowi USA raport, jak Polska podchodzi do realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, no a potem „będzie to, co ma być”?


© Stanisław Michalkiewicz
15 września 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Andrzej Mleczko
Wideo © asmeredakcja / www.youtube.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2